Współcześni ludzie odnoszą się do Kościoła na wiele rozmaitych sposobów – wielu Kościołem gardzi czy go wyśmiewa, inni go ignorują i są wobec niego obojętni, jeszcze inni go szanują, ale weń nie wierzą. Niewielu ludzi żywi dziś mocną wiarę, że Kościół jest instytucją Boską, a jeszcze mniej liczni wyciągają z tego stwierdzenia konsekwencje. A przecież słowa, które powtarzamy co niedzielę: Wierzę w jeden święty, powszechny i apostolski Kościół, nie powinny być dla nas obojętne, ale skłaniać nas do refleksji i mobilizować do działania.
Jeżeli Kościół jest w swej esencji Boski, to znaczy, że jest on nieśmiertelny i niezniszczalny, przeznaczony, by trwać do końca wieków i wyjść zwycięsko z wszelkich prób i trudności, którym musi stawić czoła. Uznajemy więc za pewnik, że Kościół rzymskokatolicki nie jest społecznością czysto ludzką, siłą polityczną czy strukturą władzy, ale instytucją Boską w swoim pochodzeniu i w swej esencji. Ponadto ma nadprzyrodzony cel doprowadzenia do chwały Bożej i zbawienia dusz, pełniąc misję powierzoną Apostołom przez samego Chrystusa: Idźcie na cały świat, głoście Ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16, 16). To przesłanie prawdy i zbawienia chrześcijaństwo głosi z ust do ust, na drodze pokojowej, albowiem chrześcijaństwo jest religią przede wszystkim „wewnętrzną”, która odwołuje się do sumień i nie może być narzucana siłą.
Kościół i jego wrogowie
W pierwszych wiekach ery chrześcijańskiej uczniowie Jezusa Chrystusa nie głosili Ewangelii przy wsparciu rzymskich legionów, ale przekazywali ją – pomimo sprzeciwu władz cesarskich – własnym słowem, przykładem i męczeństwem. Świat, społeczność ludzka może pozwolić chrześcijaństwu się ożywić, ale też może odrzucić chrześcijańskiego ducha i przesłanie. Wobec głoszonej Prawdy Ewangelii, imperium rzymskie – w klimacie absolutnego relatywizmu goszczące kulty i fałszywe religie z całej Ziemi – zareagowało prześladowaniami rodzącego się Kościoła, prześladowało prawdziwą religię, jak nigdy wcześniej żadnej z rozkwitających licznie w owych czasach sekt. W świecie pogańskim królowała religia obywatelska – bez dogmatów i moralności – której czysto zewnętrzne wyznawanie narzucało państwo. Chrześcijanie, wyznający religię wewnętrzną, ale podporządkowaną obiektywnej prawdzie, odrzucali tę formalną przynależność, wyrażaną poprzez składanie ofiary bożkom. Z tego powodu zostali potępieni. Wyrok potępiający nie wskazywał konkretnych przestępstw chrześcijan, ale nomen ipsum, samo zwyczajne wyznawanie chrześcijaństwa. Umiłowanie Prawdy przez chrześcijan, ich skrajna koherencja pomiędzy myślą a czynem została uznana za niebezpieczną bezkompromisowość i fanatyzm przez te same władze, które głosiły synkretyczną równość religii.
Kościół, podobnie jak jego Założyciel, od swoich początków był zwalczany i prześladowany. Prześladowania zaczęły się w Rzymie, za czasów Nerona, pierwszego wielkiego prześladowcy, któremu przypisuje się aforyzm prawniczy, wedle którego christianos esse non licet (nie wolno być chrześcijaninem), bycie chrześcijaninem stanowi winę podlegającą karze. Więzienie, przymusowe roboty, wygnanie, wydanie na pożarcie zwierzętom lub na spalenie, ukrzyżowanie oraz wszelkie inne rodzaje śmierci były karami, które czekały na chrześcijan pierwszych wieków tylko dlatego, że byli chrześcijanami. Już w wyroku Nerona znajdujemy sformułowanie powtórzone znacznie później przez Woltera w słynnym Traktacie o tolerancji: żadnej tolerancji dla wrogów tolerancji. Tolerować można wszystko oprócz chrześcijaństwa, albo lepiej: oprócz integralnego i koherentnego wprowadzania w życie chrześcijańskiej doktryny. Od tamtej pory historia chrześcijaństwa, historia Kościoła to także historia jego prześladowań, trwających aż do naszych czasów i powtarzających się w każdym zakątku Ziemi. Święty Pius X, usłyszawszy na swe pytanie o przymioty Kościoła, o jego fundamentalne cechy odpowiedź: jeden, święty, powszechny i apostolski, dodał: i prześladowany.
Na szczególne podkreślenie zasługuje w tym kontekście jeden ważny aspekt. Prześladowania to nie klęski naturalne, jak trzęsienia ziemi czy powodzie. W przypadku klęsk naturalnych trudno przewidzieć katastrofę i, przede wszystkim, nie można ustalić osób za nie odpowiedzialnych, by przeciw nim wystąpić. Odpowiedzialna jest natura, a to, co zależy od natury, nie zależy od człowieka, lecz od tajemniczych planów Bożych, do których ludzie mogą jedynie dostosować swoje pragnienia. Prześladowania natomiast są celowymi działaniami człowieka, wymagają istnienia prześladowców, a więc inteligentnych i wolnych ludzi, kierujących się ideami i uczuciami stojącymi w sprzeczności z ideami i uczuciami Kościoła. Oto kwestia fundamentalna, dzisiaj zaniedbywana nawet przez najlepszych ludzi Kościoła, którzy nazbyt często zapominają, że na świecie nie istnieje jedynie chrześcijaństwo, czyli religia wierzących w Jezusa Chrystusa i kochających Jego Ewangelię. Istnieje także antychrześcijaństwo, czyli ideologia ludzi, którzy nie tylko nie wyznają religii chrześcijańskiej, ale wręcz nienawidzą jej i ją zwalczają.
Krótko mówiąc Kościół ma wrogów, którzy tworzą – by tak powiedzieć – anty-Kościół, sanhedryn identyczny z tym, który skazał na śmierć Jezusa Chrystusa. To tajemnica zła istniejącego od pierwszych chwil stworzenia, gdy aniołowie podzielili się, a ich podział nie był zwykłą separacją, ale odbytą w Niebie walką, pierwszą wojną w historii, wojną nieustającą, która od tamtej pory powtarza się i będzie się powtarzać do końca czasów.
Nie ma kompromisu
Pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy prawdą a błędem, pomiędzy Chrystusem a szatanem, pomiędzy Kościołem a jego wrogami nie ma kompromisu ani zawieszenia broni, nie istnieje odprężenie ani pokojowa współegzystencja, ale jedynie antagonizm i walka. Walka prowadzi oczywiście do zmęczenia i cierpienia, a odrzucenie cierpienia i poświęcenia prowadzi wielu do unikania zaangażowania, w złudzeniu, że ziemia to nie dolina łez, ale ogród z kwiatami. Iluzja owa prowadzi jednak do jeszcze większych cierpień i tragedii niż te, które powoduje sama walka. Jednym z powodów przegranej katolików w drugiej połowie XX wieku była utrata wizji walczącego chrześcijaństwa i wywodzącej się zeń teologii historii. Począwszy od lat sześćdziesiątych XX wieku, zaczęto za przyczynę antyklerykalizmu i laicyzmu w XIX i XX wieku uważać bezkompromisowość Kościoła, który potępiając nowoczesny świat wywołał jego reakcję. Katolicy zmienili swe nastawienie do nowoczesnego świata, stosując politykę dialogu i wyciągniętej ręki, ale proces dechrystianizacji nie zatrzymał się. „Antychrześcijaństwo” rosło w siłę, aż przybrało kształt represyjny poprzez użycie wyszukanych współczesnych narzędzi komunikacji.
Nihiliści i konstruktywiści
Kim są dzisiejsi wrogowie Kościoła? Musimy to wiedzieć, bo są oni naszymi wrogami; jeśli więc chcemy żyć w tym i w przyszłym życiu, musimy ich zwalczać. Oto wyzwanie dzisiejszych czasów. Oto zadanie, do którego zostaliśmy wezwani.
Aby pojąć, co się dzieje wokół nas, aby zrozumieć, kim są wrogowie Kościoła i jak ich zwalczać, musimy sięgnąć wstecz, nawet niezbyt daleko, bo do rewolucji francuskiej – bezprecedensowego wybuchu nienawiści wobec Kościoła i chrześcijańskiej cywilizacji. Rewolucja francuska to jeden z tych momentów w historii, w których zło wybuchło z wielką siłą. To prototyp wszystkich rewolucji w dziejach. Wszystko, co się w historii wydarzy, zdarzyło się już w latach 1789-1795.
Ów straszliwy wybuch nienawiści widoczny był przede wszystkim w jednej partii – jakobinów, ale przyjął dwie różne formy: nihilistyczną (ukierunkowaną przede wszystkim na niszczenie wszelkich aspektów tradycji i prawdy) oraz konstruktywną (ukierunkowaną na budowę nowej pseudocywilizacji na gruzach niszczonej właśnie cywilizacji chrześcijańskiej). W przypadku nihilistów ważne było nie to, co twierdzili, ale to, czemu zaprzeczali; nie interesowało ich budowanie, ale niszczenie. Ich mistrzem był markiz de Sade.
De Sade’a znamy głównie jako autora libertyńskich powieści, ale nie był on wyłącznie obscenicznym pisarzem. Urodzony w roku 1740, zmarły w 1814, podczas rewolucji francuskiej brał czynny udział w życiu politycznym jako prezes sekcji jakobińskiej z placu Vendôme, która przeszła do historii pod nazwą Sekcji Pik.
W jednym z pamfletów z tamtych lat, zatytułowanym Francuzi, jeszcze jeden wysiłek, wzywa on naród francuski, by do końca wypełnił postulaty roku 1789: O wy, którzy przyłożyliście rękę do sierpa – wzywa – zadajcie ostatni cios drzewu przesądu (…). Europa czeka, abyście ją uwolnili od berła i kadzielnicy. Najcięższe zbrodnie w rodzaju świętokradztwa, bluźnierstwa, kradzieży, kazirodztwa, gwałtu, sodomii czy morderstwa de Sade określa mianem cnót. Wówczas wydawało się to prowokacją, dziś staje się, lub niebawem stanie się, programem politycznym partii i rządów. Proponowany przez de Sade’a program polityczny nie różni się nazbyt od relatywistycznego projektu naszych czasów prowadzącego do zatarcia rozróżnienia między dobrem a złem i prawdą a fałszem oraz do głoszenia filozofii życia łączącej radykalny nihilizm ze skrajnym hedonizmem.
Podczas rewolucji francuskiej obok nurtu antyreligijnego istniał również nurt pseudoreligijny – nurt konstruktywny, którego uosobieniem był Robespierre, uczeń Rousseau, twórca nowej religii (kultu Istoty Najwyższej), propagator nowego społeczeństwa, które jako sprzeczne z naturą można było urzeczywistnić wyłącznie za cenę terroru. Wielkie systemy totalitarne XX wieku – przede wszystkim komunizm Lenina i Stalina – pochodzą od Robespierre’a.
Projektem Robespierre’a jest również socjalizm i komunizm dwudziestego wieku: zsekularyzowana i immanentnie przynależna historii religia, według której ludzkość sama wyzwala się od zła i osiąga w historii i przez historię swój iluzoryczny raj na ziemi.
Naszkicowane powyżej dwa nurty – nihilistyczny i konstruktywny, antyreligijny i pseudoreligijny – stanowią dwa nierozłączne aspekty rewolucji antychrześcijańskiej. Z jednej strony bowiem rewolucja potrzebuje aspektu negatywnego, aby niszczyć wszelkie przejawy tradycyjnych wartości: Boga, ojczyznę, rodzinę, prywatną własność. To rewolucja de Sade’a i anarchistów. Z drugiej strony, aby rewolucja została zaakceptowana, musi też posiadać jakiś aspekt pozytywny, musi proponować jakiś nowy projekt, nie może się jawić wyłącznie jako czysta negacja, gdyż człowiek nie znosi pustki i czuje potrzebę wypełnienia swego serca i umysłu prawdami absolutnymi: stąd mit rewolucji podejmowanej w celu osiągnięcia na „tym świecie” tego raju, który religie sytuują na „tamtym świecie” – w Niebie. To rewolucja Robespierre’a i Lenina.
Rewolucja socjalistyczno-komunistyczna stanowiła ostatnią próbę wdrożenia projektu zastąpienia cywilizacji chrześcijańskiej „nowym porządkiem” – społeczeństwem egalitarnym, które uznano za bardziej idealne i sprawiedliwsze od poprzedniego. Próba ta, jak każdy projekt rewolucyjny, skończyła się tragicznie. Sowiecka dyktatura proletariatu, mająca stanowić przejściową fazę procesu wyzwalania ludzkości, stała się fundamentem najokrutniejszego państwa policyjnego w całej historii.
Upadek tej utopii pozostawił pustkę, w której pojawił się nowy sen lub lepiej: nowy koszmar – destrukcja. Markiz de Sade to prekursor postmarksizmu, to teoretyk destrukcji, która następuje po konstrukcji. Społeczeństwo, w którym żyjemy – w którym niszczeniu podlega każda zasada i wartość, każdy postulat natury moralnej i społecznej – wdraża program de Sade’a. Człowiek realizuje się nie postępując zgodnie z prawem naturalnym i chrześcijańskim, ale przekraczając je i depcząc.
Oto sama esencja rewolucji. Esencja rewolucji antychrześcijańskiej nie jest twórcza, ale polega na destrukcji, opiera się wszak nie na próbie tworzenia, ale na negacji. W tym sensie upadek komunizmu i odejście od marksistowskiej idei rewolucji nie jest odejściem od samej rewolucji, ale wyłącznie zmierzchem pewnego usprawiedliwienia konceptualnego, którym w określonym momencie historycznym rewolucja antychrześcijańska tłumaczyła swoje istnienie.
Choć nihilistyczny relatywizm naszych czasów stanowi esencję rewolucji, jako że jest projektem opartym na całkowitej dekonstrukcji, musi – po zmierzchu marksizmu – znaleźć do zaproponowania nowy projekt konstruktywny. W przeciwnym razie, gdyby rewolucja ciągle pokazywała swe nihilistyczne oblicze, nie nakładając na nie maski projektu konstruktywnego, proponowana pustka mogłaby zostać wypełniona prawdą i dobrem, gdyż natura nie znosi próżni.
Islam dziedzictwem relatywizmu
To nie przypadek, że dwa lata po rozpadzie Związku Sowieckiego, w roku 1993, budowa nowego meczetu w Rzymie stała się symboliczną datą pojawienia się na europejskiej scenie islamu. Francuski socjolog Jules Monnerot określił komunizm islamem XX wieku, który staje się komunizmem XXI wieku, ponownie proponując Zachodowi – acz nowymi słowami – mesjański i pseudoreligijny wymiar rewolucji.
Zsekularyzowane religie XX wieku odwoływały się do tkwiącej głęboko w ludzkiej duszy potrzeby absolutu i tęsknoty za świętością. Kiedy dziś, po upadku Związku Sowieckiego, rewolucja wydaje się rozproszona w pragmatyzmie społeczeństwa technologicznego, zsekularyzowaną religię marksizmu podejmuje radykalizm islamski w ramach walki ze skorumpowanym, wyzyskującym Zachodem. Człowiek jest z natury religijny, rodzi się z potrzebą Boga, która nie jest wytworem jego umysłu, ale głęboką esencją jego jestestwa. Choć w komunistycznej Rosji kościoły przekształcono w muzea ateizmu, religia wcale nie zniknęła. Dzisiejsza strategia rewolucyjna polega na zamienianiu kościołów nie w muzea ateizmu, jak to miało miejsce w epoce sowieckiej, ale w hotele i supermarkety – w imię hedonizmu. W tym samym czasie, jako alternatywna odpowiedź na potrzebę świętości, mnożą się budowy meczetów i minaretów – w imię fałszywej religii.
Wobec sekularyzmu i relatywizmu społeczeństwa postkomunistycznego islam potwierdza istnienie religijnych dążeń istoty ludzkiej, odpowiadając w ten sposób na potrzebę sacrum u współczesnego człowieka. Ale jak wygląda recepta religijna, którą islam proponuje zsekularyzowanemu człowiekowi naszych czasów? Religii Mahometa obce jest pojęcie poświęcenia, które w chrześcijaństwie wynika z samej jego istoty: tajemnicy Krzyża. Islam nie wymaga od swych adeptów przemiany wewnętrznej – jest to religia rytualna ograniczająca się do wymagania, by jej wyznawcy przestrzegali tak zwanych pięciu filarów: uznania monoteizmu, pięciokrotnego odmawiania w ciągu dnia zalecanych modlitw, postu podczas Ramadanu, odbycia raz w życiu podróży do Mekki oraz rytualnej jałmużny. Jeżeli muzułmanin te obowiązki wypełnia, może korzystać z przyjemności – nic w jego religii nie wzywa go do poświęceń. Istnieją oczywiście formy porównywalne z poświęceniem, od postu po męczeństwo w „świętej wojnie”, ale chodzi tu o poświęcenie rytualne, niemające nic wspólnego z wewnętrznym duchem poświęcenia chrześcijańskiego.
Islam można zdefiniować jako „religię przyjemności”, nie tylko dlatego, że ignoruje poświęcenie, ale dlatego, że w odniesieniu do raju zmienia chrześcijańską ideę wiecznego szczęścia w ideę wiecznej przyjemności, nieskończonej rozkoszy. Dżanna – islamski raj – przewiduje przede wszystkim radość zmysłów: smaczne bankiety z najlepszym winem, rozkosze cielesne z hurysami, wiecznymi dziewicami do dyspozycji wiernych. Sama wizja Boga opisana jest jako przyjemność fizyczna dla wzroku i słuchu.
Religię chrześcijańską od muzułmańskiej dzieli przepaść, nie tylko ze względu na odrzucenie przez islam Trójcy Świętej, ale także ze względu na charakteryzujące islam materialne podejście do życia pozagrobowego. Islam – ze względu na swój materializm i hedonizm – bliższy jest komunizmowi i relatywizmowi niż chrześcijaństwu. Możemy bowiem powiedzieć, że jak komunizm Marksa przenosi raj na ziemię, tak religia Mahometa przenosi przyjemności ziemskie do raju. Komunizm to zsekularyzowana religia, islam zaś sekularyzuje czyli materializuje raj. W obu przypadkach – komunizmu i islamu – mamy do czynienia z koncepcją bardzo różną od proponowanej przez duchową tradycję chrześcijańską.
Islam może się cieszyć wielkim powodzeniem u młodych ludzi na Zachodzie i nie tylko. Zachodnia młodzież ma potrzebę sacrum i absolutu, ale jest skorumpowana przez relatywizm i niezdolna do poświęceń. Islam więc proponuje jej religię dającą surogat sacrum, nie wymagając przy tym żadnych rzeczywistych poświęceń. Post w Ramadanie to nie pokuta, lecz rytuał. Pości się przez osiem godzin, a przez osiem kolejnych – je się do woli. Czystość jest cnotą islamowi nieznaną, podobnie zresztą jak wszystkie inne tradycyjne cnoty chrześcijańskie. Islam jest religią pospolitą i tanią, którą jednak – w przeciwieństwie do New Age – wspiera kilka najbogatszych krajów świata oraz Organizacja Konferencji Islamskiej. Organizacja ta zrzesza pięćdziesiąt osiem krajów muzułmańskich, które zobowiązują się do propagowania na świecie szariatu oraz do obrony tożsamości islamskiej muzułmanów, gdziekolwiek żyją, włącznie z Europą – tą samą, która ratyfikując traktat lizboński usuwa ze swej karty założycielskiej chrześcijańskie korzenie i otwiera drzwi przestępstwu „islamofobii”.
Nie brakuje katolików, którzy uważają islam za lepszy od skorumpowanego społeczeństwa zachodniego. Ale islam nie jest zaprzeczeniem tegoż relatywistycznego i skorumpowanego społeczeństwa Zachodu, lecz jego konsekwencją i rezultatem. Islam jawi się na horyzoncie jako „kat” cywilizacji chrześcijańskiej – kat, któremu hedonistyczny relatywizm przygotowuje drogę. To przecież dwie strony tej samej rewolucji antychrześcijańskiej, dwie fałszywe alternatywy proponowane przez tego samego nadprzyrodzonego reżysera – odwiecznego wroga Kościoła, upadłego anioła, który do końca czasów czynił będzie wszystko, co w jego mocy, aby zniszczyć Kościół i rozproszyć owoce krwi wylanej przez Jezusa Chrystusa.
Wojna kultur i idei
Islam i relatywizm to historyczni wrogowie, z którymi musimy walczyć. Musimy to jednak czynić z nadzieją, więcej – z wiarą w zwycięstwo. Warunkiem zwycięstwa jest znajomość wroga. Posiadłszy ją i za pomocą logicznego, konsekwentnego wywodu zrozumiawszy naturę walki, równie konsekwentnym rozumowaniem pojmiemy, co każdy z nas może i powinien dzisiaj czynić.
Przypomnimy sobie słynne starcie pod Lepanto, 7 października 1571 roku, zakończone rozbiciem floty muzułmańskiej i triumfem chrześcijaństwa. Pomiędzy walką sprzed czterech wieków i walką w naszych czasach istnieją poważne różnice, ale też nie mniej istotne analogie. Oczywiście, dzisiejsze zmagania nie są krwawe: nie walczy się bronią palną ani sieczną, walka nie jest fizyczna ani siłowa jak wówczas, ale podobnie jak wtedy jest to wojna – kultur i idei.
Oto pierwszy stały punkt. Batalia, którą prowadzimy jest kulturowa: implikuje przywrócenie chrześcijańskiej wizji świata. Wizję tę przyswajamy sobie, jeśli mamy szczęście, w rodzinie – na pewno nie z gazet. W gazetach i ogólnie w mediach musimy walczyć, aby ją narzucić. Batalia kulturowa jest dziś konieczna. Prowadzi się ją przy użyciu wszelkich narzędzi, będących nośnikami idei: gazet, książek, wykładów, transmisji radiowych i telewizyjnych oraz internetu. Nie istnieje żadna granica intelektualna, która nie byłaby frontem walki. Aby prowadzić batalię kulturową, trzeba być wykształconym, trzeba się wciąż uczyć i poznawać, po czym przekazywać innym to, czego się dowiedzieliśmy. Podobno człowiek jest tyle wart, ile jego idee, a przecież nie ma wyższych idei niż te, które głosi Ewangelia. I nie ma większych ludzi w historii niż święci, którzy tymi ideami żyli.
Wiemy więc, że sama batalia kulturowa byłaby przegrana, gdyby nie towarzyszyło jej równie zdecydowane zaangażowanie na płaszczyźnie nadprzyrodzonej – poprzez modlitwę, która stanowi życie duszy chrześcijańskiej. Tu leży sekret zwycięstwa pod Lepanto, co przyznał senat wenecki, przypisując ów triumf Matce Bożej, i co ogłosił święty Pius V, ustanawiając święto Matki Bożej Różańcowej na cześć zwycięstwa pod Lepanto. Broń duchowa ma zasięg niemierzalny. Teologowie mówią, że wszystkie dobra materialne świata nie dorównują najniższemu stopniowi łaski. Łaskę zaś otrzymuje ten, kto się modli, a przecież Ewangelia wyraźnie mówi, że modlitwa jest w stanie przenosić góry. To punkt drugi.
Istnieje również trzeci nie mniej ważny element, który znajduje się pomiędzy wymiarem naturalnym batalii kulturowej a nadprzyrodzonym wymiarem modlitwy. Ten trzeci wymiar określiłbym mianem psychologicznego, ujmując ten termin nie w banalnym znaczeniu codziennym, ale w głębszym sensie – jako nauka o duszy. Dusza jest siłą życiową ciała i ma podwójny wymiar: naturalny i nadprzyrodzony. Tak więc, dziś najbardziej potrzeba właściwego nastawienia duszy, psychologicznego nastawienia na walkę – jak w najczystszej tradycji chrześcijańskiej.
Chodzi tu o nastawienie charakterystyczne dla osób, które odrzucają pacyfizm duchowy, aby przybrać forma mentis walczącą, lub po prostu mężną, charakterystyczną dla vir romanus, w znaczeniu, w jakim święta Teresa zalecała swoim siostrom posiadanie mężnej duszy. Nie ma zwycięstwa bez walki, ale samej walki nie będzie bez walczącego nastawienia duszy, które rodzi się z ducha poświęcenia, ducha Krzyża Chrystusowego – symbolu zwycięstwa nad śmiercią, jedynego symbolu, którym – jak mówi św. Paweł – chrześcijanin powinien się chlubić (Ga 6, 14).
Nie ma większego zła niż pacyfizm duchowy oznaczający rezygnację z ducha poświęcenia. Widmo dyktatury relatywizmu rozprzestrzenia się na całą Europę, a prześladowania antychrześcijańskie wciąż ranią Afrykę i Azję, nie tylko rękami islamu, ale też wciąż żywego komunizmu oraz innych religii, jak hinduizm czy buddyzm. My jednak wiemy, że każdy chrześcijanin musi naśladować Chrystusa idąc drogą Krzyża, ponieważ, jak uczy św. Paweł: Wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania (2 Tm 3, 12). Obrazy, kalumnie, wszelkiego rodzaju znęcanie się, a nawet śmierć nie mogą zatrzymać chrześcijanina, lecz wręcz przeciwnie – powinny jeszcze bardziej wzmocnić jego głos, który jak echo niesie się przez wieki, jak głos prezydenta Ekwadoru Garcíi Moreno zamordowanego przez masona na progu katedry w Quito, który przed skonaniem zawołał: Bóg nie umiera!
Krew męczenników była ziarnem, z którego bujnie wyrosło i rozkwitło chrześcijaństwo. Historia prześladowań to jednocześnie historia triumfów Kościoła. Najciemniejszy jej moment, sam szczyt prześladowań przypadł na koniec III wieku, za panowania cesarza Dioklecjana. Chrześcijaństwo wydawało się wówczas skazane na zagładę. Tymczasem mniej niż rok po śmierci okrutnego tyrana, młody Konstantyn, syn Heleny i Konstancjusza Chlorusa, zezwolił na nadawanie obywatelstwa chrześcijanom. Tak krótki czas dzielił jeden z najmroczniejszych momentów historii Kościoła od jednego z najjaśniejszych.
Dlatego nie wolno nam się zrażać tym, co na początku XXI wieku nadal się dzieje na świecie. Kościół jest prześladowany poza Europą i w samej Europie, ale możemy przypuszczać, że im większe przeżywać będziemy trudności, tym większy i bardziej spektakularny okaże się zwrot historii.
Artykuł Roberto de Mattei, artykuł udostępniony za zgodą redakcji dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, nr 17, listopad-Grudzień 2010 r.