III NIEDZIELA ADWENTU („Gaudete…”): Iz 61,1-2a.10-11; Łk 1,46-50.53-54; 1 Tes 5,16-24; Iz 61,1; J 1,6-8.19-28
„Gaudete in Domino semper!”
„Zawsze się radujcie!”
No tak, skoro w niedzielę ostatnią słyszeliśmy: „Pocieszcie, pocieszcie mój lud!” (Iz 40,1)… Wędrując po diecezji prawie w każdą niedzielę nad ranem w sprawie budowy kościoła, chętnie słucham oratorium „Mesjasz” Jerzego Fryderyka Haendla. Ten wielki utwór, trzyczęściowy jak różaniec, rozważający o przyjściu, cierpieniu i chwale Chrystusa, zaczyna się właśnie od słów: „Comfort, comfort my people!” – Pocieszcie, pocieszcie mój lud!”. Myślę o ludziach, których spotkam za kilka chwil, jeśli Pan Bóg da mi bezpiecznie pokonać czasem poranne mgły, czasem zimowe ślizgawki: to bracia i siostry znękani, umęczeni życiem z jego wielkimi i małymi boleściami, z zakradającym się bezsensem. „Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę”.
„Pocieszcie, pocieszcie mój lud!” I nie ma to być pociecha tania i płaska, a przez to bezsensowna, jak ta, o której opowiada przez telefon ktoś z zagranicy: do łóżka bez mała stuletniego umierającego starca przybywają dzieci, wnuki, prawnuki i… poklepują go po rzężących plecach „Mobilizuj się! Bądź mocny! Będzie lepiej!” Nie, lepiej już nie będzie – w tej sprawie, a tej arcyważnej sprawie życia, samego życia – nie będzie. Nie może to być także pociecha malownicza, słodka a pusta. Spadkobiercy lewicy heglowskiej, utrapieni światu marksiści, kpili sobie i pewnie kpią z religii, iż jest narkotykiem, opium dla mas, duchową gorzałką, bo każe znękanym cicho siedzieć lub pobożnie śpiewać w głodzie, chłodzie i poniewierce na ziemi, aby móc mieć nadzieję na obfity poczęstunek tam, gdzieś, w wyśnionych niebiosach. Że człowieka, który powinien walczyć i krzyczeć o sprawiedliwość – obezwładnia. Nie! Religia wyłaniająca się z chrześcijańskiej wiary nie obezwładniła, ale wyprostowała udręczonych przez ich najbardziej w dziejach świata bezbożną a zatem nieludzką dyktaturę. Nie, nie tak „pocieszcie mój lud”, nie tak „zawsze się radujcie”.
Krzyczą nam dziś, że zaraz zawali się współczesne imperium jednego pieniądza, dlatego musimy, musimy – powiadają – złożyć mu w ofierze więcej niż dotąd, nawet naszą wolność niezawisłą… Że runie bożek bankowy. Runie! Wielce popularnym środkiem płatniczym był w swoim czasie denar rzymski – od wschodniej Syrii po dzisiejszą Portugalię, i u nas trafi się czasem w wykopaliskach; nie widziałem jednak, żeby ktoś denarami płacił za poranne bułeczki. Imperium runęło. Po nim kolejne…
„Radujcie się zawsze!” Radujcie się, bo ten skończony, tyle obiecujący i tak boleśnie przemijający świat – nie jest Panem Bogiem! Ani przyroda-natura, ani kultura, to co przetworzył człowiek. Świat bie bierze się sam z siebie, sam siebie nie tłumaczy, sam nie podtrzymuje siebie w każdej chwili istnienia, sam nie ma dla siebie celu. Zawali się imperium pieniądza? Zawali się! Ale będzie jeszcze ciekawiej: wszystko się zawali! „Radujcie się!”, bo sam w sobie nie ma sensu bieg wydarzeń, los, życie, które samo w sobie zdaje się być „opowieścią idioty” (William Shakespeare, Makbet). W istotnym sensie świat już się popsuł, już pękł, już sypie się w proch i to coraz szybciej. Odkąd ja – szczyt stworzenia, najdoskonalsza istota widzialna, ja-człowiek – powiedziałem Panu Bogu, co trzyma mnie nad przepaścią: „nie będę ci służył”, odtąd wszystko leci na pysk. Spadamy! „Czy leci z nami pilot?” Nie! – mówią jedni, ci sami od opium i duchowej gorzałki.
Ale… w istotnym sensie w ogóle jest tylko Pilot. Tylko On się liczy. Leci i spadł – z nami, za nas – ale się podniósł. Niewidzialne stwórcze dłonie, z których, jak twierdzi, „wyswobodził się” zbuntowany rodzaj ludzki nie odwróciły się od niego. Na szczęście. Stały się widzialne. Ludzkie, we wszystkim do naszych podobne z wyjątkiem grzechu Wyrywając się Bogu ze stwórczych rąk, które tak bardzo chcą mnie ocalić, ranię je grzechem i… jeśli tylko bardzo nie chcę ich ominąć – znów w nie spadam. Jego kosztem. Wielkim kosztem. Na szubienicy krzyża za miastem, Bóg w ludzkim ciele, Bóg człowiek o rozszarpanych „przytępionymi gwoźdźmi” dłoniach i stopach bierze na siebie cały bezsens oderwanego od Boga świata: „Czemuś mnie opuścił?” (Ps 22; Mt 27). Kiedy krótko potem zaskakuje bliskich stając przed nimi żywy – mówi im: „Pokój wam!” Tak! „Radujcie się!” Nieustannie i szczerze pocieszajcie się w możliwie najrozumniejszy sposób.
Chrześcijaństwo to nie zbiór wspomnień ani reguł, nie system filozoficzno-moralny, to Ktoś. Ktoś! Ja nie jestem Eliaszem ani prorokiem; chrzczę was wodą napomnienia, zachęty i najserdeczniejszych objaśnień, ale za mną idzie, ba pośród was jest Ktoś, któremu nie godzien jestem rozwiązać buta, Ktoś, kto ogniem Ducha Świętego mocen jest spalić wszystko i… pali to, szanując wszystkich. On pali oczyszczeniem cały ten walący się świat i… go ocala. Jak każdy ksiądz, nawracający się grzesznik, na każdym kazaniu pokazuję na Niego. W istocie nie mam do powiedzenia nic więcej. Pokazując na Niego, mówię wszystko. On. On! Rozmowa z Nim w modlitwie, skarga Jemu na siebie w spowiedzi, zachwyt Jego Obecnością i Paschą w Liturgii, pokarm z Niego w Komunii, Jego sąd, miłosierne spojrzenie Jego oczu na wieczność. „Radujcie się!”
Autor: ks. Sebastian Krzyżanowski