Panie Dariuszu opolanie mało wiedzą o Panu, a od niedawna został Pan Radnym Miasta Opola. Czy ma Pan dzieci?
Tak jestem żonaty i mam trójkę dzieci, 26 letnia najstarsza córka mieszka we Wrocławiu, jest już mężatką i mamą mojego 6-letniego wnuka Kuby. Młodsza córka ma 18 lat i przygotowuje sie do matury, a najmłodszy Wiktor w przyszłym roku pójdzie do szkoły.
Ma Pan już przygotowane prezenty na „Mikołaja”?
No niestety, tutaj mam zaległości, najwyższa pora, aby wybrać się po sprawunki, tym bardziej, że najmłodszy synek już dawno przygotował list do Św. Mikołaja…
Skąd Pan pochodzi? Jakie są Pana korzenie?
Urodziłem się i przez pierwsze 28 lat mieszkałem we Wrocławiu. Dziadkowie byli repatriantami ze Lwowa i w roku 1945 zamieszkali w stolicy Dolnego Śląska wraz ze swoimi sąsiadami zza Buga. Mama Anna, urodziła się w pociągu towarowym na stacji w drodze na Ziemie Odzyskane. Często wśród bliskich żartujemy, że saga naszej rodziny, mogłaby być scenariuszem do znanego filmu Sylwestra Chęcińskiego „Sami Swoi”.
Moja babcia również pochodzi ze Lwowa. Pana dziadkowie pewnie tęsknili za Kresami i rodzinnymi stronami. Czy mieli okazję powrócić tam na wycieczkę sentymentalną?
Dziadkowie bardzo często wracali wspomnieniami do czasów gdy mieszkali na Kresach. Były to wspomnienia radosne ale często też bardzo trudne, a wręcz dramatyczne. Na Kresach pozostawili dorobek swojego życia, to było od pokoleń ich miejsce na ziemi. Pod koniec byli szykanowani i zmuszeni przez ukraińskich nacjonalistów do opuszczenia swojego domu. Wszystko to spowodowało, że uznali tamten czas, za zamknięty rozdział. Nie chcieli już tam wracać, chociaż przez pierwsze kilka lat liczyli na to, że wszystko może się jeszcze odmienić. We Wrocławiu zamieszkali ze sporą grupą sąsiadów i przyjaciół z którymi wyjechali ze Lwowa. Do końca życia utrzymywali ze sobą serdeczne kontakty, często się spotykali, biesiadowali. Pamiętam, że uwielbiali razem śpiewać wschodnie piosenki, opowiadać anegdoty…
Od kiedy mieszka Pan w opolskim?
Do Opola przyjechałem na początku 1991 roku. Głównie w poszukiwaniu pracy, umożliwiającej otrzymanie również mieszkania. To był początek polskiej transformacji, ale były jeszcze takie firmy, jak Elektrownia Opole, które poszukiwały pracowników. Można powiedzieć, że jestem zaprzeczeniem obecnych trendów, bo teraz młodzież w poszukiwaniu pracy bardzo często wyjeżdża w przeciwnym kierunku. Bardzo długo nie mogłem do końca zaaklimatyzować się w Opolu. We Wrocławiu miałem rodzinę, przyjaciół, wielu znajomych. Tam na moich oczach rodziła się „Solidarność”, tam poznałem ludzi związanych z Ruchem Wolność i Pokój czy też Pomarańczową Alternatywą, tam sprawdzała się w okresie stanu wojennego młodzieńcza przyjaźń. Przez kilka pierwszych lat, gdy tylko miałem wolny czas, wsiadałem w pociąg, aby po 90 minutach być znowu w moim rodzinnym mieście. Musiało minąć sporo czasu, zanim zacząłem się łapać na tym, że zaczynam mówić „u nas w Opolu”. Teraz jestem już pewien, że Opole to dobre miejsce do życia, a do Wrocławia na stałe bym już nie chciał wracać.
Pomarańczowa Alternatywa, kojarzy się z wyszukanym humorem. Jak to wyglądało w tamtym czasie i czy dziś ich humor byłby nadal aktualny?
Ruch Pomarańczowej Alternatywy, organizowany we Wrocławiu przez Waldka Frydrycha to jedna z najbardziej nietypowych inicjatyw, w których miałem możliwość uczestniczyć. Musimy pamiętać, że te uliczne happeningi, odbywały się określonej sytuacji politycznej, zupełnie nieprzystającej do obecnych czasów. Były odtrutką na strach, brak nadziei, malejącą wiarę w to, że z „czerwonym” można wygrać, na słabnącą pozycję podziemnej „Solidarności”. Służba Bezpieczeństwa, nie była przygotowana na walkę z krasnalami czy też uliczną zabawą. Funkcjonariusze stawali się mimowolnymi uczestnikami wyreżyserowanego spektaklu, który skutecznie ośmieszał i drwił z ówczesnej polskiej rzeczywistości. Pomysł doskonale się wpisywał w formułę sprzeciwu, oczekiwaną przez młodzież. Pamiętam happening pod nazwą „Rewolucja Krasnali” 1 czerwca 1988 roku, w którym wzięło udział kilkanaście tysięcy młodych ludzi w pomarańczowych kapturkach. Jak ważna to była inicjatywa, może świadczyć fakt, że Krasnoludek – symbol Pomarańczowej Alternatywy, doczekał się swojego pomnika we Wrocławiu. Ustawiono go tam, gdzie zaczynały się „zadymy”, czyli przy skrzyżowaniu Świdnickiej z Kazimierza Wielkiego, obok przejścia podziemnego.
Z tego co wiem, pracę zawodową rozpoczynał Pan we Wrocławskich Zakładach Graficznych, potem w Polskich Kolejach Państwowych…
Pomimo ogólnego niedostatku lat 80-tych, nie było wówczas problemu ze znalezieniem pracy. Szybko założyłem rodzinę, byłem już ojcem. Podejmowałem pracę w kilku firmach. W międzyczasie również w Telekomunikacji, Wrocławskiej Spółdzielni Mleczarskiej czy warsztacie rzemieślniczym. Dosyć długo szukałem swojego miejsca. Uprawnienia dyżurnego ruchu zdobyte w PKP, umożliwiły mi potem zatrudnienie w Elektrowni Opole.
Od kiedy Pan pracuje w Elektrowni Opole?
W Elektrowni Opole pracuję od 1 marca 1991 roku. Początkowo na stanowisku dyżurnego ruchu, następnie kierownika zmiany w wydziale transportu kolejowego. Przez czternaście lat pracowałem na największej bocznicy kolejowej w województwie opolskim (ponad 4 miliony ton ładunków rocznie). Od początku pracy zawodowej jestem związany ze Związkiem Zawodowym „Solidarność”, w którym pełniłem szereg funkcji społecznych: w latach 1991-1995 pełniłem funkcję przewodniczącego Komisji Zakładowej nie będąc etatowym działaczem związkowym. Od 1991 roku również byłem delegatem „Solidarności” Regionu Śląska Opolskiego, zaś przed wyborem do zarządu elektrowni, zastępcą przewodniczącego MOZ NSZZ „Solidarność” Elektrowni Opole. Obecnie pracuję jako specjalista ds. współpracy ze strona społeczną.
Był Pan przedstawicielem pracowników z zarządzie Spółki. Chce się Panu działać w związku?
W roku 2005 zostałem wybrany przez pracowników PGE Elektrowni Opole SA w skład zarządu VI kadencji. Wiosną 2008 roku powtórnie wybrany zostałem przez pracowników PGE Elektrowni Opole w skład zarządu. Funkcję tę sprawowałem do czerwca 2011 roku. Jako przedstawiciel pracowników w zarządzie, czynnie uczestniczyłem w procesie konsolidacji polskiego sektora energetycznego oraz reprezentowałem sprawy pracownicze we władzach Spółki.
Związki zawodowe w Polsce są bardzo często oceniane niesprawiedliwie. Stają się ofiarą liberalnej polityki prowadzonej przez państwo i braku woli decydentów, prowadzenia prawdziwego, ukierunkowanego na osiągnięcie porozumienia dialogu. Polska tak daleko poszła w budowie kapitalizmu swoją drogą, że zdecydowanie zdystansowała inne kraje europejskie. Ze wskaźnikiem rozwarstwienia społecznego osiągniętym na poziomie 13,5:1, stała się krajem o największych dysproporcjach społecznych w całej UE. W Polsce coraz rzadziej rozmawia się o potrzebie prowadzenia polityki, umożliwiającej sprawiedliwe ponoszenie ciężaru zmian i reform przez różne grupy społeczne. Związki zawodowe, to jedyna prawnie umocowana organizacja, która ma możliwość reprezentowania pracobiorców w dialogu i sporze z pracodawcą. W bardziej dojrzałych demokracjach, już dawno stwierdzono, że związki zawodowe są gwarantem budowania pewnej społecznej równowagi i są wspierane przez państwo, aby jej nie zakłócać. W Polsce od lat prowadzona jest antyzwiązkowa propaganda.
Związki i niektórzy działacze są odbierani jako osoby nastawienie „roszczeniowo”, które nie rozumieją problemów pracodawców. Może są pracodawcy, którzy chwalą działania i współpracę ze związkami?
Często wynika to z braku zrozumienia dla funkcji, jaką związki zawodowe mają spełniać. Związki z natury rzeczy są roszczeniowe, ponieważ starają się osiągnąć większy udział pracobiorców w wypracowywanym zysku. Tutaj zawsze na styku pracodawca – pracownik musi dochodzić do dyskusji, sporu. Ważne jest, aby obie strony potrafiły wspólnie wypracowywać kompromisy, a to często nie jest rzeczą prostą. Podstawowe znaczenie dla efektów tego dialogu, mają ludzie i ich cechy osobowościowe. Dotyczy to w takim samym stopniu jednej i drugiej strony, przy czym strona pracodawcy najczęściej od początku posiada przewagę. Pracodawcy, którzy są ukierunkowani na szybki zysk, bez długoletniej perspektywy rozwoju zapominają o tym, że największa wartością w każdej działalności, również biznesowej – jest człowiek. Szczęśliwie jest sporo przykładów, na zrozumienie pozytywnej roli związków zawodowych przez pracodawców. Również wielu działaczy związkowych, cechuje się odpowiedzialnością za kondycję firmy, która umożliwia utrzymanie pracownikom. Sam od 20 lat, mam możliwość, pracować w firmie, gdzie jak dotąd, udaje się równoważyć możliwości, oczekiwania i zawierać rozsądne kompromisy.
A czym się zajmuje Dariusz Całus po godzinach?
Interesuję się historią, problematyką społeczną, turystyką krajową oraz gdy tylko jest taka możliwość, odkrywaniem uroków Kresów Wschodnich II Rzeczpospolitej.
Często wyprawia się Pan na Kresy?
Tak! Zdecydowanie wolę mniej wygodne wyprawy na Kresy, od pobytu w zatłoczonych kurortach. Raz w roku staram się być u rodziny we Lwowie.
W tym roku też Pan już był we Lwowie?
Oczywiście! W tym roku udało się mi się też zwiedzić Kamieniec Podolski, Chocim a nawet część Mołdawii i Rumunii. Serdecznie wszystkim polecam, wrażenia niezapomniane.
Ma Pan czas, aby czytać książki?
Czasu na czytanie mam coraz mniej, ale jeśli coś wygospodaruję, to preferuję Rafała Ziemkiewicza i Antoniego Dudka.
Jaką książkę Ziemkiewicza ostatnio Pan przeczytał?
„Mnichnikowszczyzna. Zapis choroby”, to moim zdaniem lektura obowiązkowa a diagnoza choroby została postawiona niezwykle precyzyjnie. Poświęcam lekturze tej książki każdą wolną chwilę i często do niej wracam.
Żona może liczyć na Pana pomoc w domu?
Żona zapewne by wolała abym więcej czasu spędzał w domu. Jak tylko mogę zabieram 6 letniego synka na długi spacer wzdłuż Odry.
Gdzie Pan spędza Święta?
Udało mi się kiedyś zbudować, mały, drewniany domek w Kotlinie Kłodzkiej. Uwielbiamy spędzać tam z rodziną każdy wolny czas, a w tym roku spędzimy też tam święta.
Rozumiem, że obecnie Pan mieszka w jakimś bloku, pewnie w swoim okręgu wyborczym?
Od kilku lat mieszkam blisko centrum Opola, oczywiście w swoim okręgu wyborczym.
Adwent już się zaczął. W sklepach pewnie zobaczymy pełno choinek, a z głośników amerykańskie kolędy. Czy w Pana domu są jakieś specjalne przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia?
Jestem tradycjonalistą. Uważam, że polskie tradycje obrzędowe i świąteczne, to nie tylko ogromna radość z uczestniczenia w nich, ale nasz obowiązek wobec młodszych i przyszłych pokoleń. Polska choinka, Święty Mikołaj, stół wigilijny – to ten wspólnie spędzony czas, te momenty, które najmocniej i na lata wpisują się w naszą wrażliwość i pamięć. To też symbol pewnej ciągłości życia w narodowej i rodzinnej wspólnocie. Zapożyczanie tradycji innych kultur, czy też poddawanie się czysto komercyjnym trendom, to brak zrozumienia i spłycenie prawdziwych wartości polskich Świąt.
Na roraty chodzi Pan z synem Wiktorem?
Mam zamiar w tym roku zabrać na wieczorne roraty mojego 6-latka .
Na stole wigilijnym będzie kutia?
Będzie obowiązkowo. Żona lubi robić wschodnie specjały, podpatrując moją ciocię Liubę ze Lwowa, która słynie z doskonałej kuchni.
Bardzo dziękuję.
….czekam na kolejny wywiad Darka już, jako Prezydenta Opola….
Brednie. Facet się idealizuje, co zapewne nie ma żadnego pokrycia.
związki powinny odwazniej bronić praw pracowniczych. W wywiadzie bardzo trafne spostrzeżenia
A ja bym wolała jednak żyć we Wrocławiu niż w zapyziałym Opolu :-(
Bardzo interesujący wywiad. Pozdrowienia dla nowego Pana Radnego :-)….