Gdy wysiadłem z autokaru i ujrzałem wielotysięczną grupę młodych ludzi, nie znając dokładnie Warszawy, byłem przekonany, że to miejsce zbiórki marszu, wówczas ktoś powiedział, że to jedynie kilka grup kibiców a ja już wiedziałem, że uczestniczę w czymś wielkim.
W grupie opolan zapanowała konsternacja z powodu zbiórki kibiców. Wielu, mając w pamięci wypowiedzi mediów na temat agresywnych „kiboli”, wolała zachować dystans i pójść własną drogą.
Sytuację opanowały trzeźwe słowa Wiesława Uklei – Idźmy za kibicami, oni są zdyscyplinowani i nie grozi nam z ich strony niebezpieczeństwo.
180 osobowa grupa opolan została wprost wchłonięta przez wyruszających kibiców. Idąc w kolumnie czuło się ze strony młodych legionistów pełne opanowanie, zdyscyplinowanie i swoistą hierarchię. Widać było kto jest za co odpowiedzialny. Na każdym słupie, drzewie czy płocie po przejściu naszej kolumny pojawiały się wlepki z patriotycznymi treściami. Widać było, że ci młodzi ludzie śmiertelnie poważnie traktują wartości patriotyczne i sam Dzień Niepodległości. Po drodze przyłączały się do nas kolejne grupy, nie koniecznie kibiców, pojawiły się pierwsze rodziny z dziećmi i ludzie starsi. Co jakiś czas kibice skandowali patriotyczne hasła, które z zwielokrotnioną siłą przelatywały przez całą kolumnę marszową równomiernymi falami.
Na placu Konstytucji czekały już kolejne tysiące ludzi.
Wielobarwny, różnorodny tłum.
Młodzi, starzy i dzieci.
Uśmiechnięte pary mocno trzymające się za ręce i to nie tylko z powodu przenikliwego zimna. Wszyscy wyjątkowo przyjaźni, życzliwi w stosunku do siebie. Uprzejmie dziękujący, wyciągając ręce po egzemplarze NGO.
Pomimo swojej różnorodności wszystkich zebranych na placu Konstytucji ludzi łączyła niesamowita, niewidzialna więź. Więź wspólnego, radosnego świętowania Dnia Niepodległości. Widziałem ludzi zupełnie sobie nieznanych, którzy gratulowali sobie przyjścia na plac Konstytucji, frekwencji czy chociażby bezchmurnej pogody. Każdy pretekst był dobry żeby uścisnąć sobie dłoń, odwzajemnić uśmiech czy zamienić z sobą parę słów. Ludzie byli szczęśliwi i tym szczęściem chcieli podzielić się z innymi. Obserwując nastrój panujący na placu Konstytucji niespodziewanie napłynęły mi do oczu łzy. Tak właśnie powinna wyglądać prawdziwa niepodległość. Tak musiała wyglądać Warszawa w pamiętnym 1918 roku. Byłem naprawdę dumny, dumny i szczęśliwy. Marsz Niepodległości to już nie tylko inicjatywa narodowców, pojęcie to bowiem można łatwo zaszufladkować i zawęzić do bardzo wąskiej grupy ideowców a przez to zmarginalizować. Na placu Konstytucji zgromadzili się po prostu Polacy, jak się później okazało prawie 30 000 rodaków postanowiło wspólnie świętować odzyskanie niepodległości.
Ten sielankowy i podniosły zarazem nastrój przerwał dramatyczny apel płynący z głośników organizatorów Marszu Niepodległości zainstalowanych na specjalnej platformie. Głos organizatora Marszu apelował o zachowanie spokoju w obliczu prowokacji jaka z niebywałą siłą wybuchła na obrzeżach placu Konstytucji. To z tego właśnie kierunku dobiegły mnie odgłosy walki, niepokojące wrzaski i wybuchy petard a na końcu pojawiła się rozwijana już chmura dymu, której epicentrum znajdować się musiało w miejscu zamieszek. Ludzie zaczęli z niepokojem na twarzach garnąć się ku sobie, młode pary jeszcze bardziej ściskały swoje dłonie a z narożnika placu na którym wybuchły zamieszki zaczęły biegnąc w naszym kierunku bezwładne tłumy. Czy za ich plecami pojawią się prowokatorzy, policja lub niemieccy bojówkarze? Nastrój szczęścia i radości został brutalnie przerwany. Na szczęście organizatorom udało się opanować sytuację i skierować kilkudziesięciotysięczny tłum na przeciwległy kraniec placu gdzie formowała się kolumna marszowa.
W ten sposób uczestnicy wyraźnie odcięli się od krwawych ekscesów zorganizowanych przez prowokatorów.
Niestety nie udało się doprowadzić do przemówień organizatorów i członków Komitetu Honorowego. Ktoś na to zapracował.
Nad głowami pojawiło się tysiące biało-czerwonych flag, tych samych które na równi prowokowały do bijatyki nie tylko lewackich ekstremistów ale również policjantów, w tym dniu nie działających w interesie publicznym a realizujących dyrektywy swoich mocodawców. Widać było, że zamieszki miały na celu kolejny etap tzw. „wojny z kibolami” nawet za cenę rozbicia Marszu Niepodległości, o czym mieliśmy się jeszcze przekonać.
Tymczasem tysiące ludzi opuszczało powoli plac Konstytucji kierując się wyznaczoną wcześniej trasą, omijającą blokady ekstremistów lewackich faszystów i zadymę prowokatorów.
Sytuacja powoli zaczęła wracać do normy. Marsz Niepodległości nabrał właściwego, oczekiwanego kształtu. Na początku maszerowały liczne poczty sztandarowe, głównie kombatantów i organizacji społecznych oraz jednolicie umundurowane organizacje harcerskie oraz grupy rekonstrukcji historycznej z pośród których wyróżniali się partyzanci Narodowych Sił Zbrojnych i Husarzy króla Sobieskiego.
Powoli toczyła się platforma z nagłośnieniem estradowym, które w obliczu prawie 30-sto tysięcznego tłumu rozciągniętego na prawie dwukilometrową zwartą kolumnę, nadawała ton jedynie pierwszym kilku tysiącom, kolejne tysiące przejmowało przechodzące falami hasła skandowane przez organizatorów, niknąć głuchym echem wiele kilometrów za nami. Szczęście i radość z powrotem wróciło na twarze uczestników.
Zadyma z placu Konstytucji w której zaangażowanych było może kilkaset osób w obliczu zwartego tłumu szczęśliwych Polaków, których można było liczyć w dziesiątkach tysięcy wydawała się nam, uczestnikom Marszu Niepodległości, nieistotnym incydentem, który jednak nie powinien rzutować na naszą manifestację, jak się jednak okazało, media wolały zepsuć nam święto relacjonując wyłącznie zamieszki grupy zamaskowanych osób z policją.
Bez incydentów Marsz Niepodległości po ponad dwóch godzinach radosnego pochodu dotarł wreszcie do celu, czyli na plac na Rozdrożu z królującym tam pomnikiem Romana Dmowskiego. Warto odnotować fakt, że uczestnicy Marszu przechodząc obok pomnika Józefa Piłsudskiego, również w tym miejscu oddali hołd jednemu z twórców Polskiej Niepodległości składając liczne wiązanki.
Idąc w Marszu można było dostrzec ogrom tego przedsięwzięcia. Obok tysięcy flag można było zobaczyć setki transparentów organizacji społecznych i pozarządowych, wizerunki bohaterów narodowych, Romana Dmowskiego, ale również Wojciecha Korfantego czy Stanisława Kasznicy, ostatniego komendanta NSZ, bestialsko zamordowanego przez komunistów. Wizerunki Matki Boskiej i Jezusa Chrystusa oraz dziesiątki krzyży, z namaszczeniem i szacunkiem, niesionych ponad głowami.
Dużym zaskoczeniem, jak najbardziej pozytywnym był fakt pojawienia się na marszu flag śląskich i kaszubskich. Wbrew obiegowym opiniom napędzanym przez media, z lubością dzielących Polaków, okazało się że w obliczu Święta Narodowego wszyscy czują się Polakami bez względu na status społeczny czy regionalny.
Ten Marsz naprawdę zjednoczył Polaków.
Plac na Rozdrożu nie pomieścił wszystkich uczestników, którzy wciąż napływali. Wszystkie skwery dookoła zostały wypełnione tłumami. Przy dźwiękach najprawdziwszej orkiestry dętej uczestnicy Marszu odśpiewali Hymn Narodowych, wcześniej z głośników padała prośba o zdjęcie przez mężczyzn okryć głowy. Mimo panującego półmroku cały plac rozświetliły jaskrawo świecące race trzymane wysoko nad głowami. Stała się to już nieodłączna tradycja przy wzniosłych momentach zapewniana przeważnie przez kibiców organizujących w ten sposób tzw. „oprawę”.
Zapanowała atmosfera prawdziwego pikniku, orkiestra wygrywała patriotyczne pieśni, a uczestnicy, znający teksty, bez skrępowania śpiewali. Obserwator z boku mógłby uznać, że to profesjonalnie zorganizowane obchody państwowe z suto opłaconą orkiestrą i chórem. Tymczasem byłem świadkiem najpiękniejszej oddolnej i obywatelskiej inicjatywy na jaką może zdobyć się naród – świętowanie własnej wolności.
I kolejny raz „niewidzialna ręka” musiała zepsuć nam, Polakom, ten szczęśliwy moment. Nagle, na jednym ze skwerów, doszło do przepychanki. To jeden z organizatorów bronił przed agresywnie zachowującymi się, zamaskowanymi osobami, wozu transmisyjnego TVN, przy absolutnie biernej postawie policji. Wóz stanął w płomieniach, a cel policji został osiągnięty, mieli argument żeby przerwać legalną manifestację. Pojawiły się policyjne armatki wodne i zastępu antyterrorystów. Groźny w swej stanowczości głos wydobywający się z policyjnych głośników zaczął grozić uczestnikom użyciem broni z gumowymi pociskami oraz armatek wodnych. Sytuacja stała się naprawdę niebezpieczna, zwłaszcza że w tłumie były kobiety z dziećmi i wiele starszych osób. Po kilkukrotnym powtórzeniu przez megafony policyjnej groźby użycia środków przymusu bezpośredniego organizatorzy kolejny raz stanęli na wysokości zadania, pomimo nie wygłoszenia przemówień – najważniejszej części manifestacji, w obliczu groźby poturbowania uczestników co mogło doprowadzić do zamieszek, rozwiązując z ciężkim sercem Marsz Niepodległości. Kolejny raz cudza ingerencja zepsuła tysiącom zwykłych Polaków ich święto, tym razem ostatecznie i definitywnie. Z poczuciem niedosytu wracaliśmy w milczeniu do autokarów. Czy oznacza to, że ponad 30-sto tysięczny potencjał zebrany na Marszu Niepodległości zostanie zmarnowany? Czy wytworzona wspólnota przetrwa, czy została właśnie spacyfikowana? Czy wreszcie stać nas, Polaków, nie tylko narodowców, ale zwykłych Polaków, tęskniących za zwykłym, elementarnym szacunkiem i poczuciem autentycznej obywatelskiej wspólnoty na kolejną tego typu inicjatywę? Organizatorzy Marszu Niepodległości zapowiadają, że w przyszłym roku będzie nas 50 tysięcy, obserwując żywiołowo rosnącą liczbę uczestników, pewnie tak będzie. Należy teraz pracować i przekuć potencjał Marszu Niepodległości w sukces. Jak głosi hasło Marszu Niepodległości – Jutro należy do nas.
Autor: Tomasz Greniuch
Kilka godzin wcześniej…..
http://kontakt24.tvn.pl/temat,flaga-na-maszt-cukierek-do-ust,153321.html
(polecam 38 sek:))
Szanowny prezes PiS by sobie na cukierki pewnie nie pozwolił jak prezydent podczas śpiewania hymnu i tak fama niesie że już łyka pigułki.
Super, że przyjechaliście. Jesteśmy jednym wielkim narodem polskim. Pozdro.