6 LISTOPADA 2011; XXXII Niedziela Zwykła Mdr 6,12-16; Ps 63,2-8; 1 Tes 4,13-18; Mt 24,42a.44; Mt 25,1-13
Coraz bardziej jestem pewien, iż człowiek cielesno-duchowy jest swego rodzaju naczyniem. Kruche ono, delikatne i łatwo się brudzące oraz nie do końca uformowane. Otwarte na to, co się tam umieści. „Jesteś tym, co jesz” – mawiali ponoć starożytni, a współcześni, jeśli są szczerzy i precyzyjni, powinni rzec: „Jesteś – jako zawsze człowiek – bardzo w swoim bytowaniu zależny od tego, co wchłania twój duchowy umysł („szczyt duszy”) i materialny mózg (część ciała), bytujesz wedle tego, czego słuchasz, na co patrzysz, co rozważasz, na czym spędzasz poważny twój i wesoły czas, co jesz i pijesz (także ile i kiedy), co wdychasz (dym kadzidła przed Najświętszym, czy…)”. Słowem – czym we wszelakich aspektach mojej przekraczającej materię osoby napełniam się – takim jesteś, takim jestem człowiekiem.
Pustym? Zalanym pomyjami? Pełnym pachnącej oliwy dobroci? Jakim więc?
Okaże się to na pewno w tym momencie, w którym Prawda, przywołana przed tygodniem jako zgodność rzeczywistości z przeświadczeniem – pochwyci mnie i rozświetli. I nie jest to czcza personalizacja: ta Prawda czyni świat i go ocala – „przez Niego wszystko się stało” (J 1). Prawda, rozumny i stwórczo skuteczny Plan całej rzeczywistości, Mądrość, ukrzyżowany i zmartwychwstały Logos Pański, Prawda w ludzkim ciele przyjdzie na końcu wszystkich czasów, by sądzić i odnowić świat, przyjdzie także na końcu mojego czasu, by osądzić mnie.
Zagadka udanego życia, gdy jest dobrze i gdy wszystko się wali, to tę Prawdę mieć za Oblubieńca. Teraz. Uważać za głównego Przyjaciela, kogoś kto wie o mnie lepiej, niż ja. Zna mnie, zna nas, także jako historyczną zbiorowość, lepiej niż my sami, my, lektorzy sondaży, którzy włączamy sieć, by się dowiedzieć, co myślimy. W tej sytuacji osobistej, w tym stanie Kościoła, Ojczyzny i świata, w dobie „kreatywnej księgowości” i „walki o odnowiony wizerunek” ale też roztrzaskiwania tego, co się jakimś cudem skleić udało… Pozwolić teraz oświetlić Jezusowi Chrystusowi, Bogu-człowiekowi siebie, własne sprawy, inwestycje i oszczędności, interesy i krach, szarą robotę i coraz skromniejsze świętowanie. Również załamanie, rozczarowanie, ból. „To proszę księdza już nie doczekamy, że Polsce będzie lepiej?” – pytają mnie przez łzy ci, co jeszcze księdza o coś pytają. Tych pytań bałem się, ale padły. Tłumaczyłem komuś i sobie, iż tak się po prostu chyba umówili, żeby się rozdzielić, ażeby móc spotkać i zaprosić do wspólnej Sprawy więcej ludzi. A znów, że starszemu księdzu, co sam był szefem, może trudno jest być podwładnym. Chcąc ocalić dobro, tłumaczyłem… chyba na darmo… A może nie? Święte Nieba, jak może boleć Kościół, jak ta Polska boli! Jeszcze się przecież tak naprawdę nic gwałtownego nie dzieje. I oby nie! Toczą jad te same od lat osobiste i społeczne nieprawości, piętrzą się te same kłamstwa, nawarstwiają te same nie odpokutowane Bogu i ludziom grzechy. Pomyj w bród. Z oliwą – „chwilowe trudności”, a najciemniej pod kopcącą lampą.
Jeden nie zawodzi: przychodzi Oblubieniec w porę przez siebie wybraną. I w szeregach nas, wezwanych do pilnego nawrócenia grzeszników, zaczyna kogoś brakować. Kto prawdą płonie? Kto smrodliwie kopci? Kto zgasł?
Autor: ks. Sebastian Krzyżanowski