Kapitan Tadeusz Wrona pilotujący Boeinga 767, któremu nie otworzyło się podwozie, mimo tego wylądował na betonowym pasie lotniska na Okęciu ratując życie 220 pasażerów i członków załogi.
Jest jakiś symbol w tym, że lądowanie odbyło się 1 listopada w Dzień Wszystkich Świętych. Natychmiast nasuwa się porównanie z innym lądowaniem – które odbywało się 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku w Smoleńsku. Tam Tu-54 schodził do lądowania w pełni sprawny, naprowadzany przez rosyjskich kontrolerów i lądując na błotnistym podłożu rozsypał się w kawałki, grzebiąc w szczątkach czołówkę polskiej opozycji. Być może nawet kapitan Wrona nie pomógłby w tamtych warunkach, ale jego umiejętności z pewnością w innym świetle każą spojrzeć na polskich pilotów w ogóle. Być może nie latają nawaleni jak „drzwi od stodoły” i nie zamykają oczu 100 metrów nad ziemią.
Jest zresztą w zdarzeniu na Okęciu pewna figura symboliczna nie tylko ze względu na porównanie z lądowaniem w Smoleńsku.
Lądowanie – jak wie każdy, kto kiedykolwiek latał samolotami – jest jednym z najtrudniejszych manewrów, a już lądowanie w sytuacji awaryjnej, kiedy nie otwiera się podwozie i trzeba „siadać na brzuchu”, to doprawdy mistrzostwo. Lądowanie jest znacznie trudniejsze niż start. Wymaga opanowania, refleksu, zimnej krwi no i … podwozia, bez którego posadzenie maszyny, to już istny cud. Tymczasem wielu „kapitanów” jest w sytuacji o wiele gorszej niż Tadeusz Wrona.
„Kapitan” Angela Merkel razem z „kapitanem” Sarkozy’m nie bardzo wiedzą jak wylądować potężną „maszyną” jaką jest „Strefa euro”. Grecy przehandlowali kółka i nawet na raty nie chcą ich oddawać. Więc Angela z Nicolasem wyszarpują sobie stery z rąk próbują osiągnąć przynajmniej jak najmniejsze straty wśród swoich pasażerów – banków. Te niemieckie mają „tylko” 30 mld euro greckich obligacji, ale francuskie za to aż 50 mld. Jak się nie zrobi jakiejś sztuczki, nie dodrukuje „papieru”, nie przerzuci kosztów „ratowania Grecji” na Polaków, Rumunów, Anglików, to cała konstrukcja eurolandu gotowa się rozsypać w kawałki. Zderzenie z rzeczywistością bywa bardziej brutalne niż uderzenie w beton lotniska.
Tymczasem nie widać chętnych do wyłożenia kasy – nie chcą tego zrobić ani Angole, ani Chińczyki, do których europyszałki poleciały po prośbie. A euroland pikuje coraz szybciej, a beton tuż, tuż!
Nasz Donald by oczywiście dał, gdyby Angela mu kazała, ale co on tam bidak może dać, kiedy polskie zadłużenie pędzi w górę prawie tak szybko jak neutrino w piwniczce CERN-u.
Zresztą w całej aferze nie chodzi o żadne „ratowanie Grecji”, ale o uratowanie niemieckich i francuskich bankierów i ich zysków. Bo bankructwo Grecji oznacza w konsekwencji bankructwo tych banków. Trwają wiec gorączkowe poszukiwania czym (i kim) zamortyzować upadek. Chętnych do „zainwestowania” czyli wyrzucenia pieniędzy w błoto, jednak nie widać, a na horyzoncie bankructwa majaczy już Hiszpania, w której lewacki rząd Zapatero od dwóch kadencji zajmuje się walką z kościołem, popieraniem pederastów i… zadłużaniem kraju. Tuż za ustawia się „Ciotka Italia” doprowadzona do ruiny przez starego satyra Berlusconiego, potem mijamy kilka liter i będzie jakiś kraj na „P” – Portugalia, albo rządzona przez znawcę futbolu Polska.
W Polsce politycy i fachowcy (jak Marek Belka) naprężają muskuły i solennie zapewniają, że „nie oddamy ani guzika!” ale przecież wiedzą, że jak za dwa miesiące rozłożą ręce to włos im z głowy nie spadnie. Kto bowiem miałby ich rozliczyć i jak? System polityczny zabetonowany partyjną ordynacją, partie pod kontrolą „swoich”, skorumpowanych europosadami, a lider „opozycji” właśnie wyrzuca ostatnich, którzy nie chcą codziennie skandować radośnie: „Jarosław, Polskę zbaw!”
Swoją drogą ciekawe jak wyląduje na tym PiS kierowany przez swojego Prezesa? W całości czy raczej w kilku kawałkach. Jakby jednak nie wylądował, z pewnością stery zostaną w rękach Prezesa Kaczyńskiego. Choćby to była ostatnia część z wraku, który kiedyś był partią rządzącą.
Autor: Janusz Sanocki,