Była pracownica kliniki aborcyjnej, Jewels Green, która sama także zabiła swoje nienarodzone dziecko, ujawnia szczegóły pięciu lat swojej pracy w klinice.
Tak wiele stało się tylko codziennym obowiązkiem, jak to bywa podczas kolejnych lat pracy w klinice aborcyjnej: łzy, krzyczący rodzice i młodzi „ojcowie”, kierowcy towarzyszący kobietom, którzy mówili, że wychodzą na papierosa, a znikali pozostawiając ciężarne oczekujące na aborcję oraz żarty z kobiet przychodzących z dziećmi.
Nawet śmierć zaczęła powszednieć. Wisielczy humor, który widziałam na filmach o lekarzach pracujących z poważnie chorymi i umierającymi był w naszej klinice codziennością.
Dokładnie pamiętam sprzątaczkę, która porzuciła pracę w klinice po znalezieniu stopy dziecka w zlewie sterylizatorni. Pamiętam jak się z tego śmialiśmy i żartowaliśmy przez wiele tygodni.
Kiedy pewnego razu wysiadło na kilka godzin zasilanie, zabroniono nam otwierać zamrażarkę, gdzie w torebkach przechowywano części ciał abortowanych dzieci. Ktoś oczywiście otworzył te drzwi. Do końca życia będę pamiętać smród rozkładającego się ciała –mimo to wszyscy się śmialiśmy i żartowaliśmy, że „tym w lodówce” jest lepiej bo przynajmniej nie czują smrodu.
Była jednak pewna rzecz, która mi zawsze przeszkadzała w klinice, a może w głębi serca wiedziałam, że to co robiliśmy było złe, że aborcja była złem. Szczególnie to martwe dziecko w zamrażarce w laboratorium używane jako „naukowe narzędzie” lub medyczna anomalia, które jako 10 tygodniowy „płód’ całkowicie nietknięte przetrwało wysysanie podczas aborcji. Zatem miało ono wątpliwy zaszczyt bycia przechowywanym w przezroczystym słoiku w formalinie.
Chyba nazywaliśmy je Charlie, choć nie pamiętam dokładnie. Wiem, że miał imię, choć nieświadomie wyparłam je z pamięci. Ale on tam był każdego dnia, kiedy pracowałam.
Niekiedy zerkałam na niego. Fascynowała mnie jego niezwykłość także z naukowej ciekawości. Każda inna aborcja kończyła się kawałkami człowieka w słoiku. To jednak cudowne małe stworzenie było doskonale uformowane i kompletne w każdym tego słowa znaczeniu, z jednym rozdzierającym serce wyjątkiem- było martwe. Bez worka owodniowego, łożyska, tylko malusieńkie idealne dziecko. Pływające w słoiku. W zamrażarce. Na zawsze milczący świadek marszu śmierci swoich maleńkich braci.
Teraz modlę się, aby jego dusza spoczywała w pokoju, aby pewnego dnia miał przyzwoity pogrzeb, albo w najgorszym razie, był wyrzucony z resztą zagrażających środowisku odpadów- co byłoby dla niego bardziej zbawienne niż miejsce, w którym go oglądałam.
Za: AspektPolski.pl