Vivat Trzeci Maj, czyli kopanie leżącego

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Okrągła (dwieście dwudziesta) rocznica Konstytucji 3 Maja zaowocowała, jak zwykle, szeregiem republikańskich aktów strzelistych i laurkowych publikacji o walorach wybitnie surrealistycznych, jako że standardowo wspomina się ową rocznicę jako mniemane „święto demokracji”. Ciekawy wyjątek na tym tle stanowi niewielka, ostatnia już niestety książeczka zmarłego niedawno profesora Bartłomieja Szyndlera pod tytułem dla przeciętnie zdezorientowanego polskiego inteligenta brzmiącym prowokacyjnie: Czy Sejm Czteroletni uchwalił Konstytucję 3 Maja? (Na tropie mitów narodowych). Polecam tę lekturę, jako że w przystępny sposób uświadamia ona, że o owej „Ustawie Rządowej” wiele da się powiedzieć, tylko akurat nie to, by miała wiele wspólnego z demokracją – zarówno co do sformułowanych zasad (odebranie praw politycznych szlachcie niemajętnej i wprowadzenie monarchii dziedzicznej), jak i samego trybu „uchwalania”. Jak bowiem konstatuje ś.p. prof. Szyndler: Konstytucja 3 Maja została wprowadzona jako prawo obowiązujące w Rzeczypospolitej na drodze zamachu stanu [podkr. G.B.], wbrew protestom opozycji i przy jaskrawym pogwałceniu uchwalonego przez sejm porządku [regulaminu obrad].

Tu zastrzec muszę, że sam fakt gwałcenia procedur demokratycznych nie jest dla mnie skandalem, który ostatecznie dyskwalifikowałby gwałciciela. Również nazwanie rzeczy po imieniu, czyli zamachem stanu, bynajmniej nie przyprawia mnie o dreszcz obrzydzenia. Po cóż jednak w ogóle nicować legendę 3 Maja? – zapyta może niejeden znękany patriota. – Czy w ogóle wolno, czy się godzi „dekonstruować” ten piękny mit? Odpowiem twierdząco – nie wierzę bowiem, by Polskę (lub jakąkolwiek inną dobrą sprawę) dało się budować na fundamencie bałamutnych bajek dla grzecznych demokratów. A poza tym, pożyteczna książeczka ś.p. prof. Szyndlera pomaga ocenić dziejową wagę praktyki spiskowej.

Albowiem „oświeceni” spiskowcy-reformatorzy już zawczasu sprytnie wyeliminowali większość opozycji – przyspieszając podjęcie obrad przed oznaczonym terminem zakończenia przerwy urlopowej. Na tych zaś malkontentów, co mimo wszystko dotarli na czas, czekały argumenty nie do odrzucenia: tłumy zaagitowanego plebsu i wojsko rozlokowane dokoła Zamku Królewskiego. Dowodzący tym de facto puczem książę Pepi wytoczyć kazał nawet armaty – niby na wiwat, ale współcześni nie mieli złudzeń na czyją stronę rozstrzygną one ewentualne wątpliwości.

Spiskowcy nie owijali w bawełnę: marszałek nie zarządził prawdziwego głosowania – polecił przeciwnikom milczeć, podkreślając, że to nie sejm, ale rewolucya. Ba, podobno nawet w sali obrad niejeden z „przyjaciół Konstytucji” miał krócicę za pazuchą. Sądząc dzisiejszą miarą, aż dziw bierze, że w tej sytuacji ktokolwiek odważył się przejawić brak entuzjazmu dla wyciągniętej znienacka, jak królik z kapelusza, „Ustawy Rządowej”. A jednak bez mała połowa z około setki zgromadzonych w kadłubowym składzie posłów i senatorów nie przyłączyła się do spiskowców, kiedy ci ostatni zdecydowali wybrnąć z proceduralnego impasu przenosząc króla (dosłownie – na ramionach), wraz z zaagitowaną gawiedzią i skrzykniętymi bojówkarzami, z sali sejmowej do Katedry Św. Jana z okrzykiem: Vivat konstytucja!

Ta właśnie scena dostarczyła sto lat później tematu malarskiej wariacji Jana Matejki. My zwróćmy uwagę na pewien szczegół słynnego malowidła: oto na ziemi, pod stopami niosących króla Stanisława Augusta półleży kontuszowy szlachcic – to Jan Suchorzewski (ok. 1754-ok.1807) herbu Zaremba, wojski wschowski, który protestując przeciw gwałtowi deklarował pono, że lepiej, by synek jego nie dożył niewoli, którą w takim trybie wprowadzane prawo na Polskę sprowadza. Czarna legenda przypisała mu nawet obłędną chęć zabicia własnego dziecka (na płótnie Matejki: tuż obok małoletni paniczyk), czemu przeszkodzić mieli inni zgromadzeni. Uczciwe zestawienie świadectw z epoki wskazuje jednak, że Suchorzewski żadnym szaleńcem z zadatkami na synobójcę w rzeczywistości nie był. Owszem, zbulwersowany akcją spiskowców usiłował powtórzyć, ni mniej ni więcej, gest Rejtana: rzucił się na ziemię, błagając króla, by nie afirmował bezprawia. Na gest ów „obóz reform” odpowiedział drwinami, pogróżkami i kopniakami – to ostatnie, zdaniem pamiętnikarza (Kitowicza), niechcący: Suchorzewskiego, posła kaliskiego, w izbie poselskiej obstającego za wolną elekcją królów, nogami podeptano. Prawda, że tak było, ale nie z umysłu, tylko w tumulcie, gdy się na podłodze rozkrzyżował, a wtenczas wszyscy ruszyli się do kościoła, popchnięty jeden od drugiego, choć nie chcąc, musiał nadepnąć Suchorzewskiego.

Ale nie dosyć było mu dokopać – trzeba jeszcze było zrobić zeń wariata. Pi-arowcom z „kuźnicy kołłątajowskiej”, fanatycznym zwolennikom majowej rewolucji, jak to wówczas powszechnie nazywano, z licznymi przytaczanymi przezeń faktami (patrz: Jana Suchorzewskiego, posła kaliskiego, odezwa do Narodu) trudno było istotnie dyskutować – posługiwali się zatem do woli argumentami ad personam. Tak trafił Suchorzewski na stałe do panoptikum zdrajców-potępieńców. Z czasem nie wzmiankowano go już inaczej, jak pieniacza, krzykacza, nawet warchoła, a wreszcie wybitnego targowiczanina. To ostatnie, owszem, prawda, ale jurgieltnik (u Stefana Bratkowskiego) – to już zwykła potwarz – wiadomo wszak, że odmówił przyjęcia „podarków”, jakimi Katarzyna obdarowywała targowiczan.

Nie znajdujemy też Suchorzewskiego w słynnych papierach ambasady rosyjskiej – listy płac agentury wpływu, która wyszła na jaw za insurekcji warszawskiej. A w czasie, gdy królowi Stanisławowi przystąpienie do Targowicy doradza nie kto inny, jak sam podkanclerzy Kołłątaj: Nie jutro, dziś jeszcze, Najjaśniejszy Panie! (Kołłątaj pono sam też zgłasza akces, ale go targowiczanie nie przyjmują) – wówczas Suchorzewski właśnie wypowiada lojalność Moskalom. Świadczy Kitowicz: Suchorzewski brygadier, ów to wielki przeciwnik konstytucji 3 maja, adherent Szczęsnego Potockiego (…) uszedł ze swoją brygadą na Wołoszczyznę. Tam się mu nie lepiej powiodło (…) tułaczem został; vae miseris in terris! Powrócił nazad do Polski, tuła się po kraju, nie mając nigdzie wzięcia.

Ponoć go w 1793 roku obito kijem w Warszawie – a z kolei po wszczęciu nieszczęsnej rewolucji kościuszkowskiej zrazu ścigać chciano na samą wieść, że wrócił w rodzinne strony. Ale przecież w Aktach Powstania Kościuszki odnotowano nadanie mu patentu porucznika pułku lekkiej jazdy województwa kaliskiego – dokładnie 29 października 1794 roku, a więc już po klęsce maciejowickiej, a na tydzień przed rzezią Pragi. Najwyraźniej miał więc Suchorzewski skłonność do spraw przegranych.

Po trzecim rozbiorze jako zbankrutowany tułacz (majątek zastawił dla sprawy narodowej) bywał w Tulczynie u Szczęsnego Potockiego. Notuje kronikarz (Rolle): Monoman Suchorzewski, ofiara obłędu politycznego, do zmęczenia powtarzał dzieje dnia 3 maja i rozpacz swoją malował i protest recytował. Historiografia przeoczyła datę śmierci – a jego biografii jakoś nikt nie uznał za wartą spisania.

Nie pasował do wersji historii pisanej po dziś dzień głównie pod dyktando Kołłątaja i jego popleczników. A przecież to ten sam Suchorzewski wcześniej wniósł był na Sejmie Wielkim przełomowy projekt, który wyprowadził z impasu sprawę uprawnień mieszczan. Że był legalistą i obrońcą tradycji państwowych Rzeczypospolitej – to nie może być punktem w akcie oskarżenia przed sądem historii. Że potępił 3-majową rewolucyę – nie bezzasadnie i nie on jeden. Inny pamiętnikarz (Koźmian) cytuje wierszyk, jakże odmienne, niż na przykład Majowa jutrzenka, wyrażający nastroje: A wiesz, co będzie z majowego wrzasku: | Gwałt w dziele, | Szumu wiele, | Budowa na piasku. Bo i prawda, że dziełu 3 Maja akurat cechę trwałości przypisać najtrudniej – niezależnie od intencji spiskowców, rzecz okazała się raczej pocałunkiem śmierci, katalizatorem katastrofy dziejowej państwa Polaków.

Ale chwilowo abstrahując od oceny samej „Ustawy Rządowej”, zadajmy sobie inne pytanie: czy każde wielkie dzieło wymaga sponiewierania inaczej myślących? Czy realizacja każdego „wielkiego projektu” politycznego musi nieodzownie wiązać się z kopaniem leżących?

Autor: Grzegorz Braun, artykuł udostępniony za zgodą redakacji  dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, nr 21, lipiec-sierpień 2011 r.

  1. Anonim
    | ID: a0a2aa06 | #1

    Troszke sie nie zgadza to co pisze Pan Braun bo na obrazie Jana Matejki akurat Jerzy Suchorzewski szarpie za reke swojego malego synka a w drugiej rece trzyma rapier ktorym chcial przebic syna. Pan Braun jest inteligentnym czlowiekeim i ma czesto trafne spostrzezenia ale nieraz sie zagalopywuje w swoim monarchizmie i legalizmie. Konstytucja kladla kres warcholstwu ubogiej szlachy zwanej golota albo holota (bo niewiele posiadala) i wprowadzala silne rzady panstwowe. Czy nie zastanawiajace jest to ze dwa razy Pan Braun pisze, jako Jan Suchorzewski byl adherentem albo stronnikiem Szczesnego Potockiego / a nie pisze juz ze to jeden z trzech przywodcow Targowicy / zdrady narodowej. Rowiez wielki patriota biskup Adam Kracinski jak zobaczyl Jana Suchorzewskiego ktory chcial przebic syna to powiedzial o nim: Ogolic leb i odeslac do czubkow.

Komentarze są zamknięte