Pod Piotrkowem wykoleił się pociąg, zginęła jedna osoba, są ranni, straty materialne pójdą w setki tysięcy złotych. Jest to nie pierwsza katastrofa kolejowa w tym roku, a trzeba wiedzieć, że kolej z natury należy do bezpiecznych środków transportu. W końcu pociągi (przynajmniej w teorii) jeżdżą po osobnych torach, nie wyprzedzają się, nie przekraczają żadnej linii ciągłej. Jednak stan polskich kolei jest oczywiście tragiczny. Nie jest to – uczciwie przyznajmy – tylko wina obecnego rządu, zaniedbania sięgają całego dwudziestolecia III RP. Niemniej obecny rząd, ma tutaj swoje „osiągnięcia”, polegające na tym, co dziennikarze niezależni określają jako „słodkie nieróbstwo”. Początek upadku polskich kolei to rok 2001 – wyodrębnienie siedmiu spółek przewozowych i sześciu spółek niezwiązanych bezpośrednio z przewozami. Ta – jedna z wielu – reforma rządu niezapomnianego Jerzego Buzka, doprowadziła do kompletnego rozgardiaszu, paraliżu decyzyjnego – bo jedna spółka zarządza dworcami, inna ma linie i wagony, jeszcze inna przewozy regionalne. Te ostatnie zostały w 2008 roku przekazane przez rząd Donalda Tuska samorządom województw, w ramach ogólnej strategii rządowej – odpychania od siebie kłopotów. Utworzenie na bazie PKP wielu spółek rząd Buzka wzorował na reformie kolei brytyjskich, przeprowadzonej w latach 1994-96 przez gabinet konserwatystów. Jednak brytyjski model się nie sprawdził i praktyczni Anglicy w 2002 r. odeszli od spółek komercyjnych jako podstawy działania kolei tworząc podstawową brytyjską spółkę zarządzającą całą brytyjską infrastrukturą – Network Rail.
Jest ona w istocie spółką państwową, działającą na zasadzie non profit (bez zysku). Wszystko to jest znane, podobnie jak permanentny kryzys finansowy polskich spółek kolejowych, i powinno wywoływać jakieś reakcje rządu. Tymczasem tych działań nie ma, albo są jakieś karykaturalne. Po ubiegłorocznej kompromitacji w przewozach pasażerskich minister Grabarczyk dostał bukiet kwiatów, a stanowisko stracił wiceminister. Jednak żadnych zmian rząd nie przygotował, wręcz kontynuując strategię odpychania odpowiedzialności. W tym roku do sprzedaży przygotowano jedyną naprawdę dochodową spółkę kolejową PKP Cargo. Wiele spółek, rozgardiasz decyzyjny i infrastruktura kolejowa jest stale, chronicznie niedoinwestowana od wielu lat. Nic więc dziwnego, że – jak zauważyli dziennikarze – pociągi jeżdżą u nas wolniej, niż dziesięć lat temu. Zużyte, stare tory, nieremontowane od wielu lat torowiska, mosty, zwrotnice zagrażają po prostu bezpieczeństwu przewozów i ludzi.
Nic więc dziwnego, że w tym roku zdarza się już kolejna – trzecia poważna katastrofa, w której giną ludzie. I co tu robić w takiej sytuacji, kiedy się nic nie zrobiło wcześniej, żeby do katastrof nie dochodziło? No, robić zmartwione miny. Na miejsce katastrofy natychmiast udaje się pół rządu. Najpierw minister zdrowia Ewa Kopacz, za nią sam Donald Tusk. Będą jak zwykle wykazywać współczucie, pocieszać i obiecywać pomoc dla ofiar. Tylko zadaniem rządu nie jest odgrywać te wieczne egzekwie, ale tak zarządzać krajem, żeby do nich nie dochodziło. Może zresztą jestem ciut niesprawiedliwy, bo przecież los kolei nie jest obojętny premierowi. Do tego stopnia, że w ubiegłym roku na konferencję poświęconą szybkim kolejom do Chin wysłał swojego syna Michała. Młody Tusk bawił w Państwie Środka kilka dni, oglądał Wielki Mur, zwiedzał zabytki, a za jego pobyt zapłaciły PKP SA. Tak, że w rodzinie Tusków wiedza o kolejnictwie (chińskim) w wyniku tej eskapady znacznie wzrosła. Jednak może lepiej wysłać by go było, żeby obejrzał zwrotnice pod Piotrkowem.
Autor: Janusz Sanocki, wydawca „Nowin Nyskich”