Partyjne Rumunki pod sejmową latarnią

Niezależna Gazeta Obywatelska

„Poseł jest reprezentantem Narodu” – mówi Konstytucja, i od razu wyobraźnia podpowiada nam obraz szlachetnych ludzi, najlepszych z najlepszych, dbających o dobro Rzeczypospolitej i ich obywateli, poświęcających swój czas i „zapominających o swoich pożytkach”. Do tego dochodzi medialna sława, obecność prawie nieustanna w telewizyjnych informacjach, i za ich pośrednictwem – w domu każdego Polaka. Kto z nas nie rozpozna twarzy sejmowych polityków, reprezentantów Narodu,„soli tej ziemi?

Nic więc dziwnego, że od tej sławy, od tego medialnego szumu w niejednej – co słabszej głowie – zaczyna buzować przeświadczenie o własnej wyjątkowości. No a skoro poseł jest wyjątkowy, to oczywiście stoi ponad tłumem zwykłych zjadaczy chleba i wolno mu więcej. To, co nie uchodziłoby zwykłemu człowiekowi, posłowi oczywiście zostanie wybaczone.

Weźmy np. taką sytuację, że w grudniu ktoś wychwala publicznie swojego szefa – jaki to szlachetny, jaki dobry, jaki wspaniały, a już w maju, żeby dostać posadę u konkurencji, informuje, że ten były szef, to najgorszy typ spod ciemnej gwiazdy, którego trzeba wyeliminować. Gdyby tak zrobiła panna Krysia z fabryki gwoździ w miasteczku Pcim, wszyscy byliby oburzeni – jaka nielojalna!

Jeśli robi tak osoba ze świecznika politycznego – dziennikarze cmokają z zachwytu. Poseł, który nie tak dawno był gwiazdą komisji śledczej, atakował Tuska i PO. Kiedy w macierzystej partii nie dostał pierwszego miejsca, poszedł na ministerialny garnuszek do faceta, którego wczoraj uważał za całe zło.

Posłanka, która była szefową kampanii prezydenckiej jednego z głównych kandydatów w trakcie kampanii wychwalała go pod niebiosa. Kiedy tylko jej kariera w partii zwichnęła się, odeszła krytykując wczorajszego lidera. Ale kiedy notowania jej nowej partii, której zresztą była szefową, zaczęły się chwiać, poszła do wczorajszej konkurencji i o partii, do której niedawno jeszcze należała i o jej byłym szefie mówi gorzej, niż „odwieczni wrogowie”.

Ale przecież to nie jeden taki transfer w historii parlamentaryzmu III RP. W tej historii „wybrańcy Narodu”, którzy mieli być najlepszymi z najlepszych, i za takich uchodzili, nagle okazują się zwykłymi panienkami spod sejmowej latarni, gotowymi dla majątkowych korzyści sprzedać wczorajszych przyjaciół, zmieniać zdanie, na wczorajsze „białe” mówić „czarne”, wyrzekać się tego na co się przysięgali jeszcze nie tak dawno.

Skąd się wzięli ci ludzie, kto ich zaprosił na polityczną scenę? Oczywiście zrobili to liderzy partii i sam system partyjnych wyborów. Paweł Poncyliusz w 2001 r. dostał w milionowym okręgu warszawskim zaledwie kilkaset głosów i nawet nie powąchałby poselskiego mandatu, gdyby nie to, że do Sejmu wciągnęła go „wyborcza lokomotywa” – Jarosław Kaczyński. Podobnych przykładów mamy w Sejmie setki.

System partyjnych wyborów, w których o karierze decyduje wola lidera partii , który może dać miejsce na liście, sprzyja demoralizacji, prowadzi do Sejmu ludzi bez społecznego poparcia. Oderwanie posła od wyborców – charakterystyczne dla ordynacji proporcjonalnej, pozbawia go jednocześnie wstydu w znacznie większym stopniu, niż
to ma miejsce w krajach, gdzie posłem zostaje się po ciężkiej walce o poparcie ludzi mieszkających w małym, jednomandatowym okręgu wyborczym. Dlatego takich zjawisk jak ostatnio głośne przypadki nawróceń na wiarę w Tuska, tam nie ma.

U nas „przejścia” i ta nagła wiara w Donalda, motywowana pierwszym miejscem na liście Platformy tu czy tam, stanowią dosyć obrzydliwy element politycznego pejzażu Polski. Biedne „partyjne Rumunki”, które przechodząc do wczorajszych wrogów, muszą zarobić na poselskie życie napluciem na to co mówiły do kamer jeszcze nie tak dawno, budzą pewną dozę współczucia, ale na pewno nie pociągają.

Śledząc wydarzenia ostatnich miesięcy cały czas się zastanawiam jak ten Donald tak z nimi, na oczach wszystkich może tak się migdalić? I ciekaw jestem jak to skomentuje posłanka Kidawa Błońska, partyjna specjalistka od estetyki.

Autor: Janusz Sanocki, za Nowiny Nyskie, nr 25 z 21-27 czerwca 2011 r.

Komentarze są zamknięte