Andrzej Pieczyrak: teczki na stół

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Od szeregu już lat toczy się dyskusja dotycząca tego, czy ujawniać listy współpracowników aparatu bezpieczeństwa PRL, czy okryć ten wyrywek życiorysu wielu Polaków dyskretną zasłoną milczenia. Dyskusja ta, wywołuje wiele emocji i o dziwo, powoduje święte oburzenie u wielu luminarzy naszego życia społecznego i politycznego.

Nie ukrywam, że i ja przez wiele lat dawałem się wodzić za nos czołowym publikatorom medialnym i uważałem, że nie jest nam potrzebne „grzebanie się w przeszłości”. Długo również, nie interesowała mnie zawartość mojej teczki osobowej znajdującej się w zasobach IPN. Uważałem, że skoro dożyłem, niespecjalnie pokiereszowany przez PRL, czasów wolnej i suwerennej Rzeczypospolitej, to wiedza o tym, który z moich znajomych służył aparatowi bezpieczeństwa byłaby dla mnie niepotrzebnym i frustrującym balastem.

Po co mi ta teczka?

Mimo, że od dawna namawiali mnie znajomi abym wystąpił do IPN o udostępnienie swojej teczki osobowej, nie chciałem tego robić. Nie chciałem poznać nazwisk osób, być może mi bliskich, które w minionej epoce o moich prywatnych i tych mniej prywatnych sprawach informowały organy bezpieczeństwa. Długo uważałem, i nadal tak uważam, że wiedza ta do niczego nie jest mi potrzebna. Nie przekonywały mnie namowy przyjaciół, poparte tłumaczeniami „nie musisz nawet do tej teczki zaglądać”. Nie chciałem się grzebać w dokumentacji świadczącej o słabości, chwilowej lub immanentnej, moich znajomych i być może przyjaciół.

Zdania swojego w tej sprawie nie zmieniłem, ale swoją teczkę mam w domu… już od blisko dwóch lat. To, do czego nie namówili mnie przyjaciele i znajomi, udało się osiągnąć oszczercom, którzy nie mieli nawet odwagi swoich pomówień powiedzieć mi prosto w oczy. Bezpośrednim powodem mojego wystąpienia do IPN, były zatem nie dobre rady przyjaciół ale krążące po mieście plotki o mojej rzekomej agenturalnej przeszłości. Plotki, które rozsiewane były nie tylko przez anonimowych oponentów ale, co gorsza, przez niektóre osoby, z którymi współpracowałem na niwie społecznej i patriotycznej.

Rektor godny zaufania

O rektorze Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości internetowe wydanie Encyklopedii Solidarności pisze „Tadeusz Grabowiecki, ur. 17 VII 1947 w Chorzowie. Absolwent Politechniki Śląskiej w Gliwicach, Wydział Automatyki (1970); w 1980 doktorat. W III 1968 uczestnik protestów studenckich w Gliwicach. Od 1970 pracownik naukowy Politechniki Śląskiej. Od IX 1980 w „S”, wiceprzewodniczący Ko­mitetu Założycielskiego na Politechnice, od X 1980 wiceprzewodniczący KZ; współzałożyciel i redaktor naczelny tygodnika „Informator NSZZ «S» Politechniki Śląskiej”; w 1981 delegat na I WZD „S” województwa katowickiego. 12 XII 1981 internowany, osadzony w ośrodku odosobnienia w Zabrzu-Zaborzu, Raciborzu, Jastrzębiu-Sze­rokiej i Uhercach, zwolniony w VII 1982. Od 1989 członek KZ „S” na Politechnice, 1989-1991 przew. Od 1990 radny Miasta Gliwice kolejnych kadencji, 1993-1998 przew. Rady Miejskiej. Od 2005 rektor Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi (1995).”

Bardziej zorientowani mieli jednak okazję poznać pana rektora również i z innej strony. Już za wolnej Polski, pan rektor, jako radny Rady Miasta i członek Komisji Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska, postulował organizowanie posiedzeń komisji bez udziału mieszkańców, gdyż – jak twierdził, ci jedynie przeszkadzają w pracy komisji. Twierdził również, że narzędzie demokracji bezpośredniej jakim jest referendum, jest „szkodliwe”. Organizatorów referendum o odwołanie prezydenta Gliwic pouczał mówiąc „Protestuję jednak przeciwko komunistycznym, kłamliwym metodom. Właśnie przeciwko temu walczyliśmy w minionym ustroju i dałem się zamknąć do więzienia. To nie jest wolność!”.

Jeszcze inny obraz rektora wyłonił się z niedawnej publikacji naukowej katowickiego oddziału IPN, zatytułowanej „Myśl na uwięzi”. Jak wynika z powyższego opracowania, obecny rektor był tajnym współpracownikiem aparatu bezpieczeństwa o pseudonimie „Jan” który został zarejestrowany przez Urząd Bezpieczeństwa pod numerem 24154. Ciekawy opis, nieznanej dotychczas działalności pana Grabowieckiego znajdujemy na stronie 267: „Za przykład posłużyć może przypadek Tadeusza Grabowieckiego, zatrudnionego w Instytucie Konstrukcji i Technologii Urządzeń Automatyki i Elektroniki Wydziału Automatyki i Informatyki, zaangażowanego we współpracę z Biurem Podróży i Turystyki „Almatur”, a także z „Orbisem” i PTTK (wg stanu na 1975 r. był on przewodniczącym Komisji ds. Współpracy z Zagranicą Rady Zakładowej ZNP P.Śl). Na początku kwietnia 1973 r. z Grabowieckim przeprowadzono prawdopodobnie pierwszą rozmowę operacyjną. Jej tematem było planowane na połowę kwietnia pilotowanie przez niego wycieczki architektów brytyjskich na terenie PRL. Zgodziła się on wówczas udzielić funkcjonariuszowi SB informacji zarówno o tej, jak i każdej kolejnej, pilotowanej przez siebie grupie obcokrajowców, zaznaczając jednak, że czynić to będzie drogą telefoniczną. Do kolejnego spotkania z KO „Inżynier” – pod takim bowiem pseudonimem zarejestrowano w 1973 r. Grabowieckiego – doszło dopiero w sierpniu 1975 r. Wówczas to mniej więcej zapadła decyzja o zwerbowaniu go w charakterze TW, co zrealizowano w listopadzie 1976 r. Na uwagę zasługuje fakt, że oprócz zadań dotyczących kontroli polskich wycieczek zagranicznych (które Grabowiecki pilotował częściej niż wycieczki cudzoziemców w Polsce), znalazło się zadanie kontroli kadry naukowej P.Śl., i to ono miało być najprawdopodobniej w przyszłości głównym kierunkiem wykorzystania TW.”

W świetle tych ostatnich informacji przestał mnie razić, dziwny moim zdaniem zwrot językowy rektora „dałem się zamknąć do więzienia”. Słowa dla mnie nieco szokujące, gdyż  sugerujące, że w „tamtych czasach” mieliśmy wybór – dać się zamknąć, czy nie dać – w ustach pana Grabowieckiego stały się dla mnie bardziej wiarygodnie.

TW „Cienias”

Jako pewien odprysk toczącej się niedawno na gliwickim forum Gazety Wyborczej dyskusji dotyczącej TW Jana, pojawił się wątek zatytułowany „TW Cienias”, czyli Andrzej Pieczyrak”. Wątek ten, bliźniaczo podobny do wątku „TW Jan, czyli Tadeusz Grabowiecki”, został zapoczątkowany przez anonimowego internautę wpisem „no i odnalazła się teczka – ale będzie afera!”. Mimo, że autor tego wpisu wyraźnie twierdził, że teczka świadcząca o mojej współpracy z aparatem bezpieczeństwa „odnalazła się”, żadnych szczegółów tej rewelacji nie ujawnił. Mnie również nie chciało się… udowadniać, że nie jestem osłem. Zatem jedyny przekaz, który zresztą dość wysoko pozycjonuje wyszukiwarka Google wraz z moim imieniem i nazwiskiem, pozostał taki – odnalazła się teczka świadcząca o agenturalnej przeszłości Andrzeja Pieczyraka.

Jako, że pomówienia takie w sposób znaczący obniżają mój prestiż zawodowy i społeczny, wysłałem do administratora portalu żądanie usunięcia kłamliwego i obraźliwego dla mnie wpisu oraz publikacji przeprosin. Rozważałem również, zachęcony bohaterskim gestem Radosława Sikorskiego, skierowanie sprawy do sądu. Jakie jednak szanse ma szary obywatel w sporze z gigantycznym koncernem medialnym? Postanowiłem poczekać na wynik sporu ministra z mediami. Może, po ewentualnej wygranej ministra, nasze niezawisłe sądy… uznają, że obywatel ma takie samo prawo do obrony swojego wizerunku jak minister.

Sprawdzam. Karty na stół, drodzy Państwo

Mogłem traktować przeszłość pana Grabowieckiego i jego współczesne antydemokratyczne wypowiedzi medialne jako prywatną sprawę jego sumienia. Podobne zdanie mogłem mieć wobec wszystkich, anonimowych oraz znanych mi z nazwiska oszczerców, którzy rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na mój, czy mojej rodziny, temat. Jednak zbieg ostatnich wydarzeń spowodował, że zadałem sobie proste pytanie „dlaczego?”. Dlaczego to ja muszę udowadniać, że nie byłem tajnym współpracownikiem, bo jakiś anonimowy oszczerca zasugerował coś takiego publicznie… a ktoś z udokumentowaną historią współpracy chodzi w glorii chwały i jeszcze poucza „maluczkich” czym jest przyzwoitość.

Zdałem sobie również sprawę z faktu, że dopóki nie zostaną ujawnione wszystkie teczki aparatu bezpieczeństwa PRL, zawsze będzie można obrzucać błotem niewinnych i szantażować ujawnieniem akt tych, którzy w swoim życiorysie mieli epizod współpracy.

Nie czekając zatem na kolejną zmianę ustawy lustracyjnej ani na przeprosiny ze strony anonimowego uczestnika forum dyskusyjnego Gazety Wyborczej, już dziś apeluję do wszystkich „panowie teczki na stół”. Przeszłości swojej nie zmienimy, ale przynajmniej jest szansa na uwolnienie swojego sumienia… i oderwanie się od groźby szantażu ze strony tych, którzy znają zawartość naszych teczek.

Namawiam zatem gorąco, wszystkich tych dla których honor jeszcze coś znaczy, więcej odwagi panowie. Przecież, jak śpiewa Leszek Czajkowski „zdrajcy też wybaczyć można, lecz go najpierw trzeba poznać”.

Zaś wszystkim pozostałym dedykuję słowa księdza Józefa Tischnera – „Nie jest wolny człowiek, który nie potrafi przyznać się do winy” – i składam szczere kondolencje.

Autor: Andrzej Pieczyrak

Cytaty pochodzą z:

  1. „Myśl na uwięzi” pod redakcją Adama Dziuby i Mirosława Sikory (Katowice 2010)
  2. Encyklopedia Solidarności – wydanie internetowe

http://www.encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=Tadeusz_Grabowiecki

Ilustracje są własnością autora

Tekst pochodzi z portalu – www.doorg.info

  1. Anonim
    | ID: 6488f60b | #1

    Proszę się przyjrzeć obecnej działalności pana Grabowieckiego zwłaszcza temu, jak pan doktor
    zarządza uczelnia. Pochwalić się może dużą rotacją kadry, niezadowoleniem studentów z powodu bałaganu (rozkłady zajęć co semestr wywieszane są kilka tygodni od rozpoczęcia nauki. Nierzadko zdarzało się, że studenci przyjeżdżali na zajęcia w dzień kiedy ich nie było,bo w ostatniej chwili zmieniono plan i nikt ich o tym nie poinformował

Komentarze są zamknięte