Może Pani wymienić paralele w traktowaniu polskiej mniejszości w Niemczech i niemieckiej mniejszości w Polsce?
Nigdy taka symetria nie występowała. Mało tego, zdaniem prominentnych działaczy PO, m.in. pana posła Andrzeja Halickiego, przewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, mniejszości polskiej w Niemczech nie ma. A skoro nie ma, to nie ma również potrzeby walczyć o prawa dla niej. Musimy przyjąć do wiadomości fakt, że Polską rządzą ludzie, którzy stawiają przed sobą minimalne cele. Dla nich ważniejsze jest, jak wypadną w zachodnich mediach. A mniejszość? Dla rządu Donalda Tuska nie jest to żaden problem, traktuje więc sprawę w kategoriach gorącego kartofla.
Jednocześnie są dowody na to, że Berlin konsekwentnie zwodzi stronę polską niespełnionymi obietnicami, nie wykonując nawet podstawowych obowiązków wynikających z treści traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 roku.
Mamy to, na co sobie zasłużyliśmy. Jesteśmy słabsi, ale to wcale nie oznacza, że musimy prowadzić politykę zagraniczną z podkulonym ogonem. A jeżeli prowadzimy taką politykę, to wówczas nie dziwmy się, że nikt nas nie szanuje. Szacunek nie oznacza dobrej prasy, bardzo często oznacza złą. Szacunek można wypracować sobie niezłomną postawą, determinacją w osiąganiu celów, choć często wbrew powszechnej opinii. Rząd Donalda Tuska pozbawiony jest tych wszystkich cech. Jest to gabinet pokornego trwania, bardzo słaby gracz na arenie międzynarodowej. I nie wiem, czy nie wyraziłam opinii na wyrost.
Maciej Płażyński, tragicznie zmarły w katastrofie smoleńskiej prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, uważał, że mieszkający w Niemczech Polacy są dyskryminowani, ponieważ w tym kraju od dziesiątków lat obowiązuje doktryna państwowa pełnej asymilacji.
Podpisuję się pod tym stwierdzeniem, choć nie słyszałam tej wypowiedzi. Rodzic z mieszanego małżeństwa, który chce sprawować opiekę nad dzieckiem, zawsze przegra z niemieckim współmałżonkiem. Kilka takich spraw pilotowałam i wiem, że Niemcy mają bardzo silne poczucie „więzi plemiennej”. Państwo niemieckie sprawuje nad dziećmi wręcz opiekę rodzicielską, ma np. prawo nakazać uczestnictwo w pewnych zajęciach szkolnych wbrew woli prawnych opiekunów. Głośna sprawa państwa Romejków, którzy dwa lata temu uciekli do USA i poprosili tam o azyl polityczny, pokazuje, że państwo niemieckie chce profilować naród pod jedną sztancę.
Przedstawiciele niemieckiej mniejszości otwarcie zaczynają mówić, że nie można dywagować na temat jakiejkolwiek równowagi pomiędzy niemiecką a polską mniejszością, bo polskiej mniejszości w Niemczech nie ma.
Niemcy zamieszkujący Polskę stracili dobrą okazję, by milczeć. Przed nami stoi wyzwanie: może należałoby odebrać im przywileje niesłusznie nadane. Zastosujmy schemat niemiecki: nie ma żadnej mniejszości niemieckiej w Polsce. Wszyscy obywatele Rzeczypospolitej są równi wobec prawa, w tym również ci, którzy czują się Niemcami z pochodzenia. Jednak nie ma żadnych powodów, by traktować ich w jakiś wyjątkowy sposób.
Dlaczego Niemcy nie chcą przywrócić Polakom statusu mniejszości narodowej?
Bo to się wiąże z nakładami finansowymi. Niemcy potrafią liczyć i dbają o własny interes.
Jaką strategię powinien w tej sytuacji zastosować rząd Donalda Tuska?
Powinien zastosować zasadę symetrii. Nie uznajecie mniejszości polskiej w Niemczech, my odbieramy przywileje Niemcom zamieszkującym w Polsce. Uznajecie – przywracamy przywileje. Do tego trzeba mieć jednak charakter.
Wiele wskazuje też na to, że zostaniemy w Niemczech jedyną niezrehabilitowaną grupą pokrzywdzoną przez nazistów – bo zrehabilitowali nawet swoich dezerterów. O czym to świadczy?
O tym, że polscy politycy mają fajne plecy do klepania. Oczywiście formy poprawności są zachowane: uśmiechy, uściski. Jednak jak przychodzi do konkretów, to – jestem o tym głęboko przekonana – Niemcom trudno powstrzymać się od śmiechu. A dlaczego mieliby zrehabilitować przedwojenną Polonię?
Według nieoficjalnych informacji, które pozyskał „Nasz Dziennik”, podczas obrad okrągłego stołu w Berlinie miało dochodzić do zakulisowych nacisków ze strony niemieckiej, aby Polacy w ogóle zrezygnowali z ewentualnych odszkodowań i statusu mniejszości, to wtedy strona niemiecka przychylniej spojrzy na inne postulaty…
Powinniśmy twardo bronić naszych interesów. To, że Niemcy sobie czegoś nie życzą, jestem w stanie zrozumieć. Przecież oni walczą o swoje, a nie nasze konfitury. Uważam, że przebieg tych rokowań powinien być przedmiotem wnikliwej analizy służb specjalnych, które ustawowo zajmują się bezpieczeństwem państwa. Być może trzeba będzie w przyszłości taką analizę przeprowadzić.
Na czerwiec planowane są polsko-niemieckie uroczystości związane z 20. rocznicą podpisania polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Mamy co świętować?
Nie mam wątpliwości, że rząd Donalda Tuska dobrze się bawi. Na tę część nieoficjalną – nie mogą o tym w żadnym wypadku zapomnieć – powinni zabrać ze sobą klęczniki, a później to już tylko tańce… Ale mówiąc już całkiem poważnie: nie uważam, by istniały jakiekolwiek podstawy do świętowania.
Ambasador RP w Niemczech Marek Prawda chwali ten traktat i zastanawia się, co dobrze rozumiejący się z Niemcami Polacy mogą jeszcze dać Europie. Jego zdaniem, po 20 latach od podpisania tego dokumentu partnerstwo Warszawy i Berlina nabrało nowego wymiaru i stało się dojrzałe. Czy rzeczywiście?
To jest mowa dyplomatyczna. Nie warto tego komentować. Naprawdę na poziomie przeciętnego Kowalskiego i Millera zasadniczo nie ma problemów. One pojawiają się na poziomie politycznym. Najlepiej to scharakteryzował guru PO Władysław Bartoszewski: „Brzydka panna na wydaniu”, na którą większość kawalerów nawet nie chce spojrzeć, ale ona próbuje na siłę ich w sobie rozkochać.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: „Nasz Dziennik” nr 114
Oby więcej takich Kobiet
Pani Dorota to terminator w spódnicy
Czapki z głów
To, że u nas jest mniejszość niemiecka to w dużej mierze z tego co widać jest wynikiem jej aktywności i silnego lobby. W Niemczech każdy kto wyjeżdżał do RFN z Polski, chciał zazwyczaj mieć obywatelstwo niemieckie ze względu na godziwe warunki życia, których nie miał w u nas w kraju. Często było tak, że nawet wstydził się przyznawać do tego że jest Polakiem i mówić po Polsku. Często mieliśmy opinię pijaków i złodziei. Gdy dostawali się Polacy do wspólnej pracy w Niemczech to jeden dla drugiego nieraz był wilkiem i dla paru marek więcej potrafił podłożyć świnię. Tak więc trudno się dziwić, że jest jak jest. Nie ma dymu bez ognia jak to mówią.
Poseł Halicki to człowiek niekompetentny,dyskutuje na każdy temat bez jego znajomości.Takich w PO jest bez liku;Pitera,Mucha,Kidawa – Błońska,Niesiołowski,Scheifeld,Olszewski,Gowin,Tomczykiewicz,itd.A tak naprawdę co Tusk i jego rząd z min.Sikorskim robią w tej sprawie.Swego czasu dyplomatołki podpisały układ korzystny głównie dla Niemców.Obecnie zaś zostało tylko poklepywanie przez p.kanclerz naszego oberkanclerza.