Do najbliższego wydania „Gazety Polskiej”, który ukaże się w tą środę, dołączony będzie dodatek specjalny – głośnym film „List z Polski” w reżyserii Mariusza Pilisa. Z tej okazji w poprzednim wydaniu „Gazety Polskiej” ukazał się tekst reżysera, w którym wyjaśnia on okoliczności powstania filmu oraz bezpośrednie przyczyny, które skłoniły go do jego nakręcenia. W tym tekście reżyser stawia też pytanie o to, dlaczego jego film jest przemilczany przez oficjalne media – „Dlaczego nie pokaże go TVP, ani żadna inna polska telewizja? To zjawisko jest godne odrębnej analizy”.
Spróbuję więc podjąć się tego niełatwego zadania i przeanalizować tę swoistą „medialną atmosferę przemilczenia”, która wytworzyła się wokół filmu Pilisa. Wydaje mi się, że mam odpowiednią wiedzę i podstawy, aby podołać temu zadaniu, gdyż to właśnie w Opolu wydarzył się jeden z ciekawszych a zarazem bardziej niepokojących epizodów dotyczących traktowania tego filmu przez tzw. „media głównego nurtu”.
Wspomnianym tutaj „opolskim wątkiem” jest wizyta reżysera w Opolu, w połowie stycznia br. podczas, której doszło do dwóch projekcji jego filmu. Pierwszy pokaz odbył się w III LO w Opolu, i był przeznaczony dla młodzieży licealnej, drugi, większy, przeznaczony dla szerszej publiczności, w gmachu Uniwersytetu Opolskiego. Już same kłopoty organizacyjne dotyczące tej drugiej projekcji zasługują na osobny artykuł, lecz skupmy się na głównym temacie tego artykułu jakim jest postawa mediów, a ściślej rzecz ujmując jednego medium jakim był lokalny oddział „Gazety Wyborczej”.
Już dzień po wizycie ukazał się stronniczy artykuł w opolskim wydaniu „GW” pt. „Pełna aula wyznawców teorii o zamachu w Smoleńsku”. Przyznam, że artykuł był dość zaskakującym zdarzeniem, mniejsza o jego treść – pełnym przekłamań, fałszywych osadów i stereotypowych spostrzeżeń. Już sam fakt, że „Wyborcza” zareagowała był odwróceniem stosowanej przez to środowisko strategii wobec filmu Pilisa, którą było milczenie na jego temat. Można się tylko domyślać, że władze „GW” zorientowawszy się, że ten sposób, przy coraz większej popularności filmu, nie przynosi żadnych efektów i postanowiły zmienić sposób walki na medialny atak, a jako poletko doświadczalne wybrały peryferyjny i mało zauważalny rejon – Opole.
Wspomniany artykuł w opolskim dodatku GW był tylko wstępem przed właściwym atakiem ze strony tego środowiska. Dwa tygodnie później „Wyborcza” postanowiła uderzyć ponownie, a celem stało się III LO w Opolu. Piórem tej samej młodej Pani redaktor ukazał się artykuł o tym, że projekcja filmu wywołała oburzenie uczniów i ich rodziców rzekomo interweniujących w tej sprawie w redakcji „GW”. W ten sposób wytworzona została atmosfera nacisku na dyrekcję III LO zarzucając jej , że liceum propaguje treści niewłaściwe dla młodzieży (oczywiście co jest właściwe, a co nie wie tylko sama „GW”). Przy pierwszym uderzeniu – na projekcję na UO „GW” została przystopowana m.in. dzięki artykułom z NGO, które podparte faktami pacyfikowały tezy przedstawiane przez „GW”. Jednak ich drugie uderzenie przyniosło już realne i niewesołe skutki. Władze liceum niejako zastraszone wytworzoną przez „GW” atmosferą wycofały się na przykład z organizacji spotkania z kolejną znaną postacią – Rafałem Ziemkiewiczem, słynącym z bezpardonowego krytykowania poczynań „GW”. Od tamtego momentu dyrekcja liceum nie chce wypowiadać się dla mediów – czy taka atmosfera jest zdrowa i właściwa w kraju, w którym podobno panuje wolność słowa? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi.
Powiem szczerze, że atmosfera wokół filmu „List z Polski” jest bardzo dziwna i zastanawiająca. Bo przecież dla dziennikarzy „GW” już sam fakt, że film został nakręcony w Holandii powinien być dla nich najlepszą rekomendacją. To przecież Holandia, jako kraj, jest wzorem „wolności i tolerancji” czyli idei, które z takim zaangażowaniem promuje środowisko GW. Aborcja, eutanazja, legalne związki homoseksualne, swobodny dostęp do narkotyków – czyli to wszystko co jest legalne w Holandii, są też właściwymi postawami, które powinien popierać „nowoczesny i światły europejczyk” czytający „Wyborczą”. Tylko ciekawe, że film „List z Polski” właśnie tam nakręcony, i to na zamówienie największej holenderskiej telewizji, jest dla dziennikarzy GW już nie do przyjęcia. Wyłania się tu ciekawy rozdźwięk światopoglądowy i niekonsekwencja w działaniu. Czyżby prawda o naszej polskiej rzeczywistości i naszej historii była by zbyt niewygodna i nie pasująca do wizji świata „Gazety Wyborczej”?
Mariusz Pilis by zrobić obiektywny film o wydarzeniach związanych z 10 kwietnia musiał niejako „uciec” z tym tematem poza Polskę. Już ten fakt jest dla mnie sygnałem alarmowym i powodem do zastanowienia, czy w Polsce panuje wolność słowa i swoboda wyrażania swoich poglądów. Jestem zmuszony wszystkim uświadomić, że takie zjawisko „wyjścia” z niewygodną tematyką poza granice swojego kraju, przez rożnej maści twórców, jest cechą państw, w których nie do końca obowiązują warunki demokracji i wolności słowa. Podam tylko dwa przykłady, również z dziedziny filmu dokumentalnego – film „Lekcje rosyjskiego” traktujący o wojnie w Gruzji, mimo, że nakręcony przez dwójkę rosyjskich dziennikarzy – Andrieja Niekrasowa i Olgę Konskaję, oficjalnie jest filmem norweskim, oraz film „Plac Kalinowskiego” o sytuacji na Białorusi, nakręcony przez białoruskiego reżysera –
Jurija Chaszczewackiego, jest oficjalnie filmem estońskim. W tym miejscy należy więc zadać poważne pytanie – do których standardów jesteśmy bardziej zbliżeni? Czy do standardów rosyjsko-białoruskich czy raczej zachodnich, skoro Pilis by stworzyć swój film musiał poszukać funduszy i odpowiednich warunków, aż w Holandii, a film w Polsce jest dystrybuowany, nierzadko, przy pomocy konspiracyjnych metod?
Fenomenem filmu – właśnie na przekór argumentacji stosowanej przez „GW” – jest jego odbiór przez zwykłych ludzi. Dziennikarze „GW” mogą mi nie wierzyć (ich sprawa) ale osobiście znam przypadki, że osoby zupełnie niezaangażowane, po żadnej ze stron politycznego sporu, odbierały ten film z przejęciem, zaciekawieniem, traktując treści w nim przedstawione z niepokojem i jako wiarygodne. Bo sam film nie jest tylko stricte o „katastrofie smoleńskiej”, ale głownie o losie Polski na przestrzeni dziejów – o stosunkach polsko-rosyjskich i o analogicznym traktowaniu Polski na arenie miedzy narodowej przez „mocarstwa zachodnie”. I tak naprawdę tezy przedstawione w filmie Pilisa, na temat tych kwestii, są ponadczasowe. Ludzie myślący, ciekawi świata, chłonący fakty historyczne, wcale nie potrzebowali „Smoleńska” by poznać istotę działania państwa rosyjskiego, a takie poglądy tworzyły się w nich przez lata doświadczeń, przekazywanych z pokolenia na pokolenie i w wyniku nabywania wiedzy historycznej na ten temat. I to jest właśnie główna siła tego filmu, że przedstawione w nim fakty bronią się same i nie przeszkodzą temu żadne medialne sztuczki stosowane przez środowisko „Wyborczej”.
Podczas wspomnianej już wizyty reżysera w Opolu przeprowadziłem z nim, przy tej okazji wywiad, w którym zadałem również pytanie o to, czy czasem w Polsce nie jest zagrożona wolność słowa? Reżyser odpowiedział wtedy, że on mimo wszystko nie widzi takiego zagrożenia, oczywiście widzi pewne niepokojące zjawiska ale ogólna tendencja nie powinna ulec pogorszeniu. Ja jednak wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem wolę „dmuchać na zimne” i proponuję bacznie się przyglądać poczynaniom obecnej władzy i mediów ją wspierających. Bo co by się stało, gdyby nie jakiś wewnętrzny opór wielu – liczony już w milionach – ludzi, którzy mają dziwne przeczucie, że z naszą obecną rzeczywistością nie wszystko jest w porządku? Ten wątek zbiorowego niepokoju jest też głównym tematem „Listu z Polski”. Co by się wydarzyło gdyby np. takiej „Wyborczej” pozostawić swobodę działania i nie krytykować jej poczynań w nachalnym narzucaniu swojej wizji świata? Smutne jest to, że środowisko „Wyborczej” pozostaje dalej w błogim samozadowoleniu i przeświadczeniu o własnej nieomylności, za nic mając sobie masowy opór znacznej części społeczeństwa, które reaguje wprost alergicznie na wersję rzeczywistości promowaną przez ten organ prasowy, i biorąc wszystko, co jest tan napisane jako „pewnik” kłamstwa. Zjawisko, którego postacią jest wytworzenie się ponownie tzw. „drugiego obiegu” powinno być, dla twórców tego medium, wyraźnym sygnałem, że zmierzają niewłaściwą drogą.
Autor: Grzegorz Bieniarz
Innymi slowy mowiac wprost : Adam Michnik = Jakub Berman !
Polacy powinni sie zmowic i zmalezc sposob na zniszczenie tej Gadzinowki.
No i powoli ale z uporem wytykac krok po kroku starozakonnym ich talmudycze…
Najskuteczniejsza bronia na starozakonnych jest powolne zdzieranie im masek.
Ładny artykuł. Trafiłem na ten blog przypadkowo, lecz za pewne wrócę tutaj jeszcze nie raz. Pozdrawiam
Uprzejmię proszę o odpowiedź na trzy pytania:
„Mariusz Pilis by zrobić obiektywny film o wydarzeniach związanych z 10 kwietnia musiał niejako „uciec” z tym tematem poza Polskę. Już ten fakt jest dla mnie sygnałem alarmowym i powodem do zastanowienia, czy w Polsce panuje wolność słowa i swoboda wyrażania swoich poglądów.” Czyżby autor przyznawał, że zrealizowany w Polsce, nadany w prime-time’ie i dołączony do ogólnopolskiego dziennika film „Solidarni 2010” nie był obiektywny?
Polskę, czy tylko i wyłącznie swój masochizm kocha ktoś, kto przyrównuje naszą ojczyznę i dokonania jej demokracji, do Białorusi?
I wreszcie: wiele różnych filmów, np niemieckie niszowe produkcje gejowskie, również są w Polsce dystrybuowane „nierzadko przy pomocy konspiracyjnych metod.” Czy świadczy to o wrogości nieokreślonych spiskowców tak wobec Prawdy o Smoleńsku jak i wobec zboczeńców z Zachodu?