Jest Pan rodowitym opolaninem?
Urodziłem się w Lewinie Brzeskim ale całe moje życie jest związane z Opolem.
Jak się zaczęła Pana przygoda z tańcem?
Zanim zacząłem tańczyć zajmowałem się wieloma innymi rzeczami. Szukałem swojego miejsca w życiu. Wciągnęło mnie harcerstwo, potem gimnastyka akrobatyczna, taniec ludowy. W końcu, jeszcze jako młody chłopak, trafiłem do Młodzieżowego Domu Kultury na taniec klasyczny, czyli balet prowadzony przez panią Janinę Sosnowską. I tak się zaczęła moja przygoda z tańcem.
Ile miał Pan wówczas lat?
Miałem 11 lat. Potem znów pochłonęło mnie harcerstwo. Gdy miałem 17 lat koleżanka poprosiła mnie, aby poszedł z nią na kurs tańca towarzyskiego. Bardzo prosiła, więc poszedłem, aby jej towarzyszyć.
I tak Pan został? Potem już tylko taniec?
Dokładnie tak. Potem już tylko taniec. Przeszedłem z koleżanką przez trzy stopnie kursu tańca. Po trzecim zapisałem się do Klubu Tańca Towarzyskiego „Beskid” w Opolu. Taniec mnie wciągnął, stał się moją pasją. Wreszcie znalazłem swoje miejsce w życiu.
Pierwszy poważny Pana sukces w tańcu?
Karierę w tańcu zrobiłem dopiero jak założyłem rodzinę i zostałem ojcem. Mam to szczęście, że moja żona też tańczyła. Poznaliśmy się w Klubie Tańca Towarzyskiego „Karolinka”, który działał przy ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury. Żona była motorem, który mnie napędzał i podporą w trudnych chwilach, ale to nie z nią odnosiłem sukcesy w tańcu. Pierwsze poważne tytuły to: Mistrz Opola, Mistrz Opolszczyzny, Mistrz Gliwic i Mistrz Wrocławia. Po wygraniu mistrzostw Wrocławia zaczęła się moja poważniejsza kariera z partnerką pochodzącą właśnie z Wrocławia. Dojeżdżałem na treningi do Wrocławia. To był ciężki i intensywny okres w moim życiu. Pracowałem do 16.00, potem biegiem na pociąg do Wrocławia. Wracałem późno. Żona wzięła na siebie obowiązki domowe, abym mógł się rozwijać i uczyć.
Nie była zazdrosna?
Nie była. Też była tancerką znała to środowisko i moją partnerkę.
Jaki był Pana najważniejszy sukces?
W 1990 r. jako pierwszy w Opolu zdobyłem najwyższą klasę taneczną, klasę międzynarodową „S” w stylu standardowym i latynoamerykańskim. Po tym sukcesie byłem tak zmęczony dojazdami do Wrocławia, że postanowiliśmy z moją partnerką odpocząć . Ale po dwóch miesiącach odpoczynku brakowało mi tańca i w tym momencie dostałem propozycję pracy w Opolskiej Szkole Tańca „OPOLANIN”. Założycielami szkoły byli Anna i Jerzy Zalescy i Wojciech Zembaty – wieloletni Prezes Opolskiego Związku Tanecznego. Po trzech latach szkoła stała się moją szkołą tańca „Opolanin” Marek Grzybek.
Było dużo chętnych?
Nie. Zaczynałem z 4 parami dziecięcymi. Po 2 latach pracy moje pary wygrały wszystko, co było do wygrania i wtedy zaczęły przychodzić do mnie osoby dorosłe, także z innych klubów.
Czyli taniec nie był wtedy taki popularny jak teraz?
Nie był. Zresztą taniec, powiedzmy to szczerze, zarówno wtedy, jak i dziś jest dla ludzi zamożnych. Koszty są spore: treningi, stroje, wyjazdy etc. Dużo zdolnych młodych ludzi odpadało z tej właśnie przyczyny. Sam często sponsorowałem moich mniej zamożnych uczniów.
A jakie miał Pan największe sukcesy jako trener?
Doprowadziłem w Opolu 4 pary do najwyższej klasy „S” w różnych stylach tanecznych. Dziś te osoby są trenerami i prowadzą własne szkoły tańca w Opolu.
Posługuje się Pan specjalistyczną terminologię. Proszę wyjaśnić na czym polegają te klasy w tańcu, bo szczerze mówiąc jestem laikiem w tej dziedzinie.
Klasy taneczne zaczynają się od litery „E”, „D”, „C”, „B” i „A” – to są tzw. klasy amatorskie. Natomiast klasa „S” jest też klasą amatorską, ale jest to klasa międzynarodowa, którą można osiągnąć poprzez zaliczenie wszystkich wcześniejszych klas. Te klasy dzielą się na dwa rodzaje tańców, mamy tańce standardowe, czyli Walc Angielski, Tango, Walc Wiedeński, Slowfoks, Quicstep i tańce latynoamerykańskie, do których zaliczamy: Sambę, Cha-Chę, Rumbę, Passo Doble, Jive`a.
Kiedyś klasy te nadawali sędziowie na kolejnych turniejach klasyfikacyjnych, dziś obowiązuje system punktowy, tzn. para musi zatańczyć w określonej liczbie turniejów, zdobyć ustaloną ilość punktów i określoną ilość razy stanąć na podium, w zależności od zdobywanej klasy. W mojej opinii, obecny system jest bardziej obiektywny, bo już tak bardzo nie zależy od subiektywnej oceny sędziów.
Wiem, że przez jakiś czas mieszkał Pan w Bielsku-Białej. Dlaczego wyjechał Pan z Opola?
Jeden z rodziców obserwujący osiągnięcia moich par na turniejach tanecznych, zaproponował mi indywidualne trenowanie jego syna z partnerką. Przez rok dojeżdżałem do Bielska-Białej w każdy weekend i udzielałem lekcji prywatnych. Potem dostałem propozycję trenowania większej ilości par. Postanowiłem założyć szkołę tańca w Bielsku-Białej, pod nazwą Stowarzyszenie Taneczne „Nowy Styl” w Bielsku- Białej i Stowarzyszenie Tańca „Dance Step” w Skoczowie, był to rok 1994 r.
Odniósł Pan sukces w Bielsku-Białej?
Oczywiście. Na tyle duży, że zrezygnowałem z pracy w Opolu i pozostałem w Bielsku. W 1995 r. przyjechała do Bielska także moja żona wraz z dwoma synami. W Bielsku-Białej odniosłem największy sukces jako trener. Udało mi się wyszkolić 8 par, które zdobyły najwyższą klasę „S”. Na sukces moich par duży wpływ miał też fakt, że prosiłem o konsultację innych znanych i utytułowanych trenerów: Iwonę Szymańską-Pawlovic (znaną jurorkę z TVN-u), Arkadiusza Pawlovica, Lecha i Annę Romankiewiczów oraz Piotra Galińskiego.
Sam też zacząłem tańczyć zawodowo z partnerką z Bielska-Białej. Namówił mnie do tego jeden z najwybitniejszych polskich nauczycieli tańca, pochodzący z Opola, Kazimierz Michlik. Szkoliłem się u takich sław jak: Krzysztofa Wasilewskiego i Karoliny Felskiej, wielokrotnych mistrzów Polski w obu stylach, oraz Manfreda Kobera i Katarzyny Siekierskiej-Kober czwartej pary Europy w stylu standardowym.
Po takich sukcesach w Bielsku-Białej wrócił Pan jednak do Opola zamiast podbijać Polskę i Europę, dlaczego?
Poważnie zachorowałem i choroba spowodowała koniec mojej kariery. Lekarze stwierdzili u mnie niewydolność nerek. W 1998 r. postanowiliśmy z żoną wrócić do Opola. Po powrocie miałem przerwę w tańcu ponieważ poddawany byłem dializom. Nie miałem siły tańczyć. Do końca 2000 r. byłem dializowany, a 26 grudnia 2000 r. przeszczepiono mi nerkę – dawcą była osoba, która zginęła w wypadku drogowym. Dostałem drugie życie.
I wrócił Pan do pracy trenera?
Po półtora roku rehabilitacji wróciłem do pracy zawodowej. W 2001 r. otworzyłem szkołę tańca „Opolanin”. Było ciężko, bo nie było mnie na rynku opolskim 6 lat. To długo, zbyt długo aby powrót był łatwy. Opolanie już zapomnieli o mnie, a moi dawni uczniowie mieli swoje szkoły. Oczywiście programy w TVN-ie nakręciły koniunkturę, ale i istniejące szkoły się rozrosły. Wygląda to tak, że wraca utytułowany trener bez konkurencji jeżeli chodzi o osiągnięcia, ale tancerze nie bardzo wiedzą kto to jest. Było to przykre, ale próbowałem pokazać się jako osoba, która wie o co w tańcu towarzyskim „chodzi”.
Udało się powtórzyć sukces?
Niestety, Gdy zaczęły się sukcesy, choroba ponownie dała mi we znaki. Musiałem zrezygnować z pracy z parami sportowymi.
I czym Pan się zajął?
Dla własnego zdrowia psychicznego zająłem się pracą z ludźmi z porażeniem mózgowym w Fundacji „DOM Rodzinnej Rehabilitacji Dzieci z Porażeniem Mózgowym” Państwa Jednorogów. Dla mnie to wielka satysfakcja. Zaangażowanie tych ludzi w naukę tańca jest ogromne. Mimo choroby, z przyjemnością prowadzę te zajęcia, chociaż proszę mi wierzyć, praca z kilkunastoosobową grupą osób z porażeniem mózgowym to nie lada wyzwanie.
A jak choroba, jest już lepiej?
Walka trwa. Mam trzy razy w tygodniu dializy. Teraz jest to jakiś absurd. Nowe przepisy wprowadzane przez Ministerstwo Zdrowia, każą mi po każdej dializie chodzić do lekarza pierwszego kontaktu po receptę na leki, którą wcześniej otrzymywałem na stacji dializ. A ja czasami nie mam siły wstać z łóżka. Ta sytuacja to krok wstecz, brak zrozumienia dla chorych i utrudnianie życia. Mimo moich kłopotów zdrowotnych życzę wszystkim tancerzom i trenerom samych sukcesów.
Życzę zdrowia i dziękuję za rozmowę.
Tak się złożyło ,że jestem na wakacjach w Italii u córki i rozmawiałyśmy o tańcu towarzyskim na który chce wysłać moja córka moją 5-letnią wnuczkę.Przez przypadek weszłam na artykuł o panu i chcę bardzo serdecznie pana pozdrowić i życzyć całkowitego powrotu do zdrowia.Przyznaję panu rację,to wprost tragiczne żeby chory człowiek miał jeszcze dodatkowy stres związany z leczeniem.Z poważaniem Danuta Piórkowska z Jaworzna
Panie Marku!!! Życzymy zdrowia i wytrwałości! Wspominamy Pana bardzo ciepło.Pozdrawiamy z Kęt.