Tym razem polecam książkę dr Ewy Matkowskiej pt. „System. Obywatel NRD pod nadzorem tajnych służb” (Wydawnictwo ARKANA 2003). Książka, którą czytałem kilka lat temu, jest próbą spojrzenia na życie w NRD przez pryzmat dokumentów tajnej policji, czyli służby bezpieczeństwa Stasi („Staatssicherheit”). Zawiera opisy struktury instytucjonalnej, metod pracy oraz konkretnych działań „organów bezpieczeństwa” w takich dziedzinach jak: szkolnictwo, służba zdrowia, sztuka, Kościół. Opis pracy Stasi autorka oparła na wynikach badań niemieckich historyków związanych głównie z tzw. „urzędem Gaucka”. Ujawnienie akt Stasi pokazało jak potężnym aparatem była niemiecka bezpieka, której udało się przeniknąć do każdej sfery życia publicznego. Zwykły obywatel nie miał żadnych szans. Autorka we wstępie przyznała, że nie znalazła żadnej sfery wolności (oprócz myśli), dlatego też nadała książce tytuł. „System”: „Państwo, w którym nie ma skrawka przestrzeni nie kontrolowanej przez tajną policję, jest państwem totalitarnym” – stwierdziła Autorka we wstępie. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego (MfS) powołano 8 lutego 1950 r. , w cztery miesiące po utworzeniu NRD. Politycznym zwierzchnikiem bezpieki był Sekretarz Generalny KC SED. Zadaniem tej tajnej policji było zabezpieczenie komunistycznej władzy. Przy tworzeniu struktur bezpieki od początku pomagali sowieci. Każdy kierownik jednostki miał przy boku sowieckiego instruktora, a wschodnioniemieccy tajni policjanci z dumą nazywali się czekistami. W każdej placówce wisiał portret Feliksa Dzierżyńskiego. Przyjęto też insygnia CzeKi: tarczę i miecz, tworząc własny herb, który przedstawiał tarczę i karabin z nasadzonym bagnetem. Nieustanna rozbudowa bezpieki sprawiła, że w 1989 r. Stasi zatrudniała ok. 91 000 etatowych pracowników, co oznaczało, że na 1000 obywateli NRD przypadało 5,5 pracowników bezpieki nie licząc tajnych współpracowników.
Opis ówczesnej rzeczywistości w NRD może też być punktem odniesienia do tego co działo się w PRL-u, mechanizmy były przecież podobne we wszystkich „demokracjach ludowych”. Jestem dość młody, nie żyłem w tamtych czasach ale obraz przedstawiony w książce budzi grozę. Czasami, w niektóre rzeczy aż ciężko uwierzyć, że się w ogóle zdarzyły.
Na zachętę kilka cytatów:
str. 18.
„Rozliczenie w NRD wywalczyli sobie obywatele tego państwa i opozycja. (…) Bajka o fałszywych aktach służy wyłącznie podważeniu wiarygodności tych akt. Czytelnika powinien przede wszystkim zastanowić fakt, że nie podważa się akt Gestapo i służby bezpieczeństwa III Rzeszy, wręcz przeciwnie są one uznanym źródłem informacji, także w Polsce. Atak przeciwników lustracji skierowany jest przeciwko dokumentom komunistycznych tajnych służb, ponieważ te akta, podobnie jak dokumenty Gestapo i nazistowskiej służby bezpieczeństwa, są wiarygodnym źródłem informacji”.
str. 28.
„W latach 70. i 80. Liczba tajnych współpracowników drastycznie wzrosła. Kiedy system państwa policyjnego w NRD upadł, aktywnych było 173 000 tajnych współpracowników, nie uwzględniając HVA (wywiad) – to miasto wielkości Olsztyna. Oficerowie wyróżniali trzy zasadnicze powody współpracy: przekonania, potrzeby i zainteresowania oraz szantaż (…)”.
str. 108.
„(…) Wydział posiadał oficerów na etacie niejawnym, tj. wyszkolonych pracowników MfS zatrudnionych na etatach państwowych w ważnych miejscach w aparacie państwowym: w Sekretariacie ds. Kościołów, Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego i Zawodowego, Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i w Radach Okręgów. We wszystkich tych instytucjach polityka kościelna była prowadzona „pod przykryciem”. Chodziło o to, aby trudno było odkryć, że MfS obsadza stanowiska i wpływa na podejmowane decyzje. Werbunek informatorów odbywał się na nieco innych zasadach niż w innych wydziałach. Przede wszystkim stawiano na jakość, a nie na ilość. Informatorzy mieli dostarczać takich informacji, które mogłyby pomóc w ukierunkowaniu polityki Kościoła. Informacje z życia wiernych nie stały w centrum zainteresowania MfS.
Podobnie jak w wywiadzie, w środowisku lekarzy czy młodzieży, a więc tam, gdzie informacje były cenne, lecz obawiano się spłoszyć kandydata na informatora, odstępowano od zasady pisemnego oświadczenia o współpracy. Od roku 1952 każdy werbunek osoby związanej z Kościołem musiał być zatwierdzony przez naczelnika wydziału. Zasada ta obowiązywała w Stasi, SB i KGB. (…) Informatorzy z kręgów kościelnych byli najdroższymi w wydziale XX. MfS dbało o przyjemny ton rozmów i prezenty. Niektórzy informatorzy osiągali dość wysokie dochody, choć nieporównywalnie niższe niż pracownicy MfS”.
Autor: Tomasz Kwiatek