Wraz z dojściem do władzy Leonida Breżniewa w 1964 r. skończyła się w ZSRR epoka odwilży, która trwała w czasach Nikity Chruszczowa, który oficjalnie potępił zbrodnie stalinowskie. Breżniew wypowiedział hasło, że „w ZSRR nie ma więźniów politycznych, a są tylko bandyci i chorzy psychicznie”. Od tamtego czasu zaczęto w jeszcze większym stopniu, niż w czasach Stalina i Chruszczowa, stosować leczenie psychiatryczne jako karę za niepożądane w ZSRR poglądy polityczne. Za rządów Breżniewa kierownikiem KGB został Jurij Andropow. W 1956 r. Andropow był ambasadorem ZSRR na Węgrzech i obserwował wydarzenia rewolucji węgierskiej z okien ambasady. Andropow dobrze wiedział, że „wirus wolności” może być niebezpieczny również dla samego ZSRR.
Reżim komunistyczny potrzebował nowej broni do walki z osobami posiadającymi własne, niezależne poglądy polityczne. Do tej walki można było jak zawsze wykorzystać aparat milicyjno-urzędniczy, jednak te metody były zbyt widoczne dla społeczeństwa oraz dla rodzin i znajomych opozycjonistów, którzy protestując mogli nakręcić spiralę oporu wobec systemu radzieckiego. Również w samym aparacie partyjnym dążono do zmiany form represji na bardziej subtelne i ograniczone do wybranych jednostek, gdyż chciano zmienić wizerunek partii w oczach społeczeństwa. Ze stalinowskich oprawców i bezwzględnych aparatczyków, ludzie partii mieli zmienić wizerunek na bardziej przyjazny dla obywateli ZSRR.
Cztery dni po rozpoczęciu „Praskiej Wiosny”, na Placu Czerwonym w Moskwie odbyła się niewielka akcja protestacyjna. Siedem osób usiadło na środku placu trzymając rozpostarty transparent z napisem „Za naszą i waszą wolność”. Akcja zakończyła się po kilku minutach. Wszyscy jej uczestnicy zostali pobici i zatrzymani przez funkcjonariuszy KGB. Pięć z tych osób dostało różne wyroki sądowe a dwie osadzono w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym. Mimo stosowania tej metody właściwie od pierwszych lat istnienia ZSRR, był to pierwszy tak nagłośniony przypadek stosowania psychiatrii klinicznej do walki z oponentami politycznymi w ZSRR.
Ten sposób działania miał dużo zalet i pasował z każdego względu władzom ZSRR. Nie trzeba było stosować żadnych procedur prawnych – angażować sędziów, prokuratorów i adwokatów. I osoba osadzona w „psychuszce” nie podlegała tym standardom – nie było wyroku to znaczy też, że terminu odbywania kary. I tylko od woli lekarzy zależało czy pacjent takiego szpitala zostanie uznany z wyleczonego czy nie. Poza tym umieszczenie w takim szpitalu rzeczywiście i realnie wpływało na psychikę tam umieszczonego, gdyż w zwykłych więzieniach metody gnębienia i represji opierały się głównie na przemocy fizycznej, co często tylko utwierdzało osadzonych, że metody stosowane przez system są wynikiem jego bezsilności. A osadzenie w „psychuszce” nawet bez stosowania środków psychotropowych było destrukcyjne dla nastroju tam osadzonego. Jeżeli pacjentowi takiego ośrodka usilnie się wmawia, że z jego stanem psychicznym nie wszystko jest w porządku to mimo, że na sto razy on jest on jest pewny swojego zdrowia psychicznego to za sto pierwszym razem już się złamie. I takie metody stosowano w szpitalach psychiatrycznych – osadzony budził się co rano zadając sobie pytanie – czy on już zwariował czy jeszcze nie? Do tego wszystkiego dysydenci osadzeni w „psychuszkach” byli kompletnie odizolowani od informacji z zewnątrz i przebywali z osobami, które naprawdę były chore psychicznie, co powodowało, że nie było groźby rozprzestrzeniania się poglądów, które posiadał osadzony dysydent, na innych współwięźniów, a co za tym idzie groźby „fermentu rewolucyjnego” i wybuchu niezadowolenia, tak jak to mogło mieć miejsce w zwykłym więzieniu. W tej metodzie jest odzwierciedlona ogólna logika działania, którą stosował system radziecki wobec obywateli swojego państwa. Za pomocą środków propagandowych – telewizji, radia, gazet i innych form wmawiano obywatelom radzieckim, ze jedynie słuszny i właściwy jest system sowiecki, a tam gdzie go brakuje panuje chaos i zło – ludzie, którzy nie poddali się tym metodom indoktrynacji byli traktowani jako wariaci. Bo według tej logiki tylko wariat mógł krytykować ten jedynie słuszny i nieomylny system, dla którego nie było żadnej alternatywy.
Jednak osadzeni w szpitalach psychiatrycznych nie byli poddawani tylko czystym sugestiom dotyczących swego stanu zdrowia. Co gorsza – odwrotnie, do łamania osadzonych używano wszelkich dostępnych metod farmakologicznych. Od lat 60. XX w. zaczęto stosować środek o nazwie „Haloperidol”, który normalnie był stosowany w leczeniu alkoholików, u których występowały objawy halucynacji i majaczenia. Środek ten teoretycznie leczył alkoholików, jednak przepisowo powinien był być stosowany w bardzo małych dawkach i pod ścisłą kontrolą lekarza.
W walce z „samodzielnie myślącymi” „Haropelidol” był cennym środkiem ze względu na efekty uboczne, gdyż jego nadmierne stosowanie powodowało chorobę „Parkinsona”. Tak zwanych „chorych psychicznie” notorycznie faszerowano tym środkiem by sztucznie wywołać u nich tę chorobę. Ilu ludzi w ZSRR padło ofiarą tej nieludzkiej metody nie wiadomo do dziś. Radziecką psychiatrię chciano nawet wykluczyć ze „światowych struktur organizacji psychiatrycznych”. Stosowana mieszanka ciężkiego reżimu „psychiatryka” w połączeniu ze stosowanymi psychotropowymi w niebywale szybszy sposób pozwalała na złamanie osób posiadających „niewygodne” dla systemu sowieckiego poglądy niż nawet najcięższa praca w łagrach i katorgach.
W tej sytuacji trzeba wyrazić głębokie zdziwienie wobec lekarzy, którzy przyjmowali w tym udział, gdyż mimo składanej przysięgi „Hipokratesa” uczestniczyli w trwałym okaleczaniu ludzi w sposób psychiczny i fizyczny. Dzień w dzień osadzeni w „psychuszkach” mieli świadomość, że odbiera im się rozum – czyli podstawowe narzędzie funkcjonowania człowieka. I ten proces mógł trwać latami – codziennie, metodycznie. Czy była gorsza kara, którą kiedykolwiek człowiek stosował wobec człowieka?
Autor: Aliaksei Kontar
Ciekawe czy oprawców dosięgnęła sprawiedliwość…