Dziewięć lat trwało śledztwo i proces trzech wrocławskich adwokatów. Zarzucano im oszustwa i korupcję. Wyrok: niewinni. Nawet ten, który sam wziął na siebie winę. Sąd tłumaczył, że prawnik przyznał się do winy i zmyślił przestępstwo, którego nie popełnił, bo… bał się aresztu.Trzej wrocławscy adwokaci zostali prawomocnie uniewinnieni z zarzutów oszustw i płatnej protekcji. Śledztwo w ich sprawie zaczęło się w 2006 roku. Zarzuty usłyszeli wiosną 2007 r., wtedy też trafili do aresztu. Kilka dni temu sąd wydał prawomocny wyrok, uniewinniając wszystkich ze wszystkich postawionych im zarzutów. Co ciekawe, uniewinniono także tego prawnika, który sam przyznał się do winy. Sąd stwierdził jednak, że zrobił to pod wpływem szantażu i presji na przesłuchaniu. Nie dość, że przyznał się do zarzutów, to jeszcze zmyślił inne nieznane śledczym „przestępstwo”, którego nie popełnił.
Najbardziej znany z trójki oskarżonych to mecenas Wojciech Krzysztoporski – były dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej we Wrocławiu, członek prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej. On nigdy nie przyznał się do żadnego z zarzutów. Oskarżenie oparto na relacjach osób, którym mecenas Krzysztoporski miał proponować załatwienie spraw w prokuraturze za pieniądze. Z ośmiu stawianych mu zarzutów sześć prokuratura uznała za oszustwo, a dwa za udział w korupcji. Pomawiających mecenasa świadków oskarżenia było kilku, w tym dwóch prokuratorów zamieszanych w łapówki. Ale sąd uznał, że to osoby niewiarygodne, zaś oskarżenie nie dostarczyło dowodów potwierdzających pomówienie. Śledztwo prowadziła Prokuratura Apelacyjna w Lublinie, bo wrocławska wyłączyła się z prowadzenia tej sprawy. Później – z powodu wyłączenia wrocławskich sądów – proces przekazano do Szczecina. Sądowa ocena śledztwa powinna być dla oskarżenia bolesna. Dostarczyło ono – twierdzi sąd – niewiarygodnych dowodów. Szanowanych mecenasów pomawiały osoby ze świata przestępczego, „za nic mające normy moralne”. – A kto ma opowiadać o przestępstwach adwokatów, jak nie przestępcy? Kogo oni by chcieli na świadka w takiej sprawie? – obrusza się jedna z osób uczestniczących w tym śledztwie. – Mówiłem prawdę – upiera się jeden ze świadków, uznany przez sąd za niewiarygodnego. – Nie może być tak, że jeden bandyta i jeden oszust powiedzieli dwa zdania i z tego robi się akt oskarżenia. Taka jest filozofia tej sprawy – mówił nam mecenas Jacek Szymański, jeden z obrońców Wojciecha Krzysztoporskiego, gdy w 2010 roku wysyłano do sądu akt oskarżenia. Dziś powtarza to samo. – Jeżeli tak to wszystko ma wyglądać, każdy musi się bać.
za www.gazetawroclawska.pl
oprac. W.S