– z Władysławem Kozakiewiczem rozmawia Tomasz Kwiatek
Nie mówcie mi jak mam żyć… Tytuł Pana książki, a przy okazji najsłynniejsze pytanie ostatnich lat.
Chciałbym, żeby zamienił się Pan na chwilę w premiera i powiedział, jak mamy żyć. Jaki system wartości, jaki sposób na życie mógłby być inspiracją dla innych osób?
To jest pytanie, który każdy sobie zadaje, czy jest młody, czy stary, czy szczęśliwym, czy nie, czy bogatym, czy biednym. Oczywiście nie ma jednej odpowiedzi. Każdy jest inny i musi wiedzieć, co chce robić w życiu, jak chce to robić. Czasami są przeciwności, których nie można przewidzieć, lecz mimo wszystko nie można się załamywać. Wiadomo, raz jest lepiej, raz gorzej. Wiem, co mówię… Nie zawsze miałem lekko, czasem było pod górkę, a niekiedy nawet niesamowicie ciężko. Mimo wszystko zawsze wierzyłem, że nie może być źle. Wierzyłem w siebie, wierzyłem w to, co robię, nie chowałem głowy w piasek. Trenując i startując po całym świecie, równocześnie studiowałem. Skończyłem studia w 4 lata, nie zarwałem ani jednego roku! Pomiędzy treningami, leżąc w łóżku, czekając na ostatni trening, nie wychodząc wieczorem za często, musiałem znaleźć czas na naukę. Oczywiście korzystałem też z życia, ale wiedziałem, co chcę w nim zrobić. Teraz mamy inny czas i też muszę się zastanawiać, jak mam żyć. To pytanie jest przez całe życie aktualne. Byłem sportowcem, najlepszym na świecie zawodnikiem w skoku o tyczce i ludzie mnie prawie nosili na rękach; miałem wszystko, co chciałem. Ale przychodzi czas, gdy kończy się kariera sportowca. Spadam z olbrzymiej góry na ziemię i staję na swoich nogach. Mam dwie ręce do pracy. Jeszcze jestem na tyle zdrowy, że mogę pracować i zaczynam, zupełnie od zera. Powiedzmy sobie szczerze: sportowiec, długo zajęty własną karierą, po jej zakończeniu wylatuje z życia zupełnie, zatrzymuje się gdzieś tam i zostaje nauczycielem, trenerem lub po prostu jakimś instruktorem. Tak samo było ze mną. Łapałem się wielu prac: byłem i rehabilitantem, i instruktorem fitness. I to wszystko w krótkich odstępach czasu. Aż w którymś momencie zostałem nauczycielem w szkole.
Czyli jest apogeum, szczyt sławy i w pewnym momencie to wszystko się kończy i jest spadek…?
Tak, to jest olbrzymi spadek w przestrzeń. Wielu ludzi tego nie wytrzymuje, gdy widzi, że świat im uciekł. Sportowcy żyją w innym świecie – są dobrymi zawodnikami, pewniakami, mają stypendia, zarabiają dobre pieniądze. Będąc najlepszym na świecie, zarabia się dużo pieniędzy. Ale jak się żyje trochę ponad stan, tych pieniędzy wiele nie zostaje. Trzeba wrócić na ziemię – jest rodzina, są dzieci. To zupełnie inne problemy. Ja od 38 roku życia zacząłem żyć normalnie, jak zwykły człowiek. Drugie życie! Tym bardziej, że do tego wszystkiego byłem w zupełnie innym kraju. Na początku wcale nie było tak łatwo. Pracowałem jako rehabilitant, masażysta – budowanie kariery od nowa w zupełnie innym charakterze nie jest wcale takie proste.
Czy przyświeca Panu jeszcze jakiś cel, który chciałby Pan osiągnąć?
To nie jest tak, żeby coś mnie teraz bardzo inspirowało do czegoś nowego. Chciałbym po prostu móc żyć na obecnym pułapie. W kraju oczywiście nie kończę mojej pracy medialnej. W tym sensie, że zawsze mam gdzie się pokazać – troszeczkę w polityce, troszeczkę w pracy z seniorami. Mam projekty, które chciałbym dokończyć. To znaczy wykorzystać moje możliwości, dojścia i kontakty, żeby zrobić coś nowego w Polsce dla seniorów, wyciągnąć ich z domu, aby mogli się poruszać. Oczywiście nie muszą biegać i skakać – broń Boże!
Czyli, sport amatorski dla seniorów?
Kierunki sportowe w ramach Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Jeszcze tego nie mają. To się nazywa „W olimpijskiej formie 60+” i o czymś takim myślę w tej chwili.
Wspomniał Pan o polityce. Był już z nią romans, start w wyborach… Czy dalej nie ciągnie Pana gdzieś wyżej, żeby realizować się tam, może z punktu widzenia osoby doświadczonej? Dużo osób w Sejmie pochodzi ze świata sportu. Pan pewnie z nimi rozmawia. Czy rzeczywiście oni tam się odnajdują? Pana też do pociąga?
Nie przypuszczam, że oni tam są naprawdę szczęśliwi. Ja próbowałem tam zaistnieć. Chciałem pomóc, może coś nowego w państwie wprowadzić, może gdzieś na jakimś terenie zrobić coś dobrego. Oczywiście wszyscy mamy dużo pomysłów. To, że jestem znany, to że mam dużo kontaktów – to by mogło pomóc. Ludzie mnie nie chcieli, bo w bardzo złym okresie w to wszedłem – była walka dwóch partii rządzących. Ja startowałem z PSL-u. Traciliśmy głosy. Byłem na bardzo trudnej pozycji w Warszawie. W innych okręgach mogło być dużo łatwiej. Chciałem pomóc, ale zobaczyłem, że to nie jest mój kierunek.
Nie wziął pan tego do siebie, że to wyborcy może nie chcieli? Wybory mamy proporcjonalne, tu liczy się poparcie dla partii, a dopiero potem dla człowieka…
To jest całkowicie złe, bo walczy się, żeby wygrała partia – ta albo tamta. A mamy też parę partii innych. I tak są ludzie którzy mają w polityce dużo doświadczenia, są w niej od dawna, ale też są nowi. Lecz tym w taki sposób nie daje się szansy.
Uważa pan, że powinno zmienić się ten system?
Oczywiście. Jak mówi Leszek Balcerowicz – patrzmy politykom na ręce, na to, jak działają. Nie na partie właśnie, tylko na ludzi. Trzeba dać szanse tym ludziom, którzy faktycznie dobrze pracują. Czasem się myśli: Po co sportowiec do Sejmu, co on tam może zrobić? Pewnie chce się nachapać pieniędzy. A ja mówię: Ale wielkie pieniądze w tej polityce! Ja mam większe pieniądze jako nauczyciel – w Niemczech oczywiście. Więc idąc do polityki zamieniłbym siekierkę na kijek, jakbym wszedł do Sejmu, ale ludzie tego nie wiedzą. Tam jest dużo więcej pracy niż w szkole – tam piłeczką rzucę, pogonię, dam ocenę na koniec roku i tyle. A przy tym praca z młodzieżą jest przecież niesamowicie przyjemna. Oczywiście, każdy ma swój kierunek. Przecież wiadomo, że w Sejmie nie będę gdzieś tam do medycyny czy gospodarki szedł, bo po prostu nie mam nic z tym wspólnego, ale jest sport, nauka. No, nawet w transporcie bym się odnalazł.
Kończąc już ten wątek polityczny – gdyby ponownie ktoś złożył Panu ofertę startu w wyborach w obecnym systemie, czyli proporcjonalnych wyborach, czy Pan by się zgodził?
Musiałbym się zastanowić. W tej chwili nawet za bardzo nie mam chęci. To jest już troszeczkę na siłę – nie chcecie mnie drzwiami, to wejdę oknem. Ja tego nie chcę. Musiałby się system wyborów zmienić, żeby ludzie chcieli mnie mieć. Chcecie mnie – to będę. Całe moje życie walczyłem o to, żeby zrobić coś dobrze i na razie mi się to wszędzie udawało.
I teraz Władysław Kozakiewicz chce dać coś od siebie dla innych…
Tak, zdecydowanie. Już o tym mówiłem. Pytano: Czy pan się orientuje w tym lub tym? Nie, w tym się nie orientuję. A który polityk orientuje się we wszystkim? Niech mi jeden usiądzie i powie, że naprawdę wie wszystko. Nie ma takiego! Jakby się zapytał dziennikarz, jaka jest zależność lewej nogi w czwartym obrocie w rzucie młotem, to bym powiedział, niedokładnie, ale bym powiedział. Przez całe życie byłem pracusiem. Pracowałem, żeby dojść do czegoś. W polityce nie można mieć wrogów. Może inni mają inne poglądy na ten temat, ale człowiek nie jest moim wrogiem. To, co w tej chwili się dzieje, to jest tragedia.
Taka scena polityczna nie odpowiada Panu?
Nie. Ja zawsze byłem związany z AWS-em, zaprzyjaźniony z Wałęsą i ten kierunek zawsze trzymałem. I gdzieś by mi bardziej pasowało bardziej PO, w tym kierunku; zresztą ja się dobrze rozumiem z nimi. Ale ja się rozumiem też i z PIS-owcami. A ostatnio zostałem zaproszony nawet przez Palikota.. Każdy chciałby ze mną porozmawiać. W tej chwili trzymam się trochę z daleka. Zobaczymy w następnych wyborach do Sejmu – może się zgodzę, ale tak jak powiedziałem – to jest sprawa otwarta. Powiem szczerze: jak ktoś mi kiedyś powiedział, polityka to jest biznes – musisz handlować. Ja mówię: jak handlować? Albo chcę coś zrobić, albo nie chcę. To jest tak, jakbym wszedł na gapę do kina: wszedłem, a potem mnie wyrzucą. Ja tego nie chcę. Mamy takie przykłady… Weszło teraz paru takich na gapę i w krótkim czasie wylatują. Jak oglądam czasami transmisję obrad Sejmu i ktoś tam siedzi i opowiada, że teraz mamy 132. rocznicę urodzin jakiegoś tam człowieka, który kiedyś napisał jedną książkę, i klepie to, bo nic nie ma do powiedzenia, to sobie myślę: niech się zabierze do pracy w jakiejś komisji! Tam jest praca, a nie że on z przymusu musi wystąpić na tej ambonie i powiedzieć parę słów. Ja myślę inaczej: albo pracujesz, albo jedziesz do domu!
Jestem jeszcze przed lekturą Pana książki, ale takie pytania już gdzieś wypływają. Chodzi o sprawę rodzinną, pojawia się tutaj wątek ojca…
Moja żona powiedziała do mnie: Dlaczego to mówisz? Ona chciała żeby nie mówić o sprawach prywatnych. Ale to nie jest sprawa prywatna. Niech ludzie wiedzą, że nie zawsze było łatwo, że nie każda rodzina była piękna i wszyscy żyliśmy sobie w dostatku. Miałem ojca tyrana.
Ale Pan jest zupełnie innym człowiekiem. To nie jest tak, że trzeba powtórzyć błędy rodziców?
Niektórzy ludzie są po prostu chorzy. Nie chodzi mi teraz o to, że ojciec był chory… Wiadomo… Gorzała, złość. Był cholerykiem, sadystą. Są tacy ludzie i ich nie zmienisz. Dzieci nie muszą być ich pokroju. W momencie pisania tej książki było bardzo trudno, bo łzy leciały mnie i Michaelowi, to bardzo mocno siedziało w nas, ale w tym momencie już lżej to mówię. To nie chodzi o moją osobę, to nie jest, że ja miałem źle – najgorzej miała moja mama. I to było najcięższe.
Dziękuję za szczerą rozmowę.
Dziękuję za pomoc redakcyjną Izydorowi Wielosze. Wywiad ukazał się w 13 wydaniu papierowym NGO.
Pilny obserwator…..Ile werwy w Tym starszym człowieku? Czy uda Mu się wyciągnąc z domow naszych starszych Polaków??? Trudne do przewidzenia. Ale zycze pomyslnosci w każdym calu Bardzo ładnie poprowadzona rozmowa przez Pana Kwiatek. Takich Redaktorów lubie. Pozdrawiam.
A dlaczego redaktor nie spytał się o księdza, który się do niego dostawiał i macał za tyłek? w książce o tym jest.