Jeżeli chcesz zobaczyć miejsce, które w sposób niespodziewany i zupełnie naturalny pobudzi twoją wyobraźnię, a potem przerodzi ją w fascynację, weź 4 000 zł., idź do najbliższego biura podróży i wykup bilet do Rio de Janeiro. Choć na klika dni. Nie pożałujesz. Lot z Paryża, Mediolanu lub innego portu lotniczego trwa wprawdzie 11– 12 godzin, ale nie jest męczący. Nie wykupuj przypadkiem miejsca przy oknie samolotu bo i tak oprócz chmur, a potem miejskich świateł niczego nie zobaczysz. Zamów je w środku, są tam często wolne fotele i przy odrobinie szczęścia wyśpisz się lepiej niż w domu. Samolot ląduje zwykle wczesnym rankiem, będziesz potrzebował więc sporo sił na zwiedzanie miasta.
Rio de Janeiro to druga stolica Brazylii i mała próbka (wizytówka) tego państwa. W skali mini zobaczysz tam wiele rzeczy, które potem w rozwiniętej formie będziesz spotykał na terenie całego kraju. Jeżeli wtopisz się w tłum i otworzysz, brazylijska dusza odsłoni przed tobą swe oblicze i przyjmie jak gościa. Pamiętaj, nie zmarnuj okazji i zwróć uwagę na typy twarzy, które ją wyrażają. Szczególnie kobiety bywają nieprawdopodobnie piękne. Rio wyraźnie broni się przed opisem chłodnym i naukowym. Dlaczego? Dlatego, że oprócz mozaiki ludzkich twarzy uderzy cię wszechobecna rola kościoła katolickiego. Oczywiście nie możesz zapomnieć, że Brazylia to ponad 8, 5 mln km2 i około 180 mln mieszkańców.
Pierwsze odsłona
Gdy tylko służby celne wypuszczą cię i odbierzesz swój bagaż, nie oglądaj się na nic, zamów taksówkę i wjedź na Corcovado, najwyżej jak można. Po drodze kilka razy mignie ci krajobraz, który potem zobaczysz w całej okazałości. Na szczycie spotkasz Chrystusa i krzyż w jednej postaci. Jego wielkość wzbudzi twój podziw. Gdy odwrócisz się widok, jaki roztacza się na zatokę Guanabara, oczaruje cię zupełnie. Człowieku, z Corcovado będziesz mógł zobaczyć to samo, co widzi Chrystus… Będziesz patrzył długo, długo i nigdy nie nasycisz się tym widokiem. Bajka. I ta bajka będzie wracała do ciebie w najpiękniejszych snach. Właśnie tędy wpływał portugalski kapitan Cabral, odkrywca tej ziemi.
Gdy poznasz już nieco Brazylię i wejdziesz po raz drugi na Corcowado, z tego samego miejsca zobaczysz zupełnie coś innego. Dostrzeżesz, że w tej ponad trzydziestometrowej i ponad tysiąctonowej postaci zawarta jest cząstka każdego współczesnego Brazylijczyka… To część brazylijskiej tajemnicy. Ale, gdy zejdziesz na dół i wejdziesz pomiędzy ludzi, wyczujesz obecność Aparecidy — brazylijskiej Czarnej Madonny. Swoje sanktuarium ma w Aparecida do Norte w stanie Sao Paolo. Jest nim Bazylika, druga pod względem wielkości w świecie. Z imieniem Matki Boskiej Cabral, odkrywca Brazylii, wypłynął z Europy i Jej poświęcił większość nazw miejscowości portowych na wschodnim wybrzeżu. Legenda głosi, że rybacy łowiący ryby na rzece Parahiba wyłowili najpierw figurkę Czarnej Madonny bez głowy, a potem samą Jej głowę. Stała się nagle tak ciężka, że nie mogli jej nigdzie przewieźć. Bez Niej Chrysto Redendor — Chrystus Zbawiciel nie stanąłby aż tak wysoko… Tak, to niemal powtórzenie biblijnej historii. Dostrzeże to każdy uważny obserwator, choćby nawet był agnostykiem.
Jest też tam wyraźny wątek ludzki. Stojący Chrystus nie został ulepiony wyłącznie z brazylijskiego prochu, ma wyraźną domieszkę europejską. W pewnym sensie jest antykarnawałem, ale tak naprawdę nie wiadomo ile w nim kościoła katolickiego a ile historii oceanu, tamtej ziemi i tamtych ludzi? Jest syntezą przeżyć i doświadczeń ostatnich ponad pięciuset lat. Europejczycy jechali tam, zresztą podobnie jak do innych państw Afryki i Azji, po majątki i złoto. Jedni zostawali, inni wracali, ale ogólnie można powiedzieć, że przyjeżdżali na dorobek. Przez dziesiątki lat dorabiali sobie… tak na boku, aż ich dorobek stał się tak powszechny i oczywisty, że pod jego kątem zaczęto ustawić najpierw osobiste budżety, potem królewskie szkatuły, gospodarki narodowe a na końcu również sposoby myślenia. Papież Jan Paweł II na tej ziemi dostrzegł najpierw człowieka, a dopiero potem cywilizację i przeprosił rodzimych Brazylijczyków za sposób kolonizacji. Miejmy nadzieję, że Chrystusa z Corcowado nikt nie zrzuci i pozostanie tam na zawsze. Dziś Brazylia kroczy drogą emancypacji, ale jej symbole pozostają wciąż żywe – być może dlatego, że w Brazylii nigdy nie brakowało jedzenia i wody.
Z Corcovado szybko się nie schodzi. Oprócz panoramy na zatokę i czarujące Largo (jezioro) Rodrigo de Freitos w kształcie serca, widać drugi pomnik — Maracanę. Ten monument został poświęcony ziemskiej namiętności. Tu szansę ma każdy: biedny i bogaty. Nagradzana jest wytrwałość i konsekwencja. Na stadionie odbywają się igrzyska, ale nikt nie domaga się chleba, bo tamtejsza ziemia rodzi dwa razy do roku a drzewa owocują nieustannie. Piłkę kopie się zupełnie inaczej niż w Europie. Brutalizm zastępuje finezja. Nie dlatego, że z góry patrzy na to wszystko Chrystus, lecz dlatego, że tam bieda i bogactwo mają zupełnie inną perspektywę. Tam biedny nie umiera z głodu.
Druga i trzecia odsłona
Gdy pełen wrażeń pożegnasz Corcovado, pojedź do Catedral Metropolitana, do wielkiej świątyni w kształcie obciętego stożka. Stoi w środku wielkiego ruchliwego miasta. Otwarte, wielkie drzwi zapraszają każdego, kto koło nich przechodzi. Tam znajdziesz się w zupełnie innym świecie. Wejdź do niej, a zupełnie niespodziewanie ogarnie cię głęboki spokój. I będziesz chciał być tam jak najdłużej, bo poczujesz, że jest ci po prostu dobrze i stajesz się lepszy, a półmrok i chłód dodają sił. Katedra jest namiastką tego, co zobaczysz w Brasilii, bardzo młodej i nowoczesnej stolicy.
Z katedry pojedź do innego kościoła. Nie bój się kościołów. W Brazylii świątynie przeniosą cię w inną epokę. Odwiedź Mosteiro de São Bento — kościół św. Benedykta. Zewnętrznie bardzo skromny, może nawet nieciekawy, ale gdy przekroczysz tę ziemską fasadę, doznasz szoku. To brazylijski barok, bardzo gęsty, piękny, dopracowany. Gdy go zobaczysz, nie da ci spokoju, w pierwszej chwili nie nastroi do refleksji, lecz porwie. Poczujesz się tak jakbyś, zupełnie niespodziewanie, wszedł do czyjegoś skarbca i nie bardzo wiedział jak masz się zachować. Na pięknej kobiecie wyrzeźbionej przez naturę możesz skupić uwagę, lecz na ścianach baroku stworzonych ludzkim geniuszem — już nie. Ten ogromny talent i ludzkie ręce (może bardziej wzniośle — dłonie) rzeźbiły dla Boga, także dla tego, którego nie znali. Patrzysz łapczywie, oglądasz, idziesz dalej i dalej. Chcesz objąć wszystko, ale nie jesteś w stanie. I w tej chwili, w chwili zakłopotania dostrzegasz szczegół, który mimo woli zaczyna przykuwać twoją uwagę. Cała potęga baroku, rokoka, zaczyna blednąć, zatrzymuje się w swojej ekspresji. To ona, niezwykle żarliwie i gorąco modląca się kobieta. Na nikogo nie zwraca uwagi, jest sama. Modli się za kogoś lub w jakiej intencji – jest sama modlitwą. Patrzę i nie mogę oderwać od niej wzroku, pytam siebie — dlaczego? Po chwili przychodzi olśnienie, przecież to ożywiona postać tej modlitwy, która zamarła na ścianach. Dopiero uświadomienie sobie tej sentencji, tego dopełnienia pozwala mi oderwać wzrok od kobiety i dalej błądzić po przepychu ludzkiego talentu i ludzkiego wyznania… I stamtąd też nie chciało się wyjść. Kościół św. Benedykta to zapowiedź tego, co zobaczysz w Salwadorze. Pojedź tam, może przytrafi ci się coś podobnego…
Czwarta odsłona
Gdy szczęśliwy i nieco zmęczony, będziesz wracał taksówką do hotelu, weź czarnoskórego kierowcę. Zapytaj go, co znaczy słowo „carioca”? Odwróci się w twoją stronę, pokaże białe zęby i odpowie: carioca to ja… A co to jest carioca? Po prostu — biały… Ten czarny człowiek czuje się białym? Jak to „białym”?- zapyta Europejczyk. Biały to przecież ja, a nie ty. I na tym z reguły kończy się refleksja, bo co białe to nie czarne, a co czarne to nie białe. Ale jest to wybitnie europejski punkt widzenia bo ten ciemnoskóry człowiek mógł mieć białego przodka. Co więcej, dla Brazylijczyków określenie „carioca” jest całkowicie zrozumiałe. Tak samo jak zupełnie normalnym jest widok babci i dziadka rasy białej trzymających na kolanach kolorowego wnuczka. Akceptują się nawzajem. Jeżeli czarny carioka nie rozwieje twoich wątpliwości, zapytaj białego cariokę, a usłyszysz to samo. Tam nie prawo reguluje kto ma być negrem, murzynem czy czarnym, lecz obyczaj zaciera te różnice po wielokroć skuteczniej. Dziadek i babcia muszą akceptować wnuka, ale samo pojęcie „muszą” nie ma sankcji prawnej, lecz o wiele silniejszą — obyczajową. Nakaz obyczajowy rodzi się oddolnie wraz z upływem czasu i to on decyduje, że ten oddolny nakaz jest akceptowany bez sprzeciwu.
Piąta odsłona
Jeżeli pojedziesz do Rio na dwa dni, drugi dzień poświęć wyłącznie na oglądanie twarzy. W tym dniu nie musisz już wchodzić do żadnego kościoła. Ten konglomerat z całego terytorium Brazylii zafascynuje cię równie skutecznie. Może nawet jeszcze bardziej. Wyjdź na ulicę i nie spiesz się. Te twarze czasami się do ciebie uśmiechną. Najlepiej usiądź i przyjmij defiladę bo ta parada, to parada nie lada. Oprócz typowych Białych, Mulatów, czasami Indian zobaczysz Zambo — potomka Murzyna i Indianki, Cafusos — dzieci indiańskoafrykańskie oraz krzyżówki ludzkie nazywane już mniej okazale jak: cuarterón, coyote itd. Jeżeli będziesz miał dużo szczęścia zobaczysz prawdziwego Brazylijczyka — Mameluka (potomek białego Portugalczyka i Indianki), a nawet Caboclos — prawdziwego Amazończyka. Zobaczysz to wszystko, ale czy będziesz w stanie ich odróżnić?… To kolejna tajemnica tego niezwykłego kraju. I jeszcze kobiety. A jak kobiety, to i grzech… I tu wchodzimy w obszar, gdzie świętość schodzi na drugi plan. Najpiękniejszych kobiet nie spotkasz na ulicach. Zobaczysz je w night clubach i na koncertach. Ich uroda potrafi być tak nieziemsko piękna, tak nieprawdopodobnie wyrafinowana, że możesz zapomnieć nie tylko o Bożym świecie, ale także o samym sobie. Jakże ona współgra z tajemnicami, które wciąż kryje w sobie Brazylia. Te tajemnice pomogły czerwonoskórym, wychowanym w zupełnie innej kulturze, ba, w innym świecie wyobrażeń i innym języku, a także czarnoskórym przywiezionym z Afryki, rzeźbić barok i to w stylu europejskim. Dziś ta sama tajemnica rzeźbi Brazylijczykom kobiety. Tam europejskie stereotypy nie sprawdzają się, a grzech ma nieco inny wymiar — jest jakby częściowo odkupiony.
Szósta odsłona
I plaże: Copacabana, Ipamena, Lebion itd., jest ich tam bardzo dużo. Ciągną się przez 7700 km., od Maranhão aż po Rio Grande do Sul. Plaże, to też pewnego rodzaju świątynia. Te najpopularniejsze, miejskie pustoszeją w dzień powszedni, zapełniają się w weekendy. Po nich nie będziesz błąkał się bez celu. Słońce bardzo ostre a fale oceanu powalające. Jeżeli znajdziesz swoje miejsce, już się z niego nie ruszysz bo musisz pilnować dwóch rzeczy: miejsca i swojego dobytku. W Rio nie religia jest opium dla ludu, lecz są nimi plaże. I rzeczywiście woda, ocean i słońce wyciągają tam wszystko. Zdumienie nieco budzi opalający się czarnoskóry koleszka. Tajemnica w tym, że słońce zmienia mu barwę skóry na brąz i w taki sposób wszyscy zbliżają się do ideału, bo Brazylijczycy wierzą, że stają się coraz bardziej brązowi. Za kilka pokoleń zewnętrznie czarny a wewnętrznie biały carioca nieuchronnie stanie się brązowy tak samo jak jego białoskóry sąsiad. I już dziś jest z tego dumny. Co więcej, ze swojej cząstki krwi czerwonej lub czarnej dumne są nawet elity. Robią sobie badania DNA i wiedzą kim są.
Plaże i karnawał mają jeden wspólny mianownik — to domena ludu, choć są na nich wszyscy. Tu można szaleć, pokazywać prawdę i kłamstwo. W tych dniach Chrystus z Corcovado nie patrzy. To czas na miłość i rozpacz. Czas rozkwitającej młodości, czas heroicznej walki o nią i czas pożegnania. Kobiety, kobiety, kobiety. Jest im ciepło. One chcą do końca życia być młode, piękne, tańczące i czasami nagie. I rzeczywiście chirurg plastyczny wykrada naturze to, co może wykraść. Nie mają czasu na zastanawianie się co lustereczko pokaże gdy ręce chirurga opadną…. Karnawał, karnawał, karnawał. Lecz ten sam karnawał widziany z północy ma zupełnie inny wymiar i ładunek — w Europie jest o wiele bardziej brazylijski niż w samej Brazylii. Ciekawsza od karnawału jest jednak tajemnica, którą wciąż kryje w sobie ten ogromny kraj. Nie krzyk i bębny, lecz ważniejsze są cisza i piękno, bo one stworzyły to wszystko. Nie wierzysz? Pojedź! Karnawał jest ludowy, ale brazylijskie elity protestują przeciwko utożsamianiu karnawału w Rio z Brazylią!
Zamiast pożegnania
Na koniec, gdy na lotnisku będziesz wpatrywał się w zegar, a bezlitosny czas wymierzał ostatnie godziny, Brazylia sama zagra ci saudade. Gdy twój samolot wzbije się na urzędową wysokość a ty osiądziesz głęboko w wygodnym fotelu nawiedzi cię inna myśl — zaczniesz zastanawiać jakie warunki trzeba spełnić, by móc długo żyć?
Autor: Ryszard Surmacz
Fotorelacja niezwykle barwna i ciekawa!Dziękuję!