Każdy z czytelników, mających co najmniej około trzydziestu lat, ma na pewno w pamięci podobny obrazek z dzieciństwa: majowe późne popołudnie, ołtarz zalany jasnym blaskiem zachodzącego słońca, kościół wypełniony zapachem kadzidła i pełne ławy radosnego ludu, który „z głębi serca, ile zdoła” wysławia śpiewem litanii Najświętszą Maryję Pannę. W prezbiterium liczne grono ministranckie, od małych chłopców do młodzieńców i odświętnie ubrane dziewczynki ze sztandarem Dzieci Maryi.
W ramach posoborowej odnowy Kościoła postanowiono dokonać przeglądu form pobożności ludowej, jakie powstały i rozpowszechniły się na przełomie wieków. Głównym celem rewizji miało być usunięcie lub korekta tych, które zawierały błędy teologiczne, jak również większe uwypuklenie najważniejszej, publicznej modlitwy Kościoła – Mszy świętej. Niestety, zwłaszcza w krajach Europy Zachodniej, w reformatorskim zapale posunięto się za daleko, co poskutkowało praktycznym zanikiem pozaliturgicznej religijności. Przyjęto błędne założenie, że ponieważ Najświętsza Ofiara jest sprawowana w codziennym języku, i lud może się w Jej sprawowanie aktywnie włączyć, nie ma już potrzeby publicznego odmawiania różańca czy śpiewania litanii.
Pobożność ludowa oczywiście nie może zastąpić Mszy świętej, ale jest do niej doskonałym przygotowaniem. Zawsze najmocniej w sensie duchowym przeżywam Eucharystie sprawowane w wielkopostne piątki, tuż po Drodze Krzyżowej. Łatwiej mi wtedy uświadomić sobie, że oto przed chwilą symbolicznie przeszedłem z Chrystusem śladami Jego męki a za moment będę uczestniczyć w jej realnym uobecnieniu – ta Ofiara naprawdę się dokona. Nabożeństwa majowe czy różańcowe zaś są doskonałą realizacją zasady przez Maryję do Jezusa – najpierw czcimy Bożą Rodzicielkę, a potem spotykamy się z Jej Synem we Mszy, obecnym w Słowie i Najświętszych Postaciach.
Warto zauważyć także, że formy ludowej religijności, mimo, że nie są częścią liturgii, mogą jej harmonijnie towarzyszyć. We Mszach sprawowanych w starym rycie (trydenckim) są nimi wszelkie śpiewane polskie pieśni. Nie stanowią one części celebracji, w zasadzie mogą być wykonywane dopiero po prześpiewaniu przewidzianych w księgach części stałych i zmiennych. Ich różnorodność, bogactwo językowe, często kunsztowna muzycznie forma związana z czasem i regionem powstania stanowią ogromną wartość. Szkoda niezmiernie, że na Mszach w rycie zwyczajnym często nie ma czasu na prześpiewanie więcej niż dwóch-trzech zwrotek. Te dalsze są bowiem często perełkami, zawierającymi wykład prawd Wiary w prostym, zrozumiałym języku.
Od lat 60. XX wieku mocno podkreślono w Kościele znaczenie tzw. inkulturacji, czyli włączenia do obrzędów liturgicznych zwyczajów i praktyk miejsca, w którym się je sprawuje. Zapał, z jakim przystąpiono do realizacji tego celu, poskutkował niestety wieloma przypadkami, w których, kolokwialnie mówiąc, ciężko było rozpoznać, czy sprawowany obrzęd jest jeszcze Mszą katolicką. Aby uniknąć tego typu sytuacji w przyszłości, należałoby dokonać stosownego rozgraniczenia. Oficjalna liturgia Kościoła, czyli Msza święta i brewiarz, powinny być znakiem Jego jedności. Idealnie wypełnia to założenie klasyczny ryt rzymski – gdziekolwiek na świecie znajdziemy kościół, w którym jest sprawowany, liturgia będzie taka sama, w tym samym języku łacińskim, z takimi samymi gestami i znakami. Miejsce na różnorodność, na zwyczaje związane z temperamentem i tradycjami miejscowymi, jest w pozaliturgicznym kulcie ludowym. Oczywiście nie powinno być mowy o zatwierdzaniu i używaniu w jego ramach form nielicujących powagą z celem nadrzędnym, jakim jest oddanie czci Bogu.
Przedstawiony na początku sielski obrazek polskiego, ludowego katolicyzmu niestety się zmienia. Choć nabożeństwa majowe, czerwcowe czy różańcowe są nadal sprawowane, towarzyszy im coraz mniejszy splendor. Ławki coraz częściej są puste i dominują w nich siwe głowy osób w podeszłym wieku. Modląc się o odnowę serca Kościoła – świętej liturgii – nie zapominajmy o Jego płucach – pobożności zwykłych wiernych, wyrażanej w prostej, szczerej formie. Gdy teraz zabraknie tych, którzy śpiewają „Chwalcie łąki umajone”, za jakiś czas może zabraknąć tych, którzy powiedzą „Hoc est enim Corpus Meum”.
Autor: Jacek Sitarczuk