Legendarny „Dżem” i równie legendarny utwór „Wehikuł czasu” nieodparcie kojarzy mi się z miejscem w Opolu, w którym cała dyskografia „Ryśka” Riedla była idealnym uzupełnieniem i kwintesencją.
Klub Muzyczny „Dworek” znajdujący się przy ulicy Studziennej 1 był kultowym miejscem. To w tym lokalu spotykali się wszelkiej maści i autoramentu idealiści, marzyciele, indywidua podkreślające swoją odmienność od plastikowego świata solarnych blondynek i nażelowanych amatorów „łatwych i szybkich”.
„Tylko nocą do Klubu „Puls”
Dżem session do rana tam królował blues
To już minęło, ten klimat, ten luz
Wspaniali ludzie nie powrócą,
Nie powrócą już!”
„Dworkowa” moda to długie włosy, czasem irokez (nie mylić z fryzurką lemingów „na beckhama”), sprany, czarny t-shirt, koniecznie z nadrukiem black metalowego zespołu, czarne jansy i wysokie „glany”. Tak wyglądał wzorowy bywalec klubu.
Być może ze względu na charakterystyczny ubiór przeważającej części bywalców z barmankami (i tylko barmankami!) włącznie, „Dworek” niesłusznie otrzymał „na mieście” etykietę „lewackiego”. W rzeczywistości „Dworek” był kuźnią wszelkiej, koniecznie niepopularnej i wywrotowej, myśli od dziwacznych odmian anarchizmu po najskrajniejszy nacjonalizm.
„Łysogłowi” zapaleńcy i samozwańczy „antyfaszyści” potrafili przy wspólnym stoliku toczyć namiętne „ideowe” dysputy podsycane „studenckim piwem” (Piast 3,50 zł za 0,5l – najtaniej w mieście! Ale za okazaniem studenckiej legitymacji), w oparach gęstego dymu papierosowego. Często do rozmowy dołączał się „gość obok”, który „przez przypadek” dosłyszał przekrzykiwanie się rozmówców. Zresztą regułą było, że zupełnie obcy sobie ludzie przysiadali się do siebie w celu wymiany poglądów. Czasem cały „Dworek” aż grzmiał od przekrzykiwania się kto ma rację w sporze, który aktualnie rozpalał wszystkich obecnych. Taki był właśnie „Dworek”.
Wbrew ostatniej frazie refrenu „Whisky”, oczywiście Dżemu, w „Dworku” nie można było być samotnym. Zawsze znalazł się rozmówca, lub gdy piwo nadmiernie rozwiązywało język, cierpliwy słuchacz. Uzupełnieniem outsiderskiego klimatu „Dworka” była, stojąca w rogu, najprawdziwsza szafa grająca z której wydobywały się wszelkie odmiany rocka i metalu (i tylko tych gatunków muzycznych!) z królującym i nieśmiertelnym „Dżemem”, uskrzydlającym bywalców, którzy z kuflem „studenckiego” i papierosem w ustach żarliwie kontestowali rzeczywistość z podobnie myślącymi outsiderami.
„Dobrym duchem” „Dworka”, jego nieodłącznym elementem i nieodzownym uzupełnieniem, dzięki czemu klub ten urósł do rangi kultowego a wręcz legendarnego był „Pablo”, dla wtajemniczonych – „porucznik Pablo”. To dla niego powstają takie miejsca jak „Dworek”, wydaje się, że twórczość Dżemu musiała być inspirowana życiem „Pabla” – króla marzeń.
Typ intelektualisty, w okularach a’la „denka od ja bola” z łysiejącą czaszką i w rozciągniętym swetrze, sprawiał wrażenie niezgrabnego i odpychającego typa. Wystarczy że zaprosiłeś go do stolika, postawiłeś piwo a życie otwierało przed tobą wszelkie tajemnice ustami nawiedzonego „Pabla. Od matematyki kwantowej (jest absolwentem wydziału matematyki, przynajmniej tak twierdził) po muzykę klasyczną. Rozmowy z „Pablem” przyciągały jak magnes, spokojnie mógłby być jedyną reklamą „Dworka”.
Nawet gdy „Dworek” był pusty, zawsze można było tam zastać „pana tygryska”. Wiernego towarzysza niejednej pijatyki, świadka powstawania utopijnych idei, w napędzanych procentami umysłach, nawiedzonej „studenterii”. Gliniana, masywna figura pozłacanego lwa w posągowej pozycji „siad!”. Nie wiedzieć czemu, ochrzczona mianem „tygryska”, była kolejną atrakcją stałych bywalców. Byli tacy, którzy „panu tygryskowi” postawili niejedno piwo, częstując papierosami (które w tajemniczy sposób wypalał!). W zamian „tygrysek” odwdzięczał się cierpliwym słuchaniem nawet najbzdurniejszych wynurzeń zachowując przy tym kamienną (a właściwie glinianą) twarz.
Właścicielem klubu był najwłaściwszy facet w takim miejscu jak „Dworek” czyli postawny, z obfitym „mięśniem piwnym”, długimi włosami i sumiastymi wąsami, antyteza wypacykowanego „menagera”.
Wystarczyło, że przypadkowy gość, który przypałętał się do „Dworka” uprawiając „klubing” (kolorowa, świecąca koszulka, włoski na żelu, zdezorientowana, głupkowata, solarna twarzyczka) oczekując przy ladzie na barmana, zadzwonił w wiszący obok „kapitański dzwon”, to niewybrednymi i ciężkimi do strawienia słowami był zmuszany do opuszczenia w trybie natychmiastowym klubu albo postawieniem kolejki wszystkim obecnym w „Dworku” klientom. Wybierający pozostanie w lokalu nieborak stawał się dla bywalców potencjalnym źródłem papierosów a jeśli, na własne nieszczęście, był z dziewczyną (rzecz jasna równie solarną blondynką) stawała się ona obiektem soczystych żarcików i komentarzy, nie wspominając o nachalnych podrywach całej męskiej populacji „Dworka”.
Po latach „pana tygryska” ukradli, właściciel „zrzucił” brzuch i ogolił się a „Pablo” poszedł dalej. Dziś „Dworek” z przedrostkiem „Nowy” stał się kolejnym modnym klubem z muzyką na żywo i drinkami serwowanymi przez wypacykowanego barmana. Cytując „Wehikuł czasu”, którym rozpocząłem swoje wynurzenia:
(..) to już minęło, ten klimat, ten luz. Wspaniali ludzie nie powrócą, nie powrócą już!
Jeśli tylko, jakże drodzy czytelnicy, jesteście zainteresowani losami „Dworka”, „Pabla” i swoistym, nocnym życiem studenckiego Opola w oparach procentów i dymu, służę z najwyższym poświęceniem:)
Autor: Filister
eh, az sie lezka w oku kreci :) spedzilem w tym miejscu kupe czasu, tam powstawaly pomysly na kapele, tam toczyly sie dyskusje i wiadomo bylo, ze nie dostanie sie w morde :) a ostatnio mialem watpliwa przyjemnosc wizytowac lokal… i szybko go opuscilem…