Coraz częściej jestem świadkiem ordynarnych odzywek rodziców do dzieci w miejscach publicznych.
Rozumiem, że każda matka lub ojciec może zdenerwować się na swoje potomstwo. Jeżeli córka czy syn zachowuje się w sposób wysoce naganny, należy zareagować, ale na pewno bez używania wulgaryzmów i bez szarpania za ręce lub za ubranie.
Nawet zwolennicy wychowania bezstresowego muszą przyznać, że w pewnych okolicznościach konieczne i jedynie skuteczne jest mocne słowo, ale nigdy ordynarne. Co do dawania dyscyplinujących klapsów opinie są podzielone i od dawna toczą się dyskusje na ten temat.
Osobiście uważam, że większą krzywdę wyrządza się dziecku obrzucając je wulgaryzmami, aniżeli lekko uderzając w pupę. Słowa potrafią bardziej zranić i głębiej zapaść w pamięć. Poza tym nie wystawiają one dobrego świadectwa stosującym je ludziom.
Skoro z takimi metodami strofowania dzieci mamy do czynienia na ulicy, w sklepie, w tramwaju, w autobusie, czy w pociągu, to łatwo sobie wyobrazić, co słyszą one od najbliższych sobie osób w domu.
Jerzy Bukowski*
*Filozof, autor „Zarysu filozofii spotkania”, piłsudczyk, harcerz, publicysta, rzecznik Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie, przewodniczący Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego w Krakowie, były reprezentant prasowy śp. pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w Kraju