Prof. Jerzy Bralczyk: słuchajmy się wzajemnie

Zastępca Naczelnego

Prof. Jerzy Bralczyk – językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, reklamy i polityki. W najnowszym numerze „Przeglądu” ukazał się bardzo ciekawy wywiad z ekspertem w powyższych dziedzinach. Panie profesorze, gdy umawialiśmy się na rozmowę, zaproponowałem, że tematem będzie, nazwijmy to umownie, podręczny poradnik rozmów przy świątecznym stole.
– Mam podstawową wątpliwość, czy taki poradnik powinien istnieć.

Dlaczego? Nierzadko można odnieść wrażenie, że nie potrafimy ze sobą rozmawiać.
– Niech pan nie tragizuje! W naszych kontaktach, rozmowach cenimy naturalność i spontaniczność. Poradniki oraz podręczniki, które ukazywały się w XIX w., a było ich sporo, nakazywały, jak rozmawiać na przyjęciu, podczas uroczystości, jak występować publicznie, jak składać życzenia itd. Kiedyś te zachowania były silnie normowane, obowiązywały różne konwencje, wręcz rytuały. Znajomość tych konwencji była w pewnych środowiskach obowiązkowa.

No dobrze, wycofuję się z określenia poradnik, który miałby być spisem konwencji…
– Po jakimś czasie przewagę zdobyła inna tendencja: mówimy naturalnie, tak jak chcemy, nie będziemy wpasowywać rozmów w żadne konwencje. Okazało się jednak, że pewne konwencje wróciły, ale w inny sposób – z punktu widzenia nie zysku, jaki dawała rozmowa salonowa, ale zysku z rozmowy skutecznej. Zabrali się do tego psycholodzy, nawet powstała teoria small talk – niewykluczone, że już organizowane są pierwsze szkolenia.

Small talk, czyli rozmowa, gdy spotykamy się z kimś na krótko, może przy świątecznym stole czy na wigilijnym spotkaniu w pracy. Może to być też rozmowa wstępna, która poprzedza tę zasadniczą – nazwijmy to – poważną, do niej również może dojść w rodzinnym gronie.
– Jeśli już sięgamy po instrukcje, w których ustala się, jaka forma rozmowy będzie najlepsza, to pamiętajmy o najważniejszym: podstawą jest naturalność. I nawet jeżeli nam się wydaje, że nie potrafimy rozmawiać – nie powinniśmy zmieniać tego na poziomie powierzchni rozmowy, czyli na poziomie techniki. Zmiana musi wynikać z naszej postawy wobec drugiego człowieka. Prosty przykład: dość często chcemy wygłaszać swoje teksty i nie wchodzimy w interakcję z rozmówcą. Wtedy mówimy szybciej, żeby inni usłyszeli, co mamy do powiedzenia, a niekoniecznie znajdowali kontrargumenty.

Bo wówczas muszą na nas skupić uwagę, na dodatek zaczynamy mówić głośno.
– W ten sposób dobitnie pokażemy, co myślimy na dany temat, a lubimy manifestować swoje poglądy. Od lat powtarzam: powinniśmy nie mówić do ludzi, ale mówić ludziom. Czyli mówić tak, żeby nastawić się na naturalny kontakt z rozmówcą. Chodzi tu o to, żeby zwracać uwagę na tempo i intonację wypowiedzi. Są one ważne, bo często warunkują nasze relacje międzyludzkie. Jeśli chcemy coś powiedzieć serio, powinniśmy dążyć do tego, żeby rozmówca też pomyślał o tym, o czym my myślimy. Nie wystarczy wygłoszenie swojego tekstu.

Jak więc osiągnąć to, żeby rozmówca chciał wejść w tę magiczną interakcję?
– Właśnie staram się o tym mówić… Chciałbym, żeby pan słuchał tego, co mówię…

Ależ słucham, chcę tylko naszą rozmowę popchnąć do przodu…
– A ja nie chcę w naszej rozmowie iść do przodu, chcę iść do środka, chcę iść w głąb.

To znaczy?
– To znaczy, żebyśmy wzajemnie siebie słuchali. Moja intencja jest teraz inna niż pańska. Pan chce, żebym jak najszybciej powiedział – najlepiej w punktach – co robić, jak rozmawiać przy świątecznym stole. Tempo, w jakim chce mnie pan zmusić, żebym odpowiedział na pytania, proste pańskim zdaniem, wskazuje, że ta nasza rozmowa przypomina raczej ping-pong, a nie szachy.

Czy przy świątecznym stole rozmowa ma być jak gra w szachy?
– Zdecydowanie lepsze są szachy, aczkolwiek zakładają pewien rodzaj konfliktu, zdobycia przewagi, wygranej, a nie o to powinno chodzić w rozmowie. Najważniejsza jest umiejętność doprowadzenia do tego, że inni usłyszą to, co mówimy. I to już powinno być naszą wygraną! Pan zagląda w kartki, spogląda na zegarek, jakby się śpieszył. Jak to na mnie działa? Ja lubię, żeby mój rozmówca na mnie patrzył i nie myślał, co będzie za chwilę, tylko myślał, co jest teraz, rozmowa to są chwile niepowtarzalne.

Ale ja mam pewne zadanie do wykonania – przeprowadzić z panem wywiad o tym, jak w dzisiejszych czasach rozmawiać przy świątecznym stole.
– To może zmieńmy to zadanie? I to jest następna sprawa. Jeżeli zaczynamy rozmawiać z pewnym celem, mamy jakieś zadanie, nie prowadzimy wtedy rozmowy, my ją przeprowadzamy. Przeprowadzanie rozmowy nie daje satysfakcji, mimo że taka rozmowa może osiągnąć jakiś cel, wywołać skutek…

Jak w negocjacjach.
– Ale nie w rozmowie, w której najważniejsze jest to, by być ze sobą. O tym często zapominamy. Wracając do pańskiego poradnika, raczej powinien on dotyczyć tego, czego unikać. Wiadomo, że łatwiej panować nad tym, czego nie powinniśmy robić, niż nad tym, co powinniśmy.

autor: Roman Wojciechowski

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 51/2017, dostępnym również w wydaniu elektronicznym. Zachęcamy do kupna.

Komentarze są zamknięte