Józef Brynkus – poseł Kukiza’15 odpowiedział na mój list otwarty w sprawie tzw. „dekomunizacji” – skierowany do prezesa IPN dra Szarka – we właściwy sobie sposób. Jak to Brynkus – obrzucił mnie obelgami nazywając mnie „peerlowskim komunistą” a list określił jako „podły” i „podważający sens walki peerelowskich opozycjonistów”.
Walorami intelektualnymi, a raczej ich brakiem u Józefa Brynkusa, który jest podobno doktorem nauk historycznych – zajmę się w odrębnym tekście, który skieruję do rektora uczelni, na której gość nie rozumiejący kilku zdań złożonych jest zatrudniony. Tu chciałem odnieść się do epitetów jakimi obrzucił mnie Brynkus, a mianowicie do określenia mnie jako „peerelowskiego komunisty”.
Moja kariera w PRL
Karierę „komunisty” zacząłem w PRL-u wcześnie bo w marcu 1972 r., w moje 18 urodziny założyłem – wspólnie z przyjaciółmi z liceum – kółko niepodległościowe, którego celem było „oderwanie Polski od ZSRR”. Ci moi kumple żyją, są dostępni, działali potem ze mną w nyskiej Solidarności i solidarnościowym podziemiu. To Zbyszek Zając, Włodek Skonieczny i Janusz Węglarz. Program polityczny sformułowałem ja, Zbyszek Zając który prowadził w swojej szkole ciemnię i zajmował się fotografią wykaligrafował go pismem technicznym i porobił fotograficzne odbitki. Naiwne to było nasze działanie ale staraliśmy się robić coś czynnie. Kiedy już poszedłem na studia w roku 1975 przeprowadziliśmy akcję w Krakowie. Zając zrobił szablon, ja kupiłem spray i wspólnie z kolegą Włodka Skoniecznego – Jurkiem Wojciechowskim wymalowałem na murze krakowskiej ASP hasło wzorowane na kubańskiej rewolucji: „Socjalizm – tak! PZPR – nie!”
Takie tam komunistyczno-peerelowskie wybryki.
W studenckich czasach zaangażowałem się w działalność Duszpasterstwa Akademickiego u księży misjonarzy na Miasteczku. Naszą grupę prowadził Irek Kopacz, który potem został księdzem i chyba wylądował w ośrodku „Ruchu Światło- Życie” w Carlsbergu. Opiekowaliśmy się dzieciakami z domu dziecka na krakowskim Kazimierzu – w tygodniu chodziliśmy pomagać im odrabiać lekcje, a w niedziele braliśmy – każdy swojego podopiecznego – na cały dzień. Chodziliśmy do kościoła św. Marka, gdzie były świetne msze dla dzieci (kazania mówił m.in. ks. Tischner), potem coś tam z nimi robiliśmy z nauką, czytaniem itd. i wieczorem odprowadzaliśmy do domu dziecka. Ot taka po prostu komunistyczno-peerelowska działalność.
W 1978 r. wspólnie z dwoma klerykami od jezuitów zorganizowałem obóz dla naszych podopiecznych w podkrakowskich Dziekanowicach.
W 1976 r. Irek Kopacz zaprosił mnie do udziału w wakacyjnym obozie dominikańskiej „Kliki” – studentów, którzy opiekowali się ludźmi chorymi, inwalidami na wózkach. Obóz odbywał się w Tenczynie atmosfera była fantastyczna, poznałem tam moją przyszłą żonę i jak to komunista peerelowski wziąłem z nią kościelny ślub w dniu 22 lipca 1978 r. łącząc dwie tradycje – PKWN i akurat przypadającej w tym dniu niedzieli.
W 1977 zabrałem na obóz Zbyszka Zająca i moją siostrę, było to znakomite doświadczenie przy ciężkiej pracy przy osobach niepełnosprawnych, ale my komuniści – zwłaszcza peerelowscy – nie boimy się wyzwań.
W 1977 bojkotowaliśmy słynne krakowskie juwenalia po śmierci Staszka Pyjasa. Mniej więcej w tamtym czasie podziemna „bibuła” wydawana przez KOR, KPN i ROPCiO docierała już do mnie regularnie. Moim „kontaktem” z krakowskim Studenckim Komitetem Solidarności był Jacek Skrobotowicz. Dostarczał mi Biuletyn Informacyjny KSS KOR i cała resztę nielegalnych wydawnictw. Zgromadziłem całkiem niezła biblioteczkę, którą przywiozłem do rodzinnej Nysy (przechowywaliśmy ją u Zająca).
Gdzieś tak około roku 1978 Jacek Skrobotowicz dostarczył mi pierwszą ramkę, matryce i wałek do druku i wytłumaczył jak się drukuje ulotki tą metodą. Wykorzystałem to potem i pierwsze ulotki drukowane przez nas, zaraz na początku okresu Solidarności były tak wykonane. Potem koledzy z nyskiej Solidarności – Andrzej Bożentko, Jurek i Zbyszek Jakubkowie – w stanie wojennym tą właśnie techniką obsługiwali podziemne wydawnictwa w naszym mieście. A wałek i farba od Jacka Skrobotowicza wpadły podczas rewizji jaka SB robiła u mnie w domu w październiku 1983 r. Jak wiadomo my komuniści z PRL uwielbiamy jak nas rewidują.
W czasie kiedy kolportowałem w moim akademiku wydawnictwa podziemne (lata 1977-79) jakoś około końca roku 1977 przyszedł do mnie kolega z wydziału – Boguś Ptasznik (gdzieś tam plącze się w Zagłębiu Lubińskim) i zaproponował, żeby się wpisać do PZPR jako że nasz Wydział Organizacji i Zarządzania, który odłączał się od wydziału metalurgii chciał też usamodzielnić swoją organizację partyjną. Postanowiłem skorzystać z tego zaproszenia i zapoznać się z metodami pracy politycznej partii wiodącej. Wstyd mi, że jako peerelowski komunista nie zrobiłem tego w przedszkolu, ale lepiej późno niż wcale.
Partia nie bardzo chciała mnie przyjąć – przepytywali mnie kilka razy, nawet podejrzewałem, że coś wiedzą o mojej pracy kolportera, albo że moje wystąpienia na naukach politycznych dały się wykładowcom we znaki, ale w końcu mnie przyjęli na kandydata. Byłbym pewnie robił karierę w partii, ale w 1979 już było widać, że szykuje się bunt. W Gdańsku działały jawnie Wolne Związki Zawodowe komunizm robił ekonomicznie bokami i moje pokolenie musiało wywalczyć sobie miejsce pod słońcem. W dodatku wybrali na papieża naszego Karola Wojtyłę i w czerwcu 1979 – podczas pierwszej pielgrzymki mogliśmy się policzyć. Było jasne, że należy robić rewolucję, a nie gnić w jakichś zakichanych partyjnych „strukturach”. W związku z tym zerwałem z partią-matką w 1979 r. kiedy skończyłem studia.
Po powrocie do mojej rodzinnej Nysy, w listopadzie 1979 r. zacząłem pracę w Fabryce Pomocy Naukowych, a jednocześnie za zgodą śp. ks. Prałata Józefa Kądziołki zacząłem przy parafii św. Jakuba i Agnieszki prowadzić cotygodniowe spotkania biblijne dla maturzystów. Na każdym spotkaniu w oparciu o biblijny cytat dyskutowaliśmy o zaangażowaniu katolika w życie publiczne, o konieczności kierowania się zasadami wypływającymi z wiary. Puszczałem im z kaseciaka piosenki Kaczmarskiego, dawałem do poczytania Sołżenicyna i inne książki z mojej „biblioteczki podziemnej” jaką przywiozłem z Krakowa. Z tej grupy liczącej ponad 20 osób wyrosło potem wielu członków nyskiej solidarnościowej konspiracji w stanie wojennym. Ot taka tam rozrywka komunistycznych peerelowców czy na odwrót.
W międzyczasie – nasza podziemna grupka czyli Zbyszek Zając i ja kupiliśmy dwie maszyny do pisania walizkowe „Łuczniki”. Maszyny kupiłem w Peweksie za dolary, w Krakowie. Ale w czasach studenckich powodziło mi się nieźle. Wspólnie z koleżką z krakowskiej ASP Andrzejem Karwatem uruchomiliśmy produkcję koszulek z nadrukiem „Uniwersytet Jagielloński” i zarabialiśmy w miesiąc, przed juwenaliami więcej niż nasi rodzice przez rok. Stąd część forsy przeznaczyłem – jak to komunista – na zakup maszyn do pisania, które potem długo służyć miały nyskiej, podziemnej Solidarności. Zając miał w tym swój udział namalował jakiś landszaft, który Karwat sprzedał na Floriańskiej. Zając miał talenty plastyczne i potem w stanie wojennym robił projekty kalendarzy Solidarnościowych. Kalendarze drukowaliśmy sitodrukiem ja zorganizowałem sieć dystrybucji po całym kraju wśród moich kolegów, byłych internowanych i mieliśmy pieniądze na pomoc aresztowanym czy skazanym na grzywny kolegom, na zakup podziemnych wydawnictw czym na zakup książek do Duszpasterstwa Ludzi Pracy, które w Nysie prowadziłem w stanie wojennym. Jak to komunista.
W 1985 aresztowali mnie ponownie za obmalowanie budynku komitetu, ale co tam – jak wiadomo my peerelowscy komuniści uwielbialiśmy siedzieć w więzieniach.
Potem to już w zasadzie nudno było bo PRL się kończył, ja założyłem najpierw jawnie działającą „Tymczasową Radę Regionalną NSZZ „Solidarność Śląska Opolskiego” – w październiku 1986, co sprawiło, że SB przeszkadzała mi jak mogła w znalezieniu choćby najprostszej pracy. Ale my peerelowscy komuniści lubimy kiedy ledwie wiążemy koniec z końcem.
W 1988 jeszcze przed tzw. „okrągłym stołem” w mojej firmie – nyskim oddziale Opolskiego Przedsiębiorstwa Budownictwa Przemysłowego nr 1 założyłem pierwszą na Opolszczyźnie, jawną Komisję Zakładową NSZZ „Solidarność”. Potem jeszcze był „okrągły stół” i wybory, no a potem już całkiem nie mogłem kontynuować działalności „peerelowskiego komunisty” bo PRL uległ rozwiązaniu „za porozumieniem stron”.
Potem była już wolna Polska, Kukiz śpiewał „ZChN się zbliża”, ja jeździłem po kraju razem z prof. Przystawą, próbując doprowadzić do zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu i wprowadzenia JOW-ów. Zajęło mi to ze 20 lat. No i jak to peerelowski komunista strasznie się przy tym nachapałem. Kilometrów.
W 2005 poznałem Kukiza, opowiedziałem mu o JOW i tak zaczęła się nasza droga do Sejmu. Też się najeździłem. W efekcie weszło do Sejmu 42 ludzi, w tym i ja. Byłoby dobrze, gdybym siedział cicho i płynął z głównym nurtem, ale moja natura „peerelowskiego komunisty” nie pozwala na to. Muszę wciąż jątrzyć i podważać podwaliny ustroju. Natury wszak nie oszukasz!
I to by było na tyle wyznań! Z peerelowsko-komunistycznym pozdrowieniem!
Resztę możecie znaleźć w IPN-ie czy gdzie tam kto chce.
Wasz „Towarzysz”
Janusz Sanocki
Nysa 26 czerwca 2017 r.
I jeszcze hasło na koniec: Brynkusy wszystkich partii – łączcie się!
Poseł Brynkus napisał
„Pośle Sanocki, czekam, aż odezwiesz się w swoim stylu, który oddają te screeny. A tak na marginesie ich treścią powinna zająć się sejmowa Komisja Etyki – z urzędu, bo hańbisz dobre imię posłów”
Panie Brynkus polecam wpisać hasło Facebook
„Facebook – serwis społecznościowy, w ramach którego zarejestrowani użytkownicy mogą tworzyć sieci i grupy, dzielić się wiadomościami i zdjęciami oraz korzystać z aplikacji”
Wnika z tego, że dyskusje nawiązywane przez Facebook są głosami wolnych ludzi, czego poseł Brynkus nijak pojąć nie może
Cenzura wolnościowcom się marzy?!
Ach…te kłopoty z wolnością:-)
Panie Brynkus.
( że też, zawsze znajdzie się leszcz, który mysli inaczej niż prezes )
Panie Januszu, MY, jak na komunistów przystało, brzydzimy się wszelkimi formami cenzury!
napiszmy więc
– precz z cenzurą!