Notoryczne, a co najgorsze niekończące się zawiadomienia składane na policji, które i tak ostatecznie kończą się uniewinnieniem oskarżonego. Cel – otrzymanie, a później utrzymanie – nakazu eksmisji, połączonej z konfiskatą mienia. Nakazu, który miał trwać od marca do czerwca 2015r., lecz dziwnym trafem nadal trwa. Eksmisja z mieszkania mężczyzny, za które to właśnie on – także po opuszczeniu lokalu – spłaca raty kredytu. A to dopiero kropla w morzu problemów Pana Mirosława. Problemów, które zgotowała mu własna małżonka.
Panujący układ, który rozpoczyna się od działań Pani Heleny, czyli żony poszkodowanego, a którego kolejnymi ogniwami są bliscy kobiety, przy pomocy policji, prokuratury oraz wymiaru sprawiedliwości rozpoczął się w marcu 2015r. i wydaje się nie mieć końca. W konsekwencji zarówno mężczyzna, jak i jego dwóch prawników, stają się całkowicie bezradni w odniesieniu do panującej sytuacji, ponieważ dotychczas NIC nie jest w stanie zatrzymać machiny napędzonej przez fałszywe oskarżenia kobiety względem jej męża, któremu zarzuca m.in. stosowanie przemocy, prześladowanie wiadomościami sms i e-mail, kierowanie gróźb i wiele innych. Pan Mirosław od samego początku batalii stara się wnikliwie dowieść swej niewinności, stawiając się na rozprawach i przedstawiając swoje racje na sali sądowej. I co interesujące, także wymiar sprawiedliwości ów działanie dostrzega, co przejawia się w fakcie, iż wszelkie postępowania przeciwko niemu – a było ich 19-ście – zostały albo umorzone, albo on sam uniewinniony. Jednak to nie kończy naszej historii, a wprost przeciwnie – daje energię do składania następnych, lecz równie niedorzecznych oskarżeń. Po co? By ostatecznie osiągnąć swój cel i przywłaszczyć mieszkanie.
Zacznijmy od początku
Mirosław i Heleny G. są współwłaścicielami lokalu w miejscowości G. Pewnego dnia kobieta zgłosiła do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w G., że jej mąż psychicznie znęca się nad nią oraz synem. Nie trzeba było długo czekać, ponieważ trzy miesiące później Pan G. został aresztowany. Co interesujące oskarżenia oparte były wyłącznie o oświadczenie małżonki i jej syna. Nie było żadnych innych świadków, a lekarz przygotowujący obdukcję lekarską, osobiście wyraził wątpliwość, czy aby na pewno siniak był wynikiem działania osób trzecich. Mimo braku jakiejkolwiek przeszłości kryminalnej, a także jednoznacznych dowodów na popełnienie zarzucanych oskarżonemu czynów, prokurator postanowił zastosować wobec niego zakaz zbliżania oraz kontaktowania się z żoną, a także nakaz eksmisji z mieszkania, którego jest współwłaścicielem. Ważnym jest aby podkreślić, że prokurator nie określił w swym postanowieniu czasu zakończenia obowiązywania zakazów, co w późniejszym czasie umożliwiło policji i małżonce interpretowania tego postanowienia jako bezterminowy. Dopiero po wysłaniu kilku pism wyrażających protest głównego zainteresowanego, w czerwcu 2016r. udało się mężczyźnie uzyskać postanowienie sądu potwierdzające, że zakaz prokuratorski obowiązywał przez trzy miesiące od dnia wydania, czyli do czerwca 2015r. Jednak i to nie bardzo wpłynęło na całą sytuację, ponieważ nadal ani on, ani jego rodzina nie mieli dostępu do lokalu. 12 września 2016r. poszkodowany złożył pozew do Sądu Rejonowego w Wejherowie o umożliwienie korzystania z rzeczy wspólnej oraz o należne mu odszkodowanie, gdyż przez cały ten czas nie dostał od żony żadnych pieniędzy, z kolei osobiście ponosząc dodatkowe koszty związane z wynajmem lokalu zastępczego.
Uderzające konsekwencje
Powyżej wspomniane kwestie to jednak jeszcze nie koniec, a dopiero początek niezaprzeczalnych konsekwencji, które wywołały nieprawdziwe oskarżenia kobiety. Otrzymując nakaz prokuratorski, mężczyzna zastosował się do niego, w związku z czym, 8 kwietnia 2015r. wynajął mieszkanie, cały czas mając nadzieję, że po ustalonym okresie, spokojnie wróci do własnego domu. Niestety nadzieja była złudna, ponieważ Helena G. nadal nie zamierzała go wpuścić do ich własności. Co więcej, wymieniła wszystkie zamki w drzwiach, a na każdą próbę skorzystania przez mężczyznę z miejsca garażowego reagowała groźbami oraz krzykiem. Ważnym podkreślenia jest również fakt, że prawie dwuletnie odcięcie Pana Mirosława od domu, dokumentów, pamiątek rodzinnych, czy też narzędzi pracy, mocno ograniczało z jego strony jakiekolwiek szanse na obronę. W konsekwencji nie mógł przedstawić żadnych dowodów potwierdzających swoją niewinność lub udokumentować fakt składania przez małżonkę fałszywych oświadczeń, a policja i prokurator, który podjął decyzję o środkach zaradczych, zdecydowanie odmawiali mu pomocy w uzyskaniu do nich dostępu. Dodatkowym, lecz jakże utrudniającym aspektem było odbieranie zarówno przez żonę, jak i policjantów miejscowego komisariatu, wszelkich listów poleconych adresowanych na Pana G., a w tym postanowienia sądowe. Zatem oczywistym jest, że liczne i niezaprzeczalne konsekwencję, spowodowały destrukcyjne działanie wymierzone w wytrzymałość psychiczną mężczyzny.
Kolejne, niezaprzeczalne aspekty
O ile do 20 czerwca 2015r. obowiązywał nakaz prokuratorski, o tyle po tej dacie mężczyzna nie miał żadnego obowiązku nadal wynajmować lokalu, gdyż z punktu prawnego powinien mieć możliwość powrotu do domu. Powinien, ale – jak się okazało – nie wrócił, co przyczyniło się do generowania dalszych kosztów. Czarę goryczy przelewa fakt, że mieszkanie w G. zajmuje nie tylko żona mężczyzny, która owszem jest współwłaścicielką, lecz również jej syn, będący osobą pełnoletnią i co ciekawe nie mający do lokalu żadnych, nawet najmniejszych praw. Helena G. przez cały czas utrzymywała, że jej syn Piotr jest pasierbem Pana G., co jednak – mówiąc delikatnie – nieco rozmija się z prawdą. Bo ta niezaprzeczalnie mówi, że chłopak jedynie mieszkał z małżeństwem, co było wyłącznie dobrą wolą mężczyzny, lecz nigdy nie było mowy o adopcji z jego strony. Zatem chyba nie dziwi fakt, że ofiara domagała się opuszczenia przez chłopaka jego lokalu, do którego sam – jako właściciel – nie miał wstępu. Kolejną kwestią jest spłacanie kredytu na zakup mieszkania właśnie przez eksmitowanego mężczyznę, również po opuszczeniu lokalu, co po raz kolejny potwierdza kuriozum sprawy, gdyż mężczyzna spłaca kredyt za mieszkanie, które jest wspólne i co najistotniejsze – w którym nie ma prawa mieszkać. Co istotne, gdy Mirosław nieco wcześniej otrzymał– przed całą sprawą – darowiznę od swojego ojca w wysokości 60 tys. zł. od razu wpłacił ją do banku, jako spłatę części kredytu. Nie roztrwonił tych pieniędzy na swoje przyjemności, czy też nie zatrzymał ich dla siebie, a może powinien? Wtedy przynajmniej nie musiałby martwić się o każdy kolejny dzień życia. A mieszkanie? Przecież i tak nie ma do niego żadnego prawa. I to w wyniku wyimaginowanych oraz fałszywych oskarżeń własnej żony. Niby logiczne i to dla wszystkich razem oraz dla każdego z osobna, a jednak nie wszyscy w ten – właściwy dla sprawy – sposób podchodzą do owego zaniedbania. Dlaczego? Bo być może nie chcą podchodzić.
Metoda „na bitą żonę”
To, co spotkało Mirosława G. ludzie opisują w mediach jako „metodę na bitą żonę”, która jest niezwykle popularna wśród kobiet dążących do szybkiego przywłaszczenia nie do końca ich mieszkania. Metoda polega na niczym innym, jak oskarżaniu partnera o stosowanie przemocy psychicznej oraz fizycznej w celu uzyskania: w pierwszej kolejności prokuratorskiego zakazu zbliżania się, kontaktowania i zamieszkania we wspólnym lokum, a dalej uzyskania tytułu prawnego do owego domu. Zaczyna się niewinnie, po przez złożenie zawiadomienia o rzekomym znęcaniu się. Wystarczy jedynie oświadczenie pokrzywdzonej oraz wykonana obdukcja. Na tej podstawie zakładana jest niebieska karta. Kolejno jest złożenie na policji następnego zawiadomienia o popełnionym przestępstwie, polegającym na ponownym znęcaniu się. Policja na wniosek kobiety aresztuje partnera, tudzież męża, dzięki czemu machina rusza. W celu uwiarygodnienia poprzednich oskarżeń składa się później klika dodatkowych zawiadomień dotyczących nękania, gróźb, czasem rękoczynów lub też kradzieży. Mężczyzna, który nie jest odporny psychicznie, właściwie już na początku się poddaje. Natomiast, jeśli cechuje go odporność, czeka go batalia przy każdym kolejnym oskarżeniu, bo sprawa zawsze trafia na wokandę. A widząc, że toczy się przeciwko niemu wiele postępowań, przyjmuje ten fakt jako okoliczność uwiarygadniającą oskarżenia kobiety. Nikt nie weryfikuje, czy oskarżenia są zasadne, ponieważ wszyscy współczują ofierze, chcąc jej pomóc i automatycznie przyjmując małżonka za winnego – czyli cel zrealizowany. Dlatego też w tych postępowaniach to nie organa ścigania udowadniają winę oskarżonemu. To on musi udowodnić swoją niewinność ponad wszelką wątpliwość, co nie rzadko jest niezmiernie trudne.
Kradzież, która kradzieżą nie była
17 listopada 2015r. do Sądu Rejonowego w Wejherowie wpłynął wniosek Komendy Straży Miejskiej, na który wszczęto postępowanie przeciwko Panu Mirosławowi za to, że dokonał przywłaszczenia, a nawet kradzieży tablic rejestracyjnych pojazdu, którego był współwłaścicielem. Sprawa zakończyła się uznaniem, jakoby mężczyzna był winny w związku z czym, wymierzono mu karę grzywny w wysokości 300zł oraz obciążono kosztami postępowania. Po sprzeciwie oskarżonego, który jednoznacznie wskazał, że jest współwłaścicielem samochodu, a co za tym idzie również tablic, sąd analizując ponownie materiał dowodowy stwierdził, że nie można przypisać Panu G. popełnienia wykroczenia, ponieważ mówi ono o przywłaszczeniu cudzych rzeczy, co w tym przypadku nie miało miejsca. Co więcej, powodem takiego działania Mirosława były szkody i zniszczenia pojazdu powstałe na skutek użyczania go przez żonę G. innym osobom bez zgody i wiedzy mężczyzny. Podobna sytuacja miała miejsce z rzekomym działaniem Pana Mirka na szkodę ramek mocujących tablice rejestracyjne, które ostatecznie zakończyło się identycznie jak z samochodem.
Kartoteka drugiej strony
12 września 2016r. Pan Mirosław złożył do Prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez swoją żonę, które miało polegać na zawiadamianiu organów ścigania o szeregu fałszywych i wymyślonych przestępstw. Co istotne, wszystkie rzekome przestępstwa zakończyły się szczęśliwie dla oskarżonego, co nasuwało jednoznaczny wniosek, że celem ich zgłaszania było gnębienie i uprzykrzanie życia mężczyzny. Bezpodstawne oskarżenia dotyczyły błahych oraz kuriozalnych kwestii, takich jak choćby uszkodzenia zamków w samochodzie, w drzwiach domu, czy też w drzwiach garażowych, nie wspinając już o przywołanej wcześniej kradzieży tablic rejestracyjnych. W trakcie każdego ze zgłoszeń Helena G. miała pełną świadomość, że składa fałszywe zeznania, a w konsekwencji, że jej mąż nie jest niczemu winny. Warto w tym miejscu podkreślić, że takie działanie z jej strony angażowało wymiar sprawiedliwości do całkowicie bezzasadnej pracy i naraziło Skarb Państwa na wyimaginowane koszty. Wydawałoby się zatem, że sprawa, a raczej jej rozwiązanie jest oczywiste? Nic bardziej mylnego. Ponieważ, o ile mógłby to być tok myślenia potencjalnego Kowalskiego, co więcej właściwy tok, o tyle ten prokuratury był zdecydowanie inny. Prokuratura Rejonowa w Wejherowie odmówiła wszczęcia dochodzenia w omawianej sprawie, argumentując to faktem, że żaden z organów przed którymi analizowano zgłoszenie, nie uznał zachowania kobiety za wyczerpujące znamiona przestępstwa.
Kuriozum goni absurd, a absurd kuriozum
W telegraficznym skrócie należy podkreślić, że po przez zawiadomienie o rzekomej kradzieży tablic rejestracyjnych, Pani Helena uzyskała poświadczenie zgłoszenia kradzieży, na podstawie którego otrzymała nowe numery rejestracyjne – oczywiście bez zgody i wiedzy męża. Ponadto, w sprawie o przetrzymywanie korespondencji, zeznań podatkowych oraz innych listów, kobieta zeznała, że małżonka obowiązywał wtedy zakaz zbliżania się do domu, a korespondencję przekazywała swojemu adwokatowi. Może i na pierwszy rzut oka to wydaje się logicznym, ale na drugi… już zdecydowanie nie, ponieważ w tym czasie Pan G. nie był zobowiązany żadnym nakazem prokuratorskim. Prawnik rzekomej ofiary nie przekazał, ani nie poinformował mężczyznę, że dysponuje jego dokumentami, a G. nie poinformowała poczty, że mąż zmienił miejsce zamieszkania oraz nie zwróciła korespondencji do jednostki pocztowej. Z kolei nazwijmy to wisienką na torcie było kuriozum, w którym kobieta dopuściła się oświadczania nieprawdy, w sprawie scedowania na jej syna praw, których sama – de facto – nigdy nie miała, tj. praw do konta i karty kredytowej Pana Mirosława.
Garść aktualności
Nie muszę chyba wspominać, że wymienione przeze mnie sytuacje są jedynie pojedynczymi przykładami kropli w całym morzu absurdów oraz niedorzeczności. Aktualnie, jeszcze nierozstrzygnięta przez wymiar sprawiedliwości pozostała jedna sprawa, od której wszystko się zaczęło, tj. oskarżenie mężczyzny o rzekome znęcanie się nad żoną przy użyciu przemocy fizycznej oraz psychicznej. Sprawa, w której nie ma jakichkolwiek dowodów, za to są fałszywe oraz wyimaginowane oskarżenia. Jaki będzie jej finał? Tego nie wiemy. Natomiast to, co na pewno wiemy, to to, że wszystkie 19-ście zawiadomień złożonych przez Panią Helenę, miało na celu przywłaszczenie mieszkania, garażu, ogrodu, a nawet psa. Tak… nawet psa….
Mirela Krzyżak
Maciej Lisowski
Fundacja LEX NOSTRA
Imiona i nazwiska kobiety zostały zmienione.