Janusz Filipiak ur. 3 sierpnia 1952 w Bydgoszczy – polski informatyk, przedsiębiorca i działacz sportowy. Profesor nauk technicznych, założyciel i prezes zarządu firmy informatycznej Comarch, prezes sportowej spółki akcyjnej MKS Cracovia.
Jak pan rozumie tę uczciwość względem klientów?
To bardzo proste. Pozwoli pan, że wyjaśnię na przykładzie restauracji. Klient oczekuje dobrego posiłku podanego elegancko i to na czystym stole. Tu nie ma miejsca na jakąś aksjologię czy teorię wartości. To jest zwykła konieczność gospodarowania. Jeżeli właściciel tego nie zrobi, to klienci pójdą do innej restauracji.
Można jednak w różny sposób zarządzać tą dobrą restauracją, w której dobrze się zje. Kiedy wszystko podporządkowane jest wysokiemu zyskowi, można nieco oszukiwać na produktach i płacach przy serwowaniu tych dobrych dań.
To zakłada, że przedsiębiorca ma jakieś pole do podejmowania decyzji. Natomiast w rzeczywistej gospodarce tak nie jest. Na krakowskim rynku ma pan setkę restauracji. Każdy z tych przedsiębiorców musi działać w ramach zbliżonych zarobków dla pracowników i cen. To nie przedsiębiorca decyduje o tym, że np. teraz będzie miał większy zysk, bo da zimne kotlety albo weźmie kelnera, który nie ma żadnych kwalifikacji. On musi spełniać pewne kryteria narzucone na firmy przez rynek. Ja w swojej firmie też muszę tak działać. Jeżeli obniżę pensje, to stracę pracowników. W realnym życiu nie ma miejsca na decyzje pod tytułem: maksymalizacja zysku.
Czyli przedsiębiorca nie zbuduje żadnej wartości przez niższe ceny, lepsze pensje pracowników i np. szybsze regulowanie należności wobec kooperantów?
To jest totalna utopia. Co do regulowania należności, to nie jest to tylko polski problem. Wszędzie na świecie płaci się w ostatnim z możliwych terminów. Ponadto w każdej firmie cały czas toczy się gra na styku tego, jakie mamy koszty zatrudnienia i ile możemy dostać od klienta. Nie ma tu miejsca na jakieś szczególne decyzje. Rynek nas w tym ogranicza i margines jest tu bardzo nieduży.
To myślenie odnosi się do XIX wieku. Jeżeli gdzieś wtedy w regionie był jeden pracodawca, to on mógł dowolnie kształtować płace i ceny. Ten przedsiębiorca mógł być dobrym tatą i dać pracownikom więcej albo ich dociskać minimalną płacą, bo i tak przecież nie mieli wyboru. Obecnie rynek jest globalny i to wygląda zupełnie inaczej. Zarówno towary, usługi jak i pracownicy mogą swobodnie się przemieszczać. I na takie zamierzchłe myślenie już nie ma miejsca.
Ponownie za greckimi filozofami powtórzę, że bogactwo gromadzone w sektorze produkcyjnym ma głębszy sens. Jednak jeżeli ma to miejsce w sektorze finansowym, to może być potępione.
Czyli patologii szuka pan w sektorze bankowym, ale przecież pan z tymi instytucjami współpracuje.
Dokładnie tak, choć wiem, że narażam się teraz moim klientom bankowym. To już jednak mój problem, że mam niewyparzony język. Wracając jednak do meritum, bardzo interesujące badania w USA wykazały, że zwykli ludzie też wyrażają przyzwolenie na bogactwo przedsiębiorców, ale protestują przeciwko gromadzeniu go przez finansistów. Trudno oczekiwać, że ci wszyscy respondenci czytali Arystotelesa i Platona. Tymczasem wyniki są zgodne z tą starożytną myślą filozoficzną.
Czyli abstrahując na chwilę od banków – jesteśmy na dobrej drodze rozwoju?
Świat nie jest doskonały, ale faktem jest, że w Niemczech czy Francji człowiek równie dobrze może nic nie robić i żyć godnie. U naszych zachodnich sąsiadów np. jeżeli się kogoś zwalnia, trzeba wziąć pod uwagę pewne czynniki społeczne. Nie można np. zwolnić najgorszego pracownika, tylko tego, któremu najmniej szkody to przyniesie, choć może być dużo cenniejszy dla firmy. Jednak ten najgorszy ma 40-50 lat, trójkę dzieci i żonę chorą na raka i nie może zostać bez pracy. Nowoczesne społeczeństwa są zorganizowane bardziej pod kątem roztoczenia opieki nad człowiekiem niż sprzyjaniu przedsiębiorcy.
Co panu, jak rozumiem, przeszkadza?
Absolutnie nie. Ja nie krytykuję tych rozwiązań, tylko mówię jak jest. Nowoczesne społeczeństwa rozwinięte stworzyły warunki, w których można żyć godnie, absolutnie nic nie robiąc. W tym obszarze mamy prawie komunizm. Z tą różnicą, że moją troską jako przedsiębiorcy jest generowanie zysku, by z moich podatków państwo miało na świadczenia socjalne.
Trochę jednak panu z tego zostaje. Jest pan najlepiej zarabiającym prezesem w Polsce i od lat mieści się w setce najbogatszych Polaków. Ma pan poczucie, że dzieli się ze społeczeństwem wystarczająco sprawiedliwie? Na sztandary polityczne co rusz wracają pomysły wyższych podatków dla zarabiających miliony. Może jednak mógłby pan dać od siebie trochę więcej?
Nie da się zrobić więcej niż my w Comarchu. Przypominam raz jeszcze, że za miniony rok otrzymaliśmy pierwsze miejsce w indeksie patriotów gospodarczych. Tworzymy miejsca pracy, rozwijamy rodzimą myśl naukową, wspieramy sport, działamy na polu dobroczynności. W tej chwili otoczenie gospodarcze zostawia mały margines na decyzje menadżera. Tak naprawdę to nie ja decyduję, ile płacę i ile chcę za swoje usługi.
Dziś tylko ten jest w stanie utrzymać się na rynku, kto to zrozumie. Jeżeli jednak zacznie postępować wbrew tym narzuconym przez rynek ograniczeniom, to albo będzie musiał zapłacić wyższe podatki, albo wypadnie z gry i nie będzie mowy o żadnej korzyści z jego działalności dla społeczeństwa.
Ponadto w wieku 65 lat mogę zjeść już znacznie mniej niż kiedyś. Ciągle też mam tylko jedną żonę. Na co te pieniądze mogę wydać? W pewnym momencie tego bogactwa się już nie da skonsumować i prędzej czy później to i tak trafi do ludzi.
Rozmawiał: Krzysztof Janoś
Money.pl, oprac. W.S