Najpierw trzeba wymyślić siebie. Dlatego bez kreatywnych lokalnych elit nie ma mowy o rozwoju mniejszych ośrodków. Następnie należy targować się z państwem o realizację tych elementów ambitnej wizji, które leżą poza zasięgiem samorządów: autostrad, instytucji publicznych
i połączeń kolejowych. Miasta powiatowe mogą być podmiotem, nie przedmiotem. Z burmistrzem Nysy Kordianem Kolbiarzem rozmawiał Maciej Dulak.
Czy burmistrz 40-tysięcznego miasta ma w ogóle coś do powiedzenia w sprawie jego przyszłości? Czy jego decyzje mogą wpłynąć na rozwój miasta, czy raczej los takich ośrodków jest w pełni zależny od kaprysów władz centralnych lub marszałka województwa, którzy decydują o państwowych inwestycjach i rozdzielają unijne pieniądze?
Jedno nie wyklucza drugiego. Wręcz przeciwnie – lobbing jest jednym z najistotniejszych narzędzi wspierania rozwoju miasta. Tworzenie „dobrego klimatu”, budowanie relacji z władzami województwa, urzędnikami ministerialnymi, członkami rządu może w końcu zaowocować określonymi inwestycjami korzystnymi dla miasta lub pozyskaniem większej ilości funduszy europejskich.
Miasta rywalizują między sobą o względy władz wojewódzkich i państwowych?
Walka toczy się o pozyskanie środków na strategiczne dla rozwoju miasta i regionu projekty. I tutaj względy polityczne mają oczywiście znaczenie. Co nie zmienia faktu, że najpierw trzeba te projekty wymyślić. Tak więc ostatecznie 90% sukcesu to wciąż kreatywność i kompetencje elit lokalnych, a 10%, bardzo istotne z finansowego punktu widzenia, to skuteczny lobbing. Sam łatwy dostęp do ucha wojewody, marszałka, czy ministra nie wystarczy.
Często uważa się, że władze samorządowe są w dużym stopniu uzależnione od swojej „partii matki” i decyzji płynących z Warszawy. Czy Pan, jako kandydat lokalnego komitetu wyborczego, czuje się burmistrzem „drugiej kategorii”?
Nie czuję. Wręcz przeciwnie – moja bezpartyjność jest atutem. Koalicja, z którą współpracuję w radzie miasta składa się bowiem z przedstawicieli zarówno prawicy (PiS), jak i lewicy (SLD). Co najważniejsze, partyjne szyldy i personalne potyczki pozostają na szczęście na drugim planie. Na co dzień łączy nas bowiem określona wizja rozwoju Nysy.
Na szczeblu samorządowym barwy partyjne odgrywają zasadniczo drugorzędną rolę. Liczy się pragmatyka, celem jest rozwój miasta. W kwestiach np. infrastruktury rozstrzyga jakość wnoszonych projektów, nie legitymacja członkowska inicjatorów. Tak powinno być i tak to sobie wyobrażam.
Czy według Pana podobny model apartyjnego samorządu obowiązuje także w innych miejscach Polski?
Z tym bywa różnie i jest to zależne od miejsca, w którym się znajdujemy. Znam różne przypadki, ale nie chciałbym ich tutaj wymieniać.
Na czym polega ta wspólna wizja Nysy? Musi być intrygująca skoro połączyła radnych PiS-u i SLD. Wracamy do motoryzacji i produkcji nowej generacji popularnych „nysek”?
Opieramy się na trzech fundamentach: pracy, tanich mieszkaniach oraz wspieraniu dzietności.
Zacznijmy od końca. Nysa jako jedno z dwóch miast w Polsce posiada własny bon wychowawczy.
Bon funkcjonuje od 1 stycznia, równolegle do rządowego programu 500+. Przysługuje małżeństwom na każde dziecko, począwszy od drugiego i wynosi 500 zł miesięcznie. Uprawnieni do jego otrzymywania są rodzice, którzy pracują i płacą podatki w naszym mieście. Celem jest więc zachęcanie do zakładania rodziny w Nysie oraz stymulowanie rozwoju miasta bodźcami finansowymi. Łączymy demografię ze wsparciem budżetu miasta. Widać już pierwsze efekty w postaci wzrostu zawieranych małżeństw czy też wzrostu liczby urodzeń.
Drugim filarem jest praca. Jakie działania w tym zakresie podejmuje miasto?
Praca jest sprawą fundamentalną. Bez niej nie powstrzymamy przecież ogólnopolskiego trendu wyludniania się takich ośrodków jak Nysa i przenoszenia się młodych ludzi do większych miast.
Mediana zarobków brutto w Nysie wynosi 3150 zł, a w oddalonym o 90 km Wrocławiu – 4700 zł. Rywalizacja nie będzie łatwa.
Przez ostatnie 10 lat ubyło około 10% mieszkańców Nysy. Jest to jeden z najgorszych wyników w kraju. Jak z tym walczyć? Wyróżniając się z tłumu innych miast. Stąd pomysł wprowadzenia bonu wychowawczego. Stąd pozostałe dwa filary. Skończył się czas bierności. Musimy rywalizować o mieszkańców – bez nich żadne miasto nie ma przyszłości.
Jaką pracę ma więc do zaoferowania Nysa nowym potencjalnym mieszkańcom?
Pierwszą decyzją, jaką podjąłem po objęciu stanowiska, było przejęcie wspomnianej przez Pana starej fabryki „nysek” za 20 mln zł. Jeszcze kilkanaście lat temu produkowano tam słynne polonezy trucki, później Citroëny Berlingo, ostatecznie jednak fabryka upadła.
Dzisiaj chcemy na jej miejscu stworzyć nyski park technologiczny. Fabryka znajdowała się w centrum miasta, tak więc przejęcie tych gruntów było w pełni uzasadnione, gdy popatrzymy na nie pod kątem atrakcyjności inwestycyjnej.
Podobnie jak wicepremier Morawiecki uważam, że przyszłością takich miast jak Nysa nie jest status montowni zagranicznych korporacji, lecz własny przemysł oparty o własne pomysły i własne patenty. Pierwsze efekty naszych wysiłków już są. W Nysie mają pojawić się takie przedsiębiorstwa jak producent mebli luksusowych firma „Kler”, śląska firma „TGJ”, która zajmuje się wytwarzaniem polikwarców, czy też działający globalnie producent sprzętu rowerowego, firma „Simpla”.
Ściąganie prywatnego biznesu to jedno, drugie to walka o lokalizację instytucji publicznych w naszym mieście. Wspierając koncepcję decentralizacji państwa, chcemy ściągnąć do Nysy Centrum Mandatowe.
O przenoszeniu instytucji publicznych z Warszawy do miast wojewódzkich pisaliśmy już na rok przed publikacją Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.
Moim zdaniem powinno to pójść jeszcze dalej – urzędy, które mają swoje siedziby w miastach wojewódzkich powinny być stopniowo przenoszone do miast powiatowych, jak Nysa. Nikt mi nie wytłumaczy zasadności funkcjonowania Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Opolu, a nie w mieście, w którym jest największe bezrobocie w regionie. Sam fakt „wojewódzkości” nie może być rozstrzygający.
Podstrefa Wałbrzyskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej o powierzchni 12 ha, 35 km dalej biegnie autostrada A4, blisko do granicy z Czechami. Patrząc się na taką specyfikę Nysy trudniej zrozumieć problemy z bezrobociem i niskimi płacami.
Ta autostrada jest dla nas jak miecz obosieczny. 40 minut samochodem – tyle zajmuje podróż do Wrocławia. W przypadku Nysy działa ten sam mechanizm co w odniesieniu do większości, jeśli nie wszystkich miast powiatowych w Polsce – są one „wysysane” przez duże ośrodki. Na razie przegrywamy walkę o młodych mieszkańców Nysy, którzy do stolicy Dolnego Śląska wyjeżdżają na studia i później już nie wracają. Naszym celem jest jednak odwrócenie tego trendu i zaproszenie młodych mieszkańców Wrocławia do Nysy. A nie uda się tego zrobić bez atrakcyjnych miejsc pracy, gdzie mogliby realizować swoje pasje i wykorzystywać w pełni zdobyte wykształcenie. A jeśli nie pracą, ściągniemy ich polityką prorodzinną czy mieszkaniową. I w ten sposób przekujemy te 40 minut do Wrocławia w nasz atut.
Mam dziwne wrażenie, że mniejsze miasta zwykle zostawiane są od głównej infrastruktury, jak np. autostrad, w takiej „bezpiecznej odległości”. Nysa od autostrady A4 – 35 km, Nowy Sącz od A4 – 50 km.
Trzeba jasno powiedzieć, że sieć autostrad w Polsce wspiera duże miasta. Tyle że jednocześnie należy być realistą – trudno oczekiwać, że nagle poprowadzimy całą siatkę autostrad przez wszystkie miasta powiatowe w Polsce, z pominięciem największych ośrodków.
Nie zmienia to faktu, że zadaniem państwa jest znalezienie rozwiązania, które nie pozostawi na lodzie tej „średniej Polski”, jak często dzieje się to teraz. Jak nie autostrada, to może kolej, droga ekspresowa? Trzeba szukać sensownych kompromisów. I tutaj znów pojawia się przestrzeń dla aktywności lokalnych elit.
Przejdźmy do filaru numer trzy. Czy w takim małym mieście jak Nysa nieruchomości są drogie?
Pewnie Pana zdziwię, ale tak. Ceny mieszkań w Nysie nie odbiegają znacząco od tego, co za m2 trzeba zapłacić w Opolu czy nawet we Wrocławiu. Wynika to z obecnej struktury naszego rynku nieruchomości, podzielonego między kilku dużych deweloperów. I w ten sposób doszliśmy do konieczności podjęcia działań przez miasto.
W tym roku planujemy sondażowo przeznaczyć około 27 działek budowlanych pod zabudowę wolnostojącą dla młodych ludzi (jeden ze współmałżonków musi mieć poniżej 40 lat), które będzie można nabyć za 15% wartości w użytkowanie wieczyste. Jeśli zakończy się to powodzeniem, w przyszłym roku wystartujemy z budową osiedla z blisko setką mieszkań na warunkach zbliżonych do programu Mieszkanie Plus, ale z preferencjami dla młodych małżeństw z dziećmi. Cena naszych mieszkań wraz ze spłatą kredytu będzie oscylować wokół kwoty 500 zł miesięcznie, a po kilkunastu latach osoby te staną się właścicielami nabytych lokali. Program skierowany jest do osób z całej Polski, które pragnęłyby zamieszkać w naszym mieście.
Lobbowanie za określonymi inwestycjami realizowanymi przez władze centralne, własna kreatywność i pomysł na miasto elit lokalnych, walka o mieszkańców, a tym samym o płacone przez nich podatki. Gdzie jeszcze szukać środków na rozwój takich miast jak Nysa?
Państwo nie premiuje oszczędności. Dzisiejsze standardy zakładają, że jeśli władze centralne przeznaczają kilka miliardów złotych rocznie na Ośrodki Pomocy Społecznej, to te pieniądze mają zostać albo w całości przez gminy wydane, albo zwrócone do budżetu państwa. Prowadzi to do premiowania nieodpowiedzialności, wydatkowania środków, aby „byle je wydać”. To niepoważne i szkodliwe. Należy to zmienić, wprowadzając np. mechanizm zakładający, że 10% zaoszczędzonych przez gminy środków zostaje na ich kontach i może zostać przez nie wydane w sposób samodzielny.
Państwo wydaje się samorządom zwyczajnie nie ufać.
Paternalizm jest praktyką powszechnie stosowaną – państwo da środki, wskaże dokładnie na co wydać, a później będzie skrupulatnie sprawdzać, czy aby na pewno daliśmy sobie z tym radę. Wspomniany mechanizm oszczędności stanowiłby kolejne płaszczyzny decentralizacji – na poziomie finansowym, ale jednocześnie także na poziomie myślenia, zaufania, większej samodzielności samorządów.
„Współfinansowane ze środków UE”. Znamy te tablice ze wszystkich polskich miast. Co stanie się w 2022 r., kiedy ten europejski kurek zostanie prawdopodobnie mocno przykręcony?
Kluczem jest rozsądek, znalezienie złotego środka pomiędzy „ciałem” a „duchem”, aquaparkiem a centrum badawczym. Zbyt łatwo zachłysnęliśmy się prostotą funduszy unijnych, nie bacząc na to, że przecież sami współfinansujemy w istotnym stopniu podejmowane inwestycje. Sam mógłbym podać przykłady kilku gmin, które tej równowagi nie zachowały i teraz mają problem. I znów wracamy do początkowej kwestii lokalnych elit, które myślą w dłuższej perspektywie niż cztery lata kadencji.
Czy takie miasta jak Nysa, Nowy Sącz –zbyt małe, żeby załapać się do rządowych strategii, a zbyt duże, żeby zostawić je samym sobie – mają jeszcze przed sobą przyszłość? A może to tylko odwlekanie nieuniknionego, podczas gdy historia idzie nieubłaganie w stronę miast-gigantów?
Procesy globalizacyjne przebiegają w sposób tak chaotyczny, że trudno dziś rozstrzygać, jakie decyzje podejmą młodzi ludzie w perspektywie kolejnych 50 lat. Dzisiaj Nysa i inne polskie miasta powiatowe przegrywają, bo nie są w stanie wejść w konkurencję z dużymi ośrodkami. Nie są w stanie zaoferować atrakcyjniejszych miejsc pracy, mieszkań, warunków dla życia rodzinnego. Nie oznacza to jednak, że tych negatywnych trendów nie da się zatrzymać. Przykład miast podobnej wielkości z zachodniej Europy pokazuje, że inna rzeczywistość miejska jest możliwa.
Rozmawiał Maciej Dulak. jagiellonski24.pl