Czy gruzy budynku przy ul. Wojska Polskiego 39 w Gdańsku-Wrzeszczu miały ukryć dokumenty potwierdzające agenturalną działalność Lecha Wałęsy?

Autor Obywatelski

17 kwietnia 19pobrane95, w Gdańsku przy ul. Wojska Polskiego 39 wybuchł gaz. Zginęły 22 osoby. Do dokumentów rzucających nowe światło na tę sprawę dotarł historyk Sławomir Cenckiewicz.
Jak wynika z informacji zebranych przez naukowca, wybuch gazu został upozorowany przez UOP. Miało chodzić o wyprowadzenie z gmachu mieszkańców, by swobodnie przeszukać jedno z mieszkań. Przy Wojska Polskiego 29 mieszkał płk. Adam Hodysz. Według Cenckiewicza, stronnicy Lecha Wałęsy z UOP w Gdańsku podejrzewali, że pułkownik przetrzymywał kopie dokumentów agenturalnych Wałęsy. – Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli – miał powiedzieć Cenckiewiczowi jego informator.
Na dokumenty mogące potwierdzać tę tezę Cenckiewicz natrafił w aktach sprawy Zbigniewa Grzegorowskiego. Grzegorowski stanął przed sądem w związku ze zniknięciem z gdańskiego UOP akt obciążających Wałęsę. Po 16 latach został oczyszczony z zarzutów, choć sąd uznał, że do kradzieży akt doszło. Grzegorowski, w swoim wniosku dowodowym z września 2005 roku napisał, że w mieszkaniu Hodysza, w czasie tragedii przy ulicy Wojska Polskiego, znalezione zostały dokumenty byłej służby bezpieczeństwa. Według Grzegorskiego, UOP miał te informacje od swojego agenta.

Oto wpis Sławomira Cenckiewicza na jego profilu facebookowym.

W święta Wielkiej Nocy w wysokim bloku przy ulicy Wojska Polskiego 39 w Gdańsku-Wrzeszczu wybuchł gaz, w efekcie czego budynek się częściowo zawalił, a później – ze względu na dalsze osunięcia – został wyburzony za pomocą ładunków wybuchowych. W tej tragedii zginęło 22 osoby, a prokuratura uznała, że sprawcą tej katastrofy był mieszkaniec z parteru, który również zginął w wybuchu gazu.
Minęło ponad 10 lat, kiedy pracując kilka lat nad sprawą Wałęsy i przygotowując książkę „SB a Lech Wałęsa” spotkałem się z kilkoma osobami – urzędnikami miejskimi, pracownikami tajnych służb, strażakami, a nawet byłym wiceministrem spraw wewnętrznych, którzy niezależnie od siebie mówili tak: „wybuch gazu w Gdańsku był operacją UOP, zaś ofiary niezamierzonym wypadkiem przy pracy”.

Dopytywałem: jak to możliwe?! Pewien funkcjonariusz b. SB, ale świetnie ustosunkowany w środowisku UOP/ABW, tłumaczył mi, że w zawalonym bloku mieszkał płk. Adam Hodysz, którego ekipa prezydenta Lecha Wałęsy z delegatury UOP w Gdańsku, podejrzewała o przetrzymywanie kopii dokumentów agenturalnych Wałęsy/”Bolka”. „Upozorowali wybuch gazu – mówił – żeby wyprowadzić później wszystkich mieszkańców i wejść do mieszkania Hodysza. Przesadzili, budynek się zawalił i zginęli ludzie. Ale do mieszkania i tak weszli”. Wskazywał na ekipę wałęsiarzy z UOP w Gdańsku opisaną w książce „SB a Lech Wałęsa”… Prezydent Wałęsa i jego ludzie czyścili wówczas archiwa ze wszystkich komprmateriałów.
Opowiadałem tę historię ś.p. Januszowi Kurtyce i współautorowi książki „SB a Lech Wałęsa”, ale – co zrozumiałe – żaden z nich nie dawał mi wiary. Dowodów nie było, a Adam Hodysz nie chciał o tym mówić. Powtarzał tylko do mnie te słowa: „nie chcę mówić o Wałęsie, bo przez niego ledwie życia nie straciłem”. To było intrygujące, ale wciąż słabe dowodowo.
Zdradzę przy okazji pewien fakt: w pierwotnej wersji książki „SB a Lech Wałęsa” był nawet fragment dotyczący wybuchu gazu w Gdańsku (opierałem się na wstępnym raporcie straży pożarnej w którym była hipoteza zamachu), ale decyzją Prezesa i współautora wyleciał. Ryzyko było wówczas zbyt duże, a dowodów – powtarzam – mało.
Piszę o tym wszystkim, bo po blisko roku walki doszło do odtajnienia akt prokuratorskich dotyczących sprawy Zbigniewa Grzegorowskiego – zaufanego SB-eka Wałęsy, później UOP-owca, a teraz funkcjonariusza ABW (o zgrozo), o którym zresztą pisałem w tym roku w „Do Rzeczy”. Grzegorowski był zamieszany w proces wyparowywania akt obciążających Wałęsę w gdańskim UOP. Został po 16 latach oczyszczony z zarzutów, choć sąd uznał, że do kradzieży akt doszło. Zabrakło dodatkowych twardych dowodów (sprawę opiszę wkrótce).
Jednak w aktach sprawy Grzegorowskiego znalazłem niesamowity dokument: wniosek dowodowy Grzegorowskiego z 28 września 2005 r., w którym pisze on o znalezisku w mieszkaniu Hodysza właśnie w czasie tragedii bloku przy ulicy Wojska Polskiego. I dodaje, że UOP miał te informacje od swojego agenta! Szok!
Może więc wstrząsające opowieści moich źródeł informacji polegały na prawdzie?
Tyle razy mówiłem, że sprawa Wałęsy na wiele pięter i wymiarów, i że nie da się tego przykryć i zakończyć nawet „teczkami Kiszczaka”.
Zamieszczam fragment dokumentu, w którym jest zresztą też inny wątek, ale to przy innej okazji. Zresztą czytajcie…
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1681192725539499&set=pcb.1681193392206099&type=3&theate

Komentarze są zamknięte