„Ciężko nam to sobie wyobrazić, że w tym właśnie dniu, ktoś był obdzierany ze skóry, tylko po to, by stworzyć nadczłowieka”
Ilu znasz, drogi czytelniku, wielkich ludzi? Wielkich, ale nie ciałem, nie mam na myśli siatkarzy czy koszykarzy. Wielkich duchowo, tak bardzo jak tylko się da. Ilu osobiście znasz ludzi, którzy są w stanie poświęcić swoje życie dla innych? Poświęcić je dla wspaniałej wspólnoty, jaką bez wątpienia jest Ojczyzna? Możesz podać mi, czytelniku, imiona wielkich bohaterów – Leonidasa, Joanny d’Arc czy Rolanda. W porządku, nikt nie odmawia tym postaciom wielkości. Ale w jaki sposób ich siła i niezłomność wypłynęły na nasz kraj i kulturę? Czy wiedziałbyś o nich, gdyby nie kolorowe filmy kręcone w Hollywood? Pewnie nie, sam znasz tę odpowiedź. Dlatego podaj mi, szanowny czytelniku, parę wspaniałych postaci żyjących w Polsce. Lista jest długa niczym kolej transsyberyjska. Bowiem postaci masz naprawdę multum. Poczynając od wczesnego średniowiecza i Wojciecha, który został później świętym, przez Zawiszę Czarnego, Jana Chodkiewicza, Jana III Sobieskiego, Romualda Traugutta, aż po bardziej nam współczesnych – Romana Dmowskiego, Maksymiliana Kolbe lub Witolda Pileckiego. Znasz ich wszystkich. Ale czy naprawdę? Zastanówmy się chwilę nad sensem tych słów; ilu z tych ludzi „znasz” a o ilu tylko „słyszałeś”? No właśnie. W większości przypadków stosunek wynosi 0 do 100%. Możemy szanować bohaterów i ja nie wątpię, czytelniku, w Twój szacunek do nich, ale żadnego z nich tak naprawdę nie poznaliśmy. Może warto jednak pójść dalej tym tropem. Powiedz mi, proszę, ilu bohaterów mamy obecnie. Podaj chociaż dwóch/dwoje.
No właśnie, cisza…
Więc może jednak obrany trop nie okazał się najwłaściwszy, może warto zmienić troszkę sposób myślenia i szukania. Może zamiast kierować się kryterium czasowym, nakazującym szukać nam bohaterów w obecnej czasoprzestrzeni, lepiej skupmy się na kryterium miejsca. A więc na tym, ilu bohaterów moglibyśmy poznać, gdybyśmy dogłębnie przejrzeli historię ziem na których żyjemy.
Wyjdź z domu, przejedź się rowerem, pociągiem lub najprościej – idź na spacer. Dojdź do miejsca, gdzie krzyżują się polne drogi – znajdziesz je bez problemu, gdyż zwyczajowo podobne miejsca oznaczone są stojącymi tam białymi krzyżami lub kapliczkami.
Zamknij oczy. I czuj. Najpierw poczujesz na twarzy podmuchy mroźnego, grudniowego wiatru. Nie jest on groźny, po prostu przypomina Ci, gdzie i po co jesteś. Następnie wsłuchaj się w dźwięki, które przygotował dla Ciebie świat. Odgłosy wydawane przez kruki mieszają się z dźwiękiem wiatru. Możesz otworzyć oczy. Spójrz przed siebie. Teraz zerknij w lewo, a następnie w prawo. To jest to miejsce. Te pola, kiedyś wydające obfite plony, a dziś spowite odrobiną szronu, są tutaj od wieków. Patrz, słuchaj i czuj – jesteś częścią historii. Nie jesteś ostatnią osobą, która tutaj dotrze, nie jesteś także pierwszą. Byli tu przed tobą oni – dzielni bohaterowie, nasi przodkowie. Kto wie, co takiego wydarzy się na tym polu w przyszłości – ile bitew się rozegra, a może powstanie tu nowa fabryka. Na razie jesteś tu Ty, tylko Ty.
Na czym polega wielkość wydanych przez nasz region bohaterów? Na czym polega różnica między nimi a Zawiszą czy Pileckim? Różnica ta jest zasadnicza – otóż wymienione wcześniej osoby kojarzyłeś – uczyłeś się o nich w szkole, czytałeś książki, czy artykuły w prasie internetowej. Drugich znasz, chociaż nie z imienia i nazwiska. Imię i nazwisko znane na całym świecie nie jest potrzebne, by po śmierci pławić się w chwale Bożej.
Dla Ciebie ważne jest to, że te osoby są stąd, mogłyby być Twoimi sąsiadami. W tym miejscu, które dla kogoś może być tylko kawałkiem ziemi i trawy, ci bohaterowie oddawali życie. Bronili tego, co kochali.
Kogo mogę mieć na myśli pisząc o lokalnych bohaterach? Przypomnijmy sobie postać Wojciecha Korfantego, dowódcy III Powstania Śląskiego. Ale nie o nim, pomimo całego szacunku, jest ten artykuł.
Mamy tutaj, na miejscu – pod Opolem, osobę o której możemy z pewnością powiedzieć, że jest znakomitym przykładem wielkiego Polaka i patrioty. To nie wszystko. Jest także jednym z najbardziej znanych Ślązaków, którzy nie bali się łączyć lokalnego patriotyzmu z ogólnopolskim, narodowym. Alojzy Liguda, bo to o nim mowa, jest tą niezwykłą postacią. „Bóg wie wszystko. Jestem Polakiem i chcę pracować dla Polski” – to jego słowa. Można je także uznać za motto, którym kieruje się NGO (wystarczy spojrzeć na górę portalu, gdzie widnieje ów napis). Dziś, dnia 8 grudnia mija kolejna, 70 już, rocznica jego śmierci. Jak zginął i kim tak naprawdę był? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć poniżej.
Urodzony 23 stycznia 1898 roku w Winowie (dla niezorientowanych – małej miejscowości na południe od Opola, trasa numer 45 na Racibórz). Warto tutaj odrobinę wspomnieć o jego rodzinie, gdyż miała ona decydujący wpływ na jego rozwój duchowy. Jego ojciec, Wojciech, był Ślązakiem żyjącym w zaborze pruskim, ale czującym się Polakiem. Kultywował Katolicyzm, ciężko pracował celem zapewnienia bytu rodzinie, a w natłoku codziennych spraw nie zapominał o wychowywaniu dzieci w duchu Śląskości. A miał kogo wychowywać, gdyż pociech urodziło mu się aż siedem. Tak właśnie wyglądało dzieciństwo Alojzego: ciężka praca, regularna modlitwa oraz liczna, wychowana w wierze rodzina. Dziś ze świecą szukać podobnych przypadków.
Nie chcę tutaj tworzyć biografii tej wybitnej postaci, ponieważ w bardzo ciekawy sposób zrobił to rok temu Marek Kuryło. Zainteresowanych odsyłam do jego artykułu. Jednak nie można mówić o ważnej misji Ligudy bez sięgnięcia do kilku najważniejszych faktów z jego życia.
Nie udało mu się ukończyć seminarium za pierwszym podejściem – jego przygotowania do posługi kapłańskiej przerwane zostały przez I Wojnę Światową. Jak mówi przysłowie, co się odwlecze to nie uciecze i to sprawdziło się także w jego przypadku. Zdał maturę w roku 1920, następnie w Austrii skończył studia teologiczne. 26 maja 1927, po wielu latach prób i wyrzeczeń, wreszcie przyjął święcenia kapłańskie. Mszę prymicyjną odprawił w kościele św. Krzyża, obecnie opolskiej katedrze.
Po przejęciu władzy przez Adolfa Hitlera Liguda postanowił przyjąć obywatelstwo polskie, co udało mu się jeszcze w 1933 roku. Przed rozpoczęciem II wojny światowej, żyjący i nauczający wtedy w Górnej Grupie koło Grudziądza, Liguda bardzo mocno zaangażował się w wychowanie miejscowej młodzieży. Oto kilka najciekawszych fragmentów. Homilia wygłoszona w II niedzielę po Wielkanocy (J 10, 11 – 16), a pochodząca z tomiku Jego rozważań wydanych w 1939 r. [reprint Wydawnictwo Św. Krzyża w Opolu, 2007 r.):
„Złośliwi ludzie mówią, że księża spowodowali, by nabożeństwa do Dobrego Pasterza zbytnio nie propagowano, gdyż Boski Zbawiciel w przypowieści o Dobrym Pasterzu na pierwszym miejscu wytyka błędy tych, którym powierzona została opieka nad duszami. (…) Napoleon podziwiał wielkie wzięcie Jezusa u mas najszerszych i przyznawał, że jest Istotą najbardziej i najszczerzej kochaną. (…) Do prześladowania chrześcijaństwa w Bolszewii przywykliśmy do tego stopnia, że wcale już nie szukamy jego najgłębszej przyczyny. (…) Pożałowania godne są miliony młodzieży, które piekło bolszewickie uważają za stan normalny, a człekokształtnym potworze na Kremlu widzą swego zbawcę. (…) U naszych zachodnich sąsiadów odrzuca się Dobrego Pasterza, nie żeby dobrocią swoją robił konkurencję, lecz że jest dla rasy germańskiej za łagodny. Jak może Germanom imponować Syn człowieczy, który o Sobie mówi, że jest cichy i pokornego serca, albo który tak bardzo świat ukochał, że nie wahał się położyć zeń życie w ofierze. (…) Świat oddala się od słońca, którym jest Dobry Pasterz. (…) Nastanie potem jeden Pasterz i jedna owczarnia, nastanie Królestwo Boże, w którym tryumfować będzie miłość nad nienawiścią i światło nad mrokiem. „
Kazanie „Fałszywi prorocy doby obecnej” – VII niedziela po Zielonych Świątkach [w:] Chleb i sól, 1939 [reprint Opole 2007]:
„I hasła pokoju biorą na usta swoje ci fałszywi prorocy. A tymczasem pożerają się wzajemnie i roznoszą żagiew rewolucji i wojny po całym świecie. Dicunt pax, sed non est pax! Mówią „pokój”, a nie ma pokoju – tak szydził Ezechiel z fałszywych proroków Izraela i tak wolno nam szydzić z fałszywych proroków doby obecnej. Po owocach poznaliśmy fałszywych proroków jedynie w Bolszewii. A mają oni na sumieniu nie tylko Rosję, ale Meksyk i Hiszpanię, a poniekąd i Francję, dręczoną ciągłymi strajkami i rozruchami. Dicunt pax, sed non est pax! Gorzkie i straszne są owoce komunizmu.”
W 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Do Górnej Górki dotarła ona w pierwszych dniach września, wraz z czołówką wojsk hitlerowskich. Sytuacja była groźna, jednak opanowanie i znajomość języka niemieckiego pozwoliła uratować Ligudzie klasztor przed tragedią. Podobnie sytuacja miała się, gdy jeden pastor ewangelicki został uznany przez tłum za zdrajcę. Tylko dzięki interwencji Błogosławionego nie doszło do linczu.
W roku 1940 trafił on do obozu w Dachau. Warunki nie były, delikatnie mówiąc, najłatwiejsze. Księża katoliccy byli traktowani gorzej od zwierząt. Szczególnie uwzięto się właśnie na naszego opolskiego bohatera. Dzielił się on żywnością z najsłabszymi, bronił ich przed strażnikami. To doprowadzało nazistów do furii.
W 1942 roku trafił do Monachium, pod „opiekę” doktora Raschera. Przeprowadzał on badania na temat przeżycia w niezwykle niskich temperaturach (miało to być pomocne dla żołnierzy walczących na froncie wschodnim, czy też strącanych do morza przez alianckich pilotów). Ważny element jego badań stanowiła ściągana z więźnia skóra. W ten właśnie sposób zmarł Błogosławiony Ojciec Alojzy Liguda.
Oddał ducha 8 grudnia. Ciężko nam to sobie wyobrazić, że w tym właśnie dniu, który niewiele różnił się od dzisiejszego – jak bowiem różni się jeden dzień grudniowy od drugiego, chyba tylko obfitością opadów śniegu, – ktoś był obdzierany ze skóry, tylko po to, by stworzyć nadczłowieka. Dla doktora Raschera to był tylko kolejny królik doświadczalny, dla nas – to przede wszystkim symbol. Symbol wielkości. Jak bardzo można być wielkim, będąc jednocześnie przeciętnym? Bo Liguda był przeciętny. Nie strzelał laserami z oczu i nie potrafił latać, jednak dla nas i naszych potomnych na zawsze pozostanie bohaterem.
Ilu znasz, drogi czytelniku, bohaterów? Ilu obecności możesz doświadczyć na co dzień?
Ja znam tylko jednego.
Błogosławionego Ojca Alojzego Ligudę.
Autor: Krzysztof Marcinkiewicz
http://wpolityce.pl/artykuly/42268-upamietnijmy-wybitnego-polaka-bohatera-z-winowa-ilu-znasz-drogi-czytelniku-wielkich-ludzi
Jest błogosławionym za wiarę czy patriotyzm?
http://narodowcy.net/blogoslawiony-alojzy-liguda-meczennik-polski-patriota-ze-slaska/2012/12/08/
Jedno drugiego nie wyklucza. Na pewno dla takich, jak ty bohaterem nie jest, ponieważ kochał Polskę i czuł się Polakiem, co dla zwolenników RAŚ jest ciężko zrozumieć.
Jest On ogłoszony błogosławionym za świadectwo wiary, natomiast ukształtowała się ona w Nim pośród patriotycznego po polsku środowiska podopolskich wiosek, tłoczącego się w opolskim kościele Świętego Krzyża na Mszy św. o godzinie 9.00, bo z polskim kazaniem, „w takiej ciżbie, że gdyby kto zemdlał, nie mógłby upaść”. I za wiarę i za polskość dał spokojne, wierne i pełne mocy świadectwo, a upadlającym głupstwem jest je rozrywać i sobie przeciwstawiać.
Błogosławiony Alojzy potężnie wzywa do nawrócenia!
Przepraszam, ta „polsko Mszo” była o 9.30.
Znakomity artykuł. Serdecznie gratuluję Autiorowi
Straszna śmierć.Spełniona ofiara za grzechy, ale czy swoje?.Zapewne Nie.Treść wzruszająca,Ale to cena naszej Wolności.Żebyśmy umieli docenić Tych,którzy swoje życie oddali za Ojczyzne.Warto się na chwilę zatrzymać i zadumać .Dziękuję autorowi.