Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy podczas oglądania filmu pod prostym tytułem „The switch” (ang. Zamiana) to skłonność Amerykanów do piętnowania, czy obśmiewania tzw. Szczęśliwych Tatusiów i Mamuś z Dziećmi. Nie jest to wątek główny filmu a tzw. Szczęśliwy Tatuś nie jest ani głównym, ani pozytywnym bohaterem a na dodatek, jak się później okazuje, niewiele ma wspólnego z ojcostwem.
Sam film jest miły i lekki, choć poświęcony trudnemu i skomplikowanemu tematowi układania sobie życia i zaspokajania własnych potrzeb rodzicielskich.
Oto mamy dwoje przyjaciół Kassy i Willa, których nic nie łączy, zabieganych i zajętych pracą. Kobieta pragnie mieć dziecko a ponieważ osiągnęła właśnie najlepszy po temu wiek, chce mieć już dziecko. Nie szuka męża w obawie, że mogłaby odpowiedniego kandydata nie znaleźć, szuka dawcy spermy… Całe przedsięwzięcie, mimo nękających ją obaw stara się traktować z przymrużeniem oka, organizuje nawet imprezę połączoną z zajściem w ciążę, na które obok dawcy spermy – zwanego Panem Nasionkiem – zaprasza mnóstwo znajomych, w tym także Willa.
Mimo jakże sympatycznego i lekkiego ujęcia, nie nazwałabym „Tak to się robi” filmem familijnym i nie polecałabym oglądać go z małymi dziećmi. Karkołomne odpowiedzi Kassy na pytania synka: „skąd się wziąłem?”, jej pokomplikowane relacje z Panem Nasionkiem a obok tego rozpaczliwa samotność sześciolatka, który wyobraża sobie, że ma wspaniałego ojca i dziadka. To wszystko mogłoby małym dzieciom tylko niepotrzebnie zamącić w głowach.
Ostatecznie dawca nasienia, który przewija się przez fabułę w charakterze negatywnego bohatera, zostaje ukazany jako programowy optymista w typie wiecznego sportowca, który koniecznie chce „popracować” nad małym (wymusić na nim określony sposób zachowania).
Już kiedyś taką próbę napiętnowania „programowego” optymizmu Amerykanów – ich skłonności do skautingu i nieustannego suszenia zębów – widziałam w filmach o Rodzinie Addamsów. W jednym z odcinków tej prześmiewczej serii Wednesday i Pugsley wysłani na obóz skautów, wpadają niemal w depresję z dala od ukochanych narzędzi tortur i zmuszeni do udziału w zabawach z innymi dziećmi. Wiadomo, że Addamsowie, to satyra i czarny humor. „Tak to się robi” satyrą bynajmniej nie jest. Pan Nasionek okazuje się być człowiekiem z problemami, który Kassy i Sebastiana próbuje uszczęśliwić na siłę. A nie tędy droga! – pouczają nas reżyser i scenarzysta filmu – sztuką jest zwolnić w biegu za karierą na tyle, być mieć czas na założenie szczęśliwej rodziny i wychowanie dziecka, które będzie rosło zdrowe i spokojne, rozwijając swoje zainteresowania. Cud miód, odpowiedzialność, spełnienie instynktów rodzicielskich, szczęśliwość ogólna i powszechna. Bajka z happy endem.
A mnie coś zgrzyta i wybitnie nie pasuje do reszty. Dwukrotnie przerywam oglądanie, bo tej szczęśliwości coś za dużo. I nie mogę się uwolnić od skojarzenia z Rodziną Addamsów.
W końcu, gdy docieram do scen finałowych wiem już, co mi nie pasuje. Polski tytuł filmu brzmi: „Tak to się robi”, choć amerykański „The switch” znaczy tyle, co zamiana. I mnie przez cały seans chodzi po głowie, że wcale nie tak się robi. Że można tysiąc razy prościej. Kobieta chcąca być matką, powinna znaleźć dla swego planowanego dziecka ojca (Ojca, nie dawcę spermy) i razem z tym ojcem dzieciaka wychować oszczędzając mu samotności i rozterek w rodzaju „kim był mój dziadek?”, a mężczyźnie frustracji. Pan Nasionek w pewnym momencie stwierdza: „jestem knurem rozpłodnikiem”. Nie jest to wyraz szczęścia, uważam.
Być może nie powinnam pisząc recenzję tak szczegółowo oceniać przekazu filmu. Może to niepotrzebne, bo w ten sposób narzucam innym interpretację. Dobrze więc, już kończę. Polecam film – godny uwagi mimo wszechogarniającego lukru i szczęśliwości. Sporo w nim ciepła a oglądany wieczorem na pewno nie wywoła koszmarów. I wcale nie trzeba doszukiwać się w nim drugiego dna. Choć z drugiej strony chciałoby się, żeby takie historie zdarzały się jak najrzadziej.
Autor: Maria
Zgadzam się.