Osadnicy, którzy po zakończeniu II wojny światowej zajmowali opuszczone przez Niemców tereny na Śląsku i ziemiach zachodnich nie znaleźli się w eldorado, jak to tu i ówdzie można usłyszeć. Odwrotnie, ziemie te zostały bardzo zniszczone. W wyniku ciężkich walk frontowych, celowego burzenia dokonanego przez Niemców, a następnie przez Rosjan, żołnierze Armii Czerwonej wywozili co się dało. Jeszcze w roku 1989 można było usłyszeć od mieszkających w Polsce Rosjan, że „my te ziemie zawojowali”.
Szansa pierwsza
Tak podnoszona kwestia szabrownictwa po 1945 r., z pokojowego punktu widzenia była zjawiskiem nagannym, ale gdy porównamy zasoby złota Reichsbanku sprzed 1939 r. , które wynosiły około 50 ton z tymi po zakończeniu wojny, które wyniosły ponad 1000 ton, to problem widać w zupełnie innym świetle.
Pozostaje natomiast kwestia szans równego startu. Tu zatrzymajmy się tylko na stronie materialnej. Z 9255 zakładów przemysłowych znajdujących się na tamtym terenie 6727 uległo uszkodzeniu lub zniszczeniu. Z 11.083 km linii kolejowych zniszczonych zostało 6980 km (63 procent), unicestwiono tabor kolejowy (98 proc. zniszczeń). Zburzeniu uległo 70 procent mostów rzecznych i niemal wszystkie drogowe; 24 proc. dróg; 60-80 proc. urządzeń portowych oraz 1/3 wszystkich zagród wiejskich. Zniszczeniu uległo 40 proc. ogólnych zasobów mieszkaniowych. Itd. (Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski Zachodniej o Północnej w latach 1945-1956, Zielona Góra 1994)
Osadnicy, którzy zjechali po zakończeniu wojny na ziemie zachodnie, przed 1939 mieli na kresach swoje domy, rodziny i spokojną perspektywę rozwoju. Po wojnie zostali rozrzuceni po całym świecie. Musieli się więc najpierw odnaleźć, zapoznać z sąsiadami, potem zaufać sobie i w końcu zacząć tworzyć jakąś strukturę i hierarchię społeczną – tę nieformalną i urzędową. To wszystko wymagało czasu. Nie każdy okazywał się jednak typem kolonisty (Polacy z natury są raczej narodem osiadłym), dlatego też proces aklimatyzacji starszego pokolenia przebiegał wolno.
Nową rzeczywistość zaczęły tworzyć dzieci, a trzeba pamiętać, że na ziemiach zachodnich, notowano wówczas najwyższy przyrost naturalny. Młodzi wychowani w atmosferze wspomnień, w pierwszym pokoleniu na przedwojennych jeszcze wartościach, zaczęli budować dla siebie stabilne podstawy. Co prawda rośli na gruzach, ale w ich sercach nie było poczucia klęski. Wiedzieli, że tam, gdzie mieszkali, jest Polska, i to było ważne.
Ale wszyscy byli w jakiś sposób emocjonalnie związani z Zachodem, ale tym dalszym, poprzez rodzinę, czy potencjalnego sojusznika w przyszłej rozgrywce politycznej o Polskę. Dzieci przyjęły tymczasowość rodziców, ale mimo to miała ona już inny wymiar. Czasami machały rączkami do przejeżdżających zagranicznych samochodów. Machały nie z biedy, jak to pokazywały zachodnioniemieckie gazety, lecz z ciekawości, za ładniejszym opakowaniem, za innym smakiem. Dzieci miały przecież dobre dzieciństwo: dużo jezior, lasów, słońca…
A rodzice? Pozbawieni swoich korzeni (kto tego nie przeżył, nie rozumie) zaczynali żyć życiem swoich dzieci. Byli, jak powalony dąb, ale chcieli osłonić potomstwo od nadmiernego słońca i przypadkowego stratowania. Dziecko szło do szkoły, potem gdzieś dalej, za swoją szansą – ku słońcu. Az przychodził dzień, w którym kolega lub koleżanka zapytali o rodzinne miasto i o korzenie… Odpowiedzią było milczenie.
Dziś wioski ziem zachodnich pustoszeją. Młodzież przeniosła się do miast i miasteczek. Niewielu mieszkańcow zapuściło korzenie w miejscu urodzenia lub wychowania. Ich domy mają krótką historię, a symbolem tych ziem nadal pozostała walizka. Tak dotkliwa tymczasowość nie była efektem jakiejś zemsty zza grobu wysiedlonych, lecz winny był PRL – nie dawał młodym szans i rozwoju na miarę Drugiej Rzeczypospolitej, na miarę ich ojców.
Druga szansa
Dzięki zwycięstwie Solidarności, dzięki któremu Niemcy mogli pozbyć się muru berlińskiego, zdawało się, że wreszcie młodzież otrzymała od lat oczekiwaną szansę, a dla dzieci skończył się okres machania rączkami do zagranicznych samochodów. I rzeczywiście, teraz bonbony już nikogo nie interesują. Wystarcz, że wyrośnięta uczennica, np. z VIII klasy, sama lub z koleżanką, wyjdzie na pobocze autostrady Świecko-Poznań i zaoferuje swoje usługi, a uczeń tejże samej klasy (lub młodszej) ukradnie samochód i sprzeda go przybyszowi zza wschodniej granicy za 500 DEM. Ona zarobiła i on zarobił. Dziś cieszą się. Czy odłożą na pończochy? Nie. Będą szpanować i wskazywać innym drogę łatwego zarobku, demoralizując się nawzajem. Gdy matka lub ojciec zareagują, usłyszą gwałtowną ripostę od której więdną uszy. Ale są też rodzice, którzy zagubili się zupełnie i cieszą się, gdy syn lub córka przyniesie coś do domu.
Zjawisko, jak się wydaje, nie jest szerokie, ale przerażenie budzi łatwość z jaką przychodzi uprawianie tego procederu i zanik wrażliwości na wartości – dzieje się to w momencie, gdy los ziem zachodnich waży się na politycznej wadze. Czy nie łatwiej, zamiast pójść do szkoły, kupić „sztangę” papierosów, przejść przez granicę – czasami parę razy w ciągu dnia – i zarobić kilkaset złotych? Młodzież, która żyje z granicy, pozostanie na swoich miejscach, bo to jest ich życie i nie ma dokąd uciekać. Nauczona kombinatorstwa, ciężko będzie znosić warunki stabilizacji. Godność kobiety też coraz bardziej wiąże się z pieniądzem. Społeczeństwo zamieszkujące pas przygraniczny proletaryzuje się i ulega patologii. Ta, „zmęczenie Polską” jest bardziej zauważalne. O zapuszczeniu korzeni nikt nie myśli, bo nie myśli o przyszłości. Są szkoły, w których nie widać pracy uczniów. Ściany na korytarzach świeca pustkami, żadnych portretów, gazetek, z wyjątkiem gabloty z mapą Niemiec.
Na ziemiach zachodnich mniej wygodnie urządzone są mieszkania. Co prawda powstają piękne domy, dzielnice, hotele, ale nie ma tam nadal polskiej perspektywy. Tam też widać jak ważne jest utrzymanie przemysłu na Śląsku, i czym grozi jego likwidacja. Młodzież ziem zachodnich w przyszłości będzie reprezentować Polskę na bezpośrednim styku dwóch światów. Jaką dziś ma perspektywę? Ilu ostanie się tam wrażliwych i mądrych ludzi?
Jest też trzecia perspektywa
Wychodzi na to, że drugie i trzecie pokolenie na ziemiach zachodnich ma szansę pogłębić tragedię swoich ojców i dziadków. Ich nagie korzenie ciągną soki z atmosfery pozbawionej treści. Co wybiorą? Czego nie zaakceptują? W ciągu półwiecza ta sama rodzina może po raz drugi stracić grunt pod nogami, a tego nie zrekompensują żadne pieniądze świata.
Artykuł ukazał się w Naszym Dzienniku z 13.03.1998
Ps. Artykuł dotyczy wprawdzie jednego odcinka na ziemiach zachodnich, ale w pośredni sposób dotyczy również i Śląska. Ci osadnicy, którzy pozostali na Górnym Śląsku, mieli w pewnym sensie szczęście, zastali tam bowiem stary porządek – inny wprawdzie (ale porządek), i swoją aklimatyzację na nowym miejscu zaczęli w sposób „pluralistyczny”: śląskość i komunistyczna władza. Społeczeństwo osiadłe na ziemiach zachodnich i północnych takiej komfortowej sytuacji nie miało. Ale już na samym początku wśród mieszkańców (nowych i starych) wyłoniły się w zasadzie trzy grupy: ludność miejscowa, kresowianie i przybysze z Polski centralnej. Ludność miejscowa i przybysze z Polski centralnej posiadali jedną wspólną cechę, tę mianowicie, że mieli do czego wrócić. Osadnicy z Polski centralnej mogli to zrobić w każdej chwili, łatwiej mogli też uzupełnić straty poniesione w wojnie. Ślązacy, którzy znaleźli się na zachodzie Niemiec, wiedzieli, że prędzej czy później będą mogli przyjechać na swój Śląsk, jak do domu. Ci ostatni otrzymali też dodatkowy bonus w postaci poziomu życia w RFN. Jedni i drudzy byli więc do siebie pod tym względem podobni, a mimo to nieprzystawalni. Ślązacy tak samo nie rozumieli przyjezdnych, jak osadnicy z Polski centralnej Ślązaków – jedni i drudzy nie przeżyli tego, co przeszli kresowianie.
Kresowianie poza granicami często dostawali paszport w jedną stronę i lądowali w Australii, Kanadzie, Stanach itd. Kresowianie, którzy pozostali w kraju nie otrzymali żadnego paszportu, po prostu zostali wysiedleni. Ba, po wojnie zostali wysiedleni w podobny sposób, jak podczas jej trwania: niemal tak, jak stali. Jedna rodzina – jeden wagon i 1000 kilometrów na zachód w nieznane i bez możliwości powrotu. Amen. (Jeżeli ktoś nie posiada wrażliwości na obcy ludzki los, to niech przeczyta o perypetiach emigrantów śląskich w Brazylii i Stanach Zjednoczonych). Ale kresowianie przyjechali z bagażem wielokulturowych doświadczeń, który w nowym miejscu okazywał się pomocny. Ani osadnicy z Polski centralnej, ani Ślązacy takich doświadczeń nie posiadali. Wszyscy razem wzięci mają się wzajemnie od siebie czego uczyć. I tak powinien wyglądać centralny kierunek integracyjny w PRL-u. Niestety, wyglądał inaczej. Zamiast jednoczyć – dzielił.
Co dziś z tego pozostało? Osadnicy z Polski centralnej rozpłynęli się w społeczeństwie, kresowianie pozostali nadal identyfikowalni (nawet w rodzinach mieszanych) ale swoje korzenie zapuszczają w sposób przeróżny, Ślązacy natomiast (chyba większość z nich) schowali się do twierdzy, której na imię „śląska krzywda”. I zadziwiające jest to, że stoi ona na tak mocno wyidealizowanym gruncie, że żadne argumenty nie są w stanie niczego wyjaśnić. Przeszkadza w tym niestety pruski nieboszczyk. W wyobrażeniu śląskim obraz Polski nadal jest tak wyidealizowany, że nieustannie musi ona wynagradzać tysiącletnie doznane krzywdy, musi dopieszczać i nie wiadomo co jeszcze robić. Na tym właśnie punkcie śląskie serce jest wrażliwe, jak membrana. Tak wspaniałomyślnego państwa nie ma na świecie, ale Polska ma taką być i koniec. Rzecz jednak w tym, że śląska krzywda wciąż rośnie i rośnie. Tej krzywdy szuka się wszędzie. Wszystko, co nie jest po myśli, staje się ową krzywdą. Znamienne jest to, że polskie krzywdy nie są zauważalne, nie istnieją. Ale najbardziej zadziwiające jest też to, że o czymś podobnym pisał już Jan Długosz pod koniec XV w.
Reasumując. Dziś Ślązacy znaleźli się w bardzo dogodnej sytuacji. Mają do wyboru: brak zrozumienia, o którym min. pisał bp. Stanisław Adamski („Niemcy nie posiadają ani odrobiny zdolności zrozumienia innych narodów”, Pogląd na rozwój sprawy narodowościowej w woj. śląskim w czasie okupacji niemieckiej, Katowice 1946, s. 13; ponadto F. Koneczny głosił podobny pogląd), albo postawić krok do przodu i zacząć wreszcie poznawać tę polskość, która do nich przyszła. I zrozumieć ją. Mają do niej równe prawa. Nic nikomu nie ubędzie a zyskać może bardzo wiele. Mieszkając w Katowicach spotykałem Polaków śląskich, którzy zachowując swoją śląskość starali się zrozumieć polskość, bo czuli się jej obywatelami. I były to niezwykle ciekawe rozmowy. Takich osób było jednak niewiele.
Na Śląsku jest odwrotnie niż na ziemiach zachodnich: mieszkają tam już trzy pokolenia i czeka na nie jedna szansa. Czeka wciąż w milczeniu.
Autor: Ryszard Surmacz
Panie Ryszardzie, bardzo potrzebny tekst! Ja bym uzupełnił go jeszcze o relację z doświadczeń mojej rodziny. Otóż, zostali wysiedleni przymusowo z Wołynia, gdzie byli rolnikami. Przez zupełny przypadek zostali osiedleni we Wrocławiu w kamiennicy i zupełnie nie potrafili się do tego przystosować, gdyż różnice kulturowe były zbyt duże. Ten drastyczny przeskok niszczył rodzinę, i inne też, która nie potrafiła się odnaleźć w nowych warunkach i dopiero przeprowadzka na wieś pod Opole spowodowała, że sytuacja w końcu się ustabilizowała, jednak uczucie, że nie jesteśmy u siebie, że „zaraz Ruskie lub Niemcy przyjdą i nas wyrzucą” pozostało na długo…
Należy wspomnieć że sytuacja Kresowiaków była o wiele bardziej komfortowa niż wysiedlonych Ślązaków, oni spali pod gołym niebem i utracili wszystko, kiedy ci drudzy mimo utraty swoich gospodarstw pryzjeżdżali prawie na gotowe i w wiekszości do domów o wiele wiekszym standarcie.
Do „anona”: Anon, zrozum jedną rzecz, krsowianie nie mieli gdzie i do czego wrócić, byli ludźmi z historią, ale bez ojczyzny, a ty jak mantra z tymi domami. W Prusach domy stawiano łącznie z oborą. Po lewej stronie mieszkał gospodarz, po prawej w tym samym domu – krowy i świnie itd. Na środku podwórka był potężny gnojownik. Taki obrazek jeszcze dziś można zobaczyć. Na kresach tego nie było, a jeżeli był, to wyjątek. Ucz się polskości, bo w Niemczech zawsze będziesz Polakiem. Zacznij myśleć!
Ja jestem Polakiem w Polsce,Australii czy Niemczech i co mają z tym Kresowiacy wspólnego?
A że gnojownik na kresach był 500 m od domu a świnie u sąsiada też słyszałem,tylko ciekawe co na to Kargul i Pawlak?
Sąsiad pochodzi z kresów fajny spokojny gościu, niestety dachówki na jego wsi nie znali nie mówiąc o innych rzeczach, tu myślenie nic nie pomoże, po prostu fakty się liczą!
I jeszcze jedno, ci ludzie z Śląska nie byli ludzmi z historią i nie utracili ojczyzny?
A, anon, coś ci się wszystko poplątało. Kresy widzisz poprzez film o Kargulu i Pawlaku, a słyszałeś o Uniwersytecie Stefana Batorego, czy Jana Kazimierza ? Ludzie ze Śląska wyjechali dobrowolnie, kresowian zmuszono do wyjazdu. Jesteś niereformowalny. Hej
Dobrowolnie? To PRL nie organizował wysiedleń po 8 maja 1945?
Wielu uciekło wprawdzie przed Armią Czerwoną ale czy to oznacza że nikt z nich nie chciał wrócić w swoje strony rodzinne?
Kresowiacy nie mieli łatwo. To trzeba zrozumieć. Ale oni również muszą zaakceptować Górnoślązaków niezależnie ich opcji narodowej czego szczególnie życzę autorowi.
Po prostu komunistyczna wiedza historyczna, nic dodać nic ująć!
Svatopluk, dobrowolny wyjazd dotyczył emigrantów śląskich za chlebem do Stanów i Brazylii. Co innego jechać za chlebem, a co innego gdy ten chleb odbierają i pakują w wagony. Ślązacy nie są winni II wojny światowej, ale ci którzy uwierzyli w III Rzeszę, musieli dołączyć do tych, co ją stworzyli. Musieli też ponieść za to konsekwencje. Na tym tle dochodzi też do rozróżniania Ślązaka niemieckiego i polskiego. To, że żyje im się bardzo dobrze w Niemczech, to jeszcze nie dowód na gloryfikowanie niemczyzny. Surmacz porusza ten temat, wczytaj się głębiej.
Tak głupi i tendencyjny artykuł na Ślązaków, że szkoda odpowiadać.
@Genek
Czyli niemieckojęzyczny Ślązak z automatu jest sympatykiem hitleryzmu i jako taki winny a słowiańskojęzyczny już nie? Odpowiedzialność grupowa jest bezprawiem.
Ciekawa treść. Losy, poszczególnych Rodzin były dramatyczne w tym Przesiedlenia.
Niszczenie infrastruktury, fabryk, wywóz linii produkcyjnych, dzieł sztuki itp. bardzo zubożyło Polskę.
Trzeba się wczytać głębiej w treść artykułu, bo w nim wiele kwestii poruszano.Dzięki, za kolejną lekcją historii!