Eugeniusz Mróz: Saga rodu Nowobilskich

Niezależna Gazeta Obywatelska1

W upalny dzień 14 maja 1938 roku zasiedliśmy po raz ostatni w ławach wadowickiego gimnazjum. Maturę – egzamin dojrzałości zdaliśmy wszyscy, czterdziestu „Ostatnich Mohikanów”. 27 maja uroczyście „wyzwoleni”, pełni młodzieńczej radości, optymizmu, śmiałych planów żegnaliśmy naszych przezacnych profesorów, naszą poczciwą starą „budę”. Wspaniałą orację pożegnalną w imieniu absolwentów wygłosił jak zwykle przy różnych uroczystościach, prymus Karol Wojtyła.

Opuszczając progi gimnazjum ślemy spojrzenie w kierunku marmurowej tablicy widniejącej od 1890 roku w westybulu, ze słowami znakomitego poety rzymskiego I w. p.n.e. Marka Tibullusa, przyjaciela Horacego i Owidiusza:

„CASTA PLACENT SUPERIS – PURA CUM VESTE VENITE

ET MANIBUS PURIS SUMITE FONTIS AQUAM”

(To, co czyste podoba się niebiosom, przybywajcie w czystej szacie i czerpcie wodę ze źródła rękoma czystymi) Święto Sielskie II 1.

Inskrypcja ta wyrażona w idealnym heksametrze daktylicznym już na samym progu wita każdego wstępującego do przybytku wiedzy, stanowiąc zachętę do nauki w prawdzie. Uroku dopełniał, krój pisma antykwą i klasyczne zamknięcie napisu w delikatnie zarysowanej wstędze. To vademecum było dla nas drogowskazem, cenną dewizą zarówno w okresie naszej nauki, jak i też na dalsze dojrzałe już lata.

Po maturze rozpierzchliśmy się w różne strony. Część podjęła pracę, studia, 24 kolegów – służbę wojskową w szkołach podchorążych. Minął rok. Nie długo cieszyliśmy się młodzieńczą wolnością. Pierwszego września 1939 r. hitlerowskie hordy ruszyły na Polskę. Cały naród zerwał się do bohaterskiej obrony swej Ojczyzny, ale przewaga wroga była miażdżąca. Już w drugim dniu wojny bombardowanie dróg zatłoczonych pojazdami, wojskiem i ludnością cywilną, przyniosło straszliwe krwawe żniwo. W poniedziałek, 4 września o godzinie 9, wkroczyły do Wadowic wojska niemieckie. Na magistracie w rynku zawisła flaga ze swastyką, symbol „nowego prawa i porządku”. Trwa nieustannie terror hitlerowskiego reżimu – aresztowania członków ruchu oporu, „przesiedlenia” rodzin chłopskich do „generalnej guberni”, likwidacja żydowskiego getta, wywózki do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

W wojnie obronnej wzięło udział 22 kolegów „podchorążaków”, pozostali w organizacjach konspiracyjnych. Z 40 kolegów – maturzystów 1938 r. wadowickiego gimnazjum – 10 nie doczekało zwycięskiego zakończenia wojny. Zginęli na różnych frontach. Dzieje wojenne każdego z nich znaczone są bohaterstwem i okrucieństwem wrogów.

Wojna szczególnie dotknęła rodzinę Nowobilskich z Gorzenia Dolnego założonej w XIV wieku na dawnym grodzisku wsi na lewym brzegu Skawy. Nie daleko położonej od Wadowic wsi Gorzeń Dolny urokowi dodają faliste łąki, lasy i urocze wzgórza Beskidu Małego: Dzwonek, Iłowiec.

Nie było rzeczą łatwą dla nauczyciela wiejskiego Jana Nowobilskiego wychować 6 synów i 2 córki, zapewnić im wykształcenie, zawód. Dwóch z rodu Nowobilskich – Mietek i Zbyszek dzieliło ze mną trudy egzaminu dojrzałości w wadowickim gimnazjum. Tadek rok wcześniej zdał maturę.

A oto jak z najdoskonalszego scenariusza filmowego wyjęta, wydawałoby się nieprawdopodobna, a jednak w pełni rzeczywista wojenna odyseja braci Nowobilskich z Gorzenia Dolnego w Beskidzie Małym.

Z nie wielkiego domku szkolnego wyrusza na front czterech synów Jana Nowobilskiego. 20 – letni Tadek dowódca drużyny w stopniu kaprala pchor. 12 pułku piechoty Ziemi Wadowickiej walczył na odcinku Kraków – Bochnia. Zdziesiątkowane oddziały wycofały się w kierunku Tomaszowa Lubelskiego. Tadek doszedł do Złoczowa. Wielu wybrało szlak tułaczy – Węgry, Rumunia. Tadek niepokojąc się o rodziców i o rodzeństwo, wybrał kierunek na zachód, do Wadowic. Szli nie wielkimi grupkami, pojedynczo, z bronią w ręku. 20 września Tadek jest już w rejonie Lwowa. Znużony, głodny szuka noclegu w ukraińskiej wsi. Z otwartej szeroko stodoły dolatują go słowa: „Chodź do nas, siana mamy tu dosyć”. Kilku polskich kolejarzy wraca tak jak Tadek do domu. Wbrew ich zapewnieniom na klepisku brak miejsca. Tadek wspina się na stertę siana, aż po sam pułap. Zmęczony całodziennym marszem zasypia kamiennym snem. Budzi go słońce i niezwykła cisza. – Czyżby już poszli, zastanawia się nadsłuchując. Nie poszli, tu zostali na zawsze. Na klepisku zaledwie zarzuconym słomą leżą skrwawione ciała kolejarzy. Wszystkich wymordowali podstępnie w nocy ukraińscy szowiniści spod znaku Tryzuba.

Od tego czasu Tadek nie zbliża się już do wsi, śpi w stogach lub w stertach liści, żywności szuka tylko w samotnych chałupach.

W październiku radośnie witany przez rodzinę dociera do Gorzenia. Wkrótce z tułaczki wojennej wraca Bolek. W kolejarskim mundurze, w połowie października wraca najstarszy z synów Jana Nowobilskiego – Władek. Uciekł z jenieckiego pociągu jadącego w głąb Niemiec. A co z Mietkiem?

W ostatnich dniach października nadszedł od niego pierwszy list. Pod Tarnowem dostał się do niewoli niemieckiej, przewieziono go do oflagu pod Hamburgiem. Prosił o żywność. Komunikaty radiowe i listy otrzymywał w puszkach o podwójnym dnie. Banknoty 5 – markowe Tadek wklejał do środka papierosów. – Papierosy bardzo dobre, przyślijcie więcej – odpowiadał Mietek. Od listopada pracował wraz z dwoma oficerami przy podkopie prowadzącym na wolność. Jednym z nich podjął ryzyko ucieczki z obozu. Towarzysz jego już po kilkunastu godzinach pościgu został ujęty. Mietek miał szczęście. Po kilku dniach zjawił się w pobliżu Wadowic w mundurze oficera Wehrmachtu. W jaki sposób go zdobył, jak z Hamburga dojechał do Wadowic – nie wiadomo. Nie zdążył opowiedzieć.

Zima 1940 roku była ostra. Mocny lód skuł Skawę. Beskid Mały przykryty grubym puchem śniegu. Niemiecka straż graniczna z ogromnymi psami pilnie strzeże granicy na Skawie, oddzielającej tereny włączone z dniem 26 października 1939 r. do „Wielkiej Rzeszy Niemieckiej”, jako „Ostoberschlesien” a „Generalną Gubernią” – „General Gouvernement” z Krakowem, Warszawą, Lublinem.

Cała liczna rodzina Nowobilskich, w skupieniu, późnym wieczorem z zachowaniem pełnej ostrożności słucha codziennie zachodnich audycji radiowych, oczekując dobrych wieści i nadziei. Generał Sikorski organizuje we Francji polskie wojsko. Nowobilscy postanawiają przedostać się do Francji, by nadal walczyć. Jako pierwsi wyruszają na początku lutego – Mietek i Tadek. Granica ze Słowacją przebiega nie daleko od Nowego Targu, gdzie mieszkają ich krewni. W Groniu rozdzielają się. Mietek zatrzymuje prowiant, Tadek pieniądze. Tadek przechodzi przez granicę pod pretekstem odwiedzin chorego stryja, Mietka przeprowadzają przez Białkę górale. Punkt zborny na plebanii w Starej Wsi Spiskiej. W Starej Wsi wsiadają do jadącego w kierunku Keżmarok autobusu, jako nieznający się. Mietek w przodzie autobusu, Tadek w tyle. W drodze Tadek wzbudza podejrzenie u gestapowca w cywilu. Odpowiada gwarą góralską, jest studentem, szuka pracy. Gdy gestapowiec żąda okazania dokumentów, Tadek przebija się przez grupę pasażerów, wyskakuje w biegu, wpada do lasu. Ale już w pierwszej wsi zatrzymują go słowaccy żandarmi z Hlinkowej Gardy. Jeszcze tego samego dnia odwożą go z powrotem do Starej Wsi. Po dokładnej rewizji traci wszystkie pieniądze zaszyte pod podszewką marynarki. Zapada decyzja o przekazaniu go do rąk Gestapo w Czorsztynie. W mroźną noc wychodzi w drogę ze strażnikiem. W połowie trasy Tadek rozbraja strażnika, odbiera mu kopertę z zabranymi w czasie przesłuchania dokumentami. Cały dzień maszeruje po pas w śniegu. Następnego dnia, skrajnie wyczerpany, przechodzi przez tę samą budkę straży granicznej. – Stryj jest ciężko chory, muszę wrócić się po lekarstwo – tłumaczy się z niewinną miną.

Po kilku dniach do Gorzenia Dolnego, do Nowobilskich nadeszła widokówka z Budapesztu od Mietka. Ta dobra wiadomość ucieszyła wszystkich. Tadek nie przeczuwał, że wówczas na słowackiej ziemi, w autobusie widzieli się po raz ostatni. Widokówka z Budapesztu była znakiem, wezwaniem, że trzeba próbować jeszcze raz. Kilka dni odpoczynku i znów w drogę. Z dwoma braćmi: 26 – letnim Zbyszkiem i z 19 – letnim Bolkiem oraz z majorem Popielem. W drodze major zasłabł, zawrócili, a Tadek na swych barkach przeniósł majora przez lodowatą wodę rzeki Skawy. Obaj bracia Zbyszek i Bolek wpadli w ręce słowackich żandarmów i odstawieni zostali do zakopiańskiego Gestapo.

17 marca 1940 roku Tadek znów opuścił po raz trzeci Gorzeń Dolny. Tym razem w towarzystwie trzech kolegów. Postanowili iść wyłącznie pieszo, dobrze znaną trasą. Doszli do Keżmarku gdzie kupili żywność, następnie do Rożnawy, gdzie był punkt graniczny z Węgrami. Spali w lesie, skuleni przy małym ognisku. Pod Miskolcem trafili do obozu internowanych polskich żołnierzy. Co kilka dni przyjeżdżał tu kurier z Budapesztu i przywoził dokumenty dla następnej partii uchodźców. Dalsza droga już w kilkudziesięcioosobowych grupach prowadziła do Jugosławii. Tą samą drogę przed półtora miesiącem przemierzał Mietek. Są już w Splicie, w drugim, co do wielkości porcie nad Adriatykiem, powstałym na miejscu osady iliryjsko – greckiej Aspalathos w I w. Mimo znakomitych zabytków rzymskich, jak wspaniały z IV w. pałac Dioklecjana, syna wyzwoleńca, legionisty rzymskiego, wyniesionego przez armię na tron cesarski, mauzoleum Dioklecjana, Złotej Bramy oraz uroczej szerokiej nadmorskiej promenady ozdobionej dwoma rzędami wysmukłych palm – nie było im w głowie zachwycać się pięknem jednej z pereł Adriatyku. Statkiem „Patris” dotarli do Marsylii. Był początek kwietnia 1940 roku. Nad Francją zbierały się ciężkie chmury. W obozie Camp de Carpagne pod Marsylią wszyscy przechodzą badania lekarskie i weryfikację. Tadek trafia do Pierwszej Dywizji Grenadierów. 10 maja Niemcy uderzyły na neutralną Belgię, Holandię i Luksemburg, forsując na szerokim froncie granicę francuską. Tylko nie liczne oddziały próbują stawiać opór. Z 10 Brygadą Kawalerii Pancernej Tadek, kapral podchorąży wyrusza na front. Pod Montbard jest dwukrotnie ranny w nogi, po upadku z czołgu traci częściowo słuch. Tuż obok niemiecki ckm zionie ogniem z piwnicy. Tadek unieszkodliwia go rzutem z granatu. W ogniu walki odciągają go do tyłu, ale następnego dnia trafia do niewoli niemieckiej. Przez kilka dni leży na słomie bez żadnej opieki. Noga czernieje aż po udo. Po przewiezieniu do szpitala, francuscy lekarze orzekli, że trzeba ją amputować. Tadek, gdy dowiedział się o tym orzeczeniu, wyciągnął z chlebaka granaty i położył na kołdrze. – Jeśli tylko spróbujecie wziąść mnie na salę operacyjną, wysadzę cały szpital – zagroził. „Demonstracja siły” odniosła skutek. Nogę udało się uratować. Jeden z artyleryjskich pocisków pozostał nadal w nodze. Na pamiątkę. Po wyzdrowieniu razem z innymi jeńcami – Polakami został przewieziony do obozu pod Troyes. – Dla nas Polaków – mówił do kolegów – Francja była „Ziemią Obiecaną”. Klęska Francuzów stała się wielką tragedią, a niewola, zwłaszcza dla mnie końcem marzeń o odwecie „za polski wrzesień i francuski maj”.

Kiedy Niemcy zaczęli poszukiwać w obozie rolników, Tadek zgłosił się bez wahania. Przydzielono go do gospodarstwa pod Laon w północnej Francji w pobliżu granicy francusko – belgijskiej. Właścicielką majątku była Belgijka. Któregoś dnia miejscowy Ortskomendant polecił Tadkowi, aby wyprał mu bieliznę. Tadek odmówił, do jego obowiązków należało tylko gotowanie. Tej samej nocy twierdza i zakłady przemysłowe zostały zbombardowane przez aliantów. Następnego dnia Tadek został aresztowany pod zarzutem kradzieży broni i dokumentów komendanta oraz przekazywania sygnałów alianckim lotnikom. Sprawa była krótka. Wyrok również – kara śmierci, o ile dokumenty nie znajdą się w ciągu jednej doby. Następnego dnia na kwadrans przed wykonaniem wyroku komendant zabrał Tadka celem spisania protokołu.

Gdzie chcecie być pochowani?

Obojętne.

Ostatnie życzenia?

Nie mam żadnych.

Masz trzy minuty do namysłu – powiedział.

Pistolet jakby przez zapomnienie zostawił na biurku. Tadek już chciał go zabrać, ale w ostatniej chwili zatrzymał się, słusznie obawiając się prowokacji. Komendant zauważył ruch ręki, chwycił za pistolet, ale zawahał się przed oddaniem strzału. Tadek stał nadal nieruchomo. Po paru minutach milczenia, wykonanie wyroku zostało odłożone. Następnego dnia właścicielka majątku pojechała do Laon, prosić o ułaskawienie. Wróciła uspokojona.

Nie martw się wszystko będzie w porządku.

Po przyjeździe żandarmerii Tadek został zwolniony z aresztu, zatrzymano natomiast samego komendanta. Jak się bowiem okazało był dezerterem.

W październiku prace rolne zostały zakończone, a jeńców przewieziono do twierdzy w Laon. Położona na skraju stromego zbocza, silnie umocniona, wydawała się twierdzą uniemożliwiającą każdą ucieczkę. Ale nie dla Tadka.

Jako porę ucieczki wybrał popołudnie, kiedy strażnicy zmniejszali czujność. Tadek wychylił się daleko poza mur, uchwycił metalowe pręty i zjechał na brzuchu po pochyłej skarpie. Na skraju zbocza zwinął się w kłębek, głowę wcisnął w ramiona i stoczył się w dół. Wylądował cały pokrwawiony z obdartą skórą na rękach. Jeszcze tej samej nocy przebrał się w cywilne ubranie w gospodarstwie rolnym, w którym pracował. Po paru dniach wyruszył piechotą na południe, w kierunku tzw. „Wolnej Francji”.

W pobliżu granicy francusko – szwajcarskiej wpada w ręce niemieckiego patrolu. Pomaga uwiarygodniona historyjka…że powraca do Jussy. Tam pracował z bratem, jako robotnik leśny. Na posterunku kręcono głowami, ale przepustkę do Jussy wypisano, polecając, by po dotarciu do tej miejscowości zgłosił się na policję. – Jawohl – odpowiedział i szczęśliwie poprzez Besancon dotarł do Marsylii.

Wreszcie jest w „Wolnej Francji”. Demobilizacja, odprawa wojenna w Voiren koło Grenoble. W następnym 1941 roku Tadek jest już w Montpelier, gdzie na uniwersytecie rozpoczyna studia na wydziale literatury francuskiej dla obcokrajowców. Ale nadal czuje się bardziej żołnierzem niż studentem. Czeka tylko na okazję, aby wydostać się z Francji do Anglii, by nadal walczyć w polskich jednostkach. Dotarł do tego samego obozu Camp de Carpagne, z którego wyszedł na front. W czerwcu 1942 r. uchwycił kontakt z organizacją zajmującą się przerzutami uciekinierów do Gibraltaru. Po kilku tygodniach oczekiwania nadszedł dzień 6 lipca 1942 roku. Z plaży w pobliżu Marsylii zabrała go wraz z grupą podobnych ochotników zmurszała drewniana barka. To była cała wyprawa i skomplikowana operacja. Kilka tygodni wcześniej grupa Polaków oczekujących na barkę wpadła w ręce francuskich żandarmów spod znaku rządu Petaina w Vichy. A później – Gibraltar i Anglia. Tadek otrzymał przydział do 24 pułku ułanów.

A oto, co pisze o dalszych swych losach ppor. Tadeusz Nowobilski w rozdziale pt. „Szczęście żołnierza” w książce pióra Jana Szatsznajdera „Cichociemni z Polski do Polski” (Krajowa Agencja Wydawnicza Oddz. Wrocław 1985 r., str. 176 – 178), żołnierz 1 Dywizji Pancernej w Wielkiej Brytanii, cichociemny, ps. „Dzwon” oficer „Ponurego” na Nowogrodczyźnie.

…”Nigdy nie szukałem przygód, ale ten ułagodzony tryb życia w Anglii zupełnie mi nie odpowiadał. Zgłosiłem swój akces do cichociemnych. Pod koniec 1943 roku, przez Gibraltar i Algier dotarłem do Brindisi (Brindisi ważny w starożytności port. Tu kończył się trakt via Appia. W historię miasta pełną najazdów i dramatów wplata się wspomnienie o bohaterskich załogach samolotów polskich usiłujących z odległej Italii nieść pomoc walczącej Warszawie. Wielu nie powróciło z nocnych wypraw – przyp. E.M.). Stamtąd miałem dopiero polecieć do kraju.

Wystartowaliśmy wieczorem 3 kwietnia 1944 roku. Nad ranem byliśmy na powrót we Włoszech. Na miejscu zrzutu nie było wyłożonych świateł. Kolejny lot – 16 kwietnia. Po północy 17 kwietnia wylądowaliśmy bez przeszkód pod Sochaczewem. Aklimatyzację przechodziłem w Warszawie. Miałem zasilić szeregi Krakowskiego Okręgu Armii Krajowej. Decyzję tę cofnięto po wsypie kolegów. Miałem do wyboru Wołyń lub Wileńszczyznę. W początkach czerwca 1944 roku znalazłem się na Nowogródczyźnie. Trafiłem do oddziału najpierw „Lwa”, ppor. Jana Wasiewicza. (Oddział „Lwa” ppor. Jana Wasiewicza był 3 kompanią 7 baonu 77 pp. Baonem dowodził cichociemny por. Jan Piwnik ps. „Ponury” dowódca grupy powołanej do odbicia żołnierzy III odcinka „Wachlarza” z więzienia w Pińsku, potem dowódca zgrupowań partyzanckich AK w Górach Świętokrzyskich, który 16 czerwca 1944 r. poległ w Iwłaszach na Nowogródczyźnie, w walce z Niemcami – przyp. E.M.). Nazw miejscowości, w których przeprowadzaliśmy zasadzki na Niemców nie mogę sobie przypomnieć. Przez tych kilka tygodni walk przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce. Każdego niemal dnia. Skierowano nas następnie do rejonu koncentracji. Mieliśmy stanąć do walki o wyzwolenie Wilna. Baon przystąpił do dodatkowej mobilizacji ludzi z terenu, nad którym objął dowództwo kolega cichociemny por. Jerzy Buyno ps. „Gżegżółka”. Przejąłem oddział w sile kompanii. Do Wilna nie doszliśmy. Oddział rozwiązano. Część oficerów i żołnierzy internowała Armia Czerwona. Z grupą około 30 ludzi usiłowałem przedostać się do Warszawy. Od Grodna przez Białystok wędrowałem już sam. Nocami. W miejscowości Granne niedaleko od Drohiczyna próbowałem przekroczyć Bug. Był koniec lipca 1944 roku. Rosjanie rzekę już sforsowali. Zaskórniak (10 dolarów) przeznaczyłem dla przewodnika. Miał mnie przerzucić na drugą stronę, a oddał w ręce patrolu Armii Radzieckiej. Trochę się zdenerwowałem, ale byłem po cywilnemu i papiery miałem w porządku. Nazywałem się wówczas Tadeusz Mróz. Miałem ze sobą także zaświadczenie, iż Niemcy zatrudniali mnie, jako specjalistę od remontu samolotów. Zostałem internowany. Do kraju powróciłem 15 listopada 1947 roku.

I Wadowice. Po ośmiu latach nieobecności. Nie zastałem już ojca. Zginął z rąk Niemców podczas wycofywania się ich oddziałów z naszych terenów. Na miejscu w Wadowicach miałem trudne życie. Kilkakrotnie zmieniałem pracę. W 1950 roku musiałem nagle zmienić rejon zamieszkania. Wyjechałem na Ziemie Odzyskane. Wylądowałem w Nadleśnictwie Chojnów. Pracowałem jako robotnik leśny, bez dokumentów. Uzyskałem je dopiero po dwóch latach i osobistej wizycie w Warszawie w resorcie bezpieczeństwa. Po Chojnowie był Lwówek Śląski, a następnie przez kilka lat pełniłem funkcję rewidenta Lasów Państwowych Wrocław i na krótko przed emeryturą – głównego księgowego w lwóweckim nadleśnictwie.”

W marcu 1986 roku odwiedziłem Tadka w jego nie wielkim domku z ganeczkiem, położonym w ogrodzie przy ulicy Spółdzielczej w Lwówku Śląskim. Tadek nie czuł się najlepiej. Przed kilku tygodniami opuścił szpital. Coraz dotkliwiej dawały się odczuć dolegliwości lat wojennych. Wspominaliśmy wraz z żoną Tadka Barbarą, Wadowiczanką, młodzieńcze lata, profesorów, kolegów wadowickiego gimnazjum, braci Tadka – Mietka, Zbyszka, którzy tak tragicznie przeszli odyseję wojenną, poświęcili swe młode lata w walkach o wolność Ojczyzny. Ze zbioru dokumentów i fotografii Tadek sięgnął po pożółkłą już fotografię gimnazjalnego zespołu teatralnego. „Damy i huzary”, przedstawienie w 1937 roku, w którym jedną z ról kreował wraz z Karolem Wojtyłą współzałożycielem, czołowym aktorem, reżyserem szkolnego teatru wadowickiego. I drugie – wywołujące w nas głębokie wzruszenie – spotkanie koleżeńskie maturzystów 1938 roku na rzymskim probostwie, we wrześniu 1979 roku u jednego z nas, Karola Wojtyły – Jana Pawła II.

Było to ostatnie moje spotkanie z Tadkiem w jego zacisznym domku, pomalowanym na zielono, do wnętrza którego szło się po stromych schodkach.

A oto dalsze losy wojennej odysei Mietka. W lutym 1940 roku z Budapesztu szczęśliwie przez Słowację, Węgry, Jugosławię dotarł do Francji. Ale droga nie była łatwa. Najeżona wieloma niebezpieczeństwami. Czasem dokuczał głód, ogarniało zwątpienie w sens dalszej wędrówki, tęsknota za krajem, za rodziną. Konsekwentność działania, wytrwałość, które zawsze go cechowały, silna wola dalszej walki doprowadziły go do polskich oddziałów we Francji. Mietek, który przeszedł dywizyjny kurs szkoły podchorążych piechoty w Krakowie, szybko znalazł się na froncie, dzielnie biorąc udział w akcjach bojowych. 26 czerwca chlubiąca się silną armią, nie do sforsowania linią Maginota, już po kilku tygodniach Francja haniebnie skapitulowała. Mietek po raz drugi dostał się do niewoli niemieckiej. Przez kilka miesięcy przebywał w oflagu pod Berlinem i stamtąd znów uciekł, powtórnie zrzucając jenieckie pęta. W przebraniu robotnika przewędrował przez cały Śląsk. Tuż po nowym 1941 roku znów pojawił się w Gorzeniu Dolnym wśród swych najbliższych. Odpoczywał tylko 3 dni, skrzętnie notując w swym pamiętniku wojenne przygody. Gdy opuszczał ukochane góry Beskidu Małego, kierując się w kierunku Słowacji, jeden z braci Bolek zapytał go:

Mietek, czy ty musisz znowu iść?

To moje powołanie.

A gdybyś wiedział, że nie wrócisz?

Nawet gdybym to wiedział, też bym poszedł.

W połowie lutego 1941 roku był już w Budapeszcie, gdzie otrzymał legitymację polsko – węgierskiego Komitetu dla uchodźców. Ale stare szlaki przerzutowe były już zablokowane. Mietek przedzierżgnął się w wędrownego rzemieślnika, przebył Rumunię, Bułgarię, Turcję. Dopiero w Syrii znalazł drogę do polskiego wojska. Ale nikt nie chciał mu uwierzyć, że w tak niezwykłych okolicznościach dwukrotnie uciekł z niemieckiego obozu jenieckiego, że o własnych siłach przeszedł tak daleką drogę. Nie uznano mu jego oficerskiego stopnia. Jako zwykłego szeregowca wcielony został do II baonu Strzelców Karpackich. Od lipca 1941 r. baon ten brał udział w walkach o Libię, Mietek rzucał się jak desperat w najbardziej niebezpieczne miejsca, aby tylko udowodnić, że nie jest szpiegiem. Nieufność dowódców była dla niego wielkim ciosem. Po kilku miesiącach, wykazując się męstwem i rozwagą uzyskuje stopień aspiranta, dowodzi „Carrerami” (małe pancerne samochody z otwartą górą). Walczy w piaskach północnej Afryki w rejonie Tobruku, 16 grudnia 1941 roku w czasie ciężkich walk pod El Ghazelą jego pancerny pojazd trafiony został pociskiem włoskiego czołgu. Mietek otrzymał postrzał w nogi i w brzuch. Nie może wyjść o własnych siłach z płonącego pojazdu. Pozostała załoga wyskakuje w ostatnim momencie wśród żaru i kłębów dymu. Carrier płonie. Mietek do tego samego notatnika, który wyniósł z domu wpisuje ostatnie wspomnienia i słowa pożegnania. Resztką sił wyrzuca pamiętnik na gorejący piasek. Jego grób w Tobruku nosi nazwę 489.

Pozostali bracia i siostry biorą udział w akcjach konspiracyjnych.

Zbigniew Nowobilski starszy brat Mieczysława i Tadka, ur. w Palczy 19.06.1914. Do gimnazjum w Wadowicach wstąpił w 1927 r. do klasy III. Z Karolem Wojtyłą uczył się w klasie VIII i zdał maturę w 1938 r. Po maturze w 1938 r., powołany został do wojska i brał udział w kampanii wrześniowej. Po rozbiciu jego pułku wrócił w mundurze z bronią na „Dzwonek” (góra k/Wadowic) gdzie ukrył broń. Jedna z dobrze zakonspirowanych polanek na tym wzgórzu stała się punktem zbornym tworzącego się ruchu podziemnego. Nad bezpieczeństwem i tajemnicą konspiracyjnej pracy czuwał ojciec Zbigniewa Jan Nowobilski oraz sąsiad Walenty Tomulik. Zbigniew pracując w składzie opału w Sporyszu koło Żywca pełnił również funkcje łącznika w pracy podziemnej pomiędzy powiatami bielskim, wadowickim i żywieckim, dostarczając odpowiednie materiały. Często przez góry przychodził na „Dzwonek”. Zdekonspirowany, został aresztowany w 1941 r. na ulicy w Bielsku i przewieziony do więzienia śledczego w Mysłowicach, gdzie pomimo potwornych tortur nie wydał nikogo. Przewieziony w stanie agonalnym do KL Auschwitz, został tam stracony w 1942 r. Wezwanym na Gestapo w Wadowicach rodzicom, przekazano dowód wykonania wyroku.

Czy są podobne biografie wojennych polskich odysei?

Autor: EUGENIUSZ MRÓZ

Przepisał Dominika Chmielowska. Dziękujemy!

  1. Z wyrazami wdzięczności za artykuł
    | ID: 75515ae1 | #1

    Chciałam oficjalnie podziękować Panu Eugeniuszowi za napisanie artykułu o mojej rodzinie. Czy istnieje możliwość spotkania? Proszę o kontakt. Moje dane dostępne w redakcji. Pozdrawiam.

Komentarze są zamknięte