Podchodzi się do talerzyka z mięskiem na miękkich łapkach, zupełnie wyciszonych. Sprawdza się wąsikami, co dali. Aha, skrzydełko kurczaka, może być. Choć rybka byłaby lepsza. Zjada się prawie wszystko, oddychając przez nos, sapiąc i strzygąc uszami. Czasem nawet się mruczy, jeśli mama jest gdzieś obok. Dobre.
Takie zimne, lekko przeschnięte mięsko, co już stoi od godziny, jest dla kici bezwzględnie najlepsze. Ponieważ wcześniej było się w kuwecie, mniej więcej czystej i z wdziękiem zrobiło się szur – szur, teraz można z powrotem przeprawić się z kanapy na fotel po poręczach i usadowić się na wieży z poduszek. Tam należy poczekać na sen, z miną niezadowolonego szacha a sen na pewno przyjdzie.
Nie bardzo jest co robić, z resztą, trochę się nie chce, nie ma gdzie ogrzać brzuszka, bo telewizor nie był dzisiaj włączony. Kicia nie ma pretensji, gdy jej się coś zabiera. Zrobi zdziwioną minę, ze dwa razy popłacze i znajdzie nowe miejsce. Największym końcem świata i powodem do płaczu, jest niedobór grysu w kuwecie.
Napojoną i najedzoną wyrusza się na podbój świata. Zwiedza się kanapę, włazi w tunel pod narzutą, zajmuje się „domek” pod krzesłem w pokoju małej pani. Wieczorami jest symfonia zapachów w ramach świeżo zdjętej koszuli taty. I to jest bardzo zabawne.
Kiedy coś boli, dobrze jest schować się pod łóżkiem, albo w kanapie, bo wiadomo, że stamtąd nikt kota nie wyciągnie za ogon. To nie jest barbarzyński dom. Czasem zapomną nakarmić, zwłaszcza mała pani, ale nie będą dręczyć. Czasem w celu zgłębienia terenów nieznanych wsadza się główkę pod fotel w pokoju małej pani a skoro wejdzie główka, zmieści się cała kicia. Tylko trzeba ostrożnie wyminąć porzuconą czarownicę z miotłą, bo ona byłą tu pierwsza.ogonem. No czasem się jeździ, bo ta podłoga bywa śliska, ale przy dobrym rozpędzie zdobywa się drabinkę obok szarad w przedpokoju. Oczywiście tylko wtedy, kiedy wszyscy patrzą. Z radości zjada się resztki zeschniętego mięska i robi siusiu, żeby mama widziała jakim się jest grzecznym kotem.
Wieczorem, po niemal całym popołudniu leżenia na brzuchu mamy, popijania „różowego konia” kicia bywa bardzo zmęczona. Wie jednak, że jeśli cierpliwie poczeka, mama w końcu pójdzie spać. No dobra, od czasu do czasu kogoś tu trzeba pogonić miauczeniem, ale ostatecznie mama rozkłada wszelkie niezbędne piernaty, kładzie się z książką, chwilę jeszcze czyta.
Jest czas aby znaleźć optymalną pozycję wypoczynkową w nogach łóżka. Co prawda, kicia jeszcze nie śpi, ale właśnie wybiera się spać, więc żadne muchy już jej nie obchodzą. Naturalnie, jeszcze czuwa, więc niech one sobie nie myślą, że im latanie ujdzie płazem. Powoli, sumiaste wąsy ustawiają się końcami w dół. Kicia przybiera minę szlachcica na kacu, świadcząca o średnim zainteresowaniu losami świata, bo tak naprawdę szykuje się już do kolejnego polowania na wyśnione myszy. Coś mi mówi, że będzie to polowanie owocne.
Autor: Maria
PS. „Różowy koń” autorska nazwa soli fizjologicznej, którą trzeba było podawać naszej kotce kilka razy w ciągu dnia przez ostatni rok życia. Wspomagał pracę ciężko chorych nerek. Nie mam pojęcia jaka była fachowa nazwa tego specyfiku.
Koty – fajne zwierzęta, sam mam jednego
Miłe zwierzątka, też mam białego i czarnego kotka, a z psem stanowią ciekawe trio !!!