Z Tomaszem Duklanowskim, redaktorem naczelnym „Dziennika Stargardzkiego” o cenie wolnego słowa w gazecie lokalnej rozmawia Błażej Torański.
Kilka dni temu w Pana aucie na parkingu strzeżonym przekłuto szpikulcem opony, porysowano karoserię. Ma Pan wielu wrogów jako redaktor naczelny?
Zastanawiam się, kto mógł to zrobić. Niestety, lista jest długa. Niemal co tydzień ujawniamy niewygodne informacje i komuś się narażamy. Teraz widzę, że ci, którzy są nam nieprzychylni, gotowi są nawet popełniać przestępstwa. Straty są znaczne, więc zgłosiłem to na policję, która usiłuje ścigać sprawców, ale szanse są niewielkie. Staram się uczciwie redagować gazetę, więc niestety wrogów z tygodnia na tydzień przybywa.
W ubiegłym roku po krytycznych tekstach spółdzielnia mieszkaniowa wypowiedziała redakcji lokal.
Spółdzielnia w Stargardzie to jest moloch, około 10 tysięcy członków. Opisywaliśmy przekręty w jej zarządzaniu, więc spółdzielnia wypowiedziała nam w ubiegłym roku lokal, choć regularnie płaciliśmy czynsz i siedziba redakcji była tam od wielu lat. Napisali nam, że musimy się wyprowadzić. Nie podali powodu.
Naraziliście się także zarządcy wspólnoty mieszkaniowej. Czytelnik przyniósł do redakcji dwa worki dokumentów porzuconych w lesie.
Prywatny zarządca ma zarzuty prokuratorskie. Za ukrywanie dokumentów i przywłaszczanie pieniędzy członków wspólnot mieszkaniowych. Ludzie wiedzą, że podejmujemy takie interwencje, wiec ktoś zadzwonił, że w lesie pod Grzędzicami leżą worki pełne dokumentów. Akurat tam mieszka zarządca. Ma już jeden wyrok, a kolejny akt oskarżenia wpłynął do sądu. Pisaliśmy o tym trzy tygodnie temu. Po publikacji prokuratura wszczęła śledztwo.
Nie zawahał się Pan przed publikacją zdjęć gangsterów, którzy terroryzują wieś Krępcewo pod Stargardem?
Nie, bo pisaliśmy wielokrotnie o tym gangu, który okrada domy. Ludzie czują się terroryzowani i twierdzą, że policja niewiele robi. Postanowiliśmy jej pomóc i opublikowaliśmy zdjęcia trzech przestępców. Wielu wskazuje mi ich, jako sprawców przecięcia opon, ale dowodów żadnych nie mam i pewnie mieć nie będę.
Nie obawia się Pan o swoje życie?
Aż tak, to nie. W Polsce nie morduje się dziennikarzy. Nie słyszałem o żadnym przypadku.
Jarosław Ziętara.
No tak, ale nie dotykamy tego typu spraw. Liczę się jednak z pobiciem czy kolejnym zdewastowaniem samochodu, ale żeby ktoś mnie chciał zabić? Nie sądzę.
Wiele ma Pan teraz ognisk zapalnych?
Wiele. Nie boimy się poruszać trudnych tematów, więc to się samo napędza. Czytelnicy znoszą nam kolejne tematy o patologiach, korupcji, nieprawidłowościach. W naszej gazecie np. regularnie analizujemy zarobki władz samorządowych. Czytamy oświadczenia majątkowe i publikujemy, aby była transparentność. To też się nie podoba lokalnym władzom. Nikt nie lubi, jak się mu zagląda do kieszeni. I chociaż prawo nakazuje teraz ujawnienie tych oświadczeń, jak się napisze o tym w gazecie, zestawi nazwiska, to nagle wychodzi, że radny zajmuje dwa etaty. Ujawnienie, że ludzie idą do samorządu, aby się jeszcze bardziej obłowić, bulwersuje ludzi w Stargardzie, gdzie jest wielkie bezrobocie.
Są przypadki, że radni równocześnie pracują w spółkach miejskich?
Pewien radny powiatowy pracuje w urzędzie i w radzie nadzorczej spółki miejskiej.
To oczywista kolizja etyczna.
No tak, ale w takim mieście jak Stargard etyką zbyt wiele osób się nie przejmuje.
Jest Pan w stałym zwarciu z władzą?
Staramy się władzy patrzeć na ręce i często ujawniamy sprawy, które krzyżują jej plany. Ostatnio ujawniliśmy, kto ma zostać naczelnikiem wydziału, zanim rozstrzygnięto konkurs. Wszyscy głośno mówili, kto ma ten konkurs wygrać i nie można już było tak prosto tej kandydatury przeforsować.
Chce Pan powiedzieć, że konkursy i przetargi w Stargardzie są reżyserowane?
Nie mogę, bo dowodów nie ma, za rękę nie da się nikogo złapać. Ale myślę, że w każdym mieście powiatowym, co widzę na przykładzie Stargardu, naczelnika wydziału czy prezesa spółki wybiera się z układu partyjnego. A to oznacza, że konkurs jest ustawiany. Na przykład szefem spółki miejskiej został radny SLD, zarabia wiele tysięcy złotych, i tak musiało być, bo prezydenta popierają radni SLD i PiS.
Egzotyczna koalicja. Wiele procesów ma redakcja?
Teraz trzy. To jest dla nas uciążliwe. Bo w budżecie wiążemy koniec z końcem. Szarpiemy się. Tymczasem na procesy muszę jeździć do Szczecina, zapłacić za adwokata i jak pomyślę jeszcze, że sąd mógłby dołożyć karę 10-20 tys. zł, to robi się nieciekawie. Bo może nam zabraknąć na wypłatę wynagrodzeń dla dziennikarzy.
W ubiegłym roku straszył mnie procesem były minister gospodarki Jacek Piechota, który startował na senatora. Ujawniliśmy, że był tajnym współpracownikiem SB, a on nie podał tej informacji w swoim oświadczeniu lustracyjnym. Jego adwokat zagroził mi w piśmie, że jeśli tego nie sprostuję, wytoczy mi proces i zażąda 50 tys. zł odszkodowania.
To szantaż. Przeprosił Pan?
Nie, napisałem, że opierałem się nie tylko na dokumentach z IPN, ale i na zeznaniach świadków. Bo Jacek Piechota donosił na swoich kolegów harcerzy, był drużynowym w ZHP. Dotarłem do tych ludzi. Opowiadali, jak ich zastraszał, łamał życiorysy. Jeden z nich z powodu nękań Jacka Piechoty nie mógł się dostać na studia.
Nie macie w redakcji autocenzury?
Zatrudniam młodych dziennikarzy, tuż po studiach, albo jeszcze się uczą. Są poza układami, nie mają obciążeń. Pozwalam im pisać, co chcą. Sprawdzam tylko merytorycznie. Muszą zachować elementarną zasadę wysłuchania dwóch stron.
Nie tracicie reklam z powodu krytycznych publikacji? Naruszacie przecież lokalne interesy.
Na pewno byłoby ich więcej, gdybyśmy byli spolegliwi. Ale bardziej, niż na reklamach, zależy mi na czytelnikach. Robimy gazetę „agresywną”, więc mamy dobrą sprzedaż. We wrześniu ubiegłego roku, kiedy zostałem redaktorem naczelnym, gazeta był niemrawa, podupadała, sprzedawała poniżej tysiąca egzemplarzy.Teraz mamy 2 tysiące sprzedaży. Moja dewiza jest prosta: piszemy ciekawie i dla nikogo nie mamy taryfy ulgowej.
Tomasz Duklanowski, rocznik 1972, absolwent Socjologii Zachowań Ludzkich Uniwersytetu Szczecińskiego. Pracował w szczecińskim Tygodniku „Jedność”, „Nowym Kurierze” i „Głosie Szczecińskim”, był korespondentem „Życia”, współpracował z „Gazetą Polską”.
Oprac. TK, za: SDP.pl
Odwagi Panu nie brakuje..gratuluję – tak trzymać!!.