Jak wiadomo przynajmniej od czasów Arystotelesa, człowiek jest istotą społeczną. Nie jest samowystarczalny – aby przetrwać i rozwijać się, potrzebuje innych. Prawda ta w niewielu aspektach życia jest tak dobrze widoczna jak w gospodarce. Podział pracy i rynkowe wymiany pozwoliły ludzkości przejść od stadium barbarzyństwa do wysoko rozwiniętej cywilizacji, co z pewnością by nie nastąpiło, gdyby każdy chciał być ekonomicznie samowystarczalny. Potrzeba współpracy i wzajemnej wymiany istnieje już w bardzo prymitywnej gospodarce – jedni potrzebują jedzenia, mając do zaoferowania broń czy odzież; inni odwrotnie. W gospodarce barterowej (przedpieniężnej) aby doszło do wymiany, musi występować tzw. podwójna zbieżność potrzeb, co jest bardzo czasochłonne i nie zawsze możliwe.
W sytuacji zaistnienia podwójnej zbieżności potrzeb, w wyniku dobrowolnych interakcji wyłania się pieniądz – towar powszechnie akceptowany jako środek wymiany (większość ekonomistów zwraca uwagę, że pełni on również funkcję jednostki rozrachunkowej i środka przechowywania wartości, jednak należy pamiętać, że te funkcje wynikają z jego charakteru jako środka wymiany). Towar ten cechuje się (obok zbywalności) rzadkością występowania, wysoką wartością na jednostkę masy, podzielnością, trwałością i przenośnością. Na przestrzeni dziejów funkcję pieniądza pełniły różne towary, jednak w cywilizacji zachodniej w konkurencji o miano najlepszego środka wymiany wygrało złoto.
Papier zamiast złota
Z czasem wykształciły się firmy oferujące bezpieczne przechowywanie pieniądza – banki. Początkowo pełniły one funkcję magazynów – klient oddawał złoto w depozyt i otrzymywał kwit, będący zobowiązaniem banku do wydania złota na żądanie klienta. Stopniowo ludzie zaczęli odkrywać, że zamiast fatygować się do banku po złoto przed każdą planowaną transakcją wygodniej jest używać kwitów – tytułów własności do pieniądza. Było to oczywiście na rękę bankierom, którzy odkryli dla siebie źródło lepszego zarobku niż opłata za usługi magazynowe. Ponieważ banknotów używano coraz częściej, bankierzy uznali za mało prawdopodobne jednoczesne zgłoszenie się klientów po złoto. Postanowili więc wykorzystać sytuację do udzielania kredytów w postaci bądź to samego złota, bądź tworzenia dodatkowych banknotów (będących prawami do zdeponowanego w banku złota) i wręczania ich kredytobiorcom. Ilość tytułów uprawniających do przechowywanego przez bank złota z czasem stała się większa niż ilość złota faktycznie znajdującego się w banku. Tymczasem bank nieposiadający rezerwy stuprocentowej jest bankrutem, gdyż nie jest w stanie zaspokoić wszystkich roszczeń. Gdyby wszyscy uprawnieni do złota jednocześnie zgłosili się po jego odbiór do banku nieposiadającego rezerwy stuprocentowej (a więc przeprowadzili tzw. run na bank), bankructwo to wyszłoby na jaw. Wybitny szesnastowieczny teolog ze szkoły w Salamance, Saravia de la Calle przyrównywał osoby powierzające pieniądze w depozyt na żądanie bankierom do ludzi wydających niewiasty rozpustnikom bądź przysmaki żarłokom (a więc przyczyniających się do grzechu).
Interwencja i centralizacja
Przed powstaniem banku centralnego i związanego z nim systemu zabezpieczeń runy na bank zdarzały się względnie często. Groźba takiego runu, jak również konkurencja między bankami, sprzyjała więc ostrożności bankierów. Problemu nie było dopóki banknoty krążyły wśród klientów jednego banku, którzy obdarzali go zaufaniem i wierzyli w wartość jego waluty. Jeśli jednak banknoty prowadzącego nader inflacyjną politykę banku (mianem inflacji ekonomiści ze szkoły austriackiej określają wzrost podaży pieniądza bez pokrycia, a nie wzrost cen będący jego skutkiem) trafiały do klientów innych banków, często żądali oni ich wymiany na złoto, co mogło prowadzić do wyjścia na jaw bankructwa i wypadnięcia mniej ostrożnego banku z gry rynkowej.
Pokonanie groźby paniki (i związanego z nią ograniczenia dla ekspansji kredytowej) wymagało interwencji rządów. Początkowo interwencja ta przybierała postać prawnego zezwolenia na zawieszanie wypłat. W Stanach Zjednoczonych pierwsze tego rodzaju zezwolenie wydano podczas wojny z Wielką Brytanią w roku 1812 (rząd zezwolił wówczas na nierealizowanie roszczeń płatniczych banków ze stanu Nowa Anglia wobec banków z innych stanów, prowadzących mało ostrożną politykę udzielania rządowi kredytów bez pokrycia).
Zezwolenie na odmawianie wypłat okazało się jednak metodą krótkoterminową i podkopującą zaufanie ludzi do banków. Znacznie korzystniejsze z punktu widzenia zarówno banków, jak i rządów okazało się utworzenie banku centralnego (w USA tzw. System Rezerw Federalnych powstał w roku 1913, w niektórych mniej wolnorynkowych krajach – jeszcze wcześniej). Bank centralny to instytucja zarządzana przez urzędników państwowych, stojąca na czele skartelizowanego systemu bankowego. Pełni on funkcję banku banków – banki komercyjne zmuszone są przechowywać w nim swoje rezerwy i korzystać z emitowanych przezeń banknotów. Banknoty te otrzymały uprzywilejowany status prawnego środka płatniczego; bankom prywatnym zakazano emisji tych banknotów i nakazano przekazać posiadane przez nie złoto do banku centralnego. Bank centralny wszedł w posiadanie niemal całego złota w kraju, a od roku 1917 rezerwami banków komercyjnych nie mogło już być złoto, lecz rządowe banknoty. Jedynie bank centralny utrzymuje odtąd rezerwy (również cząstkowe!) w złocie. Pod wpływem tych działań, jak również propagandy zniechęcającej do bezpośredniego używania złota, coraz więcej osób (także tych przyzwyczajonych do bezpośredniego korzystania ze złota, zamiast banknotów) zaczęło korzystać z usług systemu bankowego.
Zamiast złota – zaufanie
Bank centralny zapobiega także opisanemu powyżej ograniczeniu wynikłemu z konkurencji między bankami (skłaniającego banki do ostrożniejszej ekspansji kredytowej pod groźbą napływu roszczeń wymiany na złoto od nieufnych klientów innych banków). Ustala on bowiem stopę rezerw obowiązkowych (czyli procent pieniądza, jaki banki mają obowiązek przechowywać na wypadek roszczeń klientów do wypłaty); a także stopy procentowe (oprocentowanie kredytu udzielanego przez bank centralny bankom prywatnym, wpływające na oprocentowanie kredytu udzielanego przez banki prywatne innym podmiotom). Stopy te są jednakowe dla wszystkich banków, co sprawia, że prowadzą one ekspansję kredytową w mniej więcej jednakowym tempie. Niweluje to problem roszczeń ostrożniejszych banków, wobec prowadzących ekspansję szybciej. Bank centralny może również powodować inflację w inny sposób – kupując aktywa (zazwyczaj obligacje skarbowe) za wypisane przez siebie czeki stworzone ex nihilo. Banki prywatne otrzymują wówczas czeki banku centralnego, które powiększają ich rezerwę (i wraz z nią możliwości ekspansji kredytowej).
Niemniej istotną rolą banku centralnego jest zwiększanie zaufania do całego systemu bankowego. Nawet gdy zminimalizowano ograniczenie wynikłe z konkurencji bardziej ostrożnych banków, ekspansja kredytowa, a wraz z nią możliwości zarobku bankierów są ograniczone przez brak zaufania ludzi do banków. Bank centralny, jako instytucja rządowa, w której obowiązkowo banki komercyjne lokują swoje rezerwy, cieszy się wielkim zaufaniem ludzi. Zaufanie to rozciąga na inne banki, gdy ogłasza, że w razie problemów będzie pełnił wobec nich rolę pożyczkodawcy ostatniej instancji. Ponadto, gdyby jakiś bank prywatny mimo wszystko zbankrutował, bank centralny gwarantuje oddać klientom równowartość kwoty, którą w nim ulokowali. Poprzez poszerzenie klienteli systemu bankowego, zniwelowanie ograniczeń wynikających z konkurencji między bankami i wzbudzenie zaufania do systemu bankowego bank centralny ustabilizował system oparty na rezerwie cząstkowej i wzroście podaży pieniądza.
To jednak nie koniec zwiększania wpływu banku centralnego (a przez to rządowej ingerencji w gospodarkę). Bank centralny był nadal w pewnym stopniu zagrożony na etapie, gdy banki komercyjne na pokrycie swoich rezerw miały już nie złoto, lecz banknoty (czy czeki) banku centralnego, jednak on sam utrzymał nadal rezerwy (częściowe) w złocie. W razie żądań wymiany banknotów na złoto przez bank centralny wyszłoby na jaw, że również on jest bankrutem i jako instytucja praktykująca rezerwę cząstkową nie ma wystarczającej ilości złota na pokrycie wszystkich roszczeń.
Takie zagrożenie powstało chociażby w sierpniu 1971 roku – banki europejskie zagroziły żądaniem wymiany amerykańskich dolarów na złoto. Prezydent USA Richard Nixon ogłosił wówczas koniec wymienialności dolara na złoto. Dolar stał się więc pieniądzem fiducjarnym (od fides – „wiara”), opartym wyłącznie na wierze w prestiż rządu. Pieniądz utracił w zasadzie jakiekolwiek pokrycie w realnym dobru, a niezwykle istotna bariera na drodze do inflacji została pokonana. Zdaniem coraz większej ilości ekonomistów, system oparty na ciągłej kreacji pustego pieniądza (powstały dzięki ustabilizowaniu praktyki rezerwy cząstkowej i odejściu od złota) musi prowadzić do coraz to nowych kryzysów. Obecne problemy finansowe świata są tego dowodem. Co więcej, z systemem tym wiążą się poważne problemy moralne.
Gospodarka inflacyjna – wychowanie utracjuszy
Jakie są skutki zwiększenia podaży pieniądza (zarówno za czasów pieniądza towarowego, w rodzaju złota, jak i współczesnej waluty fiducjarnej)? Pierwszym z nich jest efekt redystrybucyjny: jeśli bank X zwiększa podaż pieniądza (współcześnie bank prywatny nie może emitować banknotów, jednak może udzielić kredytu w postaci zapisu na koncie), pieniądze te otrzymuje najpierw do dyspozycji kredytobiorca. Ich siła nabywcza nie jest jeszcze zmniejszona, więc kredytobiorca korzysta z tego i na przykład kupuje samochód. W miarę rozchodzenia się pieniędzy po gospodarce ceny rosną. Ci, do których nowe pieniądze trafią najpóźniej, są pokrzywdzeni najbardziej (ich siła nabywcza jest już znacznie mniejsza, podobnie jak siła nabywcza pieniędzy będących dotychczas w ich posiadaniu).
Po drugie, ze wzrostem podaży pieniądza wiąże się zjawisko cyklu koniunkturalnego. Gdy bank centralny ułatwia ekspansję kredytową bankom komercyjnym (na przykład przez zmniejszenie stopy procentowej), jest to sygnał mylący dla przedsiębiorców. Stanienie kredytu sugeruje im większą opłacalność długofalowych przedsięwzięć inwestycyjnych (które nie przynoszą zysków przez długi czas, przez który potrzebują być finansowane właśnie z kredytu). Dochodzi więc do boomu inwestycyjnego. Po pewnym czasie, jeśli bank centralny nie chce doprowadzić do katastrofy hiperinflacji, musi dokonać działań mających na celu schłodzenie gospodarki (jak, na przykład, podniesienie stóp procentowych). Kredyt ponownie drożeje, a uzależnione od niego długofalowe przedsięwzięcia bankrutują (faza recesji).
Po trzecie, inflacja wiąże się z problemami księgowymi, które istnieją wówczas, gdy ludzie pomylą zysk nominalny z realnym i w swoich kalkulacjach nie uwzględnią spadku realnej wartości pieniądza (wywołanej wzrostem jego podaży).
Czwartym, szczególnie interesującym z konserwatywnego punktu widzenia aspektem inflacji jest zniechęcenie ludzi do oszczędzania, a zachęcenie do życia na kredyt i szybszego wydawania pieniędzy (w obawie przed przyszłym spadkiem jego wartości). Jak pisał Ludwig von Mises, inflacja uczy młodzież żyć teraźniejszością i gardzić tymi, którzy chcą ją uczyć „staromodnej” moralności i zapobiegliwości. Gospodarka inflacyjna idzie więc w parze z konsumpcjonizmem, hedonizmem, krótkowzrocznością, nieodpowiedzialnością i brakiem przezorności. Zamiast myśleć o przyszłości własnej i potomstwa, ludzie myślą wyłącznie o natychmiastowym użyciu. Rodziny ubożeją (nawet jeśli ich standard życia chwilowo wzrasta), stając się zależne od banków. W niektórych sytuacjach dochodzi do interwencji komorniczej i nędzy wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami. Podobnie państwa coraz silniej się zadłużają i uzależniają od kredytodawców. Podobne problemy zadłużeniowe co Grecja (zadłużona na 350 miliardów euro), Irlandia, Hiszpania i Portugalia mają także Stany Zjednoczone (których rating, a więc ocena zdolności do spłaty zobowiązań, został obniżony, a dług publiczny wynosi około 14,5 biliona dolarów).
Najgorsze dopiero przed nami?
Można zatem powiedzieć, że do „tradycyjnych” kryzysów związanych ze zmianą stóp procentowych i nietrafionymi inwestycjami (takich jak kryzys finansowy lat 2007–2009) dochodzą kryzysy zadłużeniowe (takie jak ostatni kryzys grecki). Wielu analityków, jak na przykład Mark Mobius, prezes Tempelton AM, twierdzi, że najgorsze dopiero przed nami. Nie można wiecznie mnożyć pieniądza bez pokrycia i żyć na kredyt – w końcu trzeba zapłacić cenę. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że coraz bardziej prawdopodobny nowy wielki kryzys spowoduje opamiętanie się i powrót do pieniądza towarowego, rezerwy stuprocentowej i przede wszystkim „staromodnej moralności”. Potrzeba też wiele modlitwy o to opamiętanie – modlitwy do Chrystusa i Jego Niepokalanej Matki.
Autor: Marcin Jendrzejczak, artykuł udostępniony za zgodą redakcji dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, nr 23, listopad-Grudzień 2011 r.