Najpierw pragnę zapytać, jak się to wszystko zaczęło, to znaczy kiedy Pan rozpoczął podróżowanie, w którym okresie życia i dlaczego?
Trzeba zacząć chyba od tego, że wychowałem się w pięknym miejscu – w Kotlinie Kłodzkiej. Mieszkałem w Nowej Rudzie, teraz zresztą wróciłem tam, bo mieszkałem w różnych miejscach – Wrocław, Kędzierzyn Koźle. Z mojego domu rodzinnego widać całą panoramę Gór Sowich, to są najstarsze góry w Polsce – sławne sjenity sowiogórskie. A więc w zasadzie od dziecka podróżowałem. Moja pierwsza wyprawa, na którą mama kupiła plecak i namiot, była w Góry Sowie, potem Bardzkie, Złote i na Śnieżnik. Było to po skończeniu ósmej klasy. I wtedy chyba się zaczęło. Mimo tego, że skończyłem technikum elektroniczne w Wałbrzychu, czyli z zawodu jestem elektronikiem, to zawsze pasjonowałem się geografią. Skończyłem studia geomorfologiczne we Wrocławiu, zresztą pracę pisałem u sławnego profesora Jahna. Tak się zaczęła przygoda z geografią.
A jaka była pierwsza podróż zagraniczna? Interesuje mnie zwłaszcza pierwsza podróż do kraju, o którym można powiedzieć, że był egzotyczny, pozaeuropejski.
Pierwsza w ogóle podróż zagraniczna to były słowackie Tatry. Ale pierwsza podróż egzotyczna jest związana z moją pierwszą pracą. Dostałem ją w małej miejscowości (Przedborowa między Ząbkowicami a Bielawą) i tam uczyłem jako młody nauczyciel w szkole. Do Przedborowej przyjechał wtedy ksiądz misjonarz, ja się z nim zaprzyjaźniłem, dużo rozmawialiśmy. Odprowadzałem go kiedyś na lotnisko, on odlatywał do Afryki. Powiedział, że mnie tam zaprasza. Myślałem, że to takie „gadanie” tylko, kurtuazja. Uczyłem dalej w szkole, aż pewnego dnia – nawet dobrze pamiętam tę lekcję, to była piąta klasa podstawówki – zapukała sprzątaczka, pokazała taki kolorowy list, a to był list właśnie od tego misjonarza. Zacząłem czytać, dzieciakom coś zadałem i w pewnym momencie zacząłem się trochę nienormalnie zachowywać – skakać pod sufit, cieszyć się. Dzieci chyba pierwszy raz widziały mnie w takim stanie. Powiedziałem im: „Słuchajcie, dzieci, to jest dla mnie wielka rzecz, mam zaproszenie do Ruandy, do środkowej Afryki”. I to była pierwsza podróż egzotyczna – Ruanda, środkowa Afryka. Jeszcze przed tą słynną wojną między Hutu a Tutsi.
No właśnie – wojny, tego typu wydarzenia. Jeżeli mówimy o Afryce, o niektórych krajach azjatyckich, to tam często się takie rzeczy zdarzają. Czy Pan podczas podróży miewał wrażenie, że może być niebezpiecznie, że dzieją się sytuacje niepokojące, czy była taka atmosfera na ulicach – głód, wojna, niepewność?
Jak można dam taki przykład: kiedyś wróciłem z Indii i żona mówiła, że w Delhi były rozruchy. Czy ja to czułem? Po prostu to atmosfera wielkiego miasta, 10-12 milionów mieszkańców, tego się nie czuje. Spotkałem się z wieloma rzeczami, na przykład były ośrodki, w których widziałem ludzi umierających z głodu, takie sytuacje widziałem. Natomiast konflikt, wojnę – nigdy. Poza tym ja się zawsze czułem bardzo bezpiecznie. Jest podstawowa zasada – jeżeli wchodzę w jakieś środowisko, to nie mogę np. w biednej dzielnicy w Delhi być obwieszony zegarkami, biżuterią etc. Bywało nawet tak, że ściągałem obrączkę, żeby nikogo nie prowokować, nie kusić. Przykład: kiedyś w Luxorze widziałem Amerykanki, wychodzące z autobusu, ubrane jak na plażę, może nawet bardziej nieprzyzwoicie. I one potem się dziwią, że jakiś Arab strzela… Nie mówię, że powinny ubierać burki, ale to tak, jak z chodzeniem do kościoła – człowiek nawet jeżeli nie jest wierzący, to przez szacunek stara się dostosować. Ja wchodziłem do różnych świątyń, nigdy nie udawałem, że jestem muzułmaninem, Żydem, jestem katolikiem, ale trzeba umieć się zachować. Inny przykład: kiedyś byliśmy w Indiach, w świątyni. W pewnym momencie Hindus odprawiający ceremonię zaczął rzucać wianki z kwiatów, ja kilka takich wianków wyłapałem i nie bardzo wiedziałem, co z nimi zrobić. I to była sytuacja bardzo niezręczna dla mnie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że trzeba jednak często mieć dystans, obserwować z boku, jeżeli się nie wie, jak postąpić, to lepiej nie brać udziału w czymś.
Mówił Pan o Afryce, Indiach, czyli o krajach kojarzonych z obszarami ciepłymi – zwrotnikowymi, równikowymi. Czy ma Pan na koncie również podróże do krajów północy albo wręcz polarnych?
Mnie w zasadzie obszary polarne nigdy nie interesowały. Ja po prostu bardzo lubię ludzi… Byłem w Norwegii, najdalej na północ to właśnie w północnej Norwegii, ale wydaje mi się, że jakoś mnie to nie ciągnie bardzo.
Zapytam o to samo, o co pytałem innego podróżnika, Pana Dąbrowskiego. Czy faktycznie można mówić o różnicy w mentalności ze względu na klimat – w krajach północy wszystko toczy się na ulicy, jest gwar, a północ jest bardziej zdyscyplinowana, surowa?
Bezwzględnie tak. Ja mogę to na przykładzie Norwegii opisać, w której byłem kiedyś cztery miesiące. Norwegowie nie są tacy spontaniczni. Ja zresztą czuję się wschodniakiem (moja mama urodziła się we Lwowie), a wschodniacy są raczej wylewni… Jak byłem np. w Egipcie czy w Indiach, to ludzie byli tam bezpośredni. Pamiętam, że po dwóch dniach w Delhi ludzie podchodzili do mnie, znali moje nazwisko, wołali po imieniu. Ale to nie zawsze jest taki schemat, bo np. gdy byłem w Japonii, to Japończycy byli bardzo zdystansowani. To może dlatego, że to kraj wyspiarski, który się trochę izoluje, zresztą Japonia jest mało wymieszana, jeśli chodzi o mniejszości narodowe, to kraj hermetyczny.
Ameryka Południowa – czy ją też Pan zwiedzał?
Tak. Byłem w Peru, Boliwii. Chciałem być na Atakamie, to jest najsuchsza pustynia świata. Potem była tzw. niska selva, puszcza równikowa. Byłem w Puerto Maldonado, gdzie dopłynąłem łodzią przez puszczę. Później Andy, sławne Machu Picchu.
Pan podróżuje samotnie czy w grupie? W sposób zorganizowany, mając wszystko zaplanowane czy na zasadzie: przyjeżdżamy i zaczynamy myśleć, gdzie się przejść?
Ja mam wszystko zaplanowane, z tym że to nie jest tak, że trzymam się planu kurczowo. Na przykład ostatnio w Australii, gdy lecieliśmy z Alice Springs do Sydney, syn zobaczył przez okna samolotu plażę. Ja planowałem zobaczyć Trzy Siostry (takie skały na północ od Sydney), ale zdecydowałem, pomimo planu, że najpierw wykąpiemy się w morzu. Potem się okazało, że nie ma już czasu na zobaczenie tych skał.
Przygotowuję podróż, to trwa dwa, trzy lata – wtedy czytam, zbieram różne informację. Ale to nie jest tak, że mam miejsca w hotelu zarezerwowane etc., to tylko ramowy plan. Wydaje mi się, że zawsze jest problem, bo dużo miejsc jest ciekawych i coś trzeba wybrać. Jeśli nie ma planu, człowiek nie jest przygotowany, to podróż jest chaotyczna. Ja uważam, że jednak trzeba się przygotować.
Czy zdarzyło się Panu przypadkiem spotykać Polaków gdzieś w świecie – głębia dżungli czy pustyni i tam nagle polski misjonarz, emigrant, inny podróżnik?
No, podróżnik może nie, chociaż… Też, ale bardziej byli to Polacy tam mieszkający. Pamiętam taką Panią w Ruandzie, której mąż był ministrem, ona go poznała w Pradze czeskiej na studiach. Mieszkała razem z nim, mieli piękny dom z basen, z klimatyzacją – na warunki afrykańskie to był luksus niebywały. W Peru spotkałem Panią Kralewską, to jest Polka, która wyszła za mąż za Peruwiańczyka (Indianina). Podróżowałem razem z nią, zresztą bardzo często pytałem jej męża o różne rzeczy, ten człowiek znał polski, studiował w Polsce. A więc spotkania były.
Jeszcze może odnośnie tego, z kim podróżuję – tu nie ma żadnej zasady. W Japonii byłem z żoną, w Australii z najmłodszym synem, w Ameryce Południowej zupełnie sam, w Egipcie kiedyś z grupą. Różnie.
Podsumowując, prosiłbym, żeby Pan opisał mniej więcej w jakich krajach był, na jakich kontynentach i czy w każdym z krajów tylko raz, czy może wracał Pan do niektórych, a jeśli tak, to jakie zmiany Pan obserwował?
Tak może od końca: ostatnia moja podróż to była Australia, dwa lata wcześniej Japonia, wcześniej Peru, Kanada, Indie, Egipt, środkowa Afryka. Do tego podróże po Europie, byłem w wielu krajach europejskich.
Czy powracam w te same miejsca? Raczej nie, bo trochę mi szkoda życia. Taki mój ulubiony kraj to Węgry, czuję dużą sympatię do Węgrów. To się wiąże też z moimi pierwszymi podróżami po Europie. Dużo sympatycznych sytuacji było na Węgrzech, ja myślę, że mamy z Węgrami dużo wspólnego. Tam się rzeczywiście dużo zmienia, weźmy np. te ostatnie zmiany z Orbanem… To może nie na ten wywiad, ale ogromne zmiany się z tym wiążą.
Końcowe pytanie. Jakie są najbliższe, konkretne Pana plany podróżnicze, a jakie są dalsze marzenia, plany w zarysach?
Chciałbym pojechać Koleją Transsyberyjską, planuję to, przygotowuję się. Moim zamierzeniem jest dotrzeć nad jezioro Bajkał, to znaczy: Moskwa i potem jezioro Bajkał, później Ułan Bator, pustynia Gobi, stepy, wreszcie Chiny i Tybet. Chciałbym pojechać tamtejszą koleją. W szkole uczono, że najwyżej położona jest kolej Malinowskiego. To jest oczywiście już historia, bo Chińczycy zbudowali ostatnio najwyższą kolej na świecie – w Tybecie. Druga wyprawa, którą planuję, to Ziemia Święta, chciałbym tam pojechać, ale troszkę szerzej – nie tylko Izrael, ale także Syria, Jordania.
Często jest też tak, jak np. z Japonią. W ogóle się do Japonii nie przymierzałem. Na pewnym weselu Pani młoda powiedziała, że zaprasza mnie do Japonii. Ja odparłem, że nie przyjmuję tego zaproszenia, że najpierw niech porozmawia z mężem, czy się zgadza. Mąż się zgodził i pojechałem do Japonii. Ten mąż pracował w strefie wolnocłowej w Wałbrzychu i został wysłany na rok do Japonii. A więc jeśli ktoś mnie zaprasza, to inne plany odsuwam na później.
Dziękuję bardzo.
Pan Bolesław Grabowski jest nauczycielem geografii i podróżnikiem. Zwiedził m.in. Japonię, Australię, Peru i Boliwię, Kanadę i USA, Indie, Egipt, kraje Afryki Środkowej i wiele państw europejskich (m.in. Norwegię, Szwecję, Danię, Hiszpanię, Portugalię, Szwajcarię). Obecnie prowadzi w szkołach prelekcje nt. podróży, podczas których prezentuje slajdy i pamiątki z podróży, opowiada o ludziach, zabytkach i przyrodzie. Można się z nim skontaktować pod adresem e-mail: [email protected]
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze „Słowa Wrocławian” nr 10/2011