Lada chwila zacznie się opolski festiwal, w tanecznym korowodzie i charakterystycznym pląsie zapomni się Opole i Opolszczyzna. Mało kto jednak pamięta, iż dokładnie rok temu (dop. red. art. z 10 czerwca br.) upalnego czerwca wstrząsnęła opolanami – przynajmniej niektórymi – makabryczna wiadomość odnalezienia rozkładających się zwłok dra Dariusza Ratajczaka na terenie centrum handlowego „Karolinka”. Symbolika miejsca tego przygnębiającego i makabrycznego zdarzenia była znamienna dla naszych czasów – to tak jakby zdehumanizowane i zmaterializowane społeczeństwo w konsumpcyjnym pędzie za wszystkim wypluło wręcz z siebie przeszkadzający i niewygodny mu „element”. Toksyczność tej śmierci , podobnie jak wcześniej postaci opolskiego historyka po ogólnopolskim i światowym wręcz linczu, jest wciąż tak mocna i pewnie jeszcze długo będzie trwała w prowincjonalnym opolskim światku, iż pozbawiła co niektórych nawet szacunku wobec majestatu śmierci.
Kiedy czytało się nagłówek w opolskim wydaniu GW – „Znaleziono ciało kłamcy oświęcimskiego” – to zastanawiałem się, czy naprawdę mściwość ludzka i podłość – wydawałoby się ludzi wykształconych i czasami wrażliwych (np. na krzywdę zwierząt!) ma jeszcze jakieś granice? Ciekawe, czy autorzy takiego tytułu chcieliby przeczytać publicznie identyczny anons o którymś ze swoich bliskich? Skoro nie mieli żadnego szacunku do zmarłego, to mogli przynajmniej wziąć wzgląd na dzieci i najbliższą rodzinę historyka… W tak sformułowanym tytule wyczuwało się już nie tylko pogardę, ale swoisty rodzaj satysfakcji, iż zniszczono człowiekowi – w świetle prawa przecież nieskazanemu na żaden wyrok – karierę, pracę, rodzinę, zdrowie, aż w końcu wyeliminowano go fizycznie.
Kiedy zacząłem się zastanawiać rok temu nad okolicznościami tej tragicznej, przedwczesnej śmierci osoby z pewnością kontrowersyjnej i trudnej, to przez moment przebiegła myśl, iż może mamy do czynienia z ostatnią intelektualną prowokacją dra Ratajczaka i jednocześnie swoistym krzykiem rozpaczy domagającym się sprawiedliwej i ludzkiej oceny. Toteż co w tej sytuacji można było już wówczas uczynić to usiąść i napisać coś w rodzaju osobistego tekstu wspomnienia i pożegnania człowieka, obok którego być może przechodziliśmy zbyt obojętnie, nie dostrzegając do końca jego dramat. Poniżej fragment tekstu opublikowanego w jednym z ogólnopolskich kwartalników.
Doktor Dariusz Ratajczak – Post mortem.
Ten rodzaj do pewnego mementum jestem winien doktorowi Ratajczakowi. Być może jest ono jeszcze za wczesne, nie wyzute z nabrzmiałych emocji i pośpiesznych sądów, kiedy grób jeszcze świeży i wspomnienia żywe. Odzywają się jednak w człowieku gdzieś pokłady żalu i elementarne odruchy wyrzutów sumienia, iż żyjąc tuż nieopodal, ocierając się zapewne o jego postać, nie udało się zwłaszcza środowisku narodowo-konserwatywnemu „zachować” doktora Ratajczaka od destrukcyjnej drogi, która zakończyła się makabrycznym odkryciem rozkładających się zwłok w sąsiedztwie konsumpcyjnego harmidru na jednym z opolskich parkingów handlowego centrum. Choć nigdy bezpośrednio nie zwrócił się do mnie o pomoc, czy środowiska, któremu przez krótki czas przewodziłem w Opolu, to sygnały jakie wysyłał – zwłaszcza wywiadem na forum swoich de facto „prześladowców” (wymowny tytuł „Kłamca nie ma już siły”) – były nie tylko objawem prowokacyjnej niezgody na zastany stan rzeczy, ale i swoiście zakamuflowanym sygnałem o pomoc.
W naszej, jak ufam, wciąż zachodniej cywilizacji nastawionej podmiotowo wobec drugiego człowieka nie odmawia się potrzebującemu pomocy, bez względu na to kim jest, a nawet wówczas, kiedy sam takiej pomocy świadomie nie oczekuje: wykluczonych zdrowotnie czy społecznie jako zachodnie społeczeństwa usiłujemy przywrócić z powrotem na łono organizmu społecznego, nawet kryminalistów, jeńców, wrogów… etc. „resocjalizuje” się, dając im często powielekroć kolejne szanse. W naszej chrześcijańskiej etyce trudno znaleźć zbrodnię czy występek za który skazuje się człowieka już za życia na „wieczne potępienie ducha i ciała”.
Zapytajmy nieco retorycznie, co też uczynił Dariusz Ratajczak, iż bezpowrotnie „skreślono” go jako obywatela, historyka, nauczyciela, ojca, męża… w końcu człowieka i zgotowano taką infamię? Czy można znaleźć jakieś usprawiedliwienie na nieodrobioną lekcję ludzkiego przebaczenia i miłosierdzia? Wręcz zdaje się czymś niemożliwym, żeby zdekonstruować choćby chrześcijańską koncepcję człowieka, który ze swej do pewnego stopnia transcendentnej natury posiada w sobie immanentnie pierwiastki dobra, a nie li tylko całkowitego zła. Niestety, tutaj mogłoby się wydawać całkiem coś przeciwnego, patrząc na zachowawcze reakcje nie tylko medialnej jak i środowiskowej obstrukcji, która odbywa się nawet post obitum.
Opolskie wydanie „Gazety Wyborczej” i jej środowisko w swej bezczelności anonsując po raz pierwszy na swej witrynie śmierć doktora Ratajczaka „Znaleziono ciało kłamcy oświęcimskiego” udowodnili, iż nawet w majestacie śmierci można jednak pozbawić człowieka godności oraz prawa do jakiejkolwiek rehabilitacji, a dobroduszne idee o tolerancji dla wszelkiego typu wykluczonych, „innych”, „obcych” należy włożyć między akademickie wzdychania. Co gorsza w tanatologicznych koncepcjach często trup bywa jeszcze nośnikiem różnych sensów, związanych z życiem osoby, zwłaszcza w przypadku ofiar, męczenników…etc. generalnie traktowany winien być neutralnie zgodnie z cywilizacyjnie nam bliskim uszanowaniem zmarłych. Tutaj mamy wręcz coś odwrotnego – „toksyczność” trupa doktora Ratajczaka jest wciąż niebywała: środowisko akademickie, które z premedytacją skazało go na banicję, głucho milczy; prasa lokalna jedynie sucho informuje (ewentualnie między wierszami wciąż upokarza), nikt jednak nie waży się na jakiś głębszy, odautorski komentarz, rodzina – mająca do tego niewątpliwie prawo – pośpieszenie i skrycie chowa zmarłego.
Niestety, siła rażenia tej ofiary w myśl koncepcji Rene Girarda o koźle ofiarnym i konsekwencji naruszeniu społecznego tabu, jest do dziś tak silna, iż sieje popłoch pośród akademickich „byłych” oczywiście kolegów i koleżanek, którzy zwyczajnie boją się zabrać głos na temat już przecież odeszłego (ale jakże wciąż „toksycznego trupa”) w obawie przed najmniejszym rzuceniem cienia posądzenia o jakiekolwiek sympatyzowanie z ś.p. byłym pracownikiem opolskiej uczelni. Śmieszne i obrzydliwe zarazem.
Tutaj znowu nasuwa się daleka asocjacja w przedstawianiu takich granicznych sytuacji jak – zaszczucia człowieka, naturalistycznego ukazywania najgorszych cech ludzkich – w których literackim przedstawianiu wręcz pławił się narracyjnie Stefan Żeromski. Autor „Zmierzchu” , „Złego przeczucia” czy „Zapomnienia” z odrobiną tragicznego masochizmu pewnie by opisał mistrzowskim piórem w swoich opowiadaniach końcówkę życia doktora Ratajczaka. Frenetyczno-makabryczny obraz ludzkiej śmierci, tragiczny los antycznego bohatera, pogrążanie się człowieka w swoich słabościach, dosłowne zaszczucie, tępa obojętność otoczenia, społeczna śmierć za życia…, te i inne elementy końca opolskiego historyka znalazłyby z pewnością wdzięczne i umiejętne odzwierciedlenie w werystycznym piórze twórcy „Popiołów”, który bynajmniej nie sympatyzowałby do końca z poglądami opolskiego historyka. Jednak raz jeszcze wraca nam również w trakcie tego wolnego i – nie ukrywam – śmiałego zestawienia zobowiązujące przesłanie, którego niewątpliwie zabrakło.
Przypomnijmy pokrótce, jak to się zaczęło – tzw. początek końca doktora Ratajczaka; niewątpliwie bardzo dobrze zapowiadającego się historyka, z inteligentnym spojrzeniem i utalentowanym piórem, które zauważają nie tylko środowisko akademickie, ale i gazety lokalne, do których pisuje. Na początku 1999 r., w marcu, własnym sumptem wydaje kilkadziesiąt (320) egzemplarzy zbioru felietonów jak i esejów zatytułowanych adekwatnie do zawartości: „Tematy niebezpieczne”. Warto wczytać się we wstęp tej książeczki, gdzie autor przewiduje złowrogie reakcje – choćby zarzuty o antysemityzm, do pewnego stopnia przewiduje konsekwencje, zapewniając, iż jako „prawdziwy mężczyzna” bierze je na siebie, choć dziś możemy zapytać – czy o aż takim medialnym poruszeniu myślał, jakie wywołał?
Należy jednak dodać, iż „Tematy niebezpieczne” to rodzaj uwertury bezkompromisowości, wierności prawdzie historycznej, czy odwagi sięgania po tematy tzw. kontrowersyjne w III Rzeczypospolitej, a zwłaszcza w środowisku tak zachowawczym i prowincjonalnym jak Opolszczyzna: już bowiem jego praca magisterska, obroniona na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu – „Polacy na Wileńszczyźnie 1939-1944″, wydana później w formie książkowej, traktowała o walkach wileńskich i nowogródzkich oddziałów AK z partyzantką sowiecką i była przedpolem do nieuchronnych konfrontacji i postaw antypoprawności. Po rozpoczęciu pracy na tzw. „czerwonej Sorbonie”, tak już niemal półoficjalnie mówi się o Uniwersytecie Opolskim, musiał mocno narazić się opolskiemu środowisku nie tylko śmiałymi wykładami, sympatią studentów, ale przede wszystkim na pierwszy rzut oka neutralnie brzmiącą rozprawą doktorską: „Postawy ludności Śląska Opolskiego w świetle wyroków Wojskowych Sądów Rejonowych w latach 1945-1955″. Praca ta bowiem była w istocie obszernym przeglądem represji komunistycznych na Opolszczyźnie w pierwszym dziesięcioleciu ‘Polski Ludowej”. Jej „niewygodność” polegała na tym, iż – jak sam przyznawał – z nazwiska wymieniał sędziów, prokuratorów, pracowników Urzędu Bezpieczeństwa, milicjantów i donosicieli, którzy odpowiadali za mniejsze i większe zbrodnie tamtego okresu. Zdarzało się, że w przypisach padały nazwiska krewnych pracowników Uniwersytetu Opolskiego, toteż prawdopodobnie jej obrona musiała odbyć się przy drzwiach zamkniętych, co jest czymś niespotykanym w świecie akademickim.
A później to już oczywiście niemalże światowa histeria wokół kilkustronicowego tekstu dotyczącego poglądów rewizjonistów holocaustu. W tym czasie byłem młodym doktorantem i z odrazą obserwowałem z bliska tę niezmierną nagankę, całkowicie nieproporcjonalną do czynu oraz „święte” oburzenie kadry profesorskiej, która często po prostu nie znała samej pracy Ratajczaka. Coraz częściej spotykam jednak tezy, iż tematyka żydowska, którą poruszał Ratajczak wcześniej na wykładach, czy w tej publicystycznej – pamiętajmy – publikacji to tylko pretekst, na który dały się złapać ogólnopolskie „elity”: Muzeum Oświęcimskie, Ambasada Izraela, niektórzy członkowie rządu Buzka oraz ludzie z otoczenia prezydenta Kwaśniewskiego, dyrektor Muzeum w Oświęcimiu, rzecznik Ambasady Izraela w Warszawie, Michał Sobelman sugerujący zwolnienie Ratajczaka z uczelni czy Władysław Bartoszewski wysyłający historyka do zakładu psychiatrycznego… itp. Mnożyć by można postaci i z „prawej” i „lewej” strony, które pospiesznie dołączały do skandującego, oszczerczego tłumu, domagając się ofiarniczego stosu z Ratajczaka. Na jego też nieszczęście weszła świeżo ustawa o kłamstwie oświęcimskim, więc i nie omieszkano na nim, jako pierwszym obywatelu Rzeczypospolitej, przetestować jej przydatność. Podobno jednak w tym zgiełku nagonki na samotnego i coraz bardziej zaszczutego naukowca zacierali ręce ci, którym Ratajczak nastąpił na odcisk w Opolu: być może zawistni i zazdrośni koledzy, wymieniani z nazwiska komuniści i donosiciele, poprawnościowe elity z jej nadwornym dziennikiem…etc. Może nie mogli już spokojnie tolerować niepoprawnych tematów o żołnierzach NSZ-u, Dmowskim, Witosie, Powstaniach Śląskich, zabójstwie Piaseckiego, polskim czerwcu, żołnierzach niezłomnych, komunistycznych zbrodniach i sądach…etc., które dochodziły do nich za wykładowej ściany.
Po rocznym upokarzaniu dra Dariusza Ratajczka przez komisję dyscyplinarną opolskiej uczelni, w skład której, co ciekawe, wchodzili, psycholog jako rzecznik dyscypliny UO (Władysław Łukaszewski, który po kilku latach skwapliwie ze swym zespołem przeszedł do innego ośrodka akademickiego dla prawdopodobnie większej gaży, jednocześnie dezorganizując nie tylko macierzysty instytut ale i pozycję opolskiej uczelni), chemik, historyk średniowiecza, drugi psycholog oraz ksiądz z Wydziału Teologicznego UO, zakazuje się mu pracy w zawodzie na 3 lata. De facto skazuje się go na środowiskową banicję z marnymi szansami możliwości powrotu. Żeby tego jeszcze było za mało, zwłaszcza dla nauczyciela akademickiego, prokuratura opolska wszczyna z urzędu postępowanie i doprowadza do ciągnącego się procesu, który oprócz kolejnych upokorzeń osamotnionego historyka i wyrzuceniem publicznych pieniędzy przez nadgorliwych prokuratorów, którym z kolei brakowało w tym czasie wytrwałości w tropieniu korupcyjnych przestępstw postkomunistycznych włodarzy Opola, kończy się wyrokiem wskazującym na małą szkodliwość czynu. Dla doktora Ratajczaka, który być może w swej naiwności był przygotowany na różne ataki, wystarczającym ciosem – zwłaszcza pamiętajmy w prowincjonalnym środowisku – była medialna wrzawa i stygmatyzacja, która zaczęła prześladować go do końca życia i pośrednio ten tragiczny koniec przyspieszyła.
Jak niełatwo zauważyć, dynamiczna kariera zawodowa obiecującego historyka brutalnie zostaje przerwana. Złośliwi mogą powiedzieć, iż na własne życzenie. O reszcie wypadków na tej równi pochyłej dra Ratajczka w większości już wiemy. Wyrzucony z wilczym biletem z uczelni doktor Ratajczak tuła się i to dosłownie po świecie i Opolu, jak spojrzymy na ostatnie lata jego życia. Przegrywa nie tylko z bezduszną atmosferą zapyziałego regionu, dwulicowością rzekomych lub chwilowych przyjaciół, którzy kto wie, czy nie wykorzystują go do swoich politycznych celów, ale nade wszystko pokonuje go nałóg, który przeszkadza mu podnieść się i prawdopodobnie rozbija rodzinę. Do dziś jest czymś niezrozumiałym, iż nie otrzymuje pomocnej dłoni od środowisk tzw. prawicowych czy konserwatywnych, bo trudno oczekiwać, iż zatroszczy się o niego inna strona. Choć pisuje błyskotliwe felietony do prawicowych niskonakładowych gazet, choć coraz głębiej sięgające „niebezpiecznych tematów” zatapiając się konsekwentnie w politycznej niepoprawności, to coraz bardziej zostaje zapominany przez tych, którzy powinni o nim pamiętać, a nie umyka na chwilę choćby uwadze „dobrodziejom” i sprawcom jego położenia, którzy nie szczędzą trudu, aby jedyną pracę, jaką może zdobyć, było nocne stróżowanie czy pokutowanie na londyńskim zmywaku.
Dziś o tragicznej postaci dra Dariusza Ratajczaka możemy jedynie mówić w aspekcie smutnej, nieodwracalnej przeszłości; nie przeczytamy już błyskotliwych esejów i felietonów, nie powstanie monografia o wspaniałym opolskim arcybiskupie Bolesławie Kominku. Ta smutna lekcja samotnego wojownika, opuszczonego, z czasem coraz bardziej zagubionego, nie mogącego sobie poradzić z brutalną rzeczywistością swojego nałogu i ludzkiej znieczulicy. Jego przekleństwem było nie tyle dotknięcie i zanurzenie się w niebezpiecznej dosłownie tematyce polityczno-historycznej, ale miejsce i czas, w jakim przyszło mu funkcjonować: to stłamszona Polska ostatniego dziesięciolecia, zakompleksione i mściwe środowisko opolskiej uczelni.
Czym był ten „zbrodniczy” czyn adiunkta Dariusza Ratajczaka w porównaniu do rasistowskich tez akademika Petera Singera, czy choćby opolskiego socjologa dra Tomasza Kamuselli, który w 2005 roku podważał wszem i wobec integralność Śląska, kpiąc z legalności państwa polskiego i brutalnie rozdawał razy opolskim akademikom (można by zapytać, gdzie wtedy była komisja dyscyplinarna opolskiego uniwersytetu?). W końcu przekleństwem dra Ratajczaka była naiwna i niedorosła do pragmatycznego działania tzw. prawica narodowa, która nagminnie daje się niepotrzebnie wpuszczać w kanał zarzutów antysemityzmu, radykalizmu, fanatyzmu. Jej obłudę i niesłowność z pewnością odczuł jeszcze bardziej boleśnie. Niech przynajmniej ta tragiczna ofiara i śmierć doktora nie pójdą na marne.
Autor: dr Marek Kawa (10 czerwca 2011 r.)
Kolejny arcy ciekawy a przy tym jakże na czasie a i odważnie stawiający niewygodne pytania , zwłaszcza dla niektórych tekst .,
Panie Marku ..
przesyłam wyrazy szacunku
Miałem przyjemność mieć na studiach zajęcia z dr Ratajczakiem. Zawsze był przygotowany, miał ogromną wiedzę i ciekawie ją przedstawiał. Potrafił zachęcić do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków. Historia była jego prawdziwą pasją, zwłaszcza ta najnowsza. Nigdy nie słyszałem od niego na zajęciach o teoriach rewizjonistycznych, dlatego sprawa oskarżenia go o kłamstwo oświęcimskie była szokiem. Szkoda, że za te kilka zdań bez przypisu złamano karierę i życie zdolnemu naukowcowi.
Świetny tekst, szacunek za pamięć i odwagę.