Janusz Yanina-Iwański wspomina Korę i Marka Jackowskich

Zastępca Naczelnego

Janusz Yanina-Iwański, fot. YT

Dwa tygodnie temu, po blisko 5-letniej walce z chorobą nowotworową odeszła Olga Aleksandra Sipowicz, znana szerzej jako Kora. Słynna wokalistka rockowa, autorka tekstów, frontmanka grupy Maanam była jedną z najważniejszych artystek polskiej sceny rockowej.

W tym roku minęła także 5. rocznica śmierci lidera i gitarzysty zespołu Maanam – Marka Jackowskiego, prywatnie męża Kory.

Z tej okazji prezentujemy dziś rozmowę z muzykiem Januszem Yaniną Iwańskim, wokalistą, kompozytorem i autorem tekstów, gitarzystą ostatniego składu zespołu Maanam.


Tomasz Zembrzuski, NGO Mysłowice: Kiedy pierwszy raz zetknął się Pan z twórczością grupy Maanam ?

Janusz Yanina Iwański: To był 1979 rok, Częstochowa klub „Wakans” i występ zespołu Maanam-Elektryczny Prysznic. Marek Jackowski grał na gitarze 12 strunowej, John Porter na drugiej gitarze, Kora była wokalistką. W tamtym czasie ten klub studencki był bazą mojej jazzowej grupy „Tie Break”. Moje kolejne zderzenie z Maanamem to Opole 1980 r., choć już w innym składzie, który przez wiele lat królował na polskiej scenie rockowej.

NGO: Czy pamięta Pan swoje pierwsze spotkanie z Korą i Markiem Jackowskimi ?

JYI: To się działo naturalnie przez kilka lat. Kora często bywała na koncertach Tie Break w warszawskim Jazz Klubie Akwarium. Na przełomie lat 80 i 90, w czasach duetu Soyka Yanina, to ja z kolei bywałem częstym gościem w domu Kory. A z Markiem? Nasze ścieżki zeszły się, gdy on zamieszkał w Zakopanem. Tam też odwiedzałem go w jego galerii i popijając kawę rozmawialiśmy o Bogu, sztuce i życiu.

NGO: W jakich okolicznościach trafił Pan do zespołu Maanam ?

JYI: Marek zadzwonił do mnie latem 2003 r. z zaproszeniem do zespołu. Wiedziałem, że jestem trochę z innej orbity muzycznej, jednak po kilku miesiącach rozmów przyjąłem zaproszenie. To była dobra decyzja i piękna podróż muzyczna.

 

 

NGO: Czy trudno było współpracować z Markiem i Korą, legendami polskiego rocka i dwójką niezwykle charyzmatycznych osobowości? Jak ta współpraca wyglądała na co dzień ?

JYI: Znaliśmy się od lat. Ja, free jazzowy muzyk i do tego kilka lat po wielkim sukcesie zupełnie „nierockowego” duetu Soyka Yanina, nagle znalazłem się na prawdziwej rockowej scenie. Wiedziałem, że Maanam to Marek i Kora. Oni, jako liderzy tego zespołu spełnili moje młodzieńcze marzenie – ja, rock and rollowy gitarzysta. I to solowy! (śmiech). Szybko nawiązaliśmy dobry kontakt. Kora była świetną partnerką do różnych akcji scenicznych typu „show”. To był naprawdę wybuchowy klimat!

NGO: Brał Pan udział w nagraniu albumu „Znaki szczególne”, jak się później okazało ostatniego w historii zespołu. Jak przebiegała praca nad tą płytą ?

JYI: Piosenki były już skomponowane. Trzeba było tylko znaleźć do nich partie poszczególnych instrumentów, czyli instrumentacje. Mieliśmy sporo prób. Szukaliśmy brzmienia. Marek był świetnym liderem i szybko wyłapywał partie instrumentów, które najlepiej będą pasować. Jednak, wbrew pozorom, dużo było wolności instrumentalnej. Marek wiedział, że jestem improwizującym muzykiem, więc nie oczekiwał ode mnie klasycznego rockowego grania. Był bardzo czujny, ale też dawał wiele swobody. Wielokrotnie przesłuchiwaliśmy razem wcześniej nagrany materiał i rozmawialiśmy co zrobić dalej. Nikt jednak wtedy nie zdawał sobie sprawy z tego, że bierzemy udział w nagraniu ostatniej płyty. Płyty zamykającej historię legendarnej grupy.

NGO: W tym roku minęła 5. rocznica śmierci Marka Jackowskiego. Jaką osobą był lider zespołu Maanam ?

JYI: Trudno w kilku zdaniach opisać człowieka, z którym tyle pięknych chwil się przeżyło. Poza tym, że był świetnym liderem, był niezwykle mądrym człowiekiem. Był świadomy swojej duchowości. Można z nim było rozmawiać na wiele tematów. Kochał muzykę rockową, kochał sztukę i kochał przede wszystkim ludzi. Wspólny czas spędzaliśmy na słuchaniu muzyki i rozmowach bez ograniczeń na przeróżne tematy.

NGO: A jak wspomina Pan Korę ? Jak zapamięta ją Pan jako artystkę ? Jaką osobą była prywatnie?

JYI: Jest wiele chwil, które odcisnęły się w mojej pamięci. Na scenie Kora była zjawiskową gwiazdą. Prywatnie zaś była świetną koleżanką. Na pewno zostaną ze mną na zawsze wspomnienia naszych wspólnych porannych rozmów przy śniadaniu i kawie. To były rozmowy o wszystkim. Kora uwielbiała książki, filmy, modę i swój ogród. Była bardzo wrażliwa na cudze nieszczęście. Często irytowało ją lenistwo i bezmyślność. Umiała jednak w mądry sposób pomagać innym. To tylko maleńka część refleksji. Wiele można wyczytać ze słów piosenek, które napisała. Myślę, że zawarła tam prawdę na swój temat.

NGO: Czego Pana zdaniem mogliśmy nauczyć się od tej dwójki wybitnych artystów?

JYI: Myślę, że wiele można się od nich nauczyć. Pierwsza do głowy przychodzi mi taka ich wspólna cecha. Zdolność do wydobywania kwintesencji. Kora w słowach, tekstach piosenek a Marek z kolei w kompozycjach i gitarowym graniu. To, na co większość gitarzystów potrzebuje pięciominutowej solówki, poetów całego tomu wierszy, oni potrafili zawrzeć w kilku nutach lub słowach. I to właśnie te zdania i dźwięki pamięta się najlepiej! Dla mnie pozostaną przyjaciółmi z którymi spędziłem wyjątkowy, nie zapomniany czas.

Tomasz Zembrzuski, NGO Mysłowice: Dziękuję za rozmowę.
JYI: Dziękuję również.

 

 

Rozmawiał: Tomasz Zembrzuski
Ilustracja rozmowy – zdjęcie podarowane NGO przez Pana Janusza Yaninę Iwańskiego.
Komentarze są zamknięte