Czy będzie druga afera Amber Gold?

Zastępca Naczelnego

Informacje o rzekomym finansowaniu Getbacku przez PFR i PKO BP wywołały na rynku zarówno śmiech, jak i łzy. Po tej aferze Konrad Kąkolewski został odwołany z funkcji prezesa, a rezygnację złożyli członkowie zarządu Anna Paczuska i Marek Patuła. Tymczasem GPW bezterminowo zawiesiła obrót akcjami i obligacjami windykatora na żądanie KNF.– Spółka pracuje teraz nad zmianą struktury bilansu, a w trakcie każdego takiego procesu niezwykle ważna jest wyważona, rzetelna komunikacja z rynkiem. Ostatnie wydarzenia dotyczące spółki pokazały, że zarząd nie jest w stanie prowadzić takiego rodzaju komunikacji. Spółce potrzebne jest w tej chwili wyciszenie emocji, które pomoże przywrócić zaufanie do niej – czytamy w uzasadnieniu.

 

Ale na tym historia się nie kończy. Na wtorkowym walnym zgromadzeniu akcjonariuszy zdecydowano o drugiej emisji 50 mln akcji. Cena sprzedaży ma być nie niższa niż 10 zł.

Kto pożyczy GetBackowi?
Jednak po tym, co się stało, są marne szanse, by ktokolwiek zgodził się pożyczyć GetBackowi choćby złotówkę. A pozbawiony świeżego kapitału GetBack może się znaleźć w sytuacji bez wyjścia. I niewielu zdaje sobie sprawę, jak ogromne konsekwencje rynkowe może mieć upadek tej spółki.

– Byłaby to katastrofa reputacyjna dla wszelkiej maści butików inwestycyjnych i dystrybutorów, którzy oferowali obligacje GetBacku oraz wizerunkowa dla całego rynku obligacji korporacyjnych. Przy emisjach wartych 1,7 mld zł (obecnie jest to prawdopodobnie kwota bliższa 2 mld zł), byłby to największy default (niewypłacalność – red.) w historii rynku obligacji w Polsce i mógłby przez wiele lat oddziaływać na jego postrzeganie – ocenia Emil Szweda, ekspert z portalu obligacje.pl.

Akcjonariusze i posiadacze obligacji to nie jedyni potencjalni pokrzywdzeni. GetBack jest też gwarantem płynności oraz stóp zwrotu funduszy wierzytelności Trigona. Serwisuje również portfele Altusa. Łącznie aktywa tych funduszy sięgają 600 mln zł.

O trudnej sytuacji w spółce próbowaliśmy w poniedziałek porozmawiać z jej byłym już prezesem – Konradem Kąkolewskim. Niestety, nie odbierał telefonu. Wysłał wiadomość SMS o treści: oddzwonię. Ale tego nie uczynił. Pomimo ponownej próby kontaktu telefon nie odpowiadał.

Po wtorkowym komunikacie spółki już wiemy, że jego miejsce zajął Kenneth William Maynard – dotychczas przewodniczący Rady Nadzorczej GetBacku. Będzie pełnił funkcję prezesa do połowy czerwca. Co wywołało tę burzę?

Cyrk na kółkach w GetBacku
Zaczynając od najświeższych doniesień, warto przypomnieć, że w poniedziałek rano GetBack opublikował komunikat, w którym poinformował, że negocjuje finansowanie z Polskim Funduszem Rozwoju i PKO BP. Padła nawet konkretna kwota: 250 mln zł. Po godzinie pojawiło się dementi, które wprawiło rynek w osłupienie. Oba podmioty kategoryczne zaprzeczyły tym informacje, a PFR przy okazji dodał, że składa zawiadomienie do KNF o możliwości popełnienia przestępstwa. Kurs GetBacku runął, a giełda zawiesiła najpierw do końca dnia, a później bezterminowo notowania zarówno akcji, jak i obligacji. KNF tymczasem poinformowała, że sprawę wyjaśnia.

– Nie wiem, co myśleli sobie przedstawiciele GetBacku, wypuszczając na rynek taki komunikat. To było wyjątkowo głupie. Myślę, że ktoś postradał resztki rozumu. Jestem przekonany, że niebawem wpłynie do sądu wniosek o restrukturyzację – uważa jeden z zarządzających funduszami, który chce pozostać anonimowy.

Tego, co prawda przesądzać nie możemy, ale nie da się ukryć, że sytuacja finansowa GetBacku jest bardzo trudna. Zresztą jak inaczej można kondycję płynnościową oceniać, skoro spółka nie miała nawet 10 mln zł na spłatę części obligacji, będących w posiadaniu Quercusa. Spłaciła zaledwie 4,5 mln, a resztę ma oddać w środę (18 kwietnia.). Ale to tylko ułamek zobowiązań. Łącznie jedynie Quercusowi musi spłacić jeszcze około 75 mln zł (ale do tego wrócę). Realnie rzecz ujmując, spółka jest spalona u inwestorów, bo choć dwie emisje 70 mln akcji walne uchwaliło, to wciąż nie wiadomo, kto i po jakiej cenie miałby te papiery objąć. Zważywszy, że spółka wciąż nie opublikowała sprawozdania za ostatni kwartał 2017 roku. Oznacza to, że inwestorzy bazują na wiedzy z września ubiegłego roku.

– Każda transparentna spółka, która prosi akcjonariuszy o dodatkowy kapitał, czy chce zrolować dług, pierwsze co robi, to publikuje sprawozdanie finansowe. Po to by wszyscy inwestorzy wiedzieli, w jakich warunkach podejmują ryzyko inwestycyjne. W przypadku GetBack nie wiadomo nic, bo termin publikacji jest odwlekany – zaznacza jeden z zarządzających funduszami.

Wydaje się zatem, że w obecnej sytuacji spółka jest skazana raczej wyłącznie na swojego głównego akcjonariusza – fundusz Abris Capital. Abris zwołał wczoraj posiedzenie Rady Nadzorczej.

– Pozbawiony nowych środków GetBack mógłby znaleźć się w sytuacji bez wyjścia – opóźnienia w uregulowaniu jednych zobowiązań powodują zapadalność kolejnych (tzw. cross default), choć to na razie tylko hipotetyczne rozważania – wskazuje Emil Szweda.

Funduszowe oblicze GetBacku
Ważnym, a pomijanym wątkiem w sprawie GetBacku są potencjalne problemy funduszy wierzytelności, w których GetBack jest nie tylko serwiserem, ale też gwarantem płynności i stóp zwrotu. Mowa o dziewięciu funduszach Trigon TFI, utworzonych w 2016 roku (8 funduszy) i 2017 r. (1 fundusz), których aktywa według danych Analiz Online przekraczają 330 mln zł.

Są to fundusze, w których minimalna stopa zwrotu ma wynosić w skali roku 5-6 proc. Gwarantem takich zysków jest GetBack. Co więcej, windykator ma też zapewniać płynność. O co chodzi? Zgodnie ze statutem fundusze te co najmniej raz w roku powinny dokonywać wykupu części certyfikatów od klientów (po 3-4 latach wykupione ma być 100 proc.). Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, to wykupy realizowane są z pieniędzy pochodzących z bieżących spłat dłużników. Ale gdyby jednak tej gotówki nie było na tyle, wówczas to GetBack ma pieniądze zapewnić.

Jakub Adamowicz, dyrektor rozwoju w Trigon TFI, kłopotów nie dostrzega. Twierdzi, że w przypadku ewentualnych problemów z płynnością, fundusze przejmą certyfikaty podporządkowane, które posiada GetBack (w każdym z funduszy GetBack objął po 20 proc. certyfikatów, co ma stanowić tzw. poduszkę bezpieczeństwa), a pakiety wierzytelności zostaną sprzedane na rynku wtórnym (w celu pozyskania brakującego kapitału). Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, tak dużymi optymistami nie są.

– Cała opowieść jest pewnie prawdziwa do momentu, w którym spadek wartości certyfikatów nie jest większy niż te 20 proc. Pytanie też, ile warte są te pakiety wierzytelności – komentuje jeden z ekspertów, który chce pozostać anonimowy.

Zresztą podobne obawy przejawiali już w ubiegłym roku analitycy Haitong Banku, którzy w raporcie przygotowanym na potrzeby IPO GetBacku zwracali uwagę na złożoną strukturę finansowania spółki. Pisali wówczas, że GetBack, ze względu na ograniczenia kapitałowe, finansował zakup portfeli długów pozabilansowymi strukturami, takimi jak zewnętrzne fundusze inwestycyjne. Analitycy zwracali uwagę, że udział GetBack w funduszach wierzytelności zarządzanych na zewnątrz jest relatywnie wysoki. A to rodzi ryzyko sporów i utraty aktywów.

Eksperci Haitonga podnosili też sprawę gwarancji płynność i minimalnej stopy zwrotu, jakiej udziela GetBack. – Może to być dla spółki kosztowne, gdyby się okazało, że w rzeczywistości wypracowana stopa zwrotu jest niższa, a pieniędzy na wykup certyfikatów od inwestorów zgodnie z harmonogramem jest mniej, wówczas GetBack musi z własnej kieszeni dopłacić brakującą gotówkę – czytamy w raporcie Haintong Banku.

Oprócz Trigona dwa fundusze z GetBackiem ma również Atlus TFI. Zgromadzone są w nich aktywa o wartości ponad 300 mln zł. Piotr Osiecki, prezes towarzystwa, problemu jednak nie widzi i przekonuje, że w przypadku upadłości GetBacku, fundusze nawiążą współpracę z inną spółką windykacyjną.

Quercusa wojna o klientów
A jeśli już jesteśmy przy funduszach inwestycyjnych, to ciekawym wątkiem jest zachowanie prezesa Quercus TFI – Sebastiana Buczka. Dla przypomnienia: postanowił on obronić klientów swoich funduszy przed bolesnymi skutkami potencjalnego defaultu GetBacku, więc wykupił po cenie nominalnej wszystkie posiadane na portfelach funduszy obligacje windykatora (87 mln zł) i przeniósł do zewnętrznego funduszu R1 FIZ.

Wykup tych papierów sfinansował po połowie Quercus TFI i fundusz Q1 FIZ, należący do Sebastiana Buczka. Branżowe media okrzyknęły go funduszowym bohaterem, ale akcjonariuszom Quercusa raczej ten ruch się nie spodobał, bo kurs spółki runął na giełdzie o 18 proc. Dziwić się jednak nie można, bo zdejmując ryzyko z uczestników funduszy, prezes Quercusa przeniósł je de facto na akcjonariuszy.

W tym kontekście warto wskazać, że sporo obligacji GetBacku znajdowało się w funduszu Quercus Ochrony Kapitału, który jest największym funduszem w ofercie tego towarzystwa. Dość powiedzieć, że na koniec marca wartość jego aktywów przekraczała 2 mld zł – to połowa biznesu Quercusa (TFI łącznie zarządza aktywami o wartości 4,2 mld zł). Gdyby Sebastian Buczek nie pozbył się obligacji GetBecka z portfela Ochrony Kapitału, to można z dużą dozą pewności założyć, że rozpocząłby się z tego funduszu exodus – klienci zarządziliby ewakuację, w obawie przed stratą. W tym kontekście wydaje się, że prezes Quercusa nie miał innego wyjścia. W najgorszym wypadku mógł bowiem stracić nawet połowę swoich aktywów oraz zaufanie, które w tym biznesie jest nie do przecenienia.

Dziś Sebastian Buczek twierdzi, że wciąż GetBack może wyjść na prostą. I apeluje o rozsądek.

– Nadal uważam, że spółka może zostać uratowana, ale wszystkie strony muszą zachowywać się odpowiedzialnie – twierdzi prezes Quercusa. I zaznacza, że brak porozumienia w sprawie GetBacku może doprowadzić do „politycznie wybuchowej sytuacji”, w której zagrożone będą aktywa i oszczędności wyższe niż w przypadku Amber Gold.

– To może być Amber Gold II – ostrzega Sebastian Buczek w rozmowie z PAP.

GetBack może wywołać trzęsienie na rynku
Emil Szweda, ekspert obligacje.pl uważa, że w przypadku niewypłacalności GetBacku straty wizerunkowe i reputacyjne będą trudne do odrobienia.

– Inwestorzy lokujący w papiery tego windykatora mogli bowiem mieć przekonanie, że dokonują bezpiecznej inwestycji, o czym przekonywały ich liczne rekomendacje kupna dla akcji spółki, wydawane oceny ratingowe (choć były one niskie, ale oceny spekulacyjne są typowe dla branży windykacyjnej na świecie) czy wreszcie wskaźniki finansowe samej grupy. Jeśli „przewraca się” emitent takiego kalibru, to dlaczego w innych przypadkach sytuacja miałaby nie potoczyć się podobnie? – tak pomyśli niejeden z posiadaczy obligacji GetBacku i trwale odwróci się od tego młodego rynku – uważa Emil Szweda.

Jedynie gwoli przypomnienia dodam, że GetBack na GPW zadebiutował w lipcu 2017 r. Już wtedy pisaliśmy o wielu ryzykach, związanych z tą spółką. Po debiucie analitycy niemal piali z zachwytu, prześcigając się w wydawaniu pozytywnych rekomendacji. Tych, którzy powątpiewali w dłuższą skuteczność przyjętego modelu biznesowego opartego na agresywnych zakupach portfeli długów (GetBack słynął na rynku z tego, że za pakiety wierzytelności płacił więcej), i finansowaniu zakupów wysoko oprocentowanymi obligacjami, było raczej niewielu. Dziś proporcje te się odwróciły.

– Porównując tę sprawę do wydarzeń sprzed lat, trzeba pamiętać, że w 2012 r. mieliśmy do czynienia z kłopotami całej – istotnej z punktu widzenia gospodarki i łańcucha płatności – branży budowlanej, a obligacje PBG tylko skupiły je w soczewce. Tym razem kłopoty dotyczą jednej, choć w polskich realiach dużej, spółki, której konkurenci znajdują się w dobrej, lub bardzo dobrej sytuacji finansowej. Dlatego jest też szansa, że po kilku miesiącach perturbacji, sytuacja wróci do normy „sprzed GetBacku” – ma nadzieje Emil Szweda. I dodaje:

Ta norma to np. 2017 r. ponad trzydzieści emisji publicznych obligacji, z których tylko dwie nie sprzedały się w całości. W pozostałych przypadkach potrzebna była redukcja zapisów. Oszczędności wycofywane z lokat liczone są w dziesiątkach miliardów i tak jak do tej pory, gdzieś będą musiały trafić.

Część z nich może być nadal kierowana na rynek obligacji korporacyjnych, a rana po GetBack szybko się zabliźni.

Biznes Iskander

Komentarze są zamknięte