jagiellonski24.pl: Inka i Łukasiewicz na jednym cokole

Zastępca Naczelnego

Filozofia polityczna Mateusza Morawieckiego jest jasna: modernizacja gospodarcza kraju oparta o polskie dziedzictwo historyczne. W expose nowy premier mówił o romantyzmie celów i pozytywizmie środków. Najwyższy czas, aby ten pozytywizm pojawił się także mocniej w polityce historycznej.Żołnierzy Wyklętych i Solidarności Walczącej to za mało, aby wyrwać Polskę z pułapki peryferyjności. Jeżeli ten symboliczny zwrot ma się udać, to wzorem Muzeum Powstania Warszawskiego czy społecznych obchodów Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” to dotychczas pomijane dziedzictwo potrzebuje swojej instytucji założycielskiej. Zbudujmy więc Muzeum Cywilizacji w Łodzi.

III RP zaczęła się w 1945 roku

Jaka jest polityka historyczna i tożsamościowa Prawa i Sprawiedliwości każdy widzi. Za jej symbol może posłużyć obrazek Andrzeja Dudy ubranego w koszulkę firmy Red is Bad. Fundamentem polityki historycznej obozu „dobrej zmiany” jest przypominane raz po raz dziedzictwo Żołnierzy Wyklętych. Z tego wynika jednoznaczne potępienie i odrzucenie okresu Polski Ludowej z pozycji antykomunistycznych. Za symbol takiego podejścia mogą posłużyć choćby zeszłoroczne obchody 60-lecia wydarzeń października ’56. Andrzej Duda spotkał się wówczas z prezydentem Węgier, a cały ceremoniał miał jednoznaczny wydźwięk: chodziło o upamiętnienie tylko i wyłącznie martyrologiczno-wolnościowego wymiaru tamtego czasu. Liczyła się walka z komuną, a nie refleksja nad upadkiem stalinizmu, a tym samym zasadniczą korektą systemu politycznego. Ten nieprzejednany antykomunizm objawił się także przy okazji reformy sądownictwa w postaci spóźnionej o 25 lat walki z dzisiaj już fantomowym postkomunizmem.

Takie podejście do polityki historycznej ma swoje konsekwencje w specyficznej filozofii państwa według PiS. Partia Jarosława Kaczyńskiego jest jednoznacznie krytyczna wobec III RP, które w jej retoryce występuje najczęściej jako chłopiec do bicia i dziedzictwo, które trzeba odrzucić i przekroczyć. Nie może więc dziwić niechęć obozu „dobrej zmiany” do obchodów 4 czerwca i upamiętnienia pierwszych wyborów kontraktowych, nie mówiąc już o obradach Okrągłego Stołu. Jednocześnie PiS nie próbuje wracać do idei IV RP. W zamian buduje pewnego rodzaju „historyczny most” pomiędzy czasami Żołnierzy Wyklętych a swoimi współczesnymi rządami.

Zamiast tworzyć IV RP, Zjednoczona Prawica odwołuje się do widmowej, nigdy nie zaistniałej „III RP bez Jałty”, „Rzeczpospolitej leśno-partyzanckiej”. Jako spadkobiercy Wyklętych politycy PiS od 2015 roku wypełniają we własnym mniemaniu ich dziedzictwo, budując tę „właściwą” III RP. Korzeniami sięgającą rzekomo roku 1945, a nie Okrągłego Stołu.

W poszukiwaniu romantycznego realizmu

W tym miejscu trzeba podkreślić jedną, niezwykle istotną kwestię – to nie PiS stworzył fenomen Żołnierzy Wyklętych. Zjednoczona Prawica potrafiła po prostu sprawnie wykorzystać moment „podpinając się” pod rosnące w siłę patriotyczno-historyczne trendy społeczne. Ich powstanie było efektem oddolnej mrówczej pracy historyków, społeczników, grup rekonstrukcji historycznej, tysięcy zwykłych zapaleńców. Swoja cegiełkę dołożył nawet prezydent Bronisław Komorowski, ustanawiając Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”.

Nie chodzi tutaj o zarzucanie partii Jarosława Kaczyńskiego politycznego cynizmu. Biorąc pod uwagę jej konserwatywną tożsamość, nie może specjalnie dziwić, że to właśnie oni sięgnęli po to dziedzictwo. Chodzi o rzecz ważniejszą.

Skoro ten partyzancko-antykomunistyczny mariaż nie stanowi nieodłącznej, samodzielnie wypracowanej części tożsamości obozu „dobrej zmiany”, to znaczy, że obecna polityka historyczna rządu może ulec modyfikacji. Może, a nawet musi – jeśli na poważnie potraktujemy wczorajsze zapowiedzi premiera Morawieckiego.

Nie chodzi teraz o przechodzenie ze skrajności w skrajność i potępianie w czambuł dziedzictwa Wyklętych, aby szukać całkiem nowych tradycji dla naszych modernizacyjnych ambicji. Kluczem jest zdrowy balans pomiędzy wojennym patriotyzmem „karabinu i krwi”, a pozytywistyczną pracą w czasie pokoju. Nikodem Bończa-Tomaszewski, autor książki Źródła narodowości. Powstanie i rozwój polskiej świadomości w II połowie XIX i na początku XX wieku w mówił na naszych łamach mówił o fałszywej, upraszczającej rzeczywistość dychotomii romantyzmu i pozytywizmu. Wskazywał na przykład Stanisława Wokulskiego, prawdziwego „przedsiębiorcy-romantyka”. Zdaniem Tomaszewskiego to właśnie tacy „romantyczni realiści” budowali naszą niepodległość. „Już Józef Piłsudski, chowając uroczyście Słowackiego, przemawiając osobiście na tej ceremonii, nazywając go Królem-Duchem, pokazał, że nie ma w tym sprzeczności: można połączyć szczery kult romantyka-poety i rozporządzenia o Centralnym Okręgu Przemysłowym. Nie ma sprzeczności pomiędzy krzewieniem ideału wolności a pracą państwowo-modernizacyjną.” – to słowa historyka, który zresztą próbuje realizować te ideały łącząc intelektualne pasje z propaństwową pracą: twórcy Narodowego Archiwum Cyfrowego, b. szefa Centralnego Ośrodka Informatyki, a dziś prezesa jednej z państwowych spółek zajmujących się telekomunikacją i cyberbezpieczeństwem.

Wyklęci nie wystarczą

Na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie na naszych łamach pisaliśmy o uproszczeniach, słabościach, a także nieakceptowalnych elementach fenomenu Żołnierzy Wyklętych. Jednocześnie zwracaliśmy jednak uwagę na dwa aspekty, które z punktu widzenia modernizacyjnych ambicji warte są podkreślenia. Po pierwsze, wymiar społeczny. Czy nam się to podoba czy nie, to ludzie noszący koszulki z podobiznami Pileckiego i Inki wysyłają paczki Polakom z Kresów, przeprowadzają regularne zbiórki na domy dziecka, organizują takie akcje jak „Odmalujmy Polskę”. Nie można redukować aktywności ludzi zaangażowanych w upamiętnianie Wyklętych do noszenia patriotycznej odzieży i chodzenia w marszach. Tymczasem ich regularna działalność to prawdziwy wyraz patriotycznego zaangażowania i postawa w pełni prowspólnotową. Po drugie, marginalizowany wymiar polityczny. Dyskusja o Wyklętych może być także dyskusją o społeczno-gospodarczych wizjach poszczególnych środowisk politycznych, wchodzących w skład Polskiego Państwa Podziemnego, a później partyzantki antykomunistycznej. To dziedzictwo wciąż czeka na odkrycie, bo dziś przykrywane jest niestety niesławnymi koszulkami.

Nie zmienia to jednak faktu, że głównie leśno-partyzanckie dziedzictwo jest zasadniczo nieadekwatne wobec drugiej części expose Morawieckiego, gdzie mowa była o gospodarczej modernizacji Polski, nowej rewolucji przemysłowej i walce o przezwyciężenie peryferyjnej kondycji naszego państwa.

Tymczasem nowy premier jednym ciągiem wymienił czas zaborów, II wojnę światową i komunizm jako czas stracony, a współczesność jako wyzwanie odbudowy tego, co w przeszłości zostało zniszczone. Takie jednowymiarowe podejście do polskiej historii jest jednak szkodliwe, bo nie pozwala znaleźć w niej inspiracji do pozytywistycznej pracy na czas pokoju i walki o gospodarczą modernizację. Skoro cała nasza przeszłość to historia walki o wolność, historia kombatancka –a nie społeczna, gospodarcza, polityczna – to jak szukać w niej oparcia dla współczesnych wyzwań? Wyklęci i obrazy Grottgera dzisiaj nam nie wystarczą. Także radykalny antykomunizm spod znaku Solidarności Walczącej niewiele nam pomoże. Może zamiast udawać, że 50 lat Polski Ludowej to czarna dziura w polskiej historii, lepiej potraktować ją analogicznie do czasu zaborów i zacząć szukać w niej PRL-owskich Druckich-Lubeckich, którzy bez względu na moskiewski protektorat pracowali dla dobra Polski jako międzypokoleniowej wspólnoty, o której mówił sam Morawiecki?

Zbudujmy Muzeum Cywilizacji w Łodzi

Niezbędna korekta obecnej polityki historycznej powinna przyjąć ambitną, instytucjonalną formę. Skoro trwają już prace nad Muzeum Wyklętych – symbolem dotychczasowej tożsamości przyjętej przez obóz „dobrej zmiany” – to pojawia się potrzeba stworzenia podobnej placówki dla drugiej, „modernizacyjnej nogi” polityki historycznej. Zbudujmy więc Muzeum Cywilizacji w Łodzi.

Dlaczego akurat tam? Wystarczy sięgnąć do Ziemi obiecanej Reymonta, aby zobaczyć, że to właśnie Łódź stała się na przełomie XIX i XX wieku sceną fundamentalnej transformacji dawnej Polski wiejskiej w nową Polskę miejską; przemiany cywilizacji bielonych dworków i pańszczyźnianych folwarków w świat kamienic i fabrycznych kamienic. Napięcie wynikające z tej transformacji przejmująco przedstawił w filmowej ekranizacji powieści Andrzej Wajda. Sam Reymont zaś – czego w filmie zabrakło – pokazał, że głównego bohatera powieści, dziedzica odchodzącego szlacheckiego uniwersum i jednocześnie polskiego przemysłowca w pierwszym pokoleniu, stać na próbę syntezy tych dwóch światów – Polski wiejskiej i miejskiej – w postaci sięgnięcia po rozwiązania spółdzielcze. Karol Borowiecki nie bał się szukać własnej drogi do nowoczesności.

Powód drugi jest nie mniej istotny. Kilka dni temu zainicjowaliśmy próbę budowy obywatelskiego lobby deglomeracyjnego, które ma na celu przeniesienie urzędu Rzecznika Małych i Średnich Przedsiębiorców do Nowego Sącza. To działanie wypływa z naszej wizji Polski policentrycznej, gdzie jest miejsce dla mniejszych ośrodków, a życie toczy się także poza stolicą. Muzeum Cywilizacji w Łodzi, a nie Warszawie jest więc czymś naturalnym.

Muzeum Cywilizacji powinno realizować dwa zadania. Po pierwsze, odejść od szkodliwej praktyki selektywnego traktowania różnych form polskiej państwowości. W zamian należy czerpać wartościowe inspiracje od osób, idei lub organizacji nie patrząc na to, czy działały one w I RP, pod zaborem rosyjskim, czy w PRL. Ze względu na współczesne wyzwania warto zachować elementarną ciągłość, na przekór naszej patchworkowej historii.

Co więcej, Muzeum Cywilizacji musi stanowić przeciwwagę dla patriotyzmu „karabinu i krwi”, odejście od militarno-martyrologicznej opowieści o Polsce. Zadaniem nowej placówki powinno być stworzenie prawdziwego „vademecum polskiej modernizacji”. Czerpiąc z różnych epok i różnych form polskiej państwowości powinno dostarczać inspiracji dla jak najbardziej współczesnych wyzwań, które w dużej mierze celnie wskazał premier Morawiecki, mówiąc w expose o peryferyjnej kondycji naszego państwa, udziale Polski w nadchodzącej czwartej rewolucji przemysłowej czy konieczności walki o lepsze miejsce w globalnym łańcuchu produkcji.

O przykładowych postaciach i ich dorobku na światową skalę pisaliśmy już obszernie i wyczerpująco na naszych łamach i piszemy nadal w cyklu „Polacy Inspirują”. Sięgnijmy na moment do priorytetów rozwojowych wskazanych w expose przez nowego premiera.

Służba zdrowia? Mamy Kazimierza Funka, odkrywcę witamin, którego praca pozwoliła zacząć zwalczać takie nieuleczalne wówczas choroby jak beri-beri, krzywica, szkorbut czy anemia. Macie grupę krwi A? A może AB? Odkrycie zasady dziedziczenia grup krwi i ich nazewnictwo to osiągnięcia polskiego naukowca Ludwika Hirszfelda. Dalej możemy wskazać na Rudolfa Weigla, który w okupowanym Lwowie wynalazł jako pierwszy na świecie skuteczną szczepionkę przeciw tyfusowi plamistemu, a jego kandydatura do Nagrody Nobla była wysuwana aż czterokrotnie. Jest wreszcie Tadeusz Krwawicz, rewolucjonista światowej okulistyki, którego osiągnięcia pozwoliły skutecznie walczyć z zaćmą, która dzisiaj dotyka 20 mln ludzi na całym świecie…

Wyzwanie numer dwa: energetyka. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się oczywiście postać Ignacego Łukasiewicza, pioniera światowego przemysłu naftowego, do którego po rady miał przyjeżdżać sam Rockefeller. Warto wspomnieć, na plus dzisiejszej ekipy, że imię Łukasiewicza ma nosić oparta o państwowe instytuty sieć badawcza tworzona z inicjatywy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, której znaczenie Morawiecki wczoraj wyraźnie podkreślił. Możemy też pochwalić się osiągnięciami Stanisława Ulama, jednego z ojców energii atomowej i członka lwowskiej szkoły matematycznej.

Rewolucja technologiczna? Czwarta rewolucja przemysłowa? Ambitny plan „Polski cyfrowej”? O żadnej z tych rzeczy nie byłoby mowy, gdyby nie praca Jana Czochralskiego, polskiego ojca światowej elektroniki. Intel, Samsung, Toshiba i wiele innych największych fabryk układów scalonych na świecie do dzisiaj stosują „technikę CZ” w celu otrzymywania monokryształów krzemu, które zapewniają sprawność naszym laptopom i smartfonom. Jako pierwszy tę znaną na całym świecie metodę „hodowli” kryształów i półprzewodników opracował właśnie Czochralski.

Gra toczy się o wysoką stawkę

Grzegorz Sroczyński postawił intrygującą hipotezę. Jego zdaniem na naszych oczach odbywa się proces przekazania władzy w obozie „dobrej zmiany”. Jego zdaniem Jarosław Kaczyński wyznaczył premiera Morawieckiego na swojego dziedzica, oddając mu jednocześnie polityczną swobodę. To sam minister rozwoju ma teraz wywalczyć sobie pozycję w partii i przemeblować skład rządu według własnego uznania.

Jeśli to prawda i jesteśmy właśnie świadkami nie tylko politycznej, lecz także generacyjnej zmiany na szczytach władzy, to trudno o lepszy moment na niezbędną korektę w polityce historycznej, która powinna stanowić komplementarne uzupełnienie dla wyzwań, jakie stoją przed Polską u progu drugiego stulecia naszej niepodległości.

Premier Morawiecki stwierdził, że dla wyrwania się z peryferyjnej kondycji potrzebujemy efektywnego państwa i silnej tożsamości narodowej. Jej siła nie może jednak ograniczać się tylko do dziedzictwa przelanej krwi, lecz obejmować musi także siłę idei społecznych czy gospodarczych. To dziedzictwo wciąż czeka na swoje expose.

Piotr Kaszczyszyn

Fot. Leszek Kozlowski,

Komentarze są zamknięte