Czy na pewno państwo powinno budować nam mieszkania?

Autor Obywatelski

„Potrzeba więcej m7d861732c4adce953a43f1753496ac5dieszkań na wynajem” – to hasło rozlegające się od prawa do lewa w debacie publicznej o polityce mieszkaniowej w Polsce. Czy rzeczywiście istnieje taka konieczność? A może wizję „państwa-budowlańca” należy zastąpić inną koncepcją?

27 września 2016 roku rząd przyjął Narodowy Program Mieszkaniowy. Jednym z głównych celów wskazanych w dokumencie jest budowanie przez państwo tanich mieszkań na wynajem (ze stawkami 10-20 zł/m2.). Podobne zamiary przyświecały Platformie Obywatelskiej, gdy w 2014 roku uruchomiła Fundusz Mieszkań na Wynajem. Także Partia Razem – podczas ostatniej kampanii wyborczej – podkreślała wielokrotnie, że będzie wspierać budowę tanich czynszówek. Skąd bierze się ta niemal powszechna zgodność do pożądanych kierunków polskiej polityki mieszkaniowej?

Uzasadnienie zaczyna się zwykle od przytoczenia niedoborów mieszkaniowych naszego kraju (350 mieszkań na 1000 mieszkańców, gdy średnia unijna to 450), relatywnie wysokiej ceny mieszkań (za średnią pensję można kupić w Polsce 0,5-0,6 m2., gdy w krajach takich, jak Belgia, Niemcy, Dania nawet trzy razy więcej) i słabej jakości zasobu mieszkaniowego. Równolegle wskazywane są statystyki, według których mieszkania na wynajem w Polsce stanowią ok. 18% całego rynku, a w Danii i Niemczech ponad 50% (średnia unijna to 30%). Stąd prosty wniosek, że zwiększenie rynku najmu poprawi naszą sytuację mieszkaniową. W tym argumencie z kategorii „kseromodernizacyjnych” gustują szczególnie – zakochani w opiekuńczych państwach skandynawskich – eksperci lewicowi.

Z kolei liberałowie gospodarczy (i nie tylko) przekonują, że rozwój rynku najmu to wzrost mobilności pracowników, która – w dobie globalizacji i specjalizacji – jest niezbędna z punktu widzenia pracodawców. Także w Narodowym Programie Mieszkaniowym można znaleźć tego rodzaju diagnozę: „Bardzo niski udział mieszkań czynszowych pogłębia niedostosowania na rynku pracy (niska mobilność)”.

Oba powyższe argumenty, powtarzane po wielekroć, zyskały współcześnie rangę prawd objawionych, które nie wymagają dowodu. Jest to o tyle wygodne, że ich udowodnienie mogłoby przysporzyć sporo trudności. A gruntowny namysł nad potrzebami polskiego mieszkalnictwa – który uwzględniałby wewnętrzne potrzeby społeczne, kulturowe i ekonomiczne – może zaprowadzić nas w zupełnie innym kierunku.
Po pierwsze, prowadzi do rozluźnienia więzi społecznych, bo oczywiste jest, że mieszkając gdzieś krótko, słabiej nawiązujemy relacje z sąsiadami. Mniej skłonni jesteśmy też do brania odpowiedzialności za wspólne, sąsiedzkie sprawy. wynika z tego także kształtowanie wspólnej przestrzeni – mam na myśli zarówno wygląd zewnętrzny własnego / wynajmowanego domu (mieszkań w blokach dotyczy to w mniejszym stopniu), jak i tzw. małą architekturę, czyli otoczenie domu/bloku. O wiele więcej dbałości o tę przestrzeń wykazują jej współwłaściciele; obrazowym argumentem może być porównanie ogródków przydomowych na angielskich osiedlach, gdzie większość domów przeznaczona jest na wynajem, z ogródkami na dowolnym polskim osiedlu. Wydaje się, że nie bez znaczenia pozostaje również sprawa większego przywiązania do miejsca posiadanego na własność, gdy dochodzi do sytuacji skrajnych, takich jak zewnętrzne zagrożenie militarne.

W końcu także argument o charakterze gospodarczym sprawia wrażenie chybotliwego. Jeśli chcemy, aby rynek pracy był bardziej zwrócony w stronę pracownika (co jest bliskie m.in. lewicy), to mobilność na pewno temu nie sprzyja. Powinniśmy raczej „wymuszać” na pracodawcach dostosowanie się do naturalnych potrzeb życiowych (rodzinnych, wspólnotowych, potrzeby zakorzeniania) pracowników, a nie na odwrót. Myślę, że teza ta nie jest dzisiaj już tak obrazoburcza, jak mogłaby wydawać się w latach dzikiego kapitalizmu lat 90. Tym bardziej, że trendy światowe (praca zdalna, turkusowe zarządzanie itp.) i nasza demografia zdają się jej sprzyjać.

Jeśli zaś podnosimy argumentację „kseromodernizacyjną” –po raz kolejny należy powtórzyć, że to, co dobre dla Danii i tamtejszego społeczeństwa, niekoniecznie będzie dobre (czy nawet stosowalne) dla Polski; że różna jest historia, kultura, rodzaj relacji wspólnotowych, potrzeb duchowych. Dla przykładu – w naszym kraju rozpowszechniony jest model rodzinny, w którym ciągłość pokoleniowa odgrywa istotną rolę także w kontekście własności mieszkaniowej. Poza tym, przywołując tego rodzaju argumenty warto pamiętać, iż w niektórych miejscach polityka czynszówek doprowadziła do patologii społecznych, takich jak getta powstałe na tle ekonomicznym czy religijnym (np. muzułmańskie osiedla w Szwecji). Z kolei Austria, przodująca we wszystkich europejskich statystykach dotyczących mieszkalnictwa, od kilku lat bardzo silnie wspiera instrumenty dochodzenia do własności mieszkań.

Nie znaczy to jednak, że mamy całkowicie zrezygnować z mieszkań ma wynajem. Są one potrzebne m.in. dla dużej grupy mobilnych z założenia studentów, jako etap pośredni pomiędzy domem rodzinnym a własnym mieszkaniem. Twierdzę tylko, że nie na tym segmencie państwo powinno koncentrować swoje ograniczone zasoby, ponieważ czynszówki da się łatwo rozwijać poprzez wspomaganie procesów rynkowych, np. za pomocą podatku od niewykorzystanych nieruchomości.

Dużo więcej moglibyśmy zyskać ogniskując działania państwa na mocnym wsparciu budownictwa społecznego (spółdzielni, Towarzystw Budownictwa Społecznego) poprzez pośrednictwo nowych narzędzi finansowych, choćby przy wykorzystaniu Banku Gospodarstwa Krajowego.

Kamil Suskiewicz, jagiellonski24.pl

Komentarze są zamknięte