David Bowie – czy artyście wszystko wolno?

Niezależna Gazeta Obywatelska

Egzorcysta - Klątwy Czemu mają służyć bluźniercze prowokacje brytyjskiego wokalisty w klipie do utworu „The Next Day” z płyty o tym samym tytule, wydanej w marcu 2013 roku? Ekscentryczny artyzm, którym wokalista próbuje kamuflować uderzający w chrześcijaństwo przekaz, stanowi tylko przykrywkę, gdyż spod eleganckiego garnituru wyłania się wizerunek zimnej, wyrachowanej, wręcz szatańskiej postaci.

Przykłady szyderczych bądź bluźnierczych odwołań do chrześcijaństwa w zachowaniu muzyków rockowych są nader liczne. Rob Halford z grupy Judas Priest, Bon Scott z AC/DC, Mike Patton z Faith No More czy Jared Leto z 30 Seconds to Mars podczas koncertów ubierają się (albo ubierali – wokalista AC/DC zmarł w 1980 roku) w szaty liturgiczne lub koloratkę. Leto podczas koncertu w West Palm Beach 8 sierpnia 2014 roku założył na głowę koronę, upodabniając się do Chrystusa. W kontekście utworów 30 Seconds to Mars – jak np. „Up in the Air” – przepełnionych okultystyczną i satanistyczną symboliką, trzeba tę „przebierankę” odbierać jako celowy manewr podkreślający antychrześcijański charakter zespołu. Lucyfer, moc, sława – to słowa z kompozycji „Brave New Word”, wyśpiewywane przez Jareda Leto.

Okultystyczne fascynacje

Już na początku lat 70. artysta dał się poznać jako zwolennik okultysty Aleistera Crowleya. Zainteresował się nim dzięki znajomości z Jimmym Page’em z grupy. Led Zeppelin. Page gromadził tzw. collection of Crowleyana, będąc jednocześnie czynnym okultystą i wielbicielem filozofii thelemy, wymyślonej przez Crowleya. Bowie i Page współpracowali, tworząc kompozycje „The Supermen” z 1971 i „Dead Man Walking” z 1997 roku. Wyraz swojej fascynacji okultyzmem dał Bowie w kompozycji „Quicksand” (z płyty „Hunky Dory”, wydanej w 1971 roku), z której pochodzą słowa: Jestem bliżej Złotego Świtu/ Zanurzony w crowleyowskim uniformie symboliki. Wydawało się jednak, że wchodząc w muzykę pop w latach 80., David Bowie zdystansował się od zachwytu okultyzmem, kabałą i gnozą. Tak się jednak nie stało. Ostatnia płyta „The Next Day” dowodzi wręcz, że brytyjski wokalista mógłby być wzorem dla Jareda Leto w bluźnierczych manifestacjach.

Artystyczna ekspresja?

Here I Am. Not Quite Dying – słowami wkładanymi w usta Chrystusa rozpoczyna się refren piosenki otwierającej płytę „The Next Day”. Wygląda na to, że Bowie piętnuje zło i obłudę ludzi. To pierwsze wrażenie. Jednak podkreślone teledyskiem nabiera ono wyraźnie antychrześcijańskiej ostrości.

David Bowie nie jest satanistą, nie gra w blackmetalowym zespole, jest za to wokalistą posługującym się środkami artystycznego wyrazu. Jako taki może pozwolić sobie na bardzo dużo i zawsze będzie to tłumaczone tolerancją i wolnością wypowiedzi, a także szczególną pozycją wśród fanów, którzy kochają jego muzykę. Uświadomienie sobie jednak, że artysta mówi językiem mainstreamu i opowiada się po stronie atakujących chrześcijaństwo, jest wielkim zawodem. Bowie
tworzy dobrą muzykę, ale wydaje się, że tylko w celu wyśmiewania i obrażania, bo nie jest to tania prowokacja, kiedy śpiewa jako Jezus: Tutaj jestem, nie całkiem umierający/ Moje ciało zostawione w dziupli, by zgniło./ Gałęzie drzewa rzucają cienie na szubienicy dla mnie/ I następnego dnia, i następnego, i kolejnego dnia.

Nic przypadkowego

Nie można powiedzieć, że z wiekiem David Bowie ujawnia swoje lęki. Jego aktywność artystyczną i życie prywatne przez całe dekady przesycały elementy, których nie można usprawiedliwić postawą estetyczną. Wyuzdany erotyzm (połączony z sadomasochizmem), różnorodne związki partnerskie, używki czy fascynacje brzydotą – tego nie można ot tak sobie wrzucić do worka z napisem: Estetyka freak.

Również role, które grywał w filmach, w jakiś sposób go charakteryzowały. Przyjmował je ze względu na ich specyfikę. Tak było w „Zagadce nieśmiertelności” (1983) – zagrał tam rolę wampira, czy w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” (1988), gdzie wcielił się w rolę Poncjusza Piłata. „The Next Day” to trzeci singiel z płyty, który doczekał się wideoklipu. Poprzednie klipy przygotowywały grunt pod ten właściwy. „Where Are Now?” miało być swoistym dotknięciem tematu przemijania, starości, rozrachunku ze sobą, odpowiedzi na pytanie: czy jeszcze stać mnie na coś, co mnie samego zaskoczy? Czy „wampir” ma się ususzyć i – znudzony upijaniem się krwią – zapaść się w nicość? Kolejny wideoklip – „The Stars (Are Out Tonight)” – przedstawiał pozornie podglądacza pary niesfornych sąsiadów, ale tak naprawdę była to retrospekcja perwersyjnego stylu życia z krążącym demonem hedonizmu, w którego wcieliła się Tilda Swinton.

Wszystkiemu winni księża

W klipie do „The Next Day” również mamy znanych aktorów. W postać wyuzdanego i cynicznego księdza wciela się Gary Oldman, w naznaczoną stygmatami prostytutkę – Marion Cotillard, w Jezusa Chrystusa – sam David Bowie. Reżyserem wszystkich trzech teledysków jest Floria Sigismundi. „The Next Day” koresponduje z „Jubilee Street” Nicka Cave’a; obie kompozycje mają wyraźnie dekadencki wydźwięk. Cave wciela się w teledysku w Szatana sutenera, a jego podopieczna inspirująca się czarną biblią zwabia klientów do skromnego pokoju, by ich mordować. David Bowie również zaprasza do domu publicznego, pełnego perwersji i wyuzdania. Nosi on nazwę The Decameron i kipi bujnym życiem.

Negatywnymi postaciami w klipie są duchowni katoliccy, w tym kardynał, pozytywną – prostytutka, której Bowie daje stygmaty Męki Pańskiej. Tworząc analogię do biblijnej Marii Magdaleny, bierze kobietę lekkich obyczajów w obronę. Przekaz jest prosty: obecność w domu publicznym to nie jej wybór, to jej krzyż. To wina takich ludzi jak ukazani duchowni – obleśni, perfidni: I ksiądz sztywnieje z nienawiści,/ żądając początku zabawy z tymi kobietami/ przebranymi za mężczyzn dla jego przyjemności./ Mogą pracować z Szatanem, gdy wyglądają jak święci./ Wiedzą, że Bóg istnieje, bo Szatan im to powiedział./ Wykrzykują moje imię w dół, znacznie poniżej nich.

Końcowa scena szydzi z Ostatniej Wieczerzy i Wniebowstąpienia. Bowie wyśpiewuje słowa podziękowania i zni ka, pozostawiając dwanaście zastyg łych w różnych pozach postaci. Czy zaprezentowane szyderstwo z chrześcijaństwa to współczesny artyzm, czy pogłębiający się cynizm wokalisty, który podczas koncertu upamiętniającego zmarłego Freddiego Mercurego na stadionie Wembley w Londynie 20 kwietnia 1992 r. odmawiał na kolanach Ojcze nasz? Modlitewny performance, żonglowanie duchowością, egzaltowanie się chwilą zamiast szczerej wiary…
Wielka szkoda, że 67-letni artysta w jednej chwili neguje swój dorobek, bo czyż sama muzyka może obronić postmodernistyczny i agresywnie antychrześcijański przekaz? David Bowie tym teledyskiem deprecjonuje całą płytę wyczekiwaną przez fanów od dziesięciu lat.

Grzegorz Kasjaniuk
O Autorze: publicysta, dziennikarz i krytyk muzyczny, 2003–2005 dyrektor artystyczny Festiwalu Rockowego Węgorzewo.
Artykuł ukazał się w 25 numerze Miesięcznika Egzorcysta.

Komentarze są zamknięte