Życiorys Donalda Tuska w jego 57 urodziny

Niezależna Gazeta Obywatelska8

tusk_pilka_nozna_1-largeUrodził się 22 kwietnia 1957 r. w Gdańsku. Jest synem Ewy i Donalda. Imię Donald, babka przyszłego premiera, Julianna, nadała jego ojcu, jako wyraz sympatii do poznanego niegdyś za granicą „pewnego brytyjskiego lorda”. Ojciec Donalda zmarł w 1972 r. Chłopiec miał wówczas 15 lat i kończył właśnie szkołę podstawową. Siostra Donalda, Sonia, była starsza od swego brata jedynie o 2 lata. Rodzina Tusków szczyci się przedwojennym pochodzeniem kaszubsko-niemieckim. Dziadkowie Donalda juniora, Józef i Franciszek pracowali w Polskich Kolejach Państwowych w Wolnym Mieście Gdańsku. Babka Donalda ze strony mamy, Anna, była rodowitą Niemką z domu Liebke.

W 2005 r. w okresie kampanii wyborczej, w której Donald Tusk kandydował na urząd prezydenta Rzeczypospolitej, media nagłośniły biografię jego dziadka ze strony ojca – Józefa. Jeden z posłów Prawa i Sprawiedliwości wspomniał w wywiadzie dla tygodnika „Angora” o „poważnych źródłach na Pomorzu”, które mówią o służbie Józefa w Wehrmachcie podczas II wojny światowej. Służba ta miała być ochotnicza. Donald Tusk zaprzeczył tym doniesieniom, lecz krótko potem potwierdziła je rodzina kandydata oraz dziennikarze. Komentarz Tuska był wówczas następujący: „To dla mnie nowa informacja i moment osobistej próby”.

Według Ewy Tusk, matki Donalda, Józef Tusk przebywał w obozie koncentracyjnym Stutthof, zanim w 1944 r. Niemcy siłą wcielili go do swej armii. Nie udało się niestety ustalić ponad wszelką wątpliwość obozowego epizodu oraz siłowego poboru. Podobnie nie znane są okoliczności, choć dowiedziony fakt, wstąpienia Józefa Tuska w listopadzie 1944 r. do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

W 2008 r. w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” matka Ewa Tusk wyznała interesujące szczegóły dotyczące życiorysu drugiego dziadka Donalda, Franciszka Dawidowskiego, wywiezionego na roboty przymusowe do Kętrzyna. Według podania rodzinnego Franciszek „pracował jako robotnik przy budowie Wilczego Szańca. Był w brygadzie z angielskimi jeńcami i Polakami. Doszło do katastrofy budowlanej, bodajże zawalił się jakiś sufit. Wśród rannych był mój tatuś, położyli go w szpitalu polowym. Stracił oko, miał zmiażdżoną nogę. Któregoś dnia cały personel medyczny zaczął zachowywać się tak, jakby szedł na defiladę. I nagle – do sali wchodzi Hitler. Sala była duża, a on chodził od łóżka do łóżka i podawał chorym rękę. Tata leżał obok kolegi Polaka. Obaj powiedzieli sobie, że za żadne skarby nie podadzą Hitlerowi ręki, więc udawali umarlaków. Tata zezował tylko przez przymrużone oko, co się dzieje. Hitler podszedł do jego łóżka, lekko się nachylił, zobaczył, że stan jest ciężki, i tylko poklepał tatusia po ramieniu”. Ewa Tusk zmarła w 2009 r.

W 1976 r. Tusk zostaje absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Gdańsku. W 1980 r. kończy studia historyczne na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Promotorem pracy magisterskiej jest wybitny badacz przedwojennego ruchu narodowego Roman Wapiński. Na studiach Tusk poznaje swoją przyszłą małżonkę Małgorzatę. W 1982 r. Tuskom rodzi się syn Michał, były dziennikarz „Gazety Wyborczej” . Córka Katarzyna, dawna uczestniczka jednej z serii programu rozrywkowego Taniec z gwiazdami, emitowanego w stacji telewizyjnej TVN, przyjdzie na świat dopiero w 5 lat później.

Na studiach Donald Tusk angażuje się w działalność opozycyjną, początkowo w Studenckie Komitety Solidarności. Jak twierdzi, swą przygodę z ruchami antykomunistycznymi rozpoczął w 1978 r. W pewne grudniowe popołudnie wspólnie z koleżankami Gosią i Anią redaguje ponoć tekst relacjonujący obchody rocznicy Grudnia’70 przy bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej.

W swych oficjalnych biogramach Tusk podaje, że poprzez osobę Bogdana Borusewicza rozpoczął również współpracę z Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża. Borusewicz nie zaprzecza publicznie tym enuncjacjom, natomiast Krzysztof Wyszkowski, w przeciwieństwie do wybitnego działacza Komitetu Obrony Robotników na Wybrzeżu, członek WZZ, nic o tym epizodzie nie słyszał.

W tym okresie Donald Tusk poznaje Lecha Bądkowskiego, pisarza, byłego żołnierza Polskich Sil Zbrojnych na Zachodzie, pasjonata historii Kaszub. Co ciekawe, wedle relacji Tuska, nie rodzice, a dopiero ów wybitny literat uświadamia mu jego kaszubskie pochodzenie: „Kiedy tuż po studiach spotkałem pierwszy raz Lecha Bądkowskiego (…) spytał mnie, czy zdaję sobie sprawę ze swoich kaszubskich korzeni, które rozpoznał w mym nazwisku. Zdziwiłem się, bo w mojej gdańskiej rodzinie nigdy o kaszubskich rodowodach nie rozmawiano”.

Nie wiadomo, od kiedy datuje się głębokie przywiązanie Tuska do idei regionalizmu lub samorządności. Będzie dawał mu wyraz wielokrotnie w wypowiedziach medialnych, podkreślając swe gdańskie i kaszubskie pochodzenie, czy przykładając się do publikacji takich książek jak Wydarzyło się w Gdańsku 1901-2000 (red. G. Fortuna, D. Tusk, Gdańsk 1999). Rzeczony regionalizm na pewno stanie się silnym oparciem, a może nawet inspiracją, dla programu samorządowego partii politycznych Donalda Tuska.

W przyszłości wielokrotnie będzie powtarzał, iż podczas strajku sierpniowego w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. przebywał na terenie zakładu. Wspominając ówczesnych strajkujących, będzie uważał się za jednego z nich. Dotychczasowe ustalenia dziennikarzy wskazują jedynie, że w Sierpniu’80 Tusk walczącym z komuną robotnikom przynosi wałówkę – chleb oraz kiełbasę.

Jeszcze przed końcem Sierpnia Tusk ma organizować grupy studenckie, które w przyszłości przerodzą się w Niezależne Zrzeszenie Studentów Polskich w Gdańsku. Kilka miesięcy później, będąc przewodniczącym „Solidarności” w Wydawnictwie Morskim, może sprawdzić się we współpracy z małym zespołem ludzi. Angażuje się dziennikarsko w wydawanym przez NSZZ „Solidarność” tygodniku „Samorządność”. Znajduje się tym samym w otoczeniu redaktora naczelnego pisma Lecha Bądkowskiego, pierwszego rzecznika prasowego „Solidarności”. Na I Zjeździe Krajowym „Solidarności” Tusk zjawia się w celu przygotowania sprawozdania dla swej gazety.

W okresie, o którym mowa, Donald należy do szeregowych działaczy opozycji. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Akta policji politycznej – Służby Bezpieczeństwa, wymieniają go na liście kontaktów figuranta Sprawy Operacyjnego Sprawdzenia o kryptonimie „Prymus”, prowadzonej w latach 1979-1980. Chodzi o sprawę przeciwko współpracownikowi KSS-KOR i Towarzystwa Kursów Naukowych w Gdańsku Antoniemu Mężydle. Bezpieka nie demonizuje specjalnie Tuska. Podejrzewała go o „udział lub współudział w technicznym przygotowaniu nielegalnego czasopisma lub wydawnictwa”. W materiałach sprawy „Jesień’80”, dotyczącej zakłócania „porządku publicznego” po Sierpniu’80, w roli jednego z prowadzących spotkanie TKZ NZSP Uniwersytetu Gdańskiego w październiku 1980 r. w auli Wydziału Ekonomiki Transportu uniwersytetu. Wymienia się go także jako aktywistę NSZ w aktach Sprawy Obiektowej o kryptonimie „Klan” (od 1982 r. „Związek”) prowadzonej przeciwko działaczom „Solidarności” między 1980 a 1983 r. Powyższe stwierdzenia bezpieki są pewnym uproszczeniem. Rozumie się przez to pewien krąg towarzyski Tuska. Działaczem NZS być nie mógł, jako że studia skończył w roku 1980.

Sytuacja zmienia się nieznacznie po wprowadzeniu przez komunistów 13 grudnia 1981 r. „stanu wojennego”. W pamiętniku Tusk podaje, że w październiku 1982 r. wspólnie z bliskimi mu światopoglądem kolegami zaczyna projektować podziemne pismo. Wiosną 1983 r. ukazuje się pierwszy numer „Przeglądu Politycznego”. Wokół pisma skupia się grono późniejszych czołowych polityków w składzie: Jacek Kozłowski, Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandowski, Andrzej Zarębski, Jan Szomburg, czy Jacek Merkel. W piśmie będą ukazywać się także artykuły Janusza Korwina Mikkego oraz Stefana Kisielewskiego.

22 lipca 1983 r. Tusk wraz kolegami z redakcji zostaje zatrzymany w Łączyńskiej Hucie. W tym samym czasie zostaje przeszukane jego mieszkanie. Wśród ofiar obławy znajduje się również Krzysztof Wyszkowski, które na spotkanie z redakcją „Przeglądu” umówił słynny drukarz z okresu „karnawału Solidarności” Piotr Kapczyński – redaktor i wydawca „Przeglądu”. Akurat 22 lipca, w dniu „narodowego święta” komunistów, sowiecki namiestnik w PRL generał Wojciech Jaruzelski zarządza amnestię dla więźniów politycznych. Zatrzymanych czekał więc krótki pobyt w Areszcie Śledczym w Gdańsku przy ul. Kurkowej. Tusk wypuszczony zostaje już wczesnym popołudniem 23 lipca. Rywalizując po latach o władze polityczną z Jarosławem Kaczyńskim będzie wszak powoływał się na ten epizod, wytykając Kaczyńskiemu, iż nie został nigdy internowany. Donald Tusk nie należał jednak do osób internowanych.

Właśnie z okazji wspomnianego zatrzymania, Tusk widnieje w aktach śledczych Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Gdańsku, jako jeden z zatrzymanych w Łączyńskiej Hucie, „gdzie pod pozorem wycieczki turystycznej odbywało się spotkanie działaczy podziemnej »Solidarności«” oraz jako kontakt osoby rozpracowywanej w SOS o kryptonimie „Krokus”, dotyczącej Klubu Wysokogórskiego Trójmiasto, którego członków podejrzewano o „działalność antypaństwową”.

Na okres ok. 7 lat Tusk zostaje zatrudniony w spółdzielni „Świetlik”. Wprawdzie w swoich wspomnieniach nie wymienia nazwiska pracodawcy, współzałożyciela Platformy Obywatelskiej, niemniej chodzi o Macieja Płażyńskiego. Wspomina natomiast, że wszedł z czasem do rady nadzorczej spółdzielni. Na co dzień pracuje fizycznie, jako „alpinista przemysłowy”. Sporo wówczas podróżuje. Również za granicę. W 1985 r. do Francji, z misją znalezienia sponsorów dla „Przeglądu Politycznego” – spotyka się tam m. in. z Jerzym Giedroyciem i Mirosławem Chojeckim. Przede wszystkim bywa jednak w Pomorskiem, na Śląsku i na Mazowszu. Właśnie ze śląskiego Jaworzna sporządził makabryczny obraz warunków, w jakich miał wówczas pracować:

„W jednej elektrowni w Jaworznie konserwowaliśmy stalowe podpory podtrzymujące dach głównej hali. Wisieliśmy na czterdziestu metrach, pod nami wielkie turbiny cały czas na chodzie, pył, blisko pięćdziesiąt stopni Celsjusza i praca tylko w nocy. Mieszkaliśmy w hotelu robotniczym, obleśnym baraku na smutnej ulicy z ruderami, w sąsiedztwie był jeszcze komisariat milicji i poradnia zdrowia psychicznego. W dzień karty, piwo i dyskusje o polityce, piłce i kobietach, w nocy robota. Po trzech miesiącach została nas połowa, jeden z kolegów zapadł w głęboką depresję i znalazł się w szpitalu. Pod koniec pracowaliśmy bez asekuracji, zobojętniali na wszystko. Ale wytrzymaliśmy”.

„Niesamowity wysiłek fizyczny, duża wysokość, duże ryzyko, duże pieniądze. I duży alkohol” – a tak zwierza się do „Gazety Wyborczej” w 1994 roku, w reportażu Akrobaci, Kapeluchy i Łabędzie.

W 1986 r. powstaje polityczny klub dyskusyjny, z założenia kontynuacja Klubu Inicjatyw Społecznych im. Konstytucji 3 Maja. Ten ostatni w lipcu 1980 r. powołuje Lech Bądkowski. W zespole zamierza się propagować idee chrześcijańsko-narodowe oraz program Ruchu Młodej Polski, nawiązującego do przedwojennej Narodowej Demokracji. Środowisko Tuska, tak zwani liberałowie, wspólnie z liderem RMP, Aleksandrem Hallem, w listopadzie 1987 r. zakłada Klub Myśli Politycznej im. Lecha Bądkowskiego.

Właśnie z 1987 r. pochodzi najbardziej bulwersująca wypowiedź Tuska. Zamieścił ją kwietniowy numer miesięcznika „Znak”. Obok np. Bronisława Geremka, czy Andrzeja Paczkowskiego Donald pytany jest o stosunek do polskości.

„Jak wyzwolić się z tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literatura, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń? – pisze i daje następującą wypowiedź – Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. I tylko w krótkich chwilach przerwy rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi.

Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. Jest ona etosem pechowców, etosem przegranych i zarazem nie pogodzonych ze swą przegraną. (…) Polskość w rzeczy samej jest nieadekwatną do ponurej rzeczywistości projekcją naszych zbiorowych kompleksów. Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski tej na ziemi, konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem[1].

W późniejszej karierze nie wypowiada się tak dosadnie. Aczkolwiek w kolejnych elekcjach, w których będzie brał udział, ów szokujący epizod w życiorysie będzie mu przez oponentów wypominany. Jeśli nawet powyższy artykuł zawiera wiele autentycznych przemyśleń Donalda, słowa w wyznawanej przez niego kulturze politycznej nie będą później znaczyć znowuż tak wiele. Oto pierwszy z przykładów, pokazujący, że w zależności od interesu politycznego Tusk potrafi zmieniać stosunek do „resentymentów”, a przede wszystkim do „mitu”, w tym do mitu Lecha Wałęsy, którego pozycja wśród elit polskich w 1987 r. jest nieporównywalna słabsza od tej z lat 2000.:

„Dusimy się na co dzień w naszych polskich kompleksach. A przecież żaden chyba inny naród europejski nie może pochwalić się dwoma bohaterami naszej globalnej ery, symbolizującymi przełom XX i XXI wieku, znanymi i akcentowanymi na całym świecie, jakimi są Jan Paweł II i Lech Wałęsa. Mądra duma z ich dokonań to dla Polaków najmocniejsza zbroja. Bo bohaterowie są najbardziej czytelnymi znakami narodowej mitologii. A bez niej nie uchronimy pamięci – najważniejszego oręża Polaków[2].

W czerwcu 1988 r. gdańscy liberałowie organizują zjazd środowisk liberalnych z całego kraju,  I Gdański Kongres Liberałów. Sukces kongresu jest bez wątpienia przyczyną zwołania II Kongresu Liberałów w listopadzie 1988 r., powołania stowarzyszenia Kongres Liberałów, a nawet złożeniem wniosku o rejestrację partii. Ten ostatni krok wykonano 24 lutego 1989 r.

Donald Tusk w swoich wspomnienia wydanych w 2005 r. pod tytułemSolidarność i duma, pierwsze półlegalne spotkanie środowisk liberalnych z całej Polski, przenosi na grudzień 1988 r. Podaje również, że „w przerwie między referatami o potrzebie napisania nowej konstytucji i odbudowy własności prywatnej” wspólnie z kolegami udał się „na ostatnią nielegalną demonstrację pod Pomnik Poległych Stoczniowców, gdzie, podobnie jak przez ostatnie lata, gdańscy »referenci« chwycili za kamienie na widok zomowców”[3].

Należy w tym miejscu wyjaśnić, że cezura, którą Tusk wyznaczył sobie przed chwilą, nie obowiązuje w rzeczywistości w podziemiu antykomunistycznym. Nielegalne wystąpienia opozycji trwają przez cały 1989 r., a nawet w pierwszej połowie roku 1990. W lutym i maju 1989 r. z komunistycznymi służbami porządkowymi w Krakowie ścierają się NZS, Konfederacja Polski Niepodległej, Federacja Młodzieży Walczącej i Solidarność Walcząca. W styczniu 1990 r. trójmiejska młodzież pod wodzą FMW organizuje pikiety antykomunistyczne i okupuje Komitet Wojewódzki Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku, po wykrycia w nim procederu dokumentacji odnoszącej się do działalności partii.  Wystąpienia z przełomu 1988 i 1989 r. pacyfikują już nie komuniści, ale rząd pod przywództwem Tadeusza Mazowieckiego, a ściślej mówiąc minister ds. współpracy z organizacjami politycznymi i stowarzyszeniami, Aleksander Hall oraz szef jego gabinetu Bronisław Komorowski, dzisiejszy prezydent Rzeczypospolitej.

W okresie, gdy dogasają antykomunistyczne protesty młodzieży, a ugodowa część opozycji wspólnie z komunistamiwprowadza reformy mające być podstawą nowej konstytucji i nowego ustroju, 15 lutego 1990 r. rodzi się grupa inicjatywna Kongresu Liberalno Demokratycznego. KLD jest partią polityczną złożoną ze środowisk reprezentowanych w Stowarzyszeniu Gdańskiego Kongresu Liberałów. W czerwcu 1990 r. odbywa się I Krajowa Konferencja Założycielska KLD. Przewodniczącym Zarządu Głównego zostaje Janusz Lewandowski, a wiceprzewodniczącym Donald Tusk.

Deklaracji programowej liberałowie opowiadają się za „silną władzą prezydenta RP, pochodzącego z wyborów powszechnych, dwuizbowym parlamentem i istnieniem szerokiego samorządu terytorialnego”. Interesuje ich nastawiony na uczciwą konkurencję wolny rynek, a stosunek do systemu parlamentarnego wyrażają w następujących słowach: „Demokracja potrzebuje partii jako mechanizmu ujawniającego odmienne opcje i przedstawiającego je pod osąd wyborców”. W tym szczególnym, ale też i krótkim okresie, czyli przed wejściem do rządu, liberałowie opowiadają się nie tylko za radykalnymi zmianami w systemie, ale za całkowitą jego przebudową.

Warto zapamiętać ten okres, ponieważ w 2007 r. zarządzana przez Tuska PO, po odsunięciu od władzy Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, stanie się gwarantem postkomunistycznego status quo, które zaledwie w 2005 r. Donald Tusk zdiagnozuje w następujących słowach:

„Państwo utraciło wprawdzie swój totalitarny charakter, ale jego struktury pozostały nadal we władaniu urzędników ancien regime’u. (…) Jednym z najpoważniejszych [błędów] była ograniczona weryfikacja kadr dawnego ustroju. W istocie procedurze weryfikacyjnej został poddanych tylko aparat represji (MO i SB). Weryfikacja nie objęła natomiast zawodów zaufania publicznego, co przekreślało szansę na oczyszczenie kolejnych dziedzin naszego życia. (…) Po roku 1989 nie został sporządzony raport o państwie dawnego ustroju ani nie zdołano przedstawić odpowiedniej ustawy lustracyjnej. A przecież należało to do politycznych i obywatelskich obowiązków gabinetu Mazowieckiego. (…) W konfrontacji z cynicznym aparatem upadłego reżimu musieli przegrać ludzie o szlachetnych intencjach, pełni reformatorskiego zapału i pokojowego abolicyjnego nastawienia do niedawnych ciemiężców”[4].

Swoich przeciwnik politycznych, którzy pozostali przy tak wyrażanym niegdyś przez KLD programie radykalnego zerwania z postkomunizmem, Tusk będzie nazywał „współczesnymi jakobinami”[5], zaś ich program wyborczy „jakobińskim fanatyzmem radykałów”[6]. Siebie zaś, czy raczej swą formację polityczną przezwie pogromcą „świata złudzeń i zakłamania” oraz „twardym rzecznikiem rozsądku”[7].

W końcu lat 80. Donald zalicza jeszcze dwa wyjazdy za granicę. W swoich wspomnieniach zapisał, że wyrusza z kolegami do północnej Norwegii. Tam niedaleko miasta Trömise, poza okręgiem polarnym, buduje szkołę ludową. Wyjazd ma miejsce w lecie 1989 r. Poza tym rok wcześniej, udało mu się „na zaproszenie osoby prywatnej” odwiedzić RFN.

W kwietniu 1990 r. Donald nie pracuje już fizycznie. Pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego „Gazet Gdańskiej”. Można wnioskować, że staje się częścią nowego establishmentu. Premier Mazowiecki uznaje, że dziennikarskie doświadczenie mało wciąż znanego Tuska jest wystarczające, by zasiadł w Komisji Likwidacyjnej, zajmującej się rozdysponowaniem majątku Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Ksiązka-Ruch”. Powołanie Komisji nie obywa się bez kontrowersji. Część posłów wywodzących się z Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego uważa za naturalną w tym wypadku nacjonalizację wydawnictwa, aby nomenklatura postkomunistyczna nie mogła partycypować w rozdziale majątku.

Tusk zasiada w komisji obok przewodniczącego Jerzego Drygalskiego – od listopada 1990 r. Kazimierza Strzyczkowskiego, sekretarza komisji Andrzeja Grajewskiego, Jana Bijaka, w l. 80. redaktora naczelnego tygodnika „Polityka”, organu Komitetu Centralnego PZPR, Alfreda Klaina, Krzysztofa Koziełł–Poklewskiego, Macieja Szumowskiego. Sposób rozdziału dobytku RSW budzi ogromne spory, bowiem ostatecznie postpeerelowska nomenklatura sukcesywnie skupuje tytuły prasowe. Największym jednak skandalem kończy się prywatyzacja Prasowych Zakładów Graficznych w Krakowie oraz Zakładów Prasowo-Poligraficznych w Gdańsku. Naganny, czy wręcz przestępczy sposób sprzedaży tychże, wrzucać się będzie także na konto liberałów, wzmacniając ich nowy przydomek „aferałów”.

Obie drukarnie w październiku 1991 r. nabywa Polsko-Amerykański Fundusz Przedsiębiorczości, ustanowiony przez kongres USA. Z tego tytułu dysponuje on pieniędzmi rządu amerykańskiego. W Radzie Nadzorczej Funduszu zasiadają m.in. związany z KLD Jan Krzysztof Bielecki oraz prezydent George Bush. Komisja „zgodziła się na tzw. lwi kontrakt, czyliumowę, według której wszystkie korzyści stały się udziałem Spółki, a wszystkie straty obciążały Komisję i skarb państwa”. Drukarnie sprzedane zostają za 11,5 mln nowych złotych. Z chwilą zakupu fundusz pokrywa tylko 14,47% całości należności. Termin spłaty pozostałej kwoty zostaje ustalony na rok 2001 bez możliwości waloryzacji.

W tej sprawie Komisja w ciągu lat 90. wypowiada się aż trzykrotnie, za każdym razem podejmując sprzeczne uchwały. Po raz pierwszy sprzedając drukarnie z pominięciem trybu przetargowego. Po raz drugi stwierdzając, iż takie naruszenie ustawy o likwidacji RSW powoduje nieważność czynności sprzedaży i kierując sprawę do sądu. Po raz trzeci, decydując się na zawarcie ugody, sankcjonując w istocie sprzedaż w trybie bezprzetargowym[8].

Zanim jednak Bieleckiemu przyjdzie „nadzorować” zakup obu polskich drukarń ze strony polsko-amerykańskiego funduszu zostanie premierem. W grudniu 1990 r. kolejnym po Wojciechu Jaruzelskim prezydentem III RP zostaje Lech Wałęsa. Już pierwszymi swymi decyzjami demonstruje porzucenie hasła wyborczego „przyspieszenia” przemian ustrojowych w Polsce. Przedłuża akredytację dotychczasowemu ambasadorowi w Moskwie Stanisławowi Cioskowi, byłemu komunistycznemu ministrowi ds. związków zawodowych. W otoczeniu Wałęsy pojawia się końcem kampanii wyborczej Mieczysław Wachowski, któremu do dziś polscy dziennikarze zarzucają powiązania ze służbami specjalnymi PRL, a polskie sądy działalność przestępczą, i robi zawrotną karierę sekretarza stanu u boku prezydenta. Gdy niepowodzeniem kończy się misja utworzenia rządów przez Jarosława Kaczyńskiego i Jana Olszewskiego, Wałęsa desygnuje na premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. Zależy mu na tym, aby nobilitowane w ten sposób środowisko nie przedstawiało sobą większej siły politycznej.

Do rządu z ramienia KLD wchodzą m. in. Michał Boni, jako minister pracy i polityki socjalnej, Henryk Majewski, jako minister spraw wewnętrznych, Janusz Lewandowski, jako minister przekształceń własnościowych. Doradcą premiera ds. młodzieży zostaje Paweł Piskorski. Trzej ostatni spotkają się w późniejszym czasie z zarzutami korupcyjnymi, wszyscy też z biegiem lat zostaną oczyszczeni formalnie z zarzutów. Michał Boni za to w 1992 r. zostanie ujawniony jako Tajny Współpracownik SB o pseudonimie „Znak”, do czego przyzna się dopiero w 2007 r., tuż przed wejściem do rządu Donalda Tuska.

Rysując różnice między rządem Mazowieckiego i środowiskiem Unii Demokratycznej, a rządem Bieleckiego, Tusk powie po latach, „że zarówno postkomuniści, jak i lewicowa część elit solidarnościowych, z autorytetami rangi Tadeusza Mazowieckiego czy Bronisława Geremka, bez entuzjazmu podchodziły” do proeuropejskiego nastawienia Bieleckiego.

W maju 1991 r. Tusk zostaje przewodniczącym KLD. W październikowych wyborach Kongres zdobywa 37 mandatów do Sejmu I kadencji oraz 5 miejsc w Senacie. Tusk po raz pierwszy będzie posłem. Rzecznikiem prasowym Klubu Parlamentarnego KLD zostaje późniejszy rzecznik prasowy Klubu Parlamentarnego PO, Andrzej Halicki.

W nowej konstelacji parlamentarnej KLD wraz z postsolidarnościową Unią Demokratyczną znajduje się w opozycji do prozachodniego rządu Jana Olszewskiego. Gabinet rysuje plany wstąpienia Polski do NATO i Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Tusk personalnie angażuje się w obalenie rządu. Olszewski oraz minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz bowiem rozpoczynają procedurę ujawnienia byłych konfidentów policji politycznej w życiu publicznym. Na tzw. „liście Macierewicza” znajdują się nazwiska posłów KLD: Michała Boniego, Władysława Reichelta i Herberta Szafrańca.

 Podczas narady u prezydenta, zresztą widniejącego na tzw. „liście Macierewicza” jako były TW o pseudonimie „Bolek”, wspólnie m. in. z byłym opozycjonistą Leszkiem Moczulskim, ujawnionym jako TW „Lech” oraz prezesem postkomunistycznego Polskiego Stronnictwa Ludowego, Waldemarem Pawlakiem, decydują o desygnacji tego ostatniego na urząd premiera III RP.

Gdy misja Pawlaka okazuje się bluffem, partia Tuska wspiera kandydatkę Unii Demokratycznej, Hannę Suchocką. Zawiązuje się koalicja między obiema partiami. Z ramienia KLD do rządu na poprzednie stanowisko wraca Janusz Lewandowski, Jan Krzysztof Bielecki obejmuje fotel ministra ds. kontaktów z EWG, Andrzej Arendarski, od 1990 r. prezes Krajowej Izby Gospodarczej, zostaje ministrem ds. współpracy gospodarczej z zagranicą, natomiast Krzysztof Kilian, nowym ministrem łączności.

Sens zakorzenia polityków KLD w nowej rzeczywistość postkomunistycznej, począwszy od sektora gospodarczego, aż po ministerstwa w rządzie, Donald Tusk wyjaśnił tak naprawdę rok wcześniej. W wywiadzie dla bliskiej mu „Gazety Gdańskiej”, w kwietniu 1991 r., a więc w okresie rządów Bieleckiego, pozwolił dziennikarce określić siebie mianem „machera z zaplecza”. W niezwykle ciekawej rozmowie stwierdził:

„Widzę, niemal namacalnie, że polityka nie rozgrywa się na ekranach telewizorów, ale jest gdzieś tam schowana. Nie mam tu na myśli nieczystości układu, ale to, że jest kilka sfer polityki”. I dalej, jeszcze bardziej interesująco: „To są te miejsca, też raczej schowane: izby gospodarcze, stanowiska w administracji. Chodzi o utrzymanie pewnych elementów władzy niezależnie od gry parlamentarnej. W tej chwili widzę już, jak można rozsądnie i skutecznie wpływać przez istnienie w tych strukturach, nie do końca politycznych. Rola liberałów zależeć będzie nie tylko od liczby mandatów, ale też od umiejętności tworzenia rozmaitych lobbies, obecności w strategicznych miejscach, a jest ich znacznie więcej niż te trzy z Belwederskiej, Ujazdowskich i Wiejskiej”[9].

Wszakże w 1998 r., w „Dworze Artusa”, podczas dziesiątej rocznicy zjazdu liberałów, jako przedstawiciel środowiska chwilowo poza władzą, inaczej, bo skrajnie krytycznie będzie wyrażał się o wpływach owych lobbies: „Ostrzegaliśmy (…), że państwo polskie niepostrzeżenie przekształca się w swoistą demokratyczną dyktaturę klasy politycznej, która dba głównie o własny interes, a potem o interes silnych i wpływowych korporacji i lobbies, za nic mając interes powszechny i pojedynczego bezbronnego obywatela”[10]. Było to dlań wówczas bardzo korzystne, gdyż społeczeństwo zmęczone rządami partii postkomunistycznej zapragnie radykalnej odmiany.

Krzysztof Wyszkowski, niegdyś członek KLD, opisuje w swej publicystyce kontakty personalne Donalda Tuska z Wiktorem Kubiakiem, byłym agentem Wojskowej Służby Wewnętrznej PRL, zajmującym się z jej poruczenia nielegalnym transferem z Zachodu urządzeń elektronicznych objętych zakazem eksportu do krajów komunistycznych[11]. Polityczna przyjaźń Kubiaka i Tuska zaowocowała poprawą kondycji finansowej KLD. „Przegląd Polityczny”, organ liberałów, wydawano od tej pory w eleganckiej formie, a siedziba partii mogła zainwestować w nowy wystrój wnętrz. Kubiak to jeden z ludzi „upadłego reżimu”, którzy po 1989 r. zrobili w Polsce biznesy. Dzięki tej dość szemranej znajomości, Donald mógł w ciężkich czasach organizować spotkania KLD w zajmującym całe piętro biurze Kubiaka w prestiżowym Hotelu „Mariott”, a Kubiak zasiąść w fotelu pełnomocnika „ministra prywatyzacji” Lewandowskiego.

W efekcie przyspieszonych wyborów parlamentarnych z września 1993 r., zarządzonych przez prezydenta Wałęsę, partia Tuska znajduje się poza parlamentem. Nie zdołała przekroczyć progu 5%. W 1994 r. KLD łączy się w końcu z centro-lewicową UD. Powstaje Unia Wolności z przewodniczącym Tadeuszem Mazowieckim i wiceprzewodniczącym Donaldem Tuskiem. Jednak już w kwietniu Mazowieckiego zastępuje były minister finansów, Leszek Balcerowicz.

W 1995 r. UW przegrywa wybory prezydenckie promując kandydaturę Jacka Kuronia. W drugiej turze popiera Wałęsę, przeciwko Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. W 1997 r. Unia startuje w wyborach parlamentarnych. Zasili swe listy działaczami postkomunistycznego Stronnictwa Demokratycznego, niegdyś satelickiej partii PZPR. Z ładnym, trzecim zaraz po Akcji Wyborczej Solidarność oraz Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wynikiem, UW wchodzi do Sejmu i Senatu. Zdobywa 60 miejsc sejmowych oraz 8 senackich, w tym jedno dla Donalda Tuska. Partia zawiera koalicję rządową z AWS, a Tusk zostaje wicemarszałkiem senatu.

Wyniki UW z roku na rok są coraz gorsze. W 1998 r. formacja zdobywa marginalne przedstawicielstwo w sejmikach wojewódzkich. Do tego rośnie liczba konfliktów z politykami AWS. W 2000 r. przewodniczący Balcerowicz rezygnuje z ubiegania się o kolejną kadencję szefa UW. W grudniu zostaje obrany prezesem Narodowego Banku Polskiego. O funkcję przewodniczącego UW postanawiają ubiegać się Bronisław Geremek i Donald Tusk. Zwycięża Geremek i usuwa z kierownictwa Unii współpracowników swego rywala. Miesiąc później Tusk i grupa byłych działaczy KLD postanawia odejść z partii.

W obliczu nadchodzących wyborów parlamentarnych i pewnej klęski zarówno AWS, jak i UW, Tusk wspólnie z dawnym przełożonym, Maciejem Płażyńskim oraz Andrzejem Olechowskim zakłada jeszcze w styczniu 2001 r. nową partię polityczną o nazwie Platforma Obywatelska. Powstaje ona na bazie komitetu wyborczego Olechowskiego, który osiągnął drugi wynik w wyborach prezydenckich z 2000 r., ulegając tylko Kwaśniewskiemu. Do PO dołącza grupa wcześniejszych dysydentów z UW, z Janem Marią Rokitą na czele. Mowa o Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym, w którego szeregach znajduje się także Bronisław Komorowski. Przewodniczenie PO spoczywa na barkach Macieja Płażyńskiego, do niedawna marszałka sejmu z ramienia AWS.

W wyborach parlamentarnych roku 2001 PO osiąga drugi po SLD wynik, wyprzedzając o kilka punktów procentowych „Samoobronę RP” Andrzeja Leppera,  PiS Lecha i Jarosława Kaczyńskich, PSL i narodowo-katolicką Ligę Polskich Rodzin. Tusk, jeden z 65 posłów PO, pełni funkcję wicemarszałka Sejmu. Rząd tworzy koalicja SLD-PSL.

W grudniu 2002 r. wybucha tzw. „afera Rywina”. Biznesmen Lew Rywin latem 2002 r. pojawia się w siedzibie spółki „Agora”, właściciela „Gazety Wyborczej” w roli pośrednika, a poniekąd i wysłannika SLD. W imieniu postkomunistów proponuje władzom koncernu zaniechanie uchwalenia zapisów w ustawie medialnej, uniemożliwiających „Agorze” zakup stacji telewizyjnej „Polsat”. W zamian SLD oczekuje od „Agory” 17,5 mln dolarów, zaprzestania krytyki premiera Leszka Millera i SLD oraz zatrudnienia Rywina w „Polsacie” jako gwaranta interesów Sojuszu. Na wniosek PiS w styczniu 2003 r. powstaje komisja śledcza, której członkiem zostaje m. in. Jan Maria Rokita z ramienia PO. Dzięki skutecznej i widowiskowej postawie śledczego, Rokita urasta w Platformie do rangi drugiego lidera formacji.

W międzyczasie z partii odchodzi Maciej Płażyński, oficjalnie, niezadowolony ze zmiany profilu programowego formacji. Po objęciu władzy przez PO w 2007 r. wspiera PiS i zarzuca Platformie, że zależy jej tylko na tym, aby „wygrywać wybory, a nie zmieniać Polskę”. Stronnictwo Tuska w partii marginalizuje także pozycję Andrzeja Olechowskiego. Wkrótce będzie on zarzucał Tuskowi to samo, co Płażyński. W czerwcu 2003 r. przyszły premier obejmuje funkcję przewodniczącego PO.

„Afera Rywina” ściąga na SLD zupełną klęskę wyborczą. O zwycięstwo w wyborach parlamentarnych i prezydenckich w 2005 r. rywalizują ze sobą PO i PiS. Tusk postanawia startować w wyborach prezydenckich, Jan Maria Rokita typowany jest na przyszłego prezydenta. Wybory parlamentarne we wrześniu niespodziewanie, niespełna 3 punktami procentowymi, wygrywa PiS.

Równolegle toczy się kampania prezydencka. W jej toku Polacy są świadkami horrendalnych nadużyć ośrodków badan opinii publicznej. Do tej pory liderem sondaży był prezydent Warszawy Lech Kaczyński. Choć potencjalny kandydat postkomunistów Włodzimierz Cimoszewicz zapewnia, że w wyborach nie wystartuje, odwodzą go od tego właśnie sondaże. Nie zaprzestają go one uwzględniać jako kandydata, dając mu nawet prowadzenie w wyścigu do urzędu. Tak to wygląda w czerwcu. W sierpniu plasujący się z kilkuprocentowym wynikiem zwykle na piątym miejscu Tusk, z nagła zyskuje kilkanaście punktów premii. Zyska jeszcze bardziej.

Cimoszewicz zostaje zaatakowany przez Konstantego Miodowicza, członka komisji śledczej ds. Orlenu, rozliczającej jeszcze jedną aferę z czasów SLD. Miodowicz jest posłem PO. Wykorzystał enuncjacje byłej asystentki Cimoszewicza, świadczącej, że były minister spraw zagranicznych miał ją rzekomo uprawniać do zamiany swego oświadczenia majątkowego i wymazania z niego informacji o posiadaniu akcji spółki państwowej PKN Orlen. Na dowód Jarucka przedstawia pismo z podpisem Cimoszewicza. Jak się miało później okazać, sfałszowane przez nią samą.

Cimoszewicz pod naporem krytyki mediów i PO wycofuje się z wyborów prezydenckich. Na pierwsze miejsce w sondażach wskakuje Tusk, któremu wróży się w nich zwycięstwo nawet w pierwszej turze. Z czasem dziennikarze ustalą, że prezesem ośrodka najbardziej faworyzującego Tuska, PBS, jest Krzysztof Koczurowski, jeden z założycieli KLD. W 1991 r. był jedną z trzech osób, które kierowały kampanią wyborczą Kongresu.

Pierwszą turę wyborów nieznacznie wygrywa Tusk. Na tydzień przed drugą, prorządowa dziś stacja TVN informuje za ośrodkiem GfK Polonia, że Tusk wygrywa z Kaczyńskim różnicą 24 procent – 62 do 38. Prezydentem Polski społeczeństwo wybiera jednak Lecha Kaczyńskiego. Zdobywa on ponad 54 procent głosów, przy niespełna 46 procentach Tuska. GfK Polonia myli się aż o 32 punkty procentowe.

Tusk zostaje posłem i szeregowym członkiem Komisji Łączności z Polakami za Granicą. Jest przeciwny, by jego partia poparła mniejszościowy rząd Kazimierza Marcinkiewicza, utworzony przez PiS. Przegrana PO i jej lider rozpoczynają agresywną kampanię przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i partii Jarosława Kaczyńskiego. Wspierają ją w tym komercyjne media. Przyklaskują m. in. słowom wykrzyczanym przez Tuska w listopadzie, podczas debaty sejmowej nad exposé premiera Marcinkiewicza: „Polska naprawdę nie jest skazana na, tak jak ją Polska od wczoraj nazywa, moherową koalicję”.Zdanie to jest intencjonalnym wyrazem pogardy dla ludzi starszych i w średnim wieku, noszącym moherowe berety, potencjalnych wyborców PiS, „Samoobrony” i LPR.

Tusk odmawia wejścia do rządu, ale też nie chce zgodzić się na rozwiązanie parlamentu. PiS w lutym 2006 r. podpisuje więc z dwoma mniejszymi partiami, uważanymi za populistyczne, tzw. „pakt stabilizacyjny”. Ma on umożliwić zrealizowanie 144 ustaw, w tym sztandarowych projektów: likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, czyli niezweryfikowanego nigdy komunistycznego wywiadu i kontrwywiadu oraz powołania Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Oba projekty zostają w końcu uchwalone przez Sejm.

Już miesiąc później „pakt stabilizacyjny” rozpada się. PiS-owi ponownie nie udaje się doprowadzić do rozwiązania parlamentu i rozpisania przyspieszonych wyborów. Tusk kolejny raz odrzuca ofertę Jarosława Kaczyńskiego wejścia do rządu, dlatego Kaczyński zawiązuje koalicję z oboma mniejszymi formacjami. Donald Tusk, jako szef klubu parlamentarnego PO, staje się niemiłosiernym krytykiem rządu najpierw Marcinkiewicza, a później Kaczyńskiego.

Odczekawszy najtrudniejszy moment po porażce wyborczej, Tusk godzi się zwołać w maju 2006 r. generalny zjazd partii, który zatwierdza jego przywództwo w PO. Dąży do eliminacji z jej szeregów drugiego lidera, zwolennika koalicji z PiS, Jana Marii Rokity. Do wyborów w 2007 r. z PO żegna się jedna z głównych postaci Platformy, Zyta Gilowska, pod pretekstem rzekomego nepotyzmu. Pozbawiony członkostwa partii zostaje także Paweł Piskorski, któremu media i prokuratura zarzucają ukrywanie swych dochodów. W końcu ze startu w przyspieszonych wyborach parlamentarnych rezygnuje sam Rokita. Tusk od tej pory zarządza partią wespół z dolnośląski posłem Grzegorzem Schetyną.

W kampanii wyborczej Donald przedstawia PiS, jako formację, której obywatele powinni się obawiać. PiS według niego ma dążyć do ograniczenia demokracji w Polsce. Ponadto sztab wyborczy Platformy stara się przekonywać wyborców do antyreformatorskiego i antyeuropejskiego wizerunku partii Kaczyńskiego. PO zasypuje Polskę czarnymi billboardami z nadrukowanymi słowami „oszczerstwa”, „pogarda”, „agresja” i podpisem „Zasady PiS”. Państwowa Komisja Wyborcza nakazuje właścicielowi podpisać billboardy.

W konfrontacyjnej retoryce pionierami są wspierający PO Władysław Bartoszewski, który oponentów oraz ich wyborców określa mianem „bydła”: „Kolejne obietnice wyborcze Jarosława Kaczyńskiego rozwiewały się w pył. Stało się dla mnie jasne, że jego wizja budowy lepszej Polski, której zaufały miliony Polaków, okazała się jednym wielkim oszustwem. Dlatego też postanowiłem nazwać rzeczy po imieniu i – jak ujął to jeden z przedwojennych satyryków – »przestać uważać bydło za niebyło«”. Radosław Sikorski, który został odwołany przez premiera Kaczyńskiego z funkcji ministra obrony narodowej i wsparł teraz PO na jednym z wieców posługuje się anihilacyjną retoryką: „Jeszcze jedna bitwa, dorżniemy watahy. Donku, panie marszałku, liczymy na pana w poniedziałek”.

O zwycięstwie wybiorczym decydują debaty telewizyjne pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim, Donaldem Tuskiem i Aleksandrem Kwaśniewskim. W najważniejszym starciu, pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem zwycięstwo wizerunkowe odnosi ten ostatni. Należy dodać, że przy współudziale publiczności sprowadzonej przez sztab kandydata PO, która przez całą godzinę obraża Kaczyńskiego i całkowitej bierności wobec tego faktu dziennikarzy w studio. Debata decyduje o zwycięstwie Donalda Tuska w wyborach prezydenckich. Wynik wyborczy Tuska w Warszawie jest rekordem pod względem liczby uzyskanych głosów: ponad 534 tysięcy. Drugi wynik Jarosława Kaczyńskiego jest prawie o połowę mniejszy i wynosi ponad 273 tysiące głosów.

Donald Tusk po raz pierwszy w swej karierze obejmuje funkcję prezesa rady ministrów. 9 listopada prezydent Lech Kaczyński wręcza mu akt desygnacji na premiera rządu koalicyjnego PO-PSL. W tych dniach Tusk radykalnie zmienia retorykę. Z totalnego krytyka formacji do niedawna rządzącej, przyjmuje postawę pozornie koncyliacyjną. Mówi o rządach „miłości”, „zaufania”, „współpracy”. Lecz z drugiej strony swe wypowiedzi przeplata od czasu, do czasu brutalną retoryką oraz groźbami. Tuż przed katastrofą smoleńską, 19 marca 2010 r., w debacie sejmowej nad deficytem budżetowym zwraca się do opozycji w słowach: „Jeśli politycy zrozumieją to, co zrozumieli zwykli Polacy, że w tych sprawach, które dotyczą codziennego życia ludzi nie kłótnia tylko współpraca dają te szanse, to moim zdaniem możemy razem wygrać jeszcze więcej niż Polska wygrała w ostatnim roku. Jeśli tego nie zrozumiecie wyginiecie jak dinozaury”.

Tusk bardzo sprawnie posługuje się specjalistami od wizerunku i wraz ze swym otoczeniem co rusz inspiruje prowokacje socjotechniczne. Z uwagi na to, iż większość elektronicznych mediów zajmuje się ostentacyjną krytyką, a nawet, jak np. „Gazeta Wyborcza” i stacja TVN, zwalczaniem opozycji, udaje się mu odwracać uwagę opinii publicznej od bieżących problemów rządu. Dzieje się tak choćby za sprawą Stefana Niesiołowskiego i Janusza Palikota. Ten pierwszy, jako osobisty wróg Jarosława Kaczyńskiego, który nie był zainteresowany współpracą z Niesiołowskim w ramach PiS, zostaje prowokacyjnie desygnowany przez PO na wicemarszałka sejmu. Słynie z określania swych przeciwników politycznych mianem „podłych”, „nikczemnych” i odsyłania ich na badania psychiatryczne. Drugi z bliskich współpracowników Tuska, Palikot, jest skandalistą, mającym za zadanie swymi tyradami prowokacyjnie wkraczać w życie intymne oponentów. Lecha Kaczyńskiego nazywa dla przykładu alkoholikiem, Jarosławowi Kaczyńskiemu przypisuje homoseksualizm.

W międzyczasie rząd, a zwłaszcza samą PO trapią różnego rodzaju afery o charakterze korupcyjnym. Tuż przed wyborami parlamentarnymi CBA złapało na gorącym uczynku, przy odbieraniu łapówki, wpływową posłankę PO Beatę Sawicką. Powołując się na innych wpływowych posłów Platformy Sawicka informowała agenta CBA, że po wyborach „będziemy przekształcać szpitale w spółki prawa handlowego”. Ją oraz burmistrza Helu złapano podczas finalizowania nielegalnego przetargu na nieruchomość położoną na półwyspie.

W marcu 2009 r. wybucha tzw. „afera Misiaka”. Firma jednego z senatorów PO, Tomasza Misiaka, „Work Service” dostaje zlecenie na szkolenia i pomoc zwalnianym stoczniowcom w poszukiwaniu pracy. Warunki ich przekwalifikowania określa specustawa stoczniowa, którą forsuje w Senacie Misiak. Tusk rekomenduje władzom partii usunięcie Misiaka z jej szeregów. Ale to nie koniec, firma Misiaka zawarła oprócz tego kilkanaście kontraktów „z wolnej ręki” z państwową spółką Poczta Polska na łączną sumę 12 mln zł., w czasie, gdy ten pracował nad ustawą o komercjalizacji poczty. Sprawa Misiaka w końcu obumiera w mediach, niemniej jej konsekwencje mogły zaszkodzić nawet najbliższemu współpracownikowi Tuska, Grzegorzowi Schetynie. Jednym z podwykonawców „Work Service” jest spółka należąca wcześniej do żony wicepremiera Schetyny, a obecnie do zaufanego szefa klubu koszykarskiego Śląsk Wrocław – dawnej własności Schetyny.

W październiku 2009 r. w tzw. „aferę hazardową”, polegającą na pisaniu ustawy o hazardzie w porozumieniu z właścicielami sieci kasyn, zamieszany jest nie tylko prowadzący nielegalne rozmowy lobbystyczne szef Klubu Parlamentarnego PO Zbigniew Chlebowski. CBA, które wykryło aferę ustaliło, że polityków i biznesmenów pomógł ostrzec sam Tusk. Niejasne było także zaangażowanie w sprawę jego zastępcy w rządzie, ministra spraw wewnętrznych Schetyny, którego imię pada wielokrotnie w rozmowach Chlebowskiego z właścicielem sieci kasyn Ryszardem Sobiesiakiem. Komentatorzy śmiało porównują kryzys rządu do słynnej „afery Rywina”, a nawet potęgują jego znaczenie.

W listopadzie Tusk godzi się na powołanie komisji śledczej. Zostaje ona jednak zdominowana przez posłów koalicji rządzącej PO-PSL. Jednocześnie premier odwołuje z funkcji szefa CBA Mariusza Kamińskiego, który wykrył aferę, oskarżając go o działania polityczne wobec jego rządu. Komisja wyjaśnia prawdopodobny przebieg wypadków, ale pod naciskiem władz PO, szybko dochodzi do zakończenia przez nią prac. Nie odbywa się m. in. zapowiadana konfrontacja pomiędzy Tuskiem i Kamińskim. Raport końcowy komisji autorstwa posła PO Mirosława Sekuły uniewinnia wszystkich bohaterów od zarzutów łamania prawa.

Półtora tygodnia po ujawnieniu „afery hazardowej” wybucha tzw. „afera stoczniowa”. Głównym bohaterem tego z kolei zamieszania jest minister skarbu Aleksander Grad, który wraz ze swoimi urzędnikami, w przetargu na szczecińską i gdyńską stocznię zamierza niezgodnie z prawem uprzywilejować katarskiego inwestora. Co więcej państwowi urzędnicy nie zdają sobie nawet sprawy z tego, czy inwestor, który chce stocznie kupić, faktycznie istnieje.

Wciągu trzech lat rządów PO następuje wysyp afer większego i mniejszego formatu. Nie sposób wymienić i opisać wszystkie, ale ich ciąg wyznaczasprawa oświadczenia majątkowego senatora Łukasza Abgarowicza z 2008 r.; tzw. Afera Atamańczuka zatrzymanego przez policję razem z innym działaczem związanym z PO, Michałem Łuczakiem, szefem sejmiku województwa zachodniopomorskiego, na podstawie posiadania marihuany, amfetaminy i ecstasy oraz próby przekupstwa policjanta; sprawa przekazania przez prezydent miasta Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz 500 mln zł spółce ITI, właścicielowi prorządowego TVN, na rozbudowę stadionu Legii Warszawa; zatrzymania przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego Sylwestra R. prezesa ZUS, powołanego przez Donalda Tuska już w listopadzie 2007 r.; głosowania klubu PO przeciwko zniesieniu immunitetu Waldy’emu Dzikowskiemu, któremu prokuratura zamierza postawić szereg zarzutów, a także prowokacje byłych oficerów WSI przeciwko dziennikarzowi Wojciechowi Sumlińskiemu i Komisji Weryfikacyjnej WSI, w których uczestniczy Bronisław Komorowski.

Trudno dopasować do wszystkich tych zdarzeń słowa Tuska z 2005 r., gdy szykował się do koalicji z PiS i krytykował rządy postkomunistów: „Obywatele przestają być tak bezradni wobec brzydoty naszej polityki. Ich sprzeciw nie pozwala, by obraz polityki jako wyścigu o kasę, jako cynicznej gry o wpływy i przywileje, był traktowany jako coś normalnego”[12], a nawet oskarżał, mówiąc o narastającym napięciu społecznym wywołanym informacjami o korupcyjnych i mafijnych aferach w rządzie Leszka Milera”[13]. Fakt, dzięki dużej przychylności mediów, owo napięcie społeczne jeszcze w końcu 2010 r. nie jest prawie w ogóle widoczne.

Trzeba również pamiętać, że w tym samym czasie – w 2005 r. – Tusk jest autorem następujących, jakże kontrowersyjnych słów, dla tygodnika „Przekrój”: „Czasami mam ochotę powiedzieć prawdę, ale – to zabrzmi dziwnie w mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą. Nie za to biorę pieniądze i nie to powinienem robić”.

Szybko politycy opozycji przypominają dawny przydomek byłej partii Donalda Tuska – „aferałów”. W oczach opinii publicznej PO staje się wrogiem „numer 1” Instytutu Pamięci Narodowej oraz wolności słowa. Tusk osobiście prowadził medialne nagonki na autorów książek ujawniających skomplikowany życiorys Lecha Wałęsy. Tak jest w sprawie książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii wydanej przez IPN, podobnie dzieje się w okresie burzy medialnej związanej z publikacją 24-letniego magistranta historii na Uniwersytecie Jagiellońskim, Pawła Zyzaka, który napisał biografię Wałęsy o tytule Lech Wałęsa – idea i historia. Tzw. „sprawę Zyzaka” Tusk wykorzystuje do wyjątkowo brutalnego ataku na Uniwersytet Jagielloński, gdzie wysyła komisję akredytacyjną, mającą ocenić poziom nauczania na Uniwersytecie. W ostatniej chwili rząd wycofuje się z tej szykany.

Największą kompromitacją osobistą Donalda Tuska jest „katastrofa smoleńska”. Śmierć 96 najważniejszych osób w państwie, wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim oraz całą najwyższą generalicją, podczas lotu na uroczystości z okazji 70-tej rocznicy masakry polskich oficerów w lesie katyńskim, podobnie jak afery, nie powoduje najmniejszych przetasowań w rządzie. Tusk pozostawia na stanowiskach nawet szefa Biura Ochrony Rządu oraz ministra obrony narodowej Bogdana Klicha. Wcześniejsze obniżanie rangi wizyty prezydenta w Rosji oraz natychmiastowe oddanie śledztwa Rosjanom i pozostawienie w ich rękach dowodów rzeczowych budzi zapytania o kulisty katastrofy, do dziś zresztą nie wyjaśnione.

Od stycznia 2010 r. wiadomo, że Tusk zrezygnował z ubiegania się o urząd prezydenta RP. W wyścigu wspiera marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego. Znowu bezpardonowo atakuje Jarosława Kaczyńskiego, strasząc zawróceniem Polski z drogi do Europy. Władysław Bartoszewski wtórując Tuskowi, obchodzoną przez Kaczyńskiego żałobę po prezydencie, bracie bliźniaku, w wywiadzie dla austriackiego dziennika „Der Standard” nazywa nekrofilią. Na uroczystym posiedzeniu komitetu honorowego Komorowskiego przestrzega przed wyborem człowieka, „który ma doświadczenie w hodowli zwierząt futerkowych”. Chodzi oczywiście o znanego z sympatii do zwierząt Jarosława. Artysta Marek Majewski przestrzega natomiast przed „charyzmą psychopatów”.

Podczas prezydenckiej kampanii wyborczej Polskę nawiedza klęska żywiołowa – powódź. Komorowski towarzyszy Tuskowi podczas wspólnych objazdów miejsc najbardziej dotkniętych przez żywioł. Z drugiej zaś strony reaguje agresywnie na zarzuty ze strony PiS, iż można było ograniczyć skutki powodzi realizując projekty przeciwpowodziowe poprzedniego rządu. Przez cały czas unika odpowiedzi na pytanie o kwotę zadłużenia państwa polskiego  w trakcie kryzysu gospodarczego, który nawiedził całą Europę w 2008 r.

Minimalne zwycięstwo w wyborach prezydenckich, które odbyły się 4 lipca, w amerykańskie Święto Niepodległości, odnosi Bronisław Komorowski. Głosuje na niego 53 procent Polaków. Jego kontrkandydat zbiera 47 procent głosów. Już po wyborach PO podnosi podatek VAT oraz rozpoczyna likwidację ulg ekonomicznych, przegłosowanych razem z PiS w trakcie sprawowania przez Kaczyńskiego funkcji premiera.

W listopadzie i grudniu 2010 r. odbywają się wybory samorządowe, w których obie główne partie, PO i PiS, odnotowują duży spadek poparcia w porównaniu z wynikiem sprzed czterech lat. W całej Polsce, we wszystkich sejmikach PO jest w stanie zawiązać koalicje z postkomunistycznymi SLD i PSL, by pominąć w ten sposób PiS. Na Śląsku Tusk pozwala Platformie zawiązać koalicję z Ruchem Autonomii Śląska, grupą o tendencjach separatystycznych. Członkowie ruchu przekonują, iż nie należą do narodu polskiego, ale do śląskiego. Nie mogą więc budzić kontrowersji u człowieka, który jeszcze w 2005 r., w powielekroć cytowanych tutaj, jedynych tak obszernie spisanych swoich wspomnieniach, raz jeszcze powtarza, że jego ojczyzną jest Gdańsk.

 


[1]Wokół pojęcia Polskości, D. Tusk, Polak rozłamany,Tygodnik „Znak”, nr 11-12/1987, s. 190-191.

[2]D. Tusk, Solidarność i duma, Gdańsk 2005, s. 30-31.

[3]Tamże, s. 55.

[4]Tamże, s. 59-61.

[5]Tamże, s. 92.

[6]Tamże, s. 72.

[7]Tamże, s. 87.

[8]K. Czabański, Raport z likwidacji robotniczej spółdzielni wydawniczej „Prasa-Książka-Ruch”, Warszawa 2001, s. 41-44.

[9]Macher z zaplecza. Z Donaldem Tuskiem rozmawia Maria Mrozińska, „Gazeta Gdańska”, 12IV 1991.

[10]D. Tusk, dz. cyt., s. 79-82.

[11]Zob. Raport o działaniach żołnierzy i pracowników WSI oraz wojskowych jednostek organizacyjnych realizujących zadania w zakresie wywiadu i kontrwywiadu wojskowego przed wejściem w życie ustawy z dnia 9 lipca 2003 r. o Wojskowych Służbach Informacyjnych w zakresie określonym w art. 67. ust. 1 pkt 1 – 10 ustawy z dnia 9 czerwca 2006 r. „Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego oraz ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego” oraz o innych działaniach wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej, s.19.

[12]D. Tusk, dz. cyt., s. 43.

[13]Tamże, s. 86.

Autor: PEZ
  1. z Niemodlina
    | ID: 82ed3b3d | #1

    Inaczej mówiąc, ryży zakłamany bandyta. Ciekawe jak długo ukrywana przed opinią publiczną będzie jego teczka STASI ps. „Oskar”, ten żałosny manipulator i oszust jest w garści Frau Merkel i pułkownika KGB, taka osoba na takim stanowisku to zguba dla całego narodu.

  2. Anonim
    | ID: 52e75cd9 | #2

    Adaś, czy ktoś z PO rozjechał kiedyś twojego kota czy co? Bo ja tej zajadłości nie rozumiem. No chyba, że jesteś chory psychicznie to wtedy wszystko jasne. Nazywanie kogoś bandytą jest karalne i powiem ci szczerze, że wiem kim jesteś (Niemodlin to niewielkie miasteczko – Ewka dzięki za informację) i poważnie zastanawiam się nad złożeniem stosownego zawiadomienia przeciwko tobie do prokuratury.

    Nie piszę o tobie z dużej litery, bo twoje wyzwiska wskazują, że na to nie zasługujesz.

  3. JT
    | ID: 3c74d1d9 | #3

    ZŁODZIEJ RUDY, 67 PAMIETAMY ! I ROZLICZYMY !

  4. ely
    | ID: 370b7da7 | #4

    PO to cynizm !!!!!!!!!!!!!!!!!!

  5. ely
  6. z Niemodlina
    | ID: a9adcadb | #6

    @Anonim

    Ja bym się na Twoim miejscu nie zastanawiał :)

  7. Anonim
    | ID: 52e75cd9 | #7

    Żebyś się nie zdziwił. Ty i inni „niepokorni pseudopatryjoci” pisaliście, jakie to nagonki i szkalowanie było L. Kaczyńskiego, a żarty z Kaczora były jedynie igraszka wobec wyzwisk i kalumnii, jakie wypisujecie na wszelakich forach. I to jeszcze pod katolickim sztandarem.

  8. z Niemodlina
    | ID: a9adcadb | #8

    @Anonim

    Żałosny jesteś ” wiem kim jesteś, Ewka mi powiedziała” :) ) to ma mnie odstraszyć, czy zniechęcić do dalszego pisania ?? :) POziom z piaskownicy. Odpisz mi lepiej jak tam nagrania z JAKA40 co tam ciekawego jeszcze słyszałeś :) POśmiejemy się.

Komentarze są zamknięte