Patelski: Lwowianie pod Tyszowcami – maj 1863 r. Zapomniany epizod z dziejów Powstania Styczniowego [część 2]

Niezależna Gazeta Obywatelska1

[Część 1] Na rewolwery i kosy…dr Mariusz Patelski

W ciągu następnych godzin partyzanci byli atakowani z trzech stron przez piechotę rosyjską, a od strony Mołożowa i Starej Wsi rozpoczął się ostrzał artyleryjski. Po godzinnej nawale armaty ucichły i Moskale przypuścili atak na bagnety wzdłuż lewego skrzydła powstańczego zgrupowania. Mjr Żalplachta wezwał na pomoc kosynierów Czerwińskiego, którzy nie zdążyli na czas, mimo to nieprzyjaciel został odrzucony ogniem rewolwerów i karabinów. Rewolwery, nowość w tym czasie na polu bitwy, czyniły w szeregach wroga, co podkreślano w wielu relacjach, ogromne spustoszenie. Stefan Brykczyński z kompanii „ptaszników” pisał po latach o akcji żołnierzy jednej z kompanii lwowskich: „Po chwili, w kierunku, w którym pobiegli Galicjanie, rozległ się gromki okrzyk huraaa! Trzask suchych karabinowych wystrzałów, potem wśród basowych ruskich karabinów, grzechot jakby kto groch na ścianę sypał, tak gęsty, rewolwerowego ognia. Galicjanie bowiem, oprócz karabinów, mieli, prawie każdy rewolwer, i teraz, po wystrzeleniu karabinów, zarzuciwszy je na paskach na lewe ramie, austriacką modą, wzięli się do rewolwerów, którymi na bliską metę i w krzakach, wielkie spustoszenie zrobili. Cały ten trzask i łomot szybko się zaczął oddalać w tym kierunku, skąd przybył, i teraz na nieprzyjaciela przyszła kolej biegać i chronić się za drzewami. Tylko, że Galicjanie nie dali im czasu na zatrzymanie się i odstrzelanie, lecz parli pędem przed sobą przez cały ten las, a potem jeszcze, wyparłszy z lasu i wziąwszy się znowu do karabinów, na polu porządnego im łupnia zadali”. Podczas tych zmagań padł trafiony zabłąkana kulą wspomniany Tadeusz Rozwadowski, który kawaleryjski pałasz zamienił na karabin piechoty, by walczyć u boku swych kolegów z lwowskiej uczelni. To po nim imię miał odziedziczyć później przyszły generał broni Wojska Polskiego – Tadeusz Jordan Rozwadowski.

W groźniej scenerii pola walki nie zabrakło wzruszających i humorystycznych widoków. Brykczyński wspominał, że w samym środku starć powstańcy ze zdziwieniem ujrzeli nagle przybyły „ogromny wóz, a na nim jakaś bardzo elegancka pani folwarczna, z nią dziewka [Maryśka] i żydek, powoził furman w szafirowej liberii. (…) Zaczęto tedy wyładowywać wóz i rozładowywać żywność. I czego tam nie było: i woda z sokiem, i mleko, i stare wino, któreśmy zaraz rannym rozdali, a dalej mnóstwo jaj gotowanych na twardo, szynki, kiełbasy, sery, ogromne ćwierci pieczonego mięsa i tam dalej”. Po rozdaniu żywności „piękna pani”, Maryśka i Żyd – felczer zajęli się troskliwie rannym. Pani „takie już miała jakieś troskliwe spojrzenie, że jak wzięła któregoś rannego za rękę, zaraz przestawał się skarżyć i dawał się spokojnie opatrywać, nawet jeden chłopak, co miał okropnie strzaskaną nogę w samem kolanie i w gorączce wołał ciągle: »Mamo, boli! Oj, mamo boli« i ten, jak tylko uklękła przy nim, obmyła, ucałowała, a potem wzięła za obie ręce, dał sobie spokojnie strzaskaną nogę do kija przywiązać; tak go ostrożnie na owym wozie położono. Trzymał jednak panią ciągle za rękę i nie chciał puścić, wołając ciągle: »Mamo, nie chodź!«. Siadła tedy z nim na on wóz i tak ruszyli stępem pod silną eskortą ułanów”.

Zachowane relacje świadczą, że boje pod Tuczapami, toczone były z wielką zażartością. Franciszek Riedl wspominał: „Z wielkim natężeniem i niecierpliwością spoglądało z przeciwnej strony wojsko moskiewskie na zacięcie walczących zapaśników. Widzieli, jak tam [Henryk] Walter raz wkłuty w twarz bagnetem, znów drugi raz w rękę kładzie trzech Moskali z rewolweru. Widzieli, jak tu waleczny Franciszek Leszczyński [który do powstania poszedł] bez prawej ręki, a jednak, choć mańkutem, już to szablą, już to rewolwerem kładzie ich braci. Widzieli oni swego sierżanta, który jak topol w sadzie pomiędzy innymi górował wzrostem i siłą, jak naszych okrutnie kłuł i mordował, aż wreszcie i jemu na koniec przyszło, bo kilku naszych nagle go z kilku stron otoczywszy jak kurczę bagnetami przebiwszy do góry podrzucili, że aż wnętrzności wyciekały”. Wymieniony w opisie Walter – jeden z trzech braci biorących udział w wyprawie, mimo poważnych ran zdołał uciec Rosjanom i wrócił do Galicji. W komentarzach do raportu Zapałowicza nieznany autor napisał ponadto, że „w tym dniu odznaczyli się szczególnie Biliński, Ubysz, Kniaziołucki, bracia Walterowie, z których jeden zginął, bracia Rozwadowscy, z których jeden zginął, Tadeusz Romanowicz, Czaplicki, Kierzkowski, Wilkowski, Lachawiec, Weber, Zbyszewski, Jan Bieniecki, który zginął, i wielu innych…”.  Szczególny szacunek w tym gronie zyskał kpt. Ubysz, który własnym przykładem i słowem zagrzewał do walki podwładnych. Wdzięczni żołnierze z 3. Kompani mieli później z humorem powtarzać:

„Pane Ubysz, pane Ubysz

I sam zhynesz i nas zhubysz…”.

W walce wykazał się odwagą i bitnością odpowiednio użyty oddział kosynierów dowodzony przez Poradę vel Paradę. Kosynierzy rzucani byli w krytycznych momentach boju przeciw rosyjskiej piechocie, która starała się przełamać polskie linie rozlokowane na obrzeżach lasu. Stefan Brykczyński pisał: „Od kul karabinowych sporo naszych zginęło (…) bo raz już [Rosjanie] wpadli do samego lasu i z Galicjanami zaczęli się na bagnety ucierać, lecz jak tylko brzękły kosy nadciągających kilkudziesięciu kosynierów, których Parada na ochotnika pędem przyprowadził, jak tylko błysły kosy zza krzaków, szybko tył podali. Wszakże kosynierzy ich dopadli i wielu szpetnie pokiereszowali”. W boju tym zasłynął niejaki Pietrek – czeladnik krawiecki z Lublina: „mając bowiem zamiast zwykłej kosy, na sztorc oprawiony rzezak do ręcznej kosiarki, znacznie większy i cięższy, rozwalił nim łeb jednemu prawie na dwie połowy, drugiemu przeciął ramię i żebro napoczął, a tak się rozsmakował, że chciał biec za nimi dalej i prawie siłą go zatrzymali”.

Walki trwały do wieczora i zakończyły się około godziny 18.00, a w 30 minut później ucichły także działa. Lista strat Polaków była wysoka i wedle różnych szacunków wyniosła około 100 rannych i zabitych. Straty Rosjan, którzy nacierali z otwartej przestrzeni na pozycje ukrytych w lesie powstańców, szacowano znacznie wyższej, na co najmniej 500 do 600  zabitych i rannych. Bitwę stoczoną 19 maja można byłoby więc uznać za polskie zwycięstwo, gdyby nie dalszy przebieg wydarzeń.

Zaprzepaszczone zwycięstwo

Gdy odgłosy bitwy zaczęły cichnąć, mjr Zapałowicz postanowił wycofać się na północ w stronę Turkowic. W ten sposób chciał uniknąć okrążenia przez wojska rosyjskie. Plan jego powiódł się niestety tylko częściowo, a całe zgrupowanie partyzanckie rozpadło się niebawem na dwie części. Wedle późniejszego raportu, głównodowodzący zarządził zbiórkę wszystkich oddziałów w starym obozie w głębi lasu. Na sygnał myśliwskiej trąbki przybyło jednak niewielu: „Sekcja Gwardii, kawaleria i 70 – 80 ludzi częściowo tylko uzbrojonych” w tym m.in. strzelcy z Czerwińskim. Ponieważ wysłani na zwiady żołnierze rzekomo nie znaleźli pozostałych kompanii, major rozkazał natychmiastowy odwrót, zabierając rannych, zapasy amunicji i żywności oraz bagaże. Podczas marszu na Turkowice oddział Zapałowicza ponownie starł się z Rosjanami. Na tyły partyzantów uderzyła rosyjska kawaleria, będąca częścią kolumny zmierzającej z okolic wsi Miętkie pod Tyszowce. Nie mając odpowiednich sił do dłuższej obrony, Zapałowicz zdołał oderwać się od nacierającego wroga, ale w rękach Rosjan pozostawił część amunicji, bagaże oraz wozy z rannymi. Tutaj, prawdopodobnie, do niewoli dostała się jedyna kobieta w Oddziale Lwowskim – Lucyna Skrzyńska. Ranna w łopatkę została pojmana przez płk. Jerzego Emanowa. Po wyleczeniu została uwięziona, ale carskie kazamaty opuściła dopiero po 7 miesiącach dzięki wsparciu znajomych, którzy poręczyli za nią własnym majątkiem. Pozostali ranni schwytani przez wroga w czasie odwrotu, (tym razem Rosjanie nie mordowali), zostali odstawieni w liczbie 16 do Hrubieszowa.  Tam oddano ich, jak zapewniała redakcja lwowskiej „Gazety Narodowej”, pod opiekę „Panien miłosiernych”.

Po tej przeprawie oddział naczelnika obszedł od północy Tyszowce, zawrócił na południe i po forsownym marszu zdołał przekroczyć z grupą około 120 ludzi granicę z Galicją w okolicach Bełżca. W marszu ku granicy ponownie ważną rolę odegrała kawaleria rtm. Rozwadowskiego. Jego ułani, stale „alarmując” Rosjan, odciągali uwagę wroga od wolno poruszającej się kolumny piechoty.

Zalplachta Zapalowicz JanPodczas gdy oddział pod dowództwem Zapałowicza wykonywał manewry obejścia Tyszowiec, pozostałe kompanie strzeleckie oraz część gwardyjskiej nadal ścierały się z wrogiem. Pozbawieni dowództwa strzelcy, po usłyszeniu odgłosów walki ze strony wsi Miętkie, bez rozkazu sformowali oddział, który pospieszył na północ, gdzie rosyjska kolumna zaatakowała od tyłu prawą flankę polskich wojsk. Anonimowy korespondent „Gazety Narodowej” – naoczny świadek tych bojów, relacjonował kilka dni później: „Prawego skrzydła bronił źle uzbrojony, a co więcej, nieobecnością dowódcy zdemoralizowany oddział Czerwińskiego. Uczuliśmy wszyscy niebezpieczeństwo tej chwili. Dowódca Zapałowicz oddaliwszy się do rannych, nie był w tej chwili przy nas. Sytuacja nie dozwalała zwłoki. (…) Bądź co bądź należało atak ten odeprzeć. »Na ochotnika na bagnety!« rozległ się okrzyk po całym obozie.  Wnet uformował się oddział z blisko 120 ludzi, w większej połowie z gwardyj złożony. »Naprzód wiara hurra!« i bez komendy i bez komendanta, czysto instynktem i zapałem wiedzeni, rzuciliśmy się na moskali, którzy mimo morderczego (…) półtora godziny trwającego ognia nie dotrzymali nam bliżej jak na 15 kroków i nie czekając nawet zetknięcia, strwożeni naszym zapałem z placu uciekali, pozostawiając nas zupełnymi panami pobojowiska i zostawiając na placu mnóstwo zabitych i rannych”. W działaniach tych aktywni byli zwłaszcza kapitanowie Ubysz i Kniaziołucki. Po powrocie do obozu uczestnicy ostatniego boju próżno oczekiwali powrotu naczelnika. Doszło wówczas do dramatycznej narady pozostałych na placu boju oficerów. Spierano się co czynić dalej. Jedni dowodzili, że oddział nadal jest świetnie uzbrojony, a ostatnie zwycięstwo dodatkowo podniosło morale i namawiali by iść dalej w głąb kraju. Druga strona, podkreślając iż brakuje amunicji, której zapas wywiózł mjr Zapałowicz ze swą częścią oddziału, radziła wracać w granice Galicji. Ostatecznie, biorąc pod uwagę bliskość oddziałów rosyjskich i brak amunicji, podjęto decyzję by przedzierać się do Galicji. Równie dramatycznie wyglądał wybór nowego naczelnika. Zbyszewski, któremu zaproponowano dowództwo, miał powiedzieć: „Do walki was poprowadzę ale rejterady prowadzić nie będę”, w tej sytuacji oddział objął kpt. Aleksander Ubysz.

 

Powrót do Galicji

 

Trwający kilka godzin marsz do granicy odbywał się, jak można wnioskować z dostępnych przekazów, mniejszymi oddziałami, którym łatwiej było prześliznąć się pomiędzy rosyjskimi patrolami. Powstańcy przekraczali linię graniczną na przestrzeni od Bełza po Liski koło Uhnowa. Kpt. Biliński ze swymi ludźmi przebił się w okolicy Bełza. Przed przekroczeniem granicy pozbierano broń, która została zakopana. Po przejściu do Galicji całą grupę (około 200 powstańców) pojmali huzarzy austriaccy, którzy okazali się jednak bardzo przyjaźnie nastawieni. Wkrótce wszystkich odwieziono pod strażą do Bełza, gdzie zostali entuzjastycznie przyjęci przez miejscową społeczność. Większość jeńców wkrótce zdołało zbiec austriackim wartownikom, którzy przymykali oko na uciekających.

Kpt. Ubysz ze swym oddziałem (część 3. Kompanii i resztki oddziału „ptaszników”) dotarł, natomiast, do Lisek pod Uhnowem. Tu także stał szwadron austriackiej kawalerii. Dowódca huzarów – z pochodzenia Węgier, po rozmowie z Ubyszem, cierpliwie czekał około dwu godzin zanim zaaresztował powstańców, dając czas na ukrycie wozów z ocalałą bronią. Następnie więźniów przewieziono do pobliskiego Uhnowa, gdzie zostali owacyjnie przyjęci przez mieszkańców, z których większość była Rusinami unickiego wyznania. Z akcją pomocy dla ochotników wracających z Królestwa, pospieszył także miejscowy ksiądz proboszcz obrządku unickiego wraz ze swą rodziną. Brykczyński wspominał: „Jakiś szlachcic z ogromnymi wąsami lał w nas wino węgierskie, jak w beczki, i opowiadał, że już od dwóch dni cała okolica zjechała się nad granicę i słuchała huku armat, że we wszystkich cerkiewkach modlono się za nas i odprawiano nabożeństwa, że oficerowie austriaccy zachwycali się nami, że się tak dzielnie trzymamy, a ściskaniom i całowaniom nie było końca”.

W Uhnowie urzędnicy austriaccy przeprowadzili spis wszystkich złapanych powstańców umieszczonych w miejscowej szkole. Poddani austriaccy, jak informowano, mieli być zwolnieni, ale ochotnikom z Królestwa groziło internowanie w Ołomuńcu. Królewiacy i mieszkańcy ziem zabranych w pierwszej kolejności zaczęli też uciekać przy bezczynności austriackich wartowników. „Wszyscy więc Koroniarze z wyjątkiem rannych, – wspominał Brykczyński – zostali na prędce poubierani w sukmany, spódnice, w chustki na głowę itd. I pomiędzy naszymi gośćmi poprowadzeni. Jeden wąsaty olbrzymi ułan, w lakierowanych butach z ostrogami, w chustce na głowie, spódnicy i workiem po produktach na plecach, wyglądał tak wspaniale, że aż warta nasza pokładał się od śmiechu. »So ein Mädel, o Je! O Je! Herr Got!« wołał jakiś brzuchaty podoficer, trzymając się pod boki”. Najprawdopodobniej nie wszystkim uczestnikom wyprawy Zapałowicza udało się jednak uciec. Redakcja „Gazety Narodowej” donosiła kilka dni później, że 24 maja przewieziono ze Lwowa przez Kraków 59 powstańców, których transportowano w celu internowania do Ołomuńca.

W Galicji troskliwie zajęto się także rannymi spod Tyszowiec i Tuczap. Wedle oficjalnych doniesień prasy, przez granicę udało się przedrzeć 35 rannym powstańcom. 13 ciężko rannych umieszczono w szpitalu u OO. Bernardynów w Sokalu. Wśród nich był m.in. Władysław Futemski ze Lwowa oraz zmarli w następnych dniach Ernest Klimkiewicz z Waniowa i Karol Załuskowski ochotnik z Poznańskiego. Rannymi opiekowali się, z wielkim poświęceniem, lekarze oraz miejscowe kobiety. Szpital w Sokalu obsługiwały panie: Komorowska, Wiszniewska, Klara Majewska, Pełczanka i Szturmówna oraz trzech lekarzy m.in. Stanisław Piotrowski i Głowacki. Pozostałych 25 rannych rozmieszczono w różnych dworach na terenie Bełzkiego, m.in.: 4 w Liskach u Krzyżanowskiego oraz tyle samo w Korczminie u hr. Komorowskiego. Ranni korzystali z pomocy lekarzy: Nenpauera i Rechowica oraz nieznanego z nazwiska chirurga wyznania mojżeszowego.

Walka o pamięć

Polegli_w_1863Po wydarzeniach z maja 1863 r. okolice Małożowa i Starej Wsi jeszcze dwukrotnie były terenem zmagań powstańczych. 25 październiku 1863 r. doszło do starcia oddziałów mjr. Antoniego Czyżewicza i żandarma Antoniego Otta pseudonim „Junosza”, w wyniku którego poległo pod Mołozowem 3 powstańców. W następnym roku (18 stycznia 1864 r.) doszło natomiast pod Starą Wsią do potyczki oddziału jazdy ppłk. Wojciecha Komorowskiego z  kozakami. W wyniku tego starcia  padło kolejnych 6 powstańców.

Jak należy przypuszczać, wszyscy polegli byli chowani w jednym miejscu. Po zakończeniu powstania przez całe dziesięciolecia trwała też walka rodzin poległych powstańców oraz miejscowej społeczności z urzędnikami carskimi o oznakowanie mogiły pod Mołożowem. Władze rosyjskie konsekwentnie jednak odmawiały. Tomisław Rozwadowski, który przez lata nie mógł się pogodzić ze śmiercią brata Tadeusza, wspominał, że Eustachy Świeżawski po zakończeniu walk uzyskał jedynie pozwolenie na pochowanie ciał poległych. „Na polu Mołożowskim, przy brzegu lasu pogrzebał 47 ciał we wspólnej mogile. Przez dwadzieścia kilka lat nie pozwalał rząd [carski] na postawienie krzyża, lub też jakiegokolwiek znaku, ani też nie dozwolono ogrodzić mogiły. Dopiero w roku 1886, gdy Wincenty Rulikowski nabył Nabroż, wykarczował las, (pole bitwy) i gdy mu znowu odmówiono pozwolenia na zabezpieczenie mogiły tej od profanacji i zniszczenia, rozkazał żeby po cichu, niby przypadkiem, zwożono w to miejsce grube pnie wykarczowanych dębów, otoczono i pokryto niemi mogiłę, ochraniając ją tym sposobem”.

MołożówPo odzyskaniu przez Polskę niepodległości na mogile powstańczej pod Mołożowem został wzniesiony, w 1937 r., pomnik według projektu ucznia gimnazjum w Hrubieszowie – M. Białobrzeskiego. Pomnik ten został, niestety, zniszczony w latach II wojny światowej. Nowy monument stanął w tym miejscu (Mołożów Kolonia) dopiero w 1967 r., a w 1991 r. został odnowiony z inicjatywy członków Towarzystwa Regionalnego Hrubieszowskiego. Inskrypcja na pomniku wymienia tylko jednego z poległych – dr. Juwenala Niewiadomiskiego, pozostali ciągle czekają na upamiętnienie.

 Autor: dr Mariusz Patelski, Uniwersytet Opolski

*W tekście wykorzystano m.in.:  S. Brykczyński, Moje wspomnienia r. 1863, Warszawa 1908; Z. Kolumna Pamiątka dla rodzin polskich, cz. 2, Kraków 1868, Zapomniane wspomnienia, oprac., opatrzył wstępem i posłowiem E. Kozłowski, Warszawa 1981; S. Zieliński, Bitwy i potyczki 1863-1864, Rapperswil 1913.


Aneks

Polegli i zmarli z ran w wyprawie mjr. Jana Żalplachty Zapałowicza 13-20 V 1863 r. (uczestnicy bojów pod: Tyszowcami, Mołożowem, Tuczapami i Starą Wsią):

 

Stanisław Bieniedzki (lub Bieniecki) – uczeń 6 klasy gimnazjum lwowskiego poległ pod Tuczapami,

Chłopicki – w potyczce pod Tuczapami raniony śmiertelnie,

N. Czerkawski – z Galicji, poległ pod Tuczapami,

Ignacy Czerwiecki – z Sambora, poległ pod Tuczapami,

Aleksander Giżyński – lat 19 z Białej pod Tarnopolem, student Uniwersytetu Lwowskiego w kwietniu 1863 r. zaciągnął się do oddziału Zapałowicza, zginął pod Tuczapami w walce na bagnety,

Ernest Klimkiewicz – z Waniowa kontuzjowany 18 V pod Tyszowcami, umarł w Sokalu 24 VII 1863 r.,

Kostroma – włościanin z obwodu rzeszowskiego z Galicji służył w oddziale Czerwińskiego zginął pod Tyszowcami,

Józef Kulikowski – poległ pod Tyszowcami,

Józef Kwiatkowski – oficer austriacki,  nauczyciel szkoły realnej w Stryju, zginął pod Tuczapami,

Izydor Monasiewicz – lat 16, zginął pod Tuczapami,

N. Narczewski – uczeń gimnazjum warszawskiego lat 16, zginął pod Tuczapami,

Zygmunt Pańkowski – poległ podczas wyprawy Zapałowicza,

Aleksander Podgórski – z Tarnopolskiego, poległ w walce pod Tyszowcami,

N. Pohl – student Uniwersytetu Lwowskiego, służył w powstaniu jako oficer, poległ w bitwie pod Tuczapami,

Ludwik Przedrzemirski – poległ pod Tuczapami,

Tadeusz Jordan Rozwadowski – lat 20, słuchacz prawa Uniwersytetu Lwowskiego, (brat Tomisława Rozwadowskiego i stryj późniejszego gen. broni Tadeusza Jordan Rozwadowskiego), służył w kawalerii powstańczej, poległ pod Tuczapami,

Jan Szeligowski – z Sambora, poległ pod Tuczapami,

Bernard Szklarczyk – poległ pod Tuczapami,

N. Tyborowski – poległ w czasie wyprawy Żalplachty Zapałowicza,

Juliusz Walter – z Galicji poległ jako oficer pod Tuczapami,

Stanisław Wolakiewicz – zginął pod Tyszowcami,

Feliks Woziński – w Powstaniu Styczniowym służył pod dowództwem Langiewicza, potem Zapałowicza, zginął pod Tuczapami,

Ludwik Załęski – lat 20, syn ziemianina z Samborskiego, student wydziału prawa, walczył w oddziale Zapałowicza w potyczce 19 V „opuszczony przez sztaby” poległ wraz z towarzyszami,

Karol Załuskowski – z poznańskiego, ciężko ranny w potyczce 20 V 1863 pod Tyszowcami [?] przewieziony do Sokala w Galicji i tam zmarł 28 V, pochowany na miejscowym cmentarzu,

Adam Żminkowski lub Zminkowski, syn adwokata ze Lwowa, student Uniwersytetu Lwowskiego, walczył w szeregach oddziału Zapałowicza, poległ pod Tuczapami,

Ranni – spaleni żywcem i pomordowani, 19 V 1863 r., w powstańczym szpitalu we dworze mołożowskim:

Chmielewski – z Sambora raniony pod Tuczapami, zamordowany przez żołnierzy rosyjskich,

Leszek Habel – z Sambora raniony pod Tyszowcami, spalony przez  żołnierzy rosyjskich,

Emeryk Linde – z oddziału Leszka Wiśniewskiego, zamordowany przez żołnierzy rosyjskich pod Tuczapami,

Dr Juwenal Niewiadomski – lat 25, doktor medycyny, zamordowany przez żołnierzy rosyjskich podczas opatrywania rannych w dworze mołożowskim,

Władysław Semkowicz – lat 19,  (brat dyrektora biblioteki uniwersyteckiej we Lwowie) gimnazjalista z Sambora zginął spalony w szopie pod Tuczapami,

Teofil Turkawski – uczeń gimnazjum w Samborze, żołnierz oddziału Żalplachty, ranny w boju pod Tyszowcami, zamordowany we dworze mołożowieckim po klęsce pod Tuczapami,

Piotr Uszyński – ranny pod Tuczapami, zamordowany przez kozaków we dworze małożowieckim po klęsce pod Tuczapami.

Mieszkańcy Mołożowa – cywilne ofiary mordu dokonanego przez żołnierzy rosyjskich 19 V 1863 r.:

Kołomiński – urlopowany podoficer gwardii rosyjskie, ekonom ze wsi Tuczapy, żonaty, zamordowany w Mołożowie,

Morawski – gorzelniany ze wsi Tuczapy, zamordowany w Mołożowie,

Kwiatkowski – dzierżawca majątku w Mołożowie zamordowany, wedle niektórych źródeł, żona i córka Kwiatkowskiego zostały poważnie okaleczone przez Kozaków,

Karol Tuszyński – właściciel Tuczap, świadek mordów dokonywanych przez żołnierzy rosyjskich, w wyniku przeżyć zmarł „tchnięty apopleksją”.

Powstańcy polegli pod Mołożowem, 25 X 1863 r., z oddziału Antoniego Czyżewicza:

Więckowski sierżant wojsk powstańczych,

Kulikowski podoficer wojsk powstańczych,

NN powstaniec,

Powstańcy polegli pod Starą Wsią, 18 I 1864 r., z oddziału ppłk Wojciecha Komorowskiego:

Banaszkiewicz,

Szarkiewicz,

Zaremba v. Szkarłat oficer bądź dowódca małego oddziału w partii Komorowskiego poległ pod Starą Wsią,

Wedeman,

Dębicki Ignacy lub Antoni – major armii tureckiej jako kpt. gwardii brał udział w kampanii węgierskiej 1849 r. pod dowództwem gen. Wysockiego, wyemigrował do Turcji gdzie służył w armii awansowany na oficera. Po wybuchu powstania wrócił do kraju poległ podczas drugiej wyprawy Komorowskiego pod Starą Wsią,

Held – wraz z dwoma pozostałymi poległymi: Stefanowskim i Zawistowskim brał udział  w zamachu na dozorcę policji moskiewskiej  w Warszawie – Fryczego, który został zasztyletowany w Petersburgu,

Stefanowski,

Zawistowski.

  1. gratulacje
    | ID: 33519cc1 | #1

    super gazeta niedawno odkryta, i dużo ciekawych artykułów.Jeszcze żeby tak w szkołach przekazać to dzieciom.

Komentarze są zamknięte