Niemiecka sztuka wojenna – podstęp i prowokacja

Niezależna Gazeta Obywatelska

Niemcy, zwłaszcza po dojściu Hitlera do władzy, tak samo jak i Związek Sowiecki, nie tylko się zbroiły, ale też przygotowywały się do wojny propagandowo. Szerzyły dezinformację we własnym społeczeństwie i w stosunkach międzynarodowych. Chodziło o konsolidację wewnętrzną i osłabienie przeciwników. Własny naród miał nienawidzić wroga, którego ciągle wodzowie wskazywali. Byli to w przypadku Niemiec – Żydzi, Czesi i Polacy. Dla człowieka sowieckiego wszelka burżuazja, a zwłaszcza „Pańska Polska”.

Niemcy przygotowali setki operacji, które miały udowodnić obywatelom Niemiec to, że to Polacy są zwyrodniałym narodem atakującym spokojnych, pracowitych, świetnie zorganizowanych, zamożnych ich rodaków mających to nieszczęście, że mieszkają na terytorium Polski, lub blisko niespokojnej granicy. Społeczność międzynarodowa, dzięki usłużnym dziennikarzom miała w to też uwierzyć!

25 sierpnia 1939r. Hitler wydał rozkaz ataku na Polskę. Wojna miała się rozpocząć nazajutrz, czyli 26.08, o godzinie 4.15. Poszczególne jednostki Wehrmachtu zaczęły już zajmować pozycje wyjściowe do przeprowadzenia ataku, kiedy Berlin dowiedział się o podpisaniu polsko-brytyjskiego sojuszu wojskowego i deklaracji Paryża, przywracającej polsko-francuskiemu przymierzu „aspekt wiążący”. O godzinie 20.30 Hitler swój rozkaz odwołał. Zaskoczony był również tym, że Włochy także 25.08.1939r. odmówiły udziału w wojnie po stronie Trzeciej Rzeszy. Hitler nie zamierzał rezygnować z wojny, jedynie datę przesunął na piątek, 1 września, godz. 4.45.

„Poparcie włoskiego sprzymierzeńca było dla Hitlera ważne. Tym­czasem Duce nie żywił względem Polski wrogich zamiarów i tak chciał pomagać Niemcom, jak Francja Pol­sce: w słowach wspaniale, a w czynach wcale. I dał temu wyraz właśnie 25 sierp­nia, dość pokrętnie odmawiając udziału w wojnie. Hitler mu­siał więc Musso­liniemu udo­wod­nić, przed jakim to okropnym potworem Niem­cy muszą się teraz bro­nić. Tego samego dnia, tzn. 25 sierpnia, nawet Roosevelt zapracował na swoje alibi, wy­syłając do Hitlera pacyfistyczną depeszę, której treść nie ma wprawdzie żadnego znaczenia, ale sam ten fakt dodawał ciężaru podejmowanym tego wieczora decyzjom (prezydent USA już 24 sierpnia otrzymał od swego ambasadora w Moskwie informa­cję o najważniejszych punktach tajnego protokołu do niemiecko-sowiec­kiego paktu o nieagre­sji; tzn. wiedział, że nowy rozbiór Polski jest szykowany na najbliższe dni).

Kolejnym adresatem prowokacji była niemiecka generalicja. Hitler naj­chętniej by tych wszystkich swoich generałów powystrzelał. Nie lubił ich, bo kultu­rą, wykształ­ceniem i nienagannymi manierami przewyższali nazistowską górę o całe Himalaje. I tę wyższość boleśnie okazywali. Byli to oczywiście niemieccy patrioci i nawet na­cjo­naliści, ale wcale nie parli do wojny. Wielu z nich uważało Hitlera za wariata, który zamierza wciąg­nąć Niemcy w groźną, wręcz samobójczą awanturę.” – napisał dr Andrzej Jarczewski w swej książce„Provocado, Gliwice, 31.08.1939 – Gawędy Klucznika Radiostacji (Dla Gimnazjalistów Wyższej Klasy)”; Gliwice 2008; s. 20.

Niemiecka 7 dywizja piechoty (DP) miała ruszyć do boju, już w pierwszych godzinach wojny. Ze Słowacji przez Przełęcz Jabłonkowską planowała uderzyć na Śląsk od południa. Niemcy zdawali sobie sprawę z tego, że uderzenie regularnej armii spowoduje wysadzenie tunelu, a więc zablokowanie drogi przerzutu niemieckich wojsk. Abwehra, łamiąc międzynarodowe prawo wojenne, wysłała grupę niemieckich „komandosów”.

Zadaniem niemieckiego oddziału dywersyjnego, było utrzymanie przejezdności trasy kolejowej. Informacja o przełożeniu terminu rozpoczęcia wojny nie dotarła do dywersantów, bo choć mieli przy sobie radiostację, to w górach ona nie funkcjonowała. Przechodząc na terytorium Polski, obeszli tunel, aby zablokować jego wlot od północy i uniemożliwić w ten sposób wysadzenie. Chcieli sparaliżować również ruch na stacji Mosty. W Czadcy czekał już pociąg z Wehrmachtem. Przez opanowany przez niemieckich dywersantów tunel, miał on wjechać do Polski już w pierwszych minutach wojny.

W okolicy przełęczy Jabłonkowskiej polskie siły były niewielkie, lecz w pełnej gotowości. Zdawano sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może wybuchnąć wojna. Niemcy lekceważyli Polaków – jakim przeciwnikiem może być dla ich 7 DP – kilka polskich posterunków Straży Granicznej i jeden pluton piechoty z drużyną ckm. ppor. Lichtera. Tunel bezpośrednio osłaniali polscy saperzy z 21 dywizji DSG (Dywizja Strzelców Górskich), w sile jednego plutonu. Stację kolejową – Mosty, pilnował pluton kolejarzy. W Jabłonkowie kwaterowała w niepełnym składzie kompania Obrony Narodowej (ON). Najbliższy większy oddział ON stacjonował w Trzyńcu.„Łączny stan tych pododdziałów wynosił około 300 żołnierzy, dysponujących tylko bronią ręczną i maszynową. W krytyczną noc na stacji kolejowej Mosty dyżur pełnił zaledwie jeden żandarm, co dla napastników było okolicznością nader sprzyjającą.”- podaje http://kurier-wojenny.blogspot.com/2010/06/incydent-na-przeeczy-jabonkowskiej.html

Ruch pociągów odbywał się normalnie, saperzy codziennie o świcie usuwali z tunelu ładunki wybuchowe, a po przejeździe ostatniego pociągu, zakładali je z powrotem. Obrońcy polskiej placówki jedynie w nocy mogli być zaskoczeni próbami wdarcia się kolejowego desantu. W dzień było to niemożliwe. Późnym wieczorem 25 sierpnia nie zdziwiono się nawet, że ostatni pociąg tranzytowy ze Słowacji nie przyjechał. Gdy jego pora minęła, saperzy jak zwykle zaminowali tunel i byli w każdej chwili gotowi do odpalenia ładunków. Saperami dowodził zmobilizowany porucznik rezerwy, inżynier górnik Witold Pirszel. (Pirszel Witold: O zniszczeniu tunelu pod Przełęczą Jabłonkowską 1 IX 1939 oraz przebieg napadu niemieckiego na dworzec w Mostach Śląskich 26 VIII 1939 r., w: „Wojskowy Przegląd Historyczny” nr 1/1968, s. 509-513;)

Dywersanci Abwery po wodzą Oberlejtnanta Herznera dotarli bez przeszkód do stacji Mosty. Między godziną trzecią a czwartą nad ranem, postanowili zdobyć budynek stacyjny. Rozpoczęła się strzelanina. Zawiadowcy i polskiemu policjantowi udało się uciec. Zawiadomili skoszarowanych w pobliskiej szkole kolejarzy. Łączność w Polsce działała znakomicie, więc o napadzie wiedział już też oficer dyżurny 4. pułku strzelców podhalańskich w Cieszynie. Niemcy nie odkryli, że w budynku stacji, w piwnicy znajduje się centralka telefoniczna. Telefonistka, zawiadomiła o napadzie polskie dowództwo. Myślano, że nie jest to nic poważnego, ot – jakaś zwykła prowokacja z inicjatywy V kolumny – miejscowych Niemców, więc postanowiono rozprawić się z nimi dopiero o świcie. Zawiadomiono też ON w Jabłonkowie. Wszystkich zbliżających się do tunelu witał ogień ckm-ów. Nie było jednak nadal rozkazu jego wysadzenia.
Przed piątą rano na stacji Mosty gromadzili się robotnicy, oczekujący na pociąg do Trzyńca. Codziennie dojeżdżali nim do pracy w tamtejszej hucie. Dyskutowali o nocnej strzelaninie i oglądali zdewastowany budynek.

Niemieccy dywersanci byli zdziwieni, że Wehrmacht nie wkracza, lecz byli przekonani, że wojna jednak wybuchła. Postanowili, terroryzując bronią, zamknąć wszystkich podróżnych w poczekalni. Dowódca tymczasem próbował nawiązać łączność z Czadcą, Chciał się dowiedzieć dlaczego jeszcze nie ma ataku 7 monachijskiej DP. Nie dodzwonił się jednak do swoich, natomiast usłyszał, że zaalarmowana Jabłonkowska ON już wymaszerowała i lada moment będzie na miejscu.

„W walce z nią dywersanci byliby wybici do nogi, wykłuci do ostatniego bagnetami. Pozostawał im tylko szybki odskok, ale do Słowacji mimo wszystko był spory kawał trudnej drogi, na dodatek w słońcu. Herzner wpadł na inny pomysł. Zajął ze swoją grupą pociąg podstawiony dla robotników i zmusił jego załogę do zmiany kierunku jazdy. Na dużej prędkości chciał sforsować tunel, ruchem na południe w stronę granicy. Liczył na to, że taki pociąg widmo zdezorientuje Polaków i nie będzie wysadzony w długiej czeluści, jeśli nawet są tam założone miny. Przeliczył się srodze. Uciekł wprawdzie ze stacji, ale saperzy nie dali się wykołować. Rozkręcili zwrotnicę i tor na 300 metrów przed wlotem do tunelu i razem ze strzelcami ppor. Lichtera oraz kolejarzami sprawili Niemcom gorący prysznic. Dywersanci w popłochu porzucali wagony, ścigani ogniem z dwóch stron. Uratował ich las, a w sprincie uchodzili za mistrzów, jak nakazywała reguła takiej służby pod patronatem Abwehry II. Zbierano po nich tylko broń i amunicję i inne przedmioty wyposażenia osobistego, wszystko, co przeszkadzało w ucieczce, żadnego, niestety, nie ujęto, lecz dowody napadu były niepodważalne. Poszła ich domniemanym śladem do samej granicy kompania ON z Jabłonkowa, bez skutku, jak potem meldowano.”(tamże)
W świat poszedł komunikat o incydencie zbrojnym. Gen. Kustroń żądał wyjaśnień. Niemcy próbowali całą sprawę załagodzić. Nazajutrz wysłali oficera Wehrmachtu, który prosił o skontaktowanie się z gen. Józefem Kustroniem, dowódcą 21 Dywizji Strzelców Górskich (DSG).

Kpt. Kreisel przekazał w imieniu dowódcy monachijskiej 7 DP gen. mjr Eugena Otta, wyrazy „ubolewania za incydent spowodowany przez niepoczytalnego osobnika”. (tamże). Wczesnym rankiem 1 września 1939 roku 7 DP zaatakowała Przełęcz Jabłonkowską. Polscy saperzy zrobili to, co do nich należało. „Tunel runął po eksplozji mocnych ładunków i aż do lutego 1940 roku był nieczynny, blokując Niemcom najdogodniejszą linię kolejową, łączącą Śląsk ze Słowacją i Węgrami.”

http://kurier-wojenny.blogspot.com/2010/06/incydent-na-przeeczy-jabonkowskiej.html

Leutnant Herzner, który tak szybko uciekał z Przełęczy Jabłonkowskiej, otrzymał Krzyż Żelazny II klasy, jako jeden z pierwszych oficerów Wehrmachtu.

Trzeba koniecznie wiedzieć, że ten właśnie Hans – Albrecht Herzner dowodził później batalionem Abwehry „Nachtigall”, oskarżanym o mord polskich profesorów lwowskich uczelni. Odpowiadał tez za eksterminację Żydów we Lwowie. (Szefer Andrzej: Prywatna wojna leutnanta Alberta Herznera, wyd. Śląski Instytut Naukowy, Katowice 1987;)

Edmund Osmańczyk w książce, wydanej w 1951 roku wspomina o 223 przygotowywanych prowokacjach. „Pisze on, że informacje pochodzą z „tajnego” archiwum Himmlera”. – podaje dr A. Jarczewski w eseju opublikowanym w miesięczniku ŚLĄSK nr 9/2009 pt. „Wojna sumy z różnicami”;

http://www.radiostacjagliwicka.republika.pl/artykuly/Rzeka.pdf.

Z tych planowanych operacji trzy zrealizowano na Górnym Śląsku w pobliżu granicy – po niemieckiej stronie: w Gliwicach, w Byczynie i w Stodołach pod Rybnikiem.”

Najdziwniejsza była w Stodołach (Hochlinden) – dzisiejszej dzielnicy Rybnika. Niemcy się do niej świetnie przygotowali. Nawet Reichsführer SS Heinrich Himmler przyjechał osobiście 20 sierpnia 1939 r. na wizje lokalną do Hochlinden. Plan i przebieg tego samo-napadu na niemiecką placówkę celną opisali Alfred Spiess i Heiner Lichtenstein w książce Unternehmen Tannenberg. Der Anlass zum Zweiten Weltkrieg, 1979.

„Zaczęło się jeszcze wcześniej niż w Jabłonkowie, bo już o świcie 25 sierpnia. W pobliżu niemieckiego posterunku w Hochlinden pojawiła się grupa uzbrojonych cywilów, podających się za folksdojczów z Górnego Śląska. Ci ludzie przebiegli przez pobliską granicę i zaatakowali polski urząd celny w Chwałęcicach. Trzej dyżurujący

celnicy uciekli, a sam budynek został ostrzelany i mocno uszkodzony wybuchami granatów ręcznych. Do dziś nie wiemy, kto i dlaczego to zrobił. Niemcy oczywiście natychmiast przeprowadzili śledztwo. Niektórych napastników ujęto i wysłano do Berlina, podejrzewając sabotaż w prowokacji, czyli działania Abwehry, wymierzone w Himmlera. To się jednak raczej nie potwierdziło. Ten chaotyczny napad nie był prowokacją. Nie prowokował antypolskiej nienawiści.

Raczej sam był tej nienawiści produktem, przypadkowym następstwem nadmiernego poczucia siły. >>Dookoła tyle naszego wojska, pewnie za chwilę będzie wojna, dajmy więc wyraz swojej wrogości do Polski, a może przy okazji obłowimy się czym w składzie celnym<<”napisał A. Jarczewski w artykule „Rzeka prowokacji”

Esej opublikowany w miesięczniku ŚLĄSK nr 9/2009 pt. „Wojna sumy z różnicami”

Taki przypadkowy falstart zniweczył plan Himmlera. W tym samym dniu wieczorem przeszło 200 niemieckich „wojaków” było przygotowanych do akcji. Jeden oddział Niemców w polskich mundurach miał napaść a drugi odbić niemiecka strażnicę, pokonując rzekomych napastników. Bano się jednak powiadomić Himmlera i odwołać inscenizację z powodu porannego zamieszania spowodowanego przez Niemców po polskiej stronie granicy. Spektakl odbył się. Rozgardiasz był olbrzymi. Nikt się też specjalnie nie przykładał. Wiadomo było od rozpoczęcia tej inscenizacji, że cały wysiłek pójdzie na marne, bo nie da się tego sensownie wykorzystać. Właśnie toczyło się w tym czasie śledztwo w sprawie porannego napadu na Polaków po drugiej stronie granicy.

„Najdziwniejsze, że w drugim terminie, czyli 31 sierpnia1939r., gdy Himmler już wiedział o kompromitacji sprzed tygodnia, ponownie rozpoczęto i przeprowadzono do końca tę bezmyślną inscenizację. Różnica była tylko taka, że liczbę uczestników zmniejszono trzykrotnie (do ok. 60), bo poprzednio z powodu tłoku jedni przeszkadzali

drugim. Ponownie też – dziesięcioma czarnymi limuzynami marki mercedes przywieziono tzw. „konserwy”, czyli odurzonych zastrzykiem więźniów, którzy mieli być na miejscu zabici dla uprawdopodobnienia wersji o „polskim napadzie”. Sześciu z tych ludzi rzeczywiście zamordowano i zmasakrowano im twarze kolbami, by nie można było ich zidentyfikować. Niektórych odziano w polskie mundury, inni leżeli w ubraniach cywilnych.

Równie nieudaną akcję przeprowadzono w Byczynie(Pitschen), gdzie przedmiotem ataku była oddalona od siedzib ludzkich leśniczówka.

Komora celna w Stodołach została zniszczona po czwartej rano. Już 1 września!

Dowódcy wiedzieli, że trzy kwadranse później miała się zacząć wojna!” – podaje A. Jarczewski w cytowanym już artykule.

W Gliwicach poszło Niemcom tylko trochę lepiej. Plan był taki: 31 sierpnia 1939 o godz. 20.00 do niemieckiej radiostacji w Gliwicach wtargnie kilku uzbrojo­nych esesmanów w ubraniach cywilnych, jako rzekomi powstań­cy śląs­cy. „Mieli nadać w świat wiadomość, że Polska rozpoczyna właśnie wojnę z Niemca­mi, co rozgrzeszyłoby Francję i Wielką Brytanię z tego, co te dwa państwa miały na­stępnego dnia zrobić, czyli z tego, czego miały nie zrobić. Głównym źródłem wiedzy na te­mat tego napadu okazał się SS-Sturm­bannführer Alfred Hel­mut Naujocks, ofi­cer SD(Sicher­heits­dienst, służba bezpieczeństwa). To on dowodził akcją. Przeżył woj­nę, a je­go zeznania z pro­cesu norym­ber­skiego (20.11.1945), wzbogacone później­szy­mi wy­wia­dami praso­wy­mi, są dość wiernym opisem tych faktów.”napisał A Jarczewski w cytowanej już „Provocado” s. 6

W 1939 r. Gliwickie radio miało dwie siedziby – jedna stara, przy obecnej ul. Radiowej, druga nowa, nazywana wtedy Glei­witzer Sender, znajdowała się 4 km dalej, przy obecnej ul. Tarnogórskiej. Połączone były podziemnym technicznym kablem. Na Radiowej były studia i dziennikarze, a przy nowym maszcie jedynie technicy. Mikrofony były więc na Radiowej. Jak w każdy czwartek, także 31.08.1939r. była przerwa redakcyjna dla przeprowadzenia prac technicznych. Program przełączano wtedy na studio we Wrocławiu. Nowe rozwiązania techniczne wymuszały oddalenie redakcji od masztów. Warto wiedzieć, że np. Polskie Radio, nadające na falach długich z największą w Eu­ropie mocą (120kW od roku 1931), miało swoje studio w centrum Warszawy, a maszt w Raszynie.

Maszt i budynek radiostacji były szczególnie chronione przez specjalne służby straży pocztowej. Tymczasem „28 sierpnia straż pocztowa została zastąpiona przez zwykłą policję, i to w zmniej­szonym składzie: 6 policjantów i jeden podoficer. Mówi o tym – cytowany również przez Spiessa – Karl Luban, ówczesny major policji. Ale i ta straż została zluzowana po południu 31 sierpnia. Zastąpiło ją – na osobisty(!) telefoniczny rozkaz Himmlera – czterech funkcjonariuszy policji bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei). Podoficer wraz z jednym szeregowcem miał przebywać w wartowni (Wachlokal), a dwóch pozosta­łych powinno cały czas dozorować posesję.” opisuje Jarczewski w swojej książce, ”Provocado” s. 14.

Niemcy jak to Niemcy, do takich spraw się nie nadają. Muszą mieć dokładne instrukcje. Nie są w stanie improwizować. Są też zbyt leniwi, by bez rozkazu sami wykazali inicjatywę własną i np. sprawdzili wszystkie detale oraz przygotowali akcję, plany awaryjne itp. Być może też, że wzięci do współpracy Niemcy posługujący się biegle językiem polskim, specjalnie akcję sabotowali. Na miejscu w radiostacji przy maszcie, okazało się, że nie ma mikrofonów. W końcu skorzystano z mikrofonu o niskich parametrach tzw. burzowego, służącego jedynie do ostrzegania słuchaczy przez techników. Zapowiadali oni w razie potrzeby, że właśnie nadchodzi burza i nadajnik będzie wyłączony. W rezultacie niemieccy dywersanci nie byli w stanie nadać całego komunikatu. W eter poszło jedynie 9 słów i to słyszanych jedynie w Gliwicach: „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w polskich rękach…” W tym czasie na falach radiostacji Gliwickiej retransmitowano, jak zawsze w czwartki, program z Wrocławia. W momencie włączenia mikrofonu burzowego, słuchacze mogli usłyszeć kilkunastosekundową ciszę. Nawet wielu Niemców, znających język polski przełączało stale odbiorniki na fale Radia Katowice, które miało świetny program, a nawet kluby słuchaczy w całym świecie. Największy fanklub był w Paryżu. Rozgłośnie Gleiwitz i Katowice stale kon­kurowały ze sobą. Była to walka o rząd dusz Ślązaków. „Świad­czą o tym artykuły w gliwickich gaze­tach z lat trzydzies­tych, w których nawet z lek­ka strofowano twórców niedostatecz­nie atrakcyjnego programu niemieckiego. Rze­czy­wiście, gdy pojawiały się na kato­wickiej antenie genialne pro­gramy, prowa­dzone przez Stanisława Ligonia, nawet śląscy Niemcy polskojęzyczni (dziwnie to brzmi, ale odzwierciedla trudną prawdę tamtego okresu) – przełączali się na Kato­wice, by po­słuchać nadawanych piękną gwarą, pełnych humoru au­dycji Karlika z „Kocyndra”.A. Jarczewski „ Provocado” s. 16

Dr A. Jarczewski, dyrektor Muzeum Radiostacji Gliwice, w swojej książce dokładnie zrekonstruował i wytłumaczył przebieg tej słynnej prowokacji.

Dowodził Naujocks i miał do dyspozycji sześciu pod­komen­dnych. Kierowcą był Fedor Jansch. Głównego wejścia nie pilnowano. Dwóch ludzi stało przy tylnym wejściu, gdzie miano przy­wieźć „kon­serwę”. „Jeden pil­nował czteroosobowej załogi w piw­ni­cy. Jeden był lektorem, całko­wicie zajętym czy­taniem. Zo­stał więc sam Naujocks, który ni w ząb nie rozumiał pol­skie­go, dr Sch., radiotechnik, którego zadaniem było chó­ralne śpie­wa­nie polskich pieśni, wznie­ca­nie hała­su i być może, strzelanie w sufit.

Z kolei Nawroth (imion załogi nie ustalono), pracownik wezwany do wy­dania mi­krofonu, był doświadczonym telegrafistą, wiedzącym sporo o nadajniku”- napisał A Jarczewski w swojej książce” Provocado” s. 54

Na terenie radiostacji Niemcy dokonali też zbrodni. Franciszka Honioka, mieszkającego pod Gliwicami we wsi Łubie, aresztowano dzień wcześniej. Był to obywatel niemiecki, narodowości polskiej, były powstaniec. Odurzonego zastrzykiem Honioka przywieziono do radiostacji i tam zastrzelono. Miał to być dowód, że napastnikami byli polscy powstańcy. Honiok był w ubraniu cywilnym i miał przy sobie dokumenty. W budynku organizatorzy prowokacji pozostawili również tzw. „konserwy” – ubrane w polskie mundury – zwłoki zamordowanych niemieckich więźniów. Zdjęcia tych ofiar niemieckiej sztuki wojennej, pokazywano potem zagranicznym korespondentom akredytowanym w III Rzeszy.

„Cokolwiek było przyczyną technicznego fiaska operacji – prawdopodobną pozo­staje teza, że nasłuch londyński i paryski nie odebrał nawet tych dziewięciu słów, które słyszeli gliwi­cza­nie. To już jest konstatacja o dużej wadze (wymagająca jednak weryfikacji w źró­dłach angielskich i francuskich). Ale Hitler był i na to przygo­to­wany. Nie inte­re­sowały go pro­blemy techniczne. To był specjalista od mokrej roboty i zda­wał sobie sprawę, że nigdy wydarzenia nie biegną po sznurku. Raz udaje się lepiej, innym razem gorzej. Kłopoty są zawsze wliczone w usługę. Na wszelki wypadek od­powied­nio sprepa­ro­wany komunikat cze­kał już przed mikrofo­nami radia berliń­skiego. Dwie godziny później Berlin nadaje po niemiecku cały ko­munikat.” – A. Jarczewski Provocado s 58.

Agencja prasowa Deuts­ches Nachrichtenbüro jeszcze tego samego dnia – 31 sierpnia 1939, o godz. 22.30 nadała na cały świat następujący komuni­katy:

„Wrocław, 31 sierpnia. W czwartek, około godz. 20.00, w wyniku polskiego na­padu zaję­to radio­wą stację nadawczą w Gliwicach. Polacy siłą wtargnęli do po­miesz­czeń stacji. Udało się im wygłosić wezwanie w języku polskim, a częściowo po nie­miecku. Jednak już po kilku minu­tach zostali obez­władnieni przez policję, którą za­alar­mowali słuchacze radia z Gliwic. Policja została zmuszona do użycia broni, przy czym po stronie napastników byli zabici.

Napad na radiostację w Gliwicach był widocznie sygnałem do powszechnego ata­ku pol­skich ochot­ników na terytorium niemiec­kie. Mniej więcej w tym samym cza­sie, jak można było dotąd stwierdzić, polscy powstańcy przekroczyli granicę nie­miecką także w dwu innych miejscach. Również w tych przypadkach chodziło o sil­nie uzbrojone oddziały, które prawdo­podobnie były wspierane przez regu­larne pol­skie jednostki wojskowe. Napastnikom przeciw­stawiły się oddziały policji bezpie­czeń­stwa, pełniące służbę graniczną.”

„Berlin, 31 sierpnia. W sprawie niesłychanego, podstępnego napadu polskich powstań­ców na ra­diostację w Gliwicach informu­jemy się w prezydium policji w Gliwicach o pierw­szych wynikach natych­miast podjętego śledztwa. Według tych danych zaraz po godz. 20.00 grupa polskich powstańców wtargnęła do budynku radiostacji w Gliwicach. W tym czasie w budynku znajdowała się tylko nor­malna, nieliczna warta nocna, gdyż stacja Gliwice w czwartek nie na­dawała własnego programu, lecz emitowała pro­gram radiostacji Rzeszy z Wrocławia. Polscy powstańcy doskona­le orientowali się w rozkładzie pomieszczeń stacji. Napadli na wartę i na­tychmiast wtargnęli do studia nadawczego. Obecna tam nieliczna obsługa stacji nadawczej została zaatakowana przy użyciu prętów stalowych i bykowców. Następnie przerwano emisję programu z radiostacji wrocławskiej i przez radiostację Gliwi­ce, za pomocą przyniesionego ze sobą ręcznego mikrofonu, wygłoszono wezwanie po polsku, a częściowo także w języku niemieckim.

Polscy powstańcy określili siebie przez mikrofon jako „Polska Radiostacja Gliwice” i prze­mawiali w imieniu „polskiego od­działu powstańców górnośląskich”. Oświadczyli, że miasto i radiostacja Gliwice znajdują się w rękach polskich. Państwo niemieckie obrzucali ordynar­nymi wyzwiskami, mówiono o polskim Wrocławiu i o polskim Gdańsku. Wezwanie było pod­pisane przez komendanta polskiego oddziału ochotniczego.

Zupełnie zaskoczeni radiosłuchacze z Gliwic zaalarmowali natychmiast policję, która wkrótce zjawi­ła się na miejscu, otoczyła budynek, wtargnęła do studia nadawczego i wyłą­czyła stację nadawczą. Powstańcy otworzyli ogień do policji. Po krótkiej obronie udało się policji ująć powstańców, przy czym jeden polski powstaniec został zabity. Przy aresztowa­nych powstańcach polskich znaleziono wezwa­nie, odczytane poprzednio po polsku, a czę­ściowo także po niemiecku. Przed budynkiem ujęto pol­skiego powstańca, który pełnił tam wartę. Przesłucha­nia trwają nadal.”

Hitler chciał aby Lon­dyn, Paryż i cały świat dowiedział się, że polska armia wspierana przez byłych powstańców śląskich uderzyła na Niemcy. One muszą się teraz jedynie bronić.

Tak zaczęła się wojna propagandowa. Hitler i Stalin w niej byli mistrzami. Do dziś podejmowane są próby zamiany ról ofiar i sprawców zbrodni. Wojna o historię, prawdę i honor trwa.

Zastanówmy się, czemu służy ograniczanie nauki historii i literatury polskiej. Komu wysługują się publicyści, podstawiając fałsz w miejsce prawdy?

Autor: Jadwiga Chmielowska

Opublikowane w „Ślaskiej Gazecie” 7.09.2012r.

Komentarze są zamknięte