Ryszard Surmacz: Podróż do źródeł

Niezależna Gazeta Obywatelska1

Wybieram się do kraju, w którym ludzie długo żyją, są szczęśliwi, mają dużo słońca i długą historię. Kryzysy są rzeczą przejściową, które nie powinny zatruwać istoty ludzkiego  istnienia. Jadę do miejsca, w którym kiedyś człowiek był naprawdę wolny. Żył w niewielkich dolinach pośród gór tak pięknych, że do dziś zapierają dech. Tam czuł się naprawdę bezpieczny i niezależny. Tam też przez wieki mierzył się z zupełnie obcym sobie światem. Nie po to, by go zmieniać dla siebie, zniewalać, podporządkować, lecz by z nim współżyć i w nim być. Góry go wyszlachetniały a morze hartowało. Ciągła groźba głodu zmuszała do nadludzkich wysiłków.

„Iliada” i „Odyseja”, dla starożytnych Greków, była podstawą wykształcenia i Biblią a dzieje herosów przykładem i wzorem do naśladowania. Gdy w pewnym momencie ówcześni Grecy poczuli kryzys, a więc wówczas puste niebo i bezkresność swojego świata, nie umarli z przerażenia. Jak na prawdziwych herosów przystało, oparli się na własnej kulturze, i sprostali wyzwaniu. Postawili na racjonalizm i stworzyli podstawy zupełnie nowej, europejskiej cywilizacji.

Wsiadam do autokaru. Pierwsza jego połowa zajęta głównie przez starsze panie. Uśmiechają się przyjaźnie, a mnie przychodzi na myśl źródło Kanathos, w którym Hera, kąpiąc się, corocznie odzyskiwała dziewictwo. W oczach widać, jak chętnie każda z nich wskoczyłaby pod to źródełko… Odpowiadam uśmiechem i idę dalej. W tym momencie uwagę moją zwraca donośny, pedagogiczny głos. Dochodzi z końcowej części pojazdu. Opowiada dowcip. Dobry. Podchodzę i siadam jak najbliżej…

Z tej pozycji perspektywa zmienia się. Twarze dużo młodsze, ale też i bardziej obojętne, czasami wręcz nieobecne. Autokar wyraźnie podzielony jest na dwie części. Pierwsza jednolita i spolegliwa. Ci bez komentarza będą słuchać kierowcy i przewodnika. Druga, mieszana i wyraźnie indywidualistyczna. Konflikt wisi w powietrzu.

Silniki buch, koła w ruch. Ruszamy. Przed nami granice i ponad 1000 kilometrów drogi. W planie: Mykeny, Delfy, Ateny. Akropol, Korynt, Saloniki. To wszystko w ciągu tygodnia. Co z tego zostanie?

Zgodnie z greckim modelem kulturowym, zabrałem kilka książek, strój kąpielowy i adidasy. Będę dbał o harmonijny rozwój umysłowy i fizyczny. Zamierzam czytać, zwiedzać, kąpać się i codziennie biegać wzdłuż brzegu Morza Egejskiego.

Na godzinę przed północą następnego dnia dojeżdżamy do Olimpic Beatch. Kurort. Przyjemne domy, w pobliżu szum morza i jakże wspaniałe powietrze. Ciemno. Obiadokolacja, kilka godzin snu i wczesnym rankiem wyjazd do następnego miejsca, na następny nocleg. Schemat ten będzie obowiązywał przez cały okres pobytu. Grecja przywitała nas przejściowym zachmurzeniem i zapowiedzią opadów deszczu.

W drodze na Olimp

Małe miasteczko o nazwie Litochoro. Idąc za przewodnikiem wspinamy się po stromych, wąskich uliczkach. Mijamy bogate wystawy sklepowe, przydrożne bary, przed którymi stoją właściciele i zachęcają do wejścia. Lustrujemy mieszkańców (toć przecie drugi dzień pobytu), ale nade wszystko interesuje nas górujący nad wszystkimi masyw Olimpu. Pytamy przewodnika o siedzibę bogów. Podnosi rękę i wskazuje w kierunku wystających kilku szczytów. Pytamy miejscowych – podobnie. Dochodzimy, więc do wniosku, że lepiej nie pytać. Toteż milkniemy i idziemy prosto do świątyni Dmitriosa.

Po wyjściu, z zaskoczeniem, stwierdzam, że już nie zachowuję się jak dziennikarz, lecz najzwyklejszy turysta. Nie przepycham się do przodu, by zająć miejsce jak najbliżej przewodnika, nie chłonę informacji. Zachowuję się spokojnie, ale też i niewiele wynoszę. W oczy rzucają się trzy panie: Teresa, Ewa i Jasia. Postanowiły objechać świat dookoła. Grecja jest ich kolejnym etapem. Robią notatki, zdjęcia, pytają, porównują. Niestety, zapału nie podzielają ich mężowie. Wyraźnie wolą greckie trunki. Jest też Jasiu – geograf, obieżyświat i Leszek (pedagogiczny baryton), ciekawy świata akademik. Wszyscy razem stanowią znakomitą paczkę. Śmiech towarzyszy im nieustannie.

Schodzimy tą samą drogą do miejscowej kawiarni na kawę „frape” i dobry, półsłodki „Imiglikos”. Chłodna kawa pita przez słomkę, smakuje wybornie, wino też. Ale cóż to – zauważam, – pod Olimpem zwracam uwagę bardziej na doznania smakowe, niż duchowe. Fe! Nie jestem w tym jednak odosobniony. Tu powołam się na Ryszarda Kapuścińskiego, który w jednym ze swoich „Lapidariów” pisze, że obecnie w świecie rozwinął się taki typ turystyki, który można nazwać podróżowaniem dla podróżowania. Tych nowych turystów niewiele interesuje, chcą zobaczyć to i to, i nic więcej. Dominuje powierzchowność. Wystarczy, że było „fajnie”. Tak też mniej więcej rozpoczyna się nasza „objazdówka”. Biuro podróży zarobiło, wycieczkowicze, zgodnie z umową, zostali przewiezieni z miejsca „A” do miejsca „B”, ekskursja się udała i jest okey. Przeciwko takiemu podejściu będzie się buntowała Agnieszka, studentka architektury oraz dwie panie, ale te, już z zupełnie innego powodu.

Z kawiarni mamy widok na malowniczą serpentynkę, która swojsko płynie i wije się, jak wstążeczka, z tą różnicą, że do góry. Za parę minut będziemy nią podążać. Na razie imponuje ona wszystkim. Wsiadamy. Silniki zaryczały. Autokar stojący na górce nie cofnął się ani centymetr. Dobry kierowca. Za kilkanaście minut wjedziemy na drogę prowadzącą do nieba. Wszyscy mówią o Zeusie, nikt jednak nie wspomina o Erosie, którego władza sięgała o wiele dalej. Zeusowi mężczyźni budowali potężne świątynie; świątyniami Erosa były serca kobiet.

Dwie inne, wyróżniające się panie siedzą, jak trusie. Być może jadą po nieziemską przygodę z Gromowładnym, a ten przybierał różne postacie, raz łabędzia, innym razem skowronka lub satyra, ale zawsze osiągał swój cel. A panowie? Panowie też zachowują się zadziwiająco spokojnie. Zapewne, cwaniaki, jadą po alibi. Ale cóż, supermeni nie wiedzą, że w takim towarzystwie są zaledwie dodatkiem dla swoich pań, bo Zeus i Eros bywają natchnieniem kobiet. Jako osoby towarzyszące, mogą, co najwyżej wziąć przykład z Hery i, swoim wybrankom, urządzić boską awanturę.

Jedziemy miarowo i spokojnie. Kierowca pokonuje zakręt za zakrętem. Przepaść z minuty na minutę staje się coraz bardziej przepastna. W połowie drogi już wiadomo, że bogowie nie mają lęku przestrzeni oraz, że na każdym zakręcie bliżej do Hadesu niż do bram Olimpu. Czy nie lepiej zamiast warczącym wehikułem, odcinek ten przemierzyć spokojnie rowerem (a z góry wrócić lotnią)? W dół patrzą odważni, do góry tylko ci, którzy czynią rachunek sumienia. Ale w autokarze prawdziwym bogiem jest kierowca. To on opancerzony blachami i uzbrojony w warczący silnik, mozolnie i konsekwentnie sunie pod górę – prosto przed oblicze dwunastu olimpijskich władców. Tymczasem niewielu zaautokarowanych zdaje sobie sprawę, że już od czasów Hezjoda bogowie greccy bardzo sporządnieli. Przenieśli się do licznych świątyń i prawdopodobnie przyzwyczaili do drachmy. Euro jest dla nich nabytkiem obcym i może budzić niezadowolenie, ale to tylko w ramach chwilowej solidarności ze śmiertelnymi.

Nagle droga kończy się. Kierowca wyłącza silniki, otwiera luki. Spragnieni wrażeń turyści wysypują się na świętą ziemię… I nic. Łąka, kilka owiec i tradycyjnie spowite mgłą szczyty masywu. Przewodnik zniknął. Zapadł się pod ziemię. Który więc ze szczytów jest Olimpem? – dalej nikt nie wie. Mijamy jakiś, nienaruszony przez Gromowładnego, budynek. Zapewne wszedł w spółkę z właścicielem. Ten splajtował i teraz zapewne czeka na kolejnego śmiałka. No cóż, w końcu budynek stoi na Zeusowym terytorium.

Tymczasem turyści błąkają się jak łowiecki po hali. Z nudów robią jakieś zdjęcia i pokazują palcami w niewiadomym kierunku. Zabawę ma zapewne tylko złośliwy Eros, który już wie, że skoro ci, co tu wjechali, za chwilę będą musieli zjechać tą samą drogą. Słodkie boginki wiosny – Hory już dawno pozamykały bramy Olimpu i smacznie śpią; tak samo, zresztą jak Lejmonady, kochanki koników polnych. Jest bowiem jeszcze przed sezonem. Z tego samego powodu Eros zapewne oszczędza złote strzały, choć lubi płatać figle.

Przez Mykeny, Delfy na Akropol

Spod Olimpu wywieźliśmy pasterskie, żeby nie powiedzieć, łąkowe wrażenia. W drodze podróżni nie zauważyli u siebie ani nadmiernego przypływu, ani ubytku uczuć. Amor jednak nie spał. Widać to było po dwóch naszych parach. Panowie zdawali się być ukontentowani, panie natomiast poczuły się chyba niedocenione, lub zbyt mało docenione. Mitologia wprawdzie zarejestrowała dwa rodzaje strzał Amora: złotą i ołowianą (ta ostatnia zamyka serca), ale nie wykluczone, że ten skrzydlaty urwis miał w zanadrzu jakiś trzeci rodzaj i właśnie nim poraził nasze obydwie białogłowy. Pierwsza, bardzo zadbana i rzeczywiście niezwykłej urody dziewczyna, swojego partnera zaczęła traktować jak elegancką zastawę stołową, a obiekt swojego prawdziwego zainteresowania przeniosła na współpodróżnych. Od nich, których średnia wieku przekraczała 65 lat, oczekiwała hołdów, braw i uwielbienia… Gdyby znalazła się na scenie (jakiejkolwiek), być może otrzymałaby to wszystko, co się jej należało, a może nawet coś więcej. Druga pani, która miała w sercu ciągle maj, podzielała w zasadzie stanowisko pierwszej, ale okazała się bardziej praktyczna i cały ciężar swojej uwagi zawiesiła na partnerze. Biedaczysko niewiele się odzywał.

W Mykenach najpierw poszliśmy odwiedzić Grób Agamemnona, który tak wielkie wrażenie zrobił na Juliuszu Słowackim. Potem, pieszo do cytadeli mykeńskiej, najstarszego greckiego miasta z drugiej połowy II tysiąclecia p.n.e. Droga nie zajęła nam więcej niż 20 minut. Z tego właśnie wzgórza zaczęła rozchodzić się kultura grecka i stąd przez około 500 lat promieniowała na całe formujące się państwo. Sławna na cały świat Lwia Brama z ok. 1260 roku, przepuszczała ludzi jak rzeka, ale żadna z dwóch strzegących jej lwic nie zaryczała (wg legendy reagowały na przechodzące dziewice). W miejscu, w którym H. Schliemann pod koniec XIX wieku odnalazł groby szybowe pełne skarbów, oraz złotą, pośmiertną maskę, jak sądził Agamemnona, dowiedziałem się, że nasza miss takiego chamstwa, jak na naszej wycieczce, to jeszcze nie widziała. Poszło o sklepy. Pierwsza część autokaru chciała więcej czasu poświęcić na zakupy, druga była za zwiedzaniem. Ostra wymiana zdań uzewnętrzniła różny stosunek do przyszłości. Młodsza część chciała inwestować w swój intelekt, starsza (kilka krzykliwych pań) myślała raczej kategoriami prezentu dla wnuków lub dorobienia do małej renty. Partnerzy naszych pięknych pań nie zabierali głosu – byli ponad wszystko. Dobrze wiedzieli, że taka wycieczka skutecznie eliminuje im przygodnych konkurentów, i to im wystarczyło.

Cytadela mykeńska panowała nad doliną Argos i, przez cały okres swojego istnienia, kontrolowała przesmyki aż po sam Korynt. Jej mury miały pięć metrów szerokości i dlatego zyskały sobie miano cyklopowych. Oprowadzała nas Greczynka urodzona w Polsce, jedna z niewielu polskojęzycznych przewodniczek. Z dużą satysfakcją zauważyła, że odkrycie Schliemanna potwierdziło prawdziwość istnienia Troi. Nie dodała jednak, że po wnikliwych badaniach, owa złota maska okazała się starsza od Agamemnona o około 400 lat. Godnym odnotowania jest jednak fakt głębokiego patriotyzmu Greków.

Droga z miejsca grobów szybowych w kierunku ruin pałacu i zabudowań towarzyszących wiodła pod górę i to po wyjątkowo śliskich kamieniach. Czuło się jednak jakąś wyraźną ponurość tego miejsca. Być może było to echo zbrodni mężobójstwa, jakiej dokonał, odrażający w swej zemście, Ajgistos (Egist) wraz z Klitajmestrą. Oboje zabili wracającego spod Troi Agamemnona.

Nie wszyscy z grupy zdobyli się na odwagę wspinaczki po śliskich, jak to miejsce, kamieniach. Agnieszka dobrnęła pierwsza. Pośpiesznie zaczęła robić szkice i zdjęcia. Gdy usłyszała sygnał z dołu o kończącym się czasie, zaczęła płakać i protestować. Wybaczyć należałoby też oburzenie ślicznej, jak marzenie, Marzence, bo tam rzeczywiście nie oddychało się pełnym pięknem wolności.

Autobus groźnie zawarczał. Przy jego drzwiach czekał już nasz przewodnik, który jeszcze pierwszego dnia zebrał od pięćdziesięciu pasażerów po 140 euro. Dla naszej i swojej wygody miał nimi regulować wszelkie rachunki. Solennie obiecał też, że rozliczy się przy świadkach.

Kolejny skok do Delf miał już bardziej swojski wymiar. Według legendy, Zeus, szukając środka świata z obu jego krańców wypuścił dwa anioły (lub orły). Spotkały się właśnie w Delfach, dlatego uznano je za pępek świata. Delfy leżą na zboczu góry Parnas. Najpierw była tam świątynia boginki Ziemi – Gai. Strzegł ją wielki pyto ( w tamtym czasie wszelkie potwory miały rodzaj żeński). Zabił ją Apollo, a następnie przejął świątynię i ustanowił własną wyrocznię. Wróżką była Pytia. Pytali ją wszyscy i o wszystko. Najpierw jednak musieli umyć się w źródłach kastalijskich i wnieść odpowiednią opłatę. Tu Sokrates dowiedział się, że jest najmądrzejszym człowiekiem w Grecji, a słynny król lidyjski Krezus, przed wojną z Persami, że „upadnie wielkie imperium”. Zaatakował je i padło jego.

Delfy, w tamtym czasie, były jednak pępkiem świata. Homerycka moralność, w której bóg „wlewał złość do [człowieczego] łona”, a człowiek nie był odpowiedzialny za swoje czyny, odchodziła wraz ze starą epoką. Przychodziła nowa. We „Wstepie” do prawodawstwa Zeleukosa czytamy: ”Każdy powinien dążyć do zachowania w swej duszy czystości, albowiem bogowie nie przyjmują czci od ludzi złych. Służy się bogom nie przez dary bogate i wspaniałe ofiary, ale przez cnoty i wolę uczciwą skierowaną ku sprawiedliwości i cnocie”. Tam człowiek wzniósł się wysoko i spotkał nowego boga, który był już dla niego niedoścignionym wzorem.

W Delfach dwanaście plemion greckich zawarło pakt, że podczas wojny nie będą burzyć sobie miast i odcinać wody. Apollo domagał się też od Greków czystości. Każdy, kto splamił się ludzką krwią musiał przejść rytualne oczyszczenie – zostać skropiony krwią zwierzęcia ofiarnego lub obmyty bieżącą wodą. Nowy bóg obiecywał nagrodę po śmierci za uczciwe życie. Pytia była głosem nowych czasów.

Gdyby dziś tak przedsiębiorczy Grecy wpadli na pomysł wskrzeszenia tradycji związanej z Pytią, zbiliby na tym niezłą fortunkę. Wiele pań, ale też i niejeden polityk lub biznesmen, zamiast radzić się rodzimej wróżki, chętnie zawitałby do Delf, by tam poznać prawdę o swojej przyszłości.

Na Akropolu, ateńskim ołtarzu, tym tak niewielkim miejscu, na którym spotyka się cały świat, nasza Afrodyta-Marzenna niepostrzeżenie została pokonana nie tyle przez ruiny, co przez atmosferę, którą wniosło kilka tysięcy pielgrzymów kulturowych różnych nacji i ras. Zamilkła. Na tym skrawku wolności wszyscy byliśmy równie piękni i wszyscy oddawaliśmy cześć Peryklesowi oraz ateńskiej demokracji. Po z górą 2500 latach schodzili się tam wszyscy wolni i niewolni. A nasza grecka przewodniczka oprowadzała nas po muzeum i informowała, co jest – ich, greckie, a co stoi w British Museum.

Czas zwiedzania kończył się, atmosfera, ogólnie, była bardzo dobra, mimo to, nie obyło się bez awantury. Przewodnik nie mógł rozliczyć się z pobranych od pasażerów pieniędzy. Brakowało mu kilku rachunków. Zapewne liczył na wrażenia i spolegliwość podróżnych. Młodzież zdecydowanie postawiła na uczciwość. Wyliczono mu nawet, ile zarobił na niższych opłatach. Ale tak naprawdę trudno powiedzieć, co naprawdę zaszło pomiędzy przewodnikiem a młodymi lub młodszymi paniami. Faktem jest, że chciały oskarżyć go o molestowanie seksualne. Piękna Marzenka miała dodatkowo pretensje o to, że został zdemaskowany jej rok urodzenia. Rzeczywiście wyglądała młodo.

Życie codzienne autokarowiczów i ich opiekunów bywa różnie urozmaicone. Jednego nie można pominąć spokojnie: rodzaju puszczanych filmów kasetowych. W jedną, jak i drugą stronę, obsługa zaserwowała wszystkim wyjątkowo ordynarny, prostacki i brutalny film, którego niewiele osób chciało oglądać. Zdecydowana większość męczyła się, ale spolegliwość Polaków wzięła wyraźnie górę. Trzeba nie mieć wyczucia ażeby po dziesięciu dniach nasycania kulturą Grecji, zaserwować ludziom taki chłam. Niestety ta rozbieżność w wyczuciu piękna stała się normą nie tylko wśród polskich biur podróży, ale również i przewoźników pasażerskich (właściwa nazwa). Wychodzą z założenia, że najpiękniejszy powinien być autokar z zewnątrz.

 

 Autor: Ryszard Surmacz

Fot. Tomasz Kwiatek

Ryszard Surmacz (1950), historyk, przez 11 lat był dziennikarzem reportażystą w kilku polskich czasopismach. Na tematy śląskie publikował także w „Kulturze” paryskiej, za którą otrzymał nagrodę POLCUL-u. Autor pięciu książek (szósta w przygotowaniu). Obecnie, pracownik IPN O/Lublin.  Mieszka w Lublinie, lubi NGO i postanowił na naszych łamach publikować swoje teksty, za co serdecznie dziękujemy!

 

  1. | ID: 417a20b4 | #1

    Ciekawy reportaż,piękne zdjęcia zachęcają do zwiedzenia Grecji!

Komentarze są zamknięte