Made in China. Czerwony smok czy papierowy tygrys?

Niezależna Gazeta Obywatelska

Poważna recesja, w jakiej pogrążyły się wielkie gospodarki, pozostawiła kraje zachodnie w stanie zadłużenia, osłabienia i podatności na wahania rynkowe. Uwagę kieruje się coraz częściej w stronę krajów wschodzących, a szczególnie w stronę Chin, jako ostatniej deski ratunku, która może uchronić świat od Wielkiego Załamania o nieobliczalnych konsekwencjach. Cena, jaką trzeba by zapłacić za pomoc ze strony Chin, to przymknięcie oczu na gwałcenie praw człowieka, liberalizacja rynku zbrojeniowego i uznanie Chińskiej Republiki Ludowej za państwo o gospodarce rynkowej – czego konsekwencją będą korzyści ekonomiczne, polityczne i militarne dla Pekinu. Czy warto pójść na takie ustępstwa? Czy Chiny są w stanie przyjąć niezachwianą pozycję lokomotywy wzrostu gospodarczego na świecie? Czy wynikająca z tego hegemonia polityczna przyczyniłaby się do pokoju i stabilności na świecie, czy też – przeciwnie – zwiększyłaby ryzyko destabilizacji i konfliktu?

Widok wieżowców Szanghaju może sprawić, że niekiedy zapominamy, w jak głębokiej nędzy jeszcze do niedawna pogrążone były Chiny, niemające dosłownie czym wyżywić własnych obywateli. Taki był rezultat komunizmu, a w szczególności straszliwej Rewolucji Kulturalnej zainicjowanej przez Mao Zedonga w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia.

Jeśli udało im się rozwinąć i wznieść do obecnej pozycji wschodzącej gospodarki, to tylko dzięki pomocy makrokapitalistycznych firm zachodnich, które poczyniły w Chinach kolosalne inwestycje i zlokalizowały tam niemal całą swoją produkcję przemysłową.

Z inicjatywy Deng Xiaopinga Chiny wprowadziły – poczynając od roku 1978 – elementy gospodarki rynkowej, zezwalając na kontrolowane wejście kapitału zagranicznego i tworząc w pasie wschodniego wybrzeża tak zwane Specjalne Strefy Ekonomiczne (gdzie swoje siedziby znalazły firmy o kapitale mieszanym). Dzięki owym strefom Chiny mogą inwestować, przy wsparciu naukowców europejskich i północnoamerykańskich, w naukę i nowe technologie. Z kolei w sektorze rolnym odpowiedzialność za produkcję, własność środków produkcji i możliwość podejmowania decyzji zostały przeniesione z gmin i samorządów na samych rolników.

Zaledwie dwadzieścia pięć lat później, w roku 2003, inwestycje zagraniczne wzrosły z pięciu do sześćdziesięciu miliardów dolarów, PKB został pomnożony niemal siedmiokrotnie, dochód na głowę – pięciokrotnie, a wydajność siły roboczej – czterokrotnie. Jeśli chodzi o parytet siły nabywczej, udział Chin w światowym PKB zwiększył się w tym samym okresie z pięciu do piętnastu procent. Łączna wartość chińskiego handlu wzrosła z 20,6 miliardów dolarów w roku 1978 do 1,1548 tryliona w roku 2004, awansując z trzydziestego ósmego na trzecie miejsce w rankingu światowym. W ubiegłym roku Chiny zdetronizowały Niemcy z pozycji największego eksportera na świecie.

Począwszy od roku 2004, ciągły wzrost chińskiej gospodarki utrzymuje się na średnim poziomie rocznym 9,65 procent. W lutym bieżącego roku Chiny jako druga największa gospodarka światowa wyprzedziły Japonię. Dzięki nadwyżce handlowej Chiny zgromadziły ogromne rezerwy walutowe (4,21 tryliony dolarów, co odpowiada 30 procentom rezerw światowych). W czasach współczesnych żaden jeszcze kraj nie zebrał takiej ilości środków finansowych. Niezależne środki finansowe umożliwiają Chinom neokolonialną ofensywę na wszystkich szerokościach geograficznych, szczególnie w Afryce i Ameryce Południowej – bogatych w surowce, których na chińskim terytorium brakuje.

Krótko mówiąc, Państwo Środka jak najwyraźniej dostarcza przykładu największego sukcesu gospodarczego w historii ludzkości. Jak to jednak często bywa, pozory mylą.

Papierowy tygrys

Mimo że chiński PKB deklarowany przez komunistyczne władze zrównał się któregoś dnia z PKB Stanów Zjednoczonych, pozostaje pewien szczegół, o którym zwykle się zapomina: otóż Chiny w globalnym rankingu Banku Światowego (PKB na mieszkańca) zajmują obecnie setne miejsce, pomiędzy Angolą a Tunezją! Nawet w dniu, w którym gospodarka Chin dosięgnie wielkością swego amerykańskiego rywala (a szacuje się, że może to nastąpić około roku 2050), chiński PKB na mieszkańca będzie równy zaledwie ćwierci amerykańskiego czy kanadyjskiego PKB na głowę…

Oznacza to, że nawet jeśli tempo chińskiego wzrostu gospodarczego utrzyma się na obecnym poziomie przez kolejne czterdzieści lat, Chiny nadal będą krajem rozwijającym się, w którym pięćdziesiąt milionów mieszkańców będzie mogło się cieszyć zachodnim standardem życia, trzysta pięćdziesiąt milionów będzie żyło na poziomie takim, jak w dzisiejszej Rosji, a miliard ludzi wciąż będzie pogrążony w nędzy, jaką pozostawił po sobie socjalizm.

Łatwo sobie wyobrazić stopień niezadowolenia, jakie ogarnie tę ogromną masę ludzi, pogrążonych w najgłębszym ubóstwie, zmuszonych do emigracji w inne regiony i patrzenia na ostentacyjny luksus mniejszości członków dawnej nomenklatury. Niezadowolenie już się przejawia – w samym tylko roku 2009 doszło do dziewięćdziesięciu tysięcy przypadków ludowego buntu (włączając w to uliczne zamieszki). Utrzymanie tak wielkiej masy w uległości będzie wymagało znacznego wzmocnienia sił wojskowych oraz (i dziś już nieubłaganego) policyjnego aparatu represji.

W takim represyjnym systemie ograniczenie dostępu do informacji i edukacji prowadzi do zdławienia kapitału intelektualnego i ducha przedsiębiorczości, dla których odpowiedniego rozwoju niezbędny jest klimat wolności osobistej. To właśnie ów brak kreatywności zmusza chińskich komunistycznych przywódców do rozwijania na szeroką skalę szpiegostwa przemysłowego, po to, by bezwstydnie kopiować odkrycia i modele opracowane gdzie indziej. Jak pokazują wypadki szybkiego pociągu i metra w Szanghaju, Chińczycy nie są w stanie skopiować wszystkiego prawidłowo.

Obecnie światem rządzi zjawisko, które ekonomiści nazywają przełomowymi innowacjami. Wpływają one na zmianę parametrów danego sektora gospodarki (przywołajmy tu choćby produkty marki Apple). W tak zglobalizowanym i hiperkonkurencyjnym świecie Chiny nie mają możliwości wygrania wyścigu; mogą się jedynie ograniczyć do pełnienia obecnej roli – nie tylko gigantycznego najemnika międzynarodowych korporacji szukających taniej siły roboczej, ale przede wszystkim największego na świecie warsztatu fabrykującego podróbki…

Niedawno głośno było o skandalu z fałszywymi sklepami Apple i Ikea, działającymi w samym sercu miasta Kunming, stolicy prowincji Yunnan w południowo‑zachodnich Chinach. Z kolei kilka lat temu szerokim echem odbiła się historia joint venture pomiędzy Embraerem, brazylijskim producentem samolotów cywilnych średniego zasięgu, a chińskim przedsiębiorstwem państwowym CAIC, które wykorzystało nawiązanie partnerstwa do wykradzenia brazylijskiej technologii, by zaraz potem zerwać kontrakt i rozwijać produkcję „własnych” samolotów.

Narodowy socjalizm

Brak kreatywności i inicjatywy będzie coraz mocniej ciążył na chińskiej gospodarce, zwłaszcza, że najważniejsze i najbardziej dochodowe sektory gospodarki są zarezerwowane dla przedsiębiorstw państwowych, korzystających z 80 procent pożyczek bankowych. W rezultacie zaledwie stu pięćdziesięciu firmom o zasięgu krajowym i stu dwudziestu tysiącom przedsiębiorstw regionalnych przypada lwia część udziałów, podczas gdy cztery miliony firm prywatnych i dziesiątki milionów małych prywatnych przedsiębiorstw muszą walczyć o okruchy. Według statystyk, owe sto pięćdziesiąt wielkich firm generuje ponad dwie trzecie wartości chińskiego PKB, a ich zyski odpowiadają połowie majątku narodowego.

Chociaż wiele firm jest notowanych na giełdzie papierów wartościowych bądź oficjalnie sprywatyzowanych, w rzeczywistości rząd zachowuje co najmniej połowę – czy nawet dwie trzecie akcji, a zarząd tych przedsiębiorstw jest wybierany przez Komisję Nadzoru i Administrowania Państwowymi Aktywami, po konsultacji z Komunistyczną Partią Chin.

Nic zatem dziwnego, że dwie trzecie członków zarządów i trzy czwarte menedżerów należy do partii komunistycznej. Partia ta liczy 85 milionów członków, a lista kandydatów liczy 80–100 milionów oportunistów. Obecny premier Wen Jiabao jeszcze w roku 2008 chwalił się, że chińska partia komunistyczna reprezentuje lud i dlatego dyktatura proletariatu jest najlepszym ustrojem na świecie

Chiny nadal działają w oparciu o „plany pięcioletnie”, stąd rachityczny sektor prywatny zmuszony jest działać w obrębie ścisłych ram ustalonych przez dyktatorską partię, która w umożliwieniu swobodnego rozwoju większości populacji widzi zagrożenie dla swej władzy. Stąd też żaden przedsiębiorca nie może rozwinąć działalności bez całkowitego podporządkowania się rozkazom monopartii i bez przekupywania urzędników państwowych. Poza tym, swoisty system dzierżawy obowiązujący w Chinach od wielu lat sprawił, że nic tak naprawdę nie należy do osób prywatnych: ani ziemia, ani nawet mieszkania.

Ucieczka mózgów

W wyniku tak niesprzyjających warunków najlepsi przedsiębiorcy – ci, którym udało się przetrwać i wzbogacić – masowo inwestują za granicą, aby później osiedlić tam swe rodziny i zdobyć zagraniczny paszport. Miejscami najchętniej wybieranymi są: Stany Zjednoczone, Kanada i Australia. Zgodnie z raportem przygotowanym wspólnie przez China Merchants Bank i amerykańską firmę Americana Bain&Co., spośród dwudziestu tysięcy Chińczyków, którzy zgromadzili majątek o wartości co najmniej 15 milionów dolarów, 27 procent już wyemigrowało, a 47 procent zamierza to uczynić. Tylko w ubiegłym roku 68 tysięcy Chińczyków otrzymało amerykańską zieloną kartę.

Jedynym rozwiązaniem pozwalającym zatrzymać nieprzerwaną ucieczkę mózgów byłaby liberalizacja reżimu. Z tego jednak wyniknęłyby inne, być może jeszcze poważniejsze problemy, spowodowane rażącym brakiem równowagi regionalnej, społecznej i etnicznej w Chinach. Imperium Środka walczy nie tylko z separatyzmem Tybetańczyków i Ujgurów; w rzeczywistości sama „czysta” chińska tożsamość dotknięta jest głębokim kryzysem, jaki wywołuje „geograficzna przepaść” pomiędzy rozwiniętymi regionami przybrzeżnymi a zacofanym rolniczym interiorem oraz walka rządu centralnego z władzami lokalnymi, zdominowanymi przez drobnych potentatów.

Ubóstwo energetyczne i zanieczyszczenie

Jednym z problemów powodujących tarcia między regionami jest dostęp do zasobów energetycznych. W Chinach nie tylko brakuje ziemi uprawnej i wody; sam rozwój cywilizacyjny doprowadził do dramatycznego „ubóstwa energetycznego”. Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej, w ciągu niecałych dziesięciu lat Chiny podwoiły swoje zużycie energii i są dziś jej największym konsumentem na świecie, wyprzedzając pod tym względem Stany Zjednoczone.

Chiny są największym producentem i konsumentem węgla (67 procent energii pochodzi ze źródeł termoenergetycznych), odkąd w 1959 roku, wraz z tzw. Wielkim Skokiem Naprzód, małe piecyki termoelektryczne rozmnożyły się nawet po wioskach interioru. To właśnie dlatego niemal wszystkie chińskie miasta, a w szczególności Pekin, przykrywa stalowoszare, nie zaś błękitne niebo, a 30 procent kwaśnych deszczy, które zanieczyszczają Japonię, nadchodzi z terenów Chin…

Kopalnie węgla znajdują się na północy, a 71 procent zużycia energii pochłania przemysł zlokalizowany głównie na wschodzie. Dlatego połowa transportu kolejowego zmonopolizowana jest przez przewóz węgla. Z kolei złoża ropy naftowej i gazu znajdują się na zachodzie, co wymaga budowy niezwykle długich ropo- i gazociągów.

Nic więc dziwnego, że liczba katastrof ekologicznych na terenie Chin w ostatnich latach stale rośnie i że w chińskich rzekach płyną najbardziej zanieczyszczone wody na świecie.

Jednym z najbardziej opłacalnych rozwiązań jest hydroenergia – stąd konieczność utrzymywania żelaznej kontroli nad Tybetem, z którego terenów wypływa większość rzek – jednak wszystkie chińskie zapory wodne (włączając w to gigantyczną Zaporę Trzech Przełomów) dostarczają mniej niż 10 procent aktualnie produkowanej energii.

Starzenie się społeczeństwa

Najpoważniejszą jednak piętą achillesową Chińskiej Republiki Ludowej jest starzenie się społeczeństwa – rezultat irracjonalnej polityki jednego dziecka, wprowadzonej przez chiński rząd w roku 1979. Współczynnik dzietności szacuje się pomiędzy 1,5 a 1,8 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym, czyli poniżej poziomu koniecznego do utrzymania stabilnej populacji (2,1).

Z polityki jednego dziecka wynikają trzy najważniejsze konsekwencje. Po pierwsze, brak liczebnej równowagi pomiędzy płciami (głównie z powodu aborcji dokonywanych na mających się narodzić dziewczynkach). Obecnie na 100 dziewczynek przypada 120 chłopców, przez co brakuje od 20–30 milionów młodych kobiet, które młodzi Chińczycy mogliby pojąć za żony.

Po drugie, zmiana proporcji w piramidzie wieku, co spowoduje nadmierne obciążenie dla obecnego pokolenia młodych ludzi, którzy będą musieli sami sobie poradzić z utrzymaniem starzejących się rodziców. W roku 2007 liczba Chińczyków w wieku emerytalnym wynosiła 144 miliony, a ich oczekiwana liczba w roku 2035 ma sięgnąć 391 milionów (co oznacza ponad dwukrotny wzrost), podczas gdy liczba ludzi młodych będzie spadać. Ów spadek liczebności jest już odnotowywany w szkołach: w roku 1995 do szkół uczęszczało 25,3 miliona nowych uczniów; w roku 2008 liczba ta spadła do 16,7 miliona.

Po trzecie, redukcja siły roboczej, co konkretnie oznacza spadek o 14 procent liczby młodych pracowników pomiędzy 20 a 29 rokiem życia w ciągu ostatnich dziesięciu lat (zgodnie z przewidywaniami, w ciągu następnych dwudziestu lat spadek ten osiągnie 20 procent). Niedobór siły roboczej spowoduje wzrost żądań płacowych, skutkujący podwyżkami cen, co w nieunikniony sposób doprowadzi do „spirali cen i płac”, powodując drożenie chińskich produktów na rynkach zagranicznych. Będzie to zatem dokładna odwrotność założeń „chińskiego cudu”, to jest taniej siły roboczej i eksportu przy niskich kosztach.

Bańka mieszkaniowa i inflacja

Opisane powyżej słabości strukturalne potęguje dodatkowo niepokojące osłabienie koniunktury skutkujące bańką mieszkaniową i wzrostem inflacji.

W celu utrzymania wzrostu na poziomie dwucyfrowym, pomimo kryzysu w roku 2008, partia nakazała Bankowi Centralnemu wprowadzenie ułatwień kredytowych oraz zachęcanie osób prywatnych do inwestowania w sektorze nieruchomości. Lokalnym potentatom polecono natomiast rozwijać politykę budowy infrastruktury (w dużej mierze bezużytecznej).

Doprowadziło to do spekulacji w sektorze budowlanym i do utworzenia ogromnej bańki mieszkaniowej: udział sektora budowlanego w PKB wzrósł w ostatnich latach o ponad 20 procent, a ceny nieruchomości wystrzeliły do poziomu znacznie przekraczającego możliwości średniozamożnej rodziny (dlatego dziesiątki milionów mieszkań i domów w Chinach stoją puste). Aby przyjąć jakiś punkt odniesienia, warto przypomnieć, że w apogeum boomu budowlanego w Hiszpanii i Irlandii, udział sektora budowlanego w PKB stanowił w tych krajach odpowiednio około 11 procent oraz 9,4procent. Oznacza to, że chińska „bańka” jest dwa razy większa od hiszpańskiej i irlandzkiej.

Według dostępnych danych wewnętrzne zadłużenie Chin wynosi obecnie 125 procent wartości PKB, przy czym szacuje się, że połowa tego długu jest nieściągalna. Dlatego agencje ratingowe już zaczęły obniżać ocenę chińskich banków i przedsiębiorstw publicznych.

Innym skutkiem uwolnienia kredytów jest inflacja. W sytuacji, gdy stopy procentowe oferowane przez banki za złożone depozyty są wyraźnie poniżej wzrostu cen, Chińczycy szybko wydają pieniądze na dobra, których wartość jest stała. To z kolei ponownie wpływa na wzrost inflacji. W ostatnich miesiącach inflacja wyniosła powyżej 6 procent i dotyka szczególnie sfery życia codziennego: rosną ceny żywności, koszty zamieszkania i tym podobne. Efekty podejmowanych prób zaradzenia tej sytuacji okazały się znikome, a kontrola cen niektórych warzyw skutkowała tylko wzmożeniem handlu na czarnym rynku.

Sumując powyższe dane spostrzegamy, że niezrównoważony wzrost gospodarczy Chin, choć niezwykle spektakularny, może być tylko przelotnym mirażem.

W takim wypadku szyderstwo, które Mao skierował niegdyś w stronę Stanów Zjednoczonych, dziś zwróciłoby się przeciw Chinom: byłyby one tylko papierowym tygrysem.

„Chiński cud” a ruina finansowa Zachodu

W trakcie swego krótkiego okresu chwały papierowy tygrys zdołał jednakowoż wywołać kryzys gospodarczy, w jakim dziś pogrąża się Europa i Stany Zjednoczone. Mechanizm tego zjawiska ujawnił niedawno na łamach francuskiego „Le Monde” Antoine Brunet, współautor książki La Visée hégémonique de la Chine. Autor wyjaśnia, że dzięki drakońskiej kontroli walutowej, Chiny utrzymują wartość juana na poziomie 0,15 dolarów i 0,11 euro, podczas gdy według Międzynarodowego Funduszu Walutowego i ONZ powinien on kosztować 0,25 dolarów i 0,21 euro. Przyjmując Chiny do Światowej Organizacji Handlu kraje zachodnie odebrały sobie jedyną możliwość zmuszenia chińskiej władzy do rewaluacji waluty poprzez nałożenie opłat celnych w odpowiedniej wysokości.

Spowodowało to masową deindustrializację Zachodu, przy jednoczesnym intensywnym uprzemysłowieniu Chin, dokąd zachodnie firmy zaczęły przenosić swoje fabryki, i opanowaniu rynków przez ChRL. Zachodni handel zagraniczny stał się mocno deficytowy, przy czym równocześnie zmniejszeniu uległy inwestycje krajowe.

Zamiast stawić Chinom czoła, Alan Greenspan i jego europejscy koledzy znaleźli w inne rozwiązanie. Polegało ono na promowaniu polityki niskich stóp procentowych, po to, by powstrzymać rodziny od oszczędzania i zachęcić je do zakupu na kredyt mieszkań i innych dóbr konsumpcyjnych. W ciągu czterech lat PKB i poziom zatrudnienia w krajach zachodnich zostały gwałtownie podciągnięte do góry przez euforię na rynku nieruchomości. Doprowadziło to do nadużyć i dramatycznego efektu bumerangu: potrójnego kryzysu mieszkaniowego, bankowego i giełdowego, do recesji i eskalacji bezrobocia. Czyli do absolutnego fiaska.

Pod koniec roku 2008, zamiast zmusić Chiny do rewaluacji juana, uczniowie czarnoksiężnika zachodniej ekonomii wybrali politykę stymulowania dochodów budżetowych poprzez utrzymanie niskich stóp procentowych. Pomimo tej keynesiańskiej strategii wznowienie wzrostu okazało się umiarkowane i krótkoterminowe, w każdym razie niezdolne do wchłonięcia ogromnych deficytów spowodowanych polityką stymulowania. Przyczyniło się to tym samym do eksplozji długu publicznego. Wynikająca z tego podejrzliwość inwestorów co do zdolności krajów słabszych ekonomicznie (jak Grecja, Portugalia czy Irlandia) do spełnienia ich zobowiązań, wywołała gwałtowny wzrost stóp procentowych, co doprowadziło te kraje na skraj bankructwa.

Gdzie leży wina za zaistniały stan rzeczy? W tchórzostwie Zachodu względem Chin. Czy Stany Zjednoczone i Europa znajdą w sobie dość odwagi, by zastosować powyższe rozwiązanie, wiedząc, że konflikty handlowe często stanowią wstęp do konfliktów dyplomatycznych czy wręcz militarnych?

Rosnąca potęga militarna

Silniejsi dzięki dyplomatycznemu uznaniu Pekinu za jedynego i prawowitego reprezentanta całych Chin, ze stałym miejscem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, chińscy przywódcy komunistyczni wykorzystują niepodległościowe dążenia Tajwanu jako pretekst do eskalacji zbrojeń. Tajwan, z jego własnym rządem i rzeczywistą władzą nad wyspą, jako niezależne państwo faktycznie od końca chińskiej wojny domowej uznaje ponad dwadzieścia krajów. Pekin grozi użyciem siły, gdyby Tajwan oficjalnie ogłosił niepodległość, oferując w zamian obowiązującą w Hong‑Kongu formułę jeden naród, dwa systemy.

Chińska eskalacja zbrojeń wykracza jednak daleko poza potrzebę zastraszenia czy ewentualnej zbrojnej konfrontacji z Tajwanem, co skłania amerykańskich i europejskich analityków do podejrzeń, że skala geostrategicznych i militarnych interesów Chin jest zakrojona o wiele szerzej.

Interesy gospodarcze i ideologiczno‑strategiczne

Chiny posiadają skąpe zasoby naturalne, a potrzeby konsumpcyjne Chińczyków zamieszkujących miasta na wybrzeżu rosną każdego dnia. Ponadto model rozwoju oparty na eksporcie wymaga od Chin zapewnienia dostępu do bezpiecznych źródeł surowców potrzebnych do prowadzenia działalności produkcyjnej. Stąd na przykład rosnące zbliżenie i zawiązane partnerstwo z Pakistanem (11 tysięcy chińskich żołnierzy stacjonuje w regionie Gilgit‑Balistan jako pomoc dla Pakistanu w zwalczeniu rebelii separatystów) w celu utworzenia drogowego i kolejowego korytarza, który umożliwiłby bezpośredni dostęp do ogromnego portu Gwadar, u ujścia Zatoki Perskiej – niedawno sfinansowanego i wybudowanego przez Chiny.

Z perspektywy ideologiczno‑strategicznej Chiny dążą do umocnienia międzynarodowej koalicji krajów rozwijających się, które, aby chronić własne interesy, nolens volens angażują się w walkę między Północą a Południem, czyli zaktualizowaną wersję starej marksistowskiej walki klas. Tłumaczy to zbliżenie Chin z dyktatorskimi reżimami Kuby i Wenezueli oraz z ich populistycznymi partnerami w Ekwadorze, Boliwii, a ostatnio w Peru.

Oprócz eksportu broni – przykładem niech będzie zakup czterdziestu samolotów K-8 Karakorum przez Wenezuelę oraz sześciu przez Boliwię czy wyposażanie w nowoczesny sprzęt radarowy wenezuelskich oraz ekwadorskich sił powietrznych – Chińska Armia Ludowo‑Wyzwoleńcza wykorzystuje również instytucję swego Uniwersytetu Obrony Narodowej (w Nanjing i Changping, niedaleko Pekinu) do zacieśniania więzów z oficerami wojsk Ameryki Łacińskiej, oferując im kursy w językach hiszpańskim i angielskim. W tym samym celu Chińska Armia Ludowo‑Wyzwoleńcza jest od 2004 roku częścią sił zbrojnych ONZ na Haiti oraz zajmuje się pomocą humanitarną w Peru.

Nowa hegemoniczna doktryna

Geostrategowie Armii Ludowo­‑Wyzwoleńczej mówią o nowej granicy interesów Chińskiej Republiki Ludowej, sugerując, że chińskie wojsko powinno nie tylko bronić jej rozległego terytorium, ale również dbać o jej interesy gospodarcze daleko poza granicami państwa.

Według chińskich strategów, rodzi to potrzebę przygotowania wojska nie tylko do prowadzenia działań obronnych, ale przede wszystkim do pełnienia funkcji siły odstraszającej, zdolnej do głębokiej obrony aktywnej (czytaj: interwencji na terenach odległych). W roku 2006 chiński admirał Wu Shengli wysunął postulat utworzenia potężnej floty wojennej mogącej chronić rybołówstwo i działalność związaną z poszukiwaniem surowców, jak również strategiczne szlaki energetyczne.

W roku 2010 dyrektor Instytutu Badań i Rozwoju Wojskowości na Uniwersytecie Obrony, pułkownik Liu Mingfu, opublikował książkę zatytułowaną A Chinese Dream: Big‑Power Thinking and Strategic Positioning in a Post‑American Era, w której utrzymuje – parafrazując Georgesa Clemenceau – że świat jest zbyt ważny, aby go pozostawić w rękach Stanów Zjednoczonych. Dlatego, konstatuje pułkownik, Chiny powinny uratować siebie same i cały świat oraz przygotować się do pełnienia roli sternika świata, jako że posiadają wyższy gen kultury potrzebny, aby stać się światowym liderem.

80 procent internautów zapytanych przez portal Global Times, oficjalny organ Partii Komunistycznej, w związku z tezami książki pułkownika Mingfu: Czy myślisz, że Chiny powinny dążyć do osiągnięcia pozycji pierwszego państwa na świecie i dominującej potęgi militarnej?, odpowiedziało pozytywnie.

Do demonstracji nowej światowej potęgi doszło w roku 2001, kiedy chińskie siły powietrze zmusiły amerykański samolot wywiadowczy EP-3 do lądowania na wyspie Hainan, by go rozłożyć na części, a amerykańskich żołnierzy uwięzić na kilkanaście dni.

Potęga Armii Ludowo‑Wyzwoleńczej

Chiny już posiadają najliczniejszą armię na świecie, a mimo to podwajają budżet, aby w wyścigu zbrojeń wyposażyć ją w najnowocześniejszą broń. I nie chodzi tu jedynie o wyścig w kategorii broni konwencjonalnej. W ostatniej dekadzie chińskie państwo komunistyczne zwiększyło liczbę posiadanych głowic nuklearnych oraz pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Ostatni raport Pentagonu przyznaje, że Chińska Armia Ludowo‑Wyzwoleńcza nadrabia szybko technologiczny dystans, jaki dzielił ją od najnowocześniejszych armii świata.

Raport ujawnia ponadto istnienie w środkowych Chinach głębokich podziemnych instalacji, połączonych trzema tysiącami mil podziemnych tuneli, a używanych do przechowywania i ukrywania głowic i całych rakiet, oraz mieszczących centra dowodzenia odporne na atak nuklearny.

Chen Hu, główny publicysta wojskowy państwowej agencji Xinhua i redaktor czasopisma „World Military Affairs”, twierdzi, że myśliwce J-10 i J-11 już są bardziej zaawansowane technologicznie niż najnowsza wersja amerykańskiego F16.

W swej ostatniej książce, zatytułowanej A Contest for Supremacy, Aaron L. Friedberg z Uniwersytetu w Princeton wyjaśnia, dlaczego Chiny stanowią najpoważniejsze zagrożenie dla pokojowej przyszłości świata. Zakres, dokładność i jakość pocisków manewrujących i balistycznych w arsenale rakietowym Chin – pisze amerykański badacz – da im niedługo możliwość ataku na wszystkie bazy amerykańskie i sojusznicze w regionie [Pacyfiku Zachodniego] głowicami, które mogą otworzyć kratery w pasach startowych, zniszczyć schrony dla samolotów, porty, elektrownie i sieci łączności.

Bazując na teorii konfliktów asymetrycznych maoistowskich partyzantów, Armia Ludowo‑Wyzwoleńcza zainwestowała wielką część swoich zasobów w obszarach dających im asymetryczną przewagę, jak choćby wojna elektroniczna i szpiegostwo. Istotnym czynnikiem podnoszącym przewagę chińskiej armii jest fanatyzm jej żołnierzy – efekt nieprzerwanej indoktrynacji politycznej ze strony komisarzy ludowych, którzy, grając na nucie chińskiej dumy narodowej, przedstawiają Chiny jako ofiarę drapieżnego imperializmu i kolonializmu Zachodu.

Donald Rumsfeld wyznał niedawno na konferencji w Kanadzie: Jedyną rzeczą, jaka naprawdę mnie martwi w odniesieniu do Chin, jest to, że nie rozumiem powiązań między przywództwem politycznym – liderami partii komunistycznej – a Chińską Armią Ludowo‑Wyzwoleńczą. Nie wiem, jakimi wpływami dysponuje armia, ani kto tak naprawdę podejmuje decyzje.

Chiny a Rosja

Z podobną naiwnością i brakiem rozeznania zachodni przywódcy wydają się odnosić do ciągłego zbliżenia między Moskwą a Pekinem. Wbrew bowiem twierdzeniom owych przywódców – popartych pewnymi optymistycznymi analizami – interesy Chin i Rosji wcale nie są rozbieżne, lecz zbieżne, przynajmniej krótko i średnioterminowo.

W opracowaniu opublikowanym w roku 2006 przez Norsk Utenrikspolitisk Institutt z Oslo, którego autorami są Kyrre Brækhus i Indra Øverland, owa zbieżność została podkreślona znamiennym tytułem: A Match made in Heaven?. Według autorów zbieżność geostrategiczna między Chinami a Rosją wynika zarówno ze wspólnych interesów materialnych, jak i z podobnych wartości oraz ideologii.

Rosja jest wyznacznikiem równowagi w walce między Japonią a Chinami o prymat w Azji. Wynika to z faktu, że obie żółte potęgi cierpią na brak surowców, szczególnie energetycznych, które muszą sprowadzać z daleka, przemierzając strategiczne szlaki wysokiego ryzyka, podczas gdy mogą je pozyskać w bezpieczniejszy sposób i przy niższych kosztach transportu – z terytorium obfitującej w złoża Rosji.

Rosnąca konkurencyjność Chin nie stanowi dla Rosji zagrożenia, bowiem jej przemysł wytwórczy jest bardzo słaby i, wręcz przeciwnie, rosyjscy konsumenci mogą skorzystać na tanich chińskich produktach, bez ryzyka, że owe importowane towary zakłócą bilans handlowy (odnotowujący ogromne nadwyżki za sprawą sprzedaży ropy naftowej).

Inny istotny obszar zbieżności stanowi wojskowość. Rosja jest głównym dostawcą broni do Chin od końca zimnej wojny (wedle raportu Pentagonu, 90 procent zakupów broni między rokiem 1991 a 2004), w tym łodzi podwodnych, niszczycieli, samolotów szturmowych, pocisków i strategicznych samolotów zwiadowczych. Rosja wsparła również pomocą techniczną chiński program kosmiczny. Ponieważ oba kraje posiadają potężne armie oraz arsenały broni konwencjonalnej i atomowej, szanse na to, że jeden z nich dokona inwazji na drugi, są znikome. Z drugiej strony zarówno Chinom, jak i Rosji brakuje silnych sojuszników, dlatego rozwinęły wzajemną współpracę wojskową, przede wszystkim na polu wywiadowczym.

Oba kraje obierają wspólny kierunek polityki zagranicznej w wielu sytuacjach konfliktowych, czego przykładem może być blokada sankcji przeciw Iranowi (będącego partnerem zarówno Rosji, jak i Chin) czy reakcja na konflikty na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Ich wspólny interes leży przede wszystkim we wspólnej rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi i, jak to zwykle bywa, dwaj wrogowie trzeciego, są dla siebie nawzajem przyjaciółmi.

Wszystkie te względy przemawiają za tym, że strategiczna współpraca między Chinami a Rosją będzie się zacieśniać, a ewentualne tarcia (o Syberię, gdzie ma miejsce coraz silniejszy napór ludności chińskiej) między oboma państwami mogą pojawić się dopiero w dalszej perspektywie.

Na razie jednak obowiązywać będą słowa wypowiedziane przez Dimitrija Miedwiediewa podczas wizyty w Pekinie w roku 2008, której celem było potwierdzenie przekonania Rosji, że Chiny są jej poważnym geopolitycznym sojusznikiem w wyzwaniu rzuconym Zachodowi.

Z samego tego powodu powinniśmy z niezwykłą czujnością przyglądać się geopolitycznemu awansowi Chin i ewentualnemu utworzeniu wokół nich wielkiego bloku anty-zachodniego.

Autor: José Antonio Ureta, artykuł udostępniony za zgodą redakcji  dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, nr 23, listopad-Grudzień 2011 r.

Komentarze są zamknięte