Ferdynand Goetel: Polonizacja przemysłu śląskiego

Niezależna Gazeta Obywatelska2

Na prośbę czytelnika NGO, w rocznicę śmierci Ferdynanda Goetla, przypominamy Państwu jeden z jego artykułów pt. „Polonizacja przemysłu śląskiego”, który ukazał się w 1935 r. w „Gazecie Polskiej” w numerze 14 na stronie 3.

Kiedy w 1932 r. przeprowadzono pierwszą statystykę urzędników zatrudnionych w przemyśle śląskim, rezultat jej wywołał żywe zaniepokojenie. Okazało się bowiem, że w chwili gdy stosunek ludności polskiej do niemieckiej wyraził się cyfrą 92:8, ilość posłów do Sejmu Śląskiego 48:7, gdy dzieci polskie w szkołach powszechnych stanowiły 88 proc., gdy język polski zapanował w życiu publicznym – słowem, gdy polskość zatriumfowała na Śląsku na całej linii – w załogach urzędniczych kopalń i hut element polski osiągnął skromny udział 42 proc. Szedł on przy tym ku górze, tj. ku stanowiskom naczelnym i składał się w przeważanej części z niższych pracowników biurowych i technicznych. Wpływ jego był wskutek tego niewiele większy od zera.

Jak przedstawiała się rzecz pod tym względem dawniejszymi laty, trudno doprawdy powiedzieć, gdyż statystyka z roku 1932 jest pierwszą i zarazem „najstarszą”. Można dziwić się, dlaczego badając skrupulatnie wszelkie ogólne relacje polsko-niemieckie nie zwracano uwagi na ściślejsze dziedziny życia o większym ciężarze gatunkowym – a przemysł należy chyba uważać za najcięższy – ale był to czas, gdy przemysł wśród wielu drażliwych spraw Śląska uważano za najdrażliwszą. I chodzono dookoła niego na palcach. Po cichutku. Aby nie spłoszyć kapitału, nie rozdrażniać tytanów produkcji, nie popsuć ruchu, nie sprawić trudności Lidze Narodów.

Stwierdzimy bowiem, że wszystko, co dzieje się w dziedzinie tzw. polonizacji przemysłu śląskiego, jest zaskarżane do wysokiego trybunału Ligi. Wskutek paktu o mniejszościach narodowych prosty fakt zatrudnienia polskiego inżyniera w kopalni stać się może aktem politycznym międzynarodowego znaczenia. I stawał się nim niejednokrotnie. Nie dość na tym. Zaskarżane są nie tylko fakty, ale i zamierzenia. A więc uchwały, pisma, intencje, a nawet rozmowy. Zaskarżonym może być i niniejszy artykuł.

Możemy sobie łatwo wyobrazić stęchłą atmosferę, powstałą na tym tle dookoła zagadnień przemysłu śląskiego, w czasie gdy wierzono jeszcze w potęgę obcego kapitału i jego rzeczników oraz doskonałą władzę trybunału Ligi. Tajemniczość otacza każdy krok w kierunku umieszczenia w służbie przemysłowej pracownika polskiego. Każda minimalna zdobycz uważana była za zwycięstwo.

Dziś, po przewróceniu papierowych kulis, wśród których kapitał rozgrywał swoje opery i operacje – mówi się już o polonizacji przemysłu głośniej i śmielej. I głównie: szczerzej.

Stąd śmiałość, jakiej nabrałem do napisania tego artykułu, pomimo licznych ostrzeżeń. Trudno przecież, aby tak ważna dziedzina życia jak przemysł była zastrzeżona dla polityki. Spróbujmy ją ocenić bez patriotycznych zapałów i szturmowego wyczyniarstwa, a zobaczymy, że może nie jest tak straszna.

Mówimy o prawach moralnych, chociażby w nowej ich społecznej, państwowej, suwerennej formie. Otóż, pomimo wszelkich radykalnych zmian, zachodzących w naszej erze, zdaje się ciągle nie ulegać kwestii, że porządek świata stoi i stać musi na poszanowaniu cudzego. Można rozmaicie sądzić o obcym kapitale i nawet wręcz pomiatać kapitalistami, ale nie sposób zapomnieć, że kapitał, chociażby oszukańczy i niesumiennie używany – zahacza gdzieś, u dołu, o dorobek czyjejś pracy – pracy rzetelnej, żmudnej i uczciwej. Za przedsiębiorcą kryje się bank, za bankiem ciułacz, cała masa ciułaczy, złożona z członków jednego zazwyczaj środowiska. A więc: jakaś Francja, jakieś Niemcy, jakaś Anglia czy Ameryka. Nie inaczej ma się sprawa z rzecznikami interesów obcego kapitału. Można ich uważać za aferzystów, wyzyskiwaczy i rabusiów, lecz trudno zaprzeczyć, że stoi za nimi dorobek wiedzy, doświadczenia, rutyny chociażby, która jest również moralną własnością i produktem pewnego kulturalnego środowiska, jego szkół, jego warsztatów i systemów pracy, jego wynalazczości, jego geniuszu postępu – a więc znów: jakiejś Francji, Niemiec, Ameryki. Żaden akt oskarżenia przeciwko cywilizacji i jej pionierom, oparty na założeniu „krzywd” społecznych, narodowych czy rasowych, nie wymaże zasadniczej zasługi postępu, zawartej w każdym dziele. Ani związanego z zasługą prawa korzyści.

Byłaby to tylko jedna strona zagadnienia, jeden kanon moralności zbiorowej, jedno „europejskie” stanowisko. Druga – dotyczy postawy dzieła cywilizacji i jej twórców wobec środowiska, które stało się przedmiotem ekspansji cywilizacyjnej. Tu znowu dochodzimy do wniosku, że samo dzieło cywilizacji nie stanowi dostatecznego wywiązania się z obowiązków pionierstwa postępu. Mówiąc rzeczowo: budowa fabryki, kopalni, linii kolejowej, elektrycznej sieci czy też wszystko razem, nie okupuje jeszcze przywilejów i zysków kapitalisty i przedsiębiorcy wobec podporządkowanego mu terenu eksploatacji. Mało tego: nie usprawiedliwi go już nawet troskliwość społeczna, ofiarność i obywatelska obowiązkowość. Żądamy bowiem od cywilizacji nie tylko samego „dobrodziejstwa” technicznych ułatwień i udoskonaleń, nie tylko „sprawiedliwych” płac i „godziwych” zysków – lecz i przede wszystkim oddziaływania pionierów na wyrobników, lecz i wtajemniczenia podporządkowanego sobie w istotę dzieła a zatem w końcu ścisłego spojenia zdobytej placówki z jej przyrodzonym środowiskiem. Pionier, który jest tylko szerzycielem narzędzi cywilizacji a wiedzę jej zachowuje dla siebie, nie zasługuje na miano bohatera XX wieku. Każda burza, każde „wyrównanie” historyczne zmiata go też z widowni dziejów, bez śladu i nawet wspomnienia po sobie. Gotowe pole cywilizacji przywłaszczą sobie wówczas wczorajsi „barbarzyńcy” – i to z przekleństwem na ustach. Takie jest ponoć historyczne fatum niewdzięczności i takie zarazem prawo żywotności postępu.

Jeżeli teraz przerzucimy się z zasadniczych rozważań do przemysłu Górnego Śląska i spróbujemy ocenić rolę Polaków i Niemców lub, szerzej rzecz biorąc, rolę naszą i elementów obcych – to stwierdzimy, że owa pierwsza zasada zbiorowej moralności: „poszanowanie cudzego” została przez nas dotrzymana. Rzetelnych zasług Niemców na polu krzewienia technologicznej potęgi Śląska nie myślał Anie nie myśli nikt podawać w wątpliwość. Talent ich organizacyjny i rozmach, pasja techniczna i gospodarcza, ścisłość wykonawcza i wytrwałość w pracy – oceniano zawsze wysoko i zawsze „sprawiedliwie”.

Szeroka swoboda działania, jaką pozostawiono przemysłowcom niemieckim na tak gorącym politycznie terenie Śląska, przyznanego Polsce – była chyba najlepszym wyrazem, jak dalece skłonni byliśmy wyznawać zasadę poszanowania cudzej inicjatywy, dorobku i stanu posiadania. Nie chcę tu stwarzać złudzenia, że zagadnienia obcego przemysłu nie podlegały w pewnej mierze politycznej grze, która na pewno istniała – z obu stron. Samorząd jednak gospodarczy, finansowy i techniczny przedsiębiorstw niemieckich był respektowany – nawet ponad jego wartość rzeczywistą. I trzeba było, być może, dopiero dziesięciu lat doświadczenia, obserwacji i studiów, aby, otrząsnąwszy się z olśnienia „wielkością” śląskiego przemysłu, spostrzec się, iż ludzie, których pozostawili nam Niemcy na czele przedsiębiorstw, nie byli bynajmniej najtężsi i najlepsi, może nawet i mniejsi, niż przeciętny typ niemieckiego Wirtschaftsführera (niem. przywódcy gospodarczego) z Rzeszy – fabryki i kopalnie, bynajmniej nie najlepiej urządzone i najrozsądniej gospodarowane, system uposażeń daleki od naszego, polskiego poczucia społecznej czy po prostu ludzkiej sprawiedliwości. Dziś, gdy nadzór sądowy bada księgi niektórych gigantów techniki i cywilizacji, ujawniają się smutne i przerażające obrazy niedbalstwa, dezorganizacji i złej woli, bezspornej widocznie i niewątpliwej, skoro zajmują się nimi nie tylko nasze, ale i obce sądy, a bywa, że ofiara „prześladowania” po opuszczeniu naszego państwa zostaje aresztowana po tamtej stronie granicy.

Ale… nie o to mi chodzi. Gotów jestem przyjąć, że przedsiębiorstwa niemieckie były prowadzone tak doskonale, jak to skłonni byliśmy uwierzyć. Pozostałoby wtedy do odpowiedzi pytanie, jak wywiązały się z drugiej zasady nierealnej, na której polega dobro cywilizacji, tzn. z obowiązku zespolenia zdobyczy cywilizacji z jej środowiskiem i podłożem. W szerszej perspektywie historycznej odpowiedź na to znaleźlibyśmy w dokładnym odcięciu śląskiego ludu od wszelkiego tworzywa wyższych form życia. W ramach obchodzącego nas zagadnienia, wymownym dokumentem oskarżania będzie właśnie statystyka osób, zatrudnionych w przemyśle śląskim. Gdyby choć można ją obronić legendą o zdolnościach i wiedzy krzewicieli cywilizacji, powołanych tak długo do wytrwania na posterunkach cywilizacji, dopóki nie zastąpią ich równorzędni spośród „dorabiającego się” cywilizacyjnie środowiska! Trudno mi tu przeprowadzić ryzykowną z natury rzeczy paralelę pomiędzy polskim i niemieckim przedsiębiorcą, handlowcem i technikiem – ale, mówiąc: dwóm pierwszym, tj. przedsiębiorcom i handlowcom, przyznać [należy] pewną wyższość nad polskimi. Technikom: dziś już nie. W każdym razie na terenie Śląska, który w przemyśle niemieckim nie odgrywał poza początkiem XX wieku roli warsztatu badawczego i wynalazczego i kierowany był z intencją ściśle praktycznej i rutyniarskiej produkcji. Skoro wejrzymy w stan zatrudnienia przedsiębiorstw śląskich sprzed kilku jeszcze lat, uderzy nas niezwykle niski procent inżynierów, w stosunku do techników i urzędników, którzy swą fachowość zawdzięczają tylko praktyce. Bywały duże kopalnie i fabryki, gdzie w ogóle nie było ani jednego inżyniera. W żadnym z przedsiębiorstw nie zastaliśmy biur konstrukcji i laboratoriów badawczych. Praktyczna ta właściwość przemysłu śląskiego zasługuje tym bardziej na podkreślenie, że już samo przez się godziło to w interes Państwa Polskiego i, szerzej mówiąc, polskiej kultury technicznej, pozbawiając nasze warsztaty pracy badawczej i wynalazczej inicjatywy, a zatem i hamując, paraliżując nawet ich twórczy rozwój w przyszłości. Rozumiemy, że Śląsk mógł być dla techniki niemieckiej folwarkiem Essenu czy Westfalii – dla Polski jednak rzecz przedstawia się całkiem odmiennie! I wymagała reformy bynajmniej nie trudnej, skoro dwie politechniki polskie i trzecia Akademia Górnicza oddawały rokrocznie przemysłowi legion inżynierów, niezgorszej szkoły i marki – a skazanych pomimo tego na bezrobocie. Jest przecież faktem niezmiernie charakterystycznym, że w chwili przeprowadzenia statystyki urzędników zatrudnionych w przemyśle śląskim – kilkudziesięciu młodych absolwentów Akademii Górniczej w Krakowie, górników i hutników, znajdowało się na bruku, poszukując chleba. I trzeba było dopiero dużego wysiłku, aby umieścić ich w fabrykach i kopalniach śląskich – na stanowiskach majstrów i sztygarów, które zresztą objęli gorliwie, manifestując niejako swą chęć podjęcia zadań polskiej techniki przemysłowej od najbardziej mozolnej strony.

Powiedzmy jednak, że zmiana roli przemysłu śląskiego, z chwilą gdy znalazł się w obrębie Państwa Polskiego, nie została przez jego zarządców zauważona. Czyż jednak wtedy zabrakło wśród Polaków starych praktyków śląskich, techników, majstrów i sztygarów, a wśród młodzieży kształconej w śląskich szkołach technicznych – materiału na ich zastępców? Odpowiedzi na obie te kwestie nie otrzymamy – aż po rok 1932.

Od tego bowiem czasu układ sił zatrudnionych w przemyśle zaczyna się zmieniać. Już rok następny 1933 przynosi zwyżkę sił polskich z 45,5 – na 48 procent. W chwili obecnej przekroczyliśmy niewątpliwie granicę 50 procent. Przełom algebraiczny byłby więc dokonany. Czy można jednak sądzić, że postęp w tej dziedzinie nie jest wyrazem jakiegoś przełomu wewnętrznego w łonie przemysłu?

Pytanie to zostawimy tymczasem – bez odpowiedzi.

Ferdynand Goetel „Pisma polityczne. „Pod znakiem faszyzmu” oraz szkice rozproszone 1921-1955”, Kraków 2006, str. 222 – 227.

  1. | ID: f25f7b57 | #1

    Bardzo dziękuję, za ten tekst. Pozdrawiam

  2. svatopluk
    | ID: 865f4e6b | #2

    idąc tym przykładem trzeba by wszędzie trochę ponad 50% miejsc zarezerwować dla kobiet.

Komentarze są zamknięte