Marność planów Donalda Tuska

Niezależna Gazeta Obywatelska2

Po ustąpieniu w ostatnim czasie dwóch ważnych europejskich premierów, mogliśmy obserwować początki formowania się nowych rządów złożonych z ekspertów i specjalistów. Mowa tu o dwóch państwach, które może nie posiadają takiego samego potencjału gospodarczego, ale są w tej chwili ważnymi punktami odniesienia w Unii Europejskiej – Grecja ze względu na swoje nadciągające bankructwo i wyprzedaż całego majątku narodowego i Włochy, które są zbyt dużą gospodarką, by nie były zagrożeniem rozpadu całego systemu waluty euro. Zdaje się jednak, że prawdziwy problem mają Polacy, ponieważ przed nadejściem drugiej fali kryzysu nie utworzono w naszym kraju rządu ekspertów, niezależnych specjalistów od ekonomii, a na dodatek w różnych przetasowaniach partyjnych zmieniono kilku ministrów, ale zostawiono na swoim stanowisku nieudolnego ministra finansów. Stąd też człowiek, który wybija się tylko zdolnościami w tworzeniu kreatywnej księgowości, ma być nadzieją 40 milionów Polaków na lepsze (finansowe) jutro.

Donald Tusk w swojej karierze politycznej miał już dwukrotnie szansę wyboru i za każdym razem wybrał tak samo. W wyborze między rządem dla Polski a rządem dla Partii, wybierał opcję drugą. Zdaje się jednak, że tym razem stało się to bardziej widoczne, bo i większy konflikt interesów możemy dostrzegać w rządzącym ugrupowaniu. Posady dostali zarówno ludzie Grabarczyka, jak i Schetyny, z kolei sami frakcyjni przywódcy otrzymali swego rodzaju nagrody – Grabarczyk za infrastrukturalną demolkę został wicemarszałkiem Sejmu, a Schetyna (chyba tylko w ramach litości) nie został zesłany do województwa dolnośląskiego. Pytanie, które powinno nasuwać się w tej chwili każdemu Polakowi brzmi następująco: czy rząd w takim składzie odpowie na nadchodzące potrzeby rzeczywistości?

Po pierwsze – kasa

Plany Platformy Obywatelskiej powinny być dla większości ludzi niepokojące. Chęć podniesienia pracodawcom składki rentowej o 2 punkty procentowe przede wszystkim nie przyniesie budżetowi państwa (jak wyobraża sobie to premier) 13 mld złotych zysku, ale o prawie połowę mniej, czyli 7 mld złotych. Samo założenie, że państwo obróci owym pieniądzem lepiej niż pracodawca jest również błędem. Nie jest tak, że owe pieniądze ktoś trzyma na koncie bankowym, a więc państwo musi je zabrać i władować w wiecznie rozrastającą się dziurę budżetową. Wręcz przeciwnie – im więcej pieniędzy w rękach obywateli tym lepiej, ponieważ to właśnie te pieniądze napędzają rynek. Dlatego też wszelkiej maści podnoszenie podatków (jak zrobiono to w zeszłym roku z VAT-em) jest najgorszym posunięciem, które wysysa pieniądze od obywateli i następnie topi je w publicznych długach. Niestety autorem tego pomysłu jest nasz minister finansów, który zwiększył w ostatnich 4 latach dług publiczny o 300 mld złotych, a którego nazwiska z litości po raz kolejny nie uśmiercę.

Problem jednak byłby zdecydowanie mniejszy, gdyby rząd rozpoczął naprawę od samego siebie. Uszczuplenie administracji publicznej, która w czasach PO (a więc i w czasach szalejącego kryzysu!) wzrosła o ponad 60 tys. urzędniczych stołków nie pozostałoby bez znaczenia. Nie wspomnę już, że ilość nie przekłada się na jakość i poziom nieufności do publicznych urzędów raczej wzrasta niż maleje. Natomiast sam fakt istnienia dziury budżetowej nie jest wynikiem działania wiatru, ognia czy deszczu, ale tego, że wydatki rządowe są zbyt duże. Naturalnie powinno więc to prowadzić Donalda Tuska do podobnych wniosków jak te, wyciągane przez Włochów czy Greków – że trzeba oszczędzić najpierw swoje wydatki. Niestety okazuje się, że droga dedukcji u naszego premiera idzie nieco innym torem. Dziś proponuje on polskiemu przedsiębiorcy (który, do cholery, powinien być w trudnym czasie wspierany, a nie duszony z ostatniego grosza) styl życia, w którym płaci większą daninę państwu, ale nie ma już na pokrycie rachunków w swoim mieszkaniu.

Po drugie – pracuj

Choć w kwestii podniesienia wieku emerytalnego jestem w stanie przytaknąć głową, to na pewno nie w formie proponowanej przez Platformę Obywatelską. Polskim problemem jest to, że mamy najmłodszych emerytów w całej Unii Europejskiej. Średni wiek przejścia na emeryturę w Polsce to zaledwie 61 lat w przypadku mężczyzn i 58 lat w przypadku kobiet (tutaj też poprawiam swój poprzedni artykuł, gdzie podałem nieco niższe średnie). Jednak w mojej ocenie wiek emerytalny powinno podnieść się tylko o trzy, maksymalnie cztery lata. Starsi Polacy muszą pracować nieco dłużej, bo niestety wymaga tego od nich demografia, ale nie mogą też swoją obecnością zamykać rynku pracy dla młodych obywateli. Osoby po 60. roku życia są z pewnością bardziej doświadczone niż świeżo upieczony absolwent wyższej uczelni, ale nie są już tak produktywne. W polskich warunkach, gdzie obserwujemy nieznaczny wzrost bezrobocia (ergo brak tworzenia się nowych miejsc pracy lub redukcje etatów w już istniejących firmach) pozostawienie na posadach ludzi o wydłużonym wieku emerytalnym, jeszcze bardziej zamknie dostęp do pracy ludziom młodym. A przecież to oni w ogólnie przyjętej filozofii mają pracować na emerytury swoich rodziców czy dziadków.

W exposé nie usłyszeliśmy jednak żadnej alternatywy wobec wydłużania wieku emerytalnego, a tych nie brakuje. Z wyjątkiem ulg na dzieci, Donald Tusk nie zaproponował nic z zakresu polityki prorodzinnej, co zachęcałoby małżeństwa do zakładania rodzin. Nie poruszył też tematu służby zdrowia, której jakość usług z pewnością trzeba by polepszyć. Bez profesjonalnego dbania o zdrowie ciężko będzie nam zwiększyć średnią długość życia w Polsce. Nie wierzę jednak, by premier nie zdawał sobie z tego problemu sprawy, żeby nie wiedział ile lat żyją w Polsce mężczyźni, a ile kobiety. Można więc wnioskować, że rachunek jest dosyć prosty: skoro średnia długość życia w naszym kraju wynosi 75 lat, to zysk jest oczywisty – ponad 40 lat pracy i płacenia podatków, a w zamian 8 lat utrzymywania na emeryturze (bynajmniej nie na poziomie emerytur niemieckich).

Po trzecie – łapać stołek

Jak napisałem na początku tego artykułu – stworzony rząd ma za zadanie raczej uszczęśliwiać konkretnych polityków, niż zmieniać kraj na lepsze. Wyzwaniom nadchodzącego kryzysu raczej nie sprosta stary-nowy minister finansów i nie twierdzę tak z uprzedzeń, ale z doświadczenia. Modernizacji kolei i ogólnie pojętej infrastruktury ma przewodniczyć pierwszy model PO – Sławomir Nowak, który z chaosem pozostawionym przez poprzednika będzie miał przeogromny problem.

Nad resortem sportu pieczę przejęła posłanka Mucha, która znana jest z wygranej debaty podczas prawyborów w Platformie (wszyscy wówczas uznali, że na tle jałowych uczestników Sikorskiego i Komorowskiego, nogi Joanny Muchy były zdecydowanym faworytem). I nie pomoże w tej sytuacji tłumaczenie TVN-u, że posiada ona niebieski pas w karate, bo to nie wystarczy do dopięcia EURO 2012 na ostatni (albo przedostatni) guzik. Stanowisko dla tej osoby motywuje raczej zastanawianie się nad tym, do czego potrzebnych było Platformie tylu sportowców na swoich listach wyborczych. Skoro żaden z nich nie otrzymał szansy na prowadzenie prac resortu z ich życiowej dziedziny, to byli oni potrzebni tylko do podkręcania wyników na listach wyborczych.

Ostatnią zastanawiającą kwestią jest nowy podział ministerstw. Fakt, że istnieją przesłanki do zlikwidowania w najbliższych latach Ministerstwa Skarbu Państwa z racji wyprzedania prawie całego majątku narodowego, powinien powodować pytanie społeczeństwa gdzie podziewa się grubo ponad 100 mld złotych, które wpłynęły do budżetu państwa z tytułu prywatyzacji. Wypadałoby też zapytać o to, czy wydzielenie przez PO nowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, bez administracji, ma jakiś związek ze stałym zainteresowaniem owej partii tematem służb specjalnych, nad którym pieczę trzyma właśnie owy resort. Na czym z kolei ma dokładnie polegać praca Ministerstwa Cyfryzacji i czy będzie to tak martwy resort jak antykorupcyjne biuro Julii Pitery, również nie wiemy.

Nie, to niestety nie jest rząd na ciężkie czasy.

Autor: Marcin Rol

  1. Seamus Haji
    | ID: 5512d2f0 | #1

    POrażka

Komentarze są zamknięte