Historia zatoczyła koło – czyli powrót katastru i starych nazw

Niezależna Gazeta Obywatelska13

Tu i ówdzie pojawia się w przestrzeni medialnej groźne słowo „kataster”. Że zapłacimy podatek katastralny, to pewne. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi i jak głęboko sięgnie do naszych kieszeni. Od paru lat zintensyfikowano prace nad budową bazy, czyli katastru, który jest niczym innym tylko spisem nieruchomości do naliczania podatków od ich wartości. Opolszczyzna stała się w tej dziedzinie pionierem. To w tym województwie – jako pierwszym w Polsce, zamieniono archiwa ksiąg wieczystych z wersji papierowej na elektroniczną. Uporządkowano dostępne zasoby geodezyjne, archiwalne i sądowe. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie pewna historia cudem uratowanych zbiorów.

Pruski kataster

Do połowy lat 60-tych opolscy geodeci korzystali z oryginalnego niemieckiego katastru. Były to zapisane gotykiem, pochodzące z pierwszej połowy XIX w., księgi. Zawierały one rejestr gruntów, budynków i ich właścicieli oraz podatki, jakie płacili. Przekreślając czerwonym tuszem niemieckie nazwy urzędnicy wprowadzili polskie nazwy miejscowości, ulic i nazwisk nowych, powojennych właścicieli. Działo się to w latach, kiedy państwu polskiemu zależało jeszcze na udowodnieniu polskości Ziem Odzyskanych. W tym celu, zaraz po wojnie powołano Komisję Ustalania Nazw Miejscowych i Obiektów Fizjograficznych. Kontynuacją prac tej komisji było powstanie w 1957 r. Instytutu Śląskiego w Opolu. Szczytowym osiągnięciem obu tych instytucji było opracowanie i wydanie Słownika etymologicznego nazw geograficznych Śląska. W dziele tym opisano i historycznie udokumentowano wszystkie nazwy miejscowe i terenowe Śląska. Z początkiem lat 70. XX w., kiedy poprawiły się stosunki polsko-niemieckie, Instytut Śląski zaczął otrzymywać granty od państwa niemieckiego. W konsekwencji, prace badawcze nad polskością Śląska zostały spowolnione. Tu wróćmy do historii naszego „pruskiego katastru”. Powiatowy geodeta dostał na początku lat 70. polecenie likwidacji tego zbioru. Żal mu było pozbywać się tak cennych dokumentów. Wykorzystał remont budynku, w którym mieściło się Powiatowe Biuro Geodezji i Terenów Rolnych i zorganizował w piwnicach tego budynki „skrytkę”. Polecił wykonać półki w małodostępnym zakamarku i tam umieścił swój „skarb”. Potem przyszły nowe czasy i „skarb” odzyskał swój blask. Zbiór liczący 453 księgi katastralne i matrykuły (opis gruntów należących do jednego właściciela) wylądował na honorowym miejscu w archiwum Wydziału Geodezji, Kartografii i Gospodarki Nieruchomościami Starostwa Opolskiego w Opolu. Sięgają dzisiaj do niego geodeci, biegli sądowi i wszyscy ci, którzy mają jakiś powód tam sięgnąć. Jest to prawdziwe kompendium wiedzy o przedwojennym stanie majątkowym mieszkańców tych ziem. Kto i w jakim celu skorzysta z tej skarbnicy, dowiemy się za parę lat, gdy usłyszymy o eksmisji kolejnych najemców. Jedni będą musieli opuścić dom, bo pojawi się „prawowity” właściciel, a drudzy będą musieli uciekać, bo podatek katastralny przewidywany na około 1% wartości nieruchomości, wymusi taką decyzję. Tylko czekać, jak nasze miasta otoczone zostaną slumsami…

Raz po polsku, raz po niemiecku

Proces zmieniania nazw geograficznych, terenowych i osobowych nie jest niczym nowym na ziemi opolskiej- ziemi pogranicza. Dlatego w Opolu powstało wiodące w Polsce centrum onomastyki, czyli dział językoznawstwa zajmujący się historią, pochodzeniem i znaczeniem nazw własnych. Nazwy miejsc, czyli: miast, wsi, łąk, jezior i dróg – to toponimy, a nazwy ludzi, czyli: imiona, nazwiska i pseudonimy – to antroponimy. W XIX wieku językoznawca – Wilhelm von Humboldt wypowiedział takie słowa: „Przez nazwy miejscowe, najstarsze i najtrwalsze pomniki dziejowe, opowiada dawno wymarły naród swoje dzieje…” Dramatyczne losy Śląska sprawiły, że nazwy miejscowe, a także nazwiska i imiona były poddane systematycznej germanizacji. Zniemczanie nazw miejscowych Śląska rozpoczęło się już w XIII w. wraz z zasiedlaniem tych terenów przez Niemców. Przybysze niemieccy przejmowali zastane nazwy słowiańskie, graficznie i brzmieniowo dostosowując je do własnego języka. W ten sposób powstały niemieckie warianty nazw polskich np. Cosel – Koźle, Oppeln – Opole, Ratibor – Racibórz i Breslau – Wrocław. Wraz z przyłączeniem Śląska do Prus (1742 r.) zintensyfikowano wynaradawianie. Germanizacja tego okresu zwana – fryderycjańską od imienia Fryderyka Wielkiego spowodowała, że wszystkie polskie nazwy musiały uzyskać niemieckie odpowiedniki. Na początku zmiany były nieznaczne i polegały na przeróbce końcówki „ów” na niemieckie „au” np. Namysłów – na Namyslau, Grodków – na Grottkau, albo na przeróbce przyrostka „ice” na „itz” np. Domanowice – na Domnowitz. Po 1874 r. germanizacja nasiliła się i powszechnym stało się usuwanie słowiańskiego źródłosłowia np. Hindenburg zastąpił Zabrze, a Eichendorf zastąpił Dabrówkę. Proces germanizacji nazewnictwa polskiego przybrał szczególnie brutalną formę w okresie hitleryzmu, kiedy wiele miejscowości otrzymało sztuczne nazwy odcinające się zupełnie od przeszłości. Np. miejscowość pod Opolem – Szczedrzyk otrzymała nazwę Hitlersee. Po wojnie naturalną reakcją władz polskich było odtwarzanie pierwotnych polskich nazw. Dotyczyło to zarówno nazw miejscowości, jak i nazw gór, rzek, jezior i lasów. Proces „odzyskiwania” polskich brzmień objął również nazewnictwo osobowe, czyli nazwiska i imiona. I tak – Georg Kolotzek stał się Jerzym Kołoczkiem, a Albert Schudaj stał się Wojciechem Czudaj. Urzędnicy Stanu Cywilnego podsuwali rodzicom wykaz polskich imion możliwych do wyboru. Było to działanie dokładnie odwrotne do tego z 1934 r., kiedy dzieciom można było nadawać imiona tylko niemiecko brzmiące np. Helmut, Heinz, Werner, Erika. Władze niemieckie sugerowały zmiany nazwisk poprzez urzędową „perswazję”. Oto przykład urzędowego pisma wysyłanego do ludzi z polskimi nazwiskami: „W załączeniu przesyłam Wam instrukcję odnośnie zniemczenia nazwiska… Najpierw zbadajcie Wasz rodowód, czy Wasze żony, matki , babki nie nosiły nazwisk czysto niemieckich. O ile ta droga nie jest możliwa, winniście przetłumaczyć Wasze obco brzmiące nazwiska. Nie jest konieczne, aby jakiś Kluska nazwał się „Nudel”, może się również nazywać Klose, Kluge itp… Mam nadzieję, że to pismo pobudzi was do zniemczenia cudzoziemskich nazw…”

Dzisiaj mamy czasy, w których urzędnicy nie muszą stosować nacisków, by zmieniać nazwiska. Ekonomia sama wymusiła, że Ślązacy od lat dobrowolnie zmieniają imiona i nazwiska. By wyrobić sobie niemieckie papiery, sięgają do rodzinnych przedwojennych sztambuchów i przywracają niemieckie zapisy nazwisk swoich dziadków i rodziców. Często nie zdając sobie sprawy, że niemiecka wersja była wymuszona polityką germanizacyjną. W ten sposób niedawna pani Łucja Konieczko staje się Frau Lucy Konetzko, a pan Michał Długosz staje się Hern Michael Dlugosch. Tak odmieniony Ślązak może wtopić się niezauważony w niemiecką społeczność. Kłopot pojawia się wtedy, gdy dalej pomieszkuje w Polsce bez dokonania stosownych zmian we wszystkich polskich dokumentach – choćby w księgach wieczystych. Figurują wtedy inne nazwiska na dokumentach własności, a inne w dowodzie osobistym. Skutkiem tego pojawiają się przeróżne kłopoty i ograniczenia np. problemy z wzięciem kredytu. Opolszczyzna jest szczególnym regionem, gdzie pamięć historyczna zależy nie od faktów, tylko od ich interpretacji. Może to być albo polska, albo niemiecka wersja. To od władz Polski zależy, która opcja będzie silniejsza. Ostrzeżeniem i chichotem historii stają się słowa memoriału autorstwa E. Wetzela i G. Hechta z 25. XI 1939 r. pt. Traktowanie ludności byłych obszarów Polski – „Nadający się do zniemczenia Polacy otrzymają niemieckie nazwiska po przejściu całkowitego procesu germanizacji, co trwać będzie od dwóch do trzech pokoleń. Językiem urzędowym, handlowym, potocznym winien być tylko język niemiecki, urzędnikami na byłych terenach polskich mogą być tylko Niemcy… należy zamknąć polskie restauracje, kawiarnie i kina, a nadto znieść wszelką polską prasę i wydawnictwa książek”. W dużej części słowa te okazały się prorocze. Nietrudno się domyśleć, jakim językiem będzie musiało mówić czwarte powojenne pokolenie Polaków…

Autor: Marcin Keller,  art. ukazał się w „Aspekt Polski” nr 10/2011

  1. Wojtek
    | ID: 88a5e50b | #1

    Końcowe słowa może zbyt przerysowują sytuację, jednak sam artykuł genialny! Rzetelna, podbudowana źródłami praca! Gratulacje.

  2. svatopluk
    | ID: 00450141 | #2

    przywracanie polskich nazw pierwotnych:)

    to dlaczego nie mamy Kandrzina, Sczedrzika lub Dylokow?

  3. | ID: 3dc7b6e1 | #3

    @svatopluk
    Pewnie dlatego, że obowiązuje język polski. Jak dla mnie, to wolałbym dwujęzyczne tablice polsko-śląskie chociaż polsko-niemieckie też mi zbytnio nie przeszkadzają chociaż służą wyłącznie animozjom polsko-niemieckim. Generalnie wielokulturowość jest wartością, szkoda, że się o tym tak łatwo zapomina.

  4. Ryś „wredny miś” Ochódzki
    | ID: ef8e3a50 | #4

    Ależ oczywiście, że wielokulturowość jest dobra. Tylko jak się człowiek z czymś utożsamia i identyfikuje to musi to robić w sposób całościowy a nie wybiórczy. Jak ktoś uważa się za Niemca to musi się też liczyć z tym, że bierze na siebie odpowiedzialność za czyny wcześniejszych pokoleń tego narodu, np. tych żyjących w czasach II wojny światowej. Tu nie ma że boli.

  5. Wojtek
    | ID: 579b5e4f | #5

    Dla mnie wielokulturowość jako wartość to największy slogan ochoczo powtarzany w Polsce! Prawda jest taka, że jest ona zawsze punktem zapalnym przez co wybuchły dwie wojny światowe i dzisiaj również można przekonać się o tym obserwując wzrastające konflikty w takich tyglach kulturowych jak Londyn czy Paryż. Kiedy jadę do Francji, chcę poznać kulturę francuską, kiedy do Niemiec kulturę niemiecką, kiedy do Anglii kulturę angielską, a nie po to by fascynować się wielokulturowością tych Państw.

  6. svatopluk
    | ID: 00450141 | #6

    Ryś „wredny miś” Ochódzki :
    Ależ oczywiście, że wielokulturowość jest dobra. Tylko jak się człowiek z czymś utożsamia i identyfikuje to musi to robić w sposób całościowy a nie wybiórczy. Jak ktoś uważa się za Niemca to musi się też liczyć z tym, że bierze na siebie odpowiedzialność za czyny wcześniejszych pokoleń tego narodu, np. tych żyjących w czasach II wojny światowej. Tu nie ma że boli.

    czy sąd najwyższy będzie cię rozliczał z grzechów twego dziadka?

  7. svatopluk
    | ID: 00450141 | #7

    Wojtek :
    Dla mnie wielokulturowość jako wartość to największy slogan ochoczo powtarzany w Polsce! Prawda jest taka, że jest ona zawsze punktem zapalnym przez co wybuchły dwie wojny światowe i dzisiaj również można przekonać się o tym obserwując wzrastające konflikty w takich tyglach kulturowych jak Londyn czy Paryż. Kiedy jadę do Francji, chcę poznać kulturę francuską, kiedy do Niemiec kulturę niemiecką, kiedy do Anglii kulturę angielską, a nie po to by fascynować się wielokulturowością tych Państw.

    nie ma czegoś takiego jak czysto narodowa kultura.

  8. svatopluk
    | ID: 5e8f8a5a | #8

    „Dzisiaj mamy czasy, w których urzędnicy nie muszą stosować nacisków, by zmieniać nazwiska. Ekonomia sama wymusiła, że Ślązacy od lat dobrowolnie zmieniają imiona i nazwiska. By wyrobić sobie niemieckie papiery, sięgają do rodzinnych przedwojennych sztambuchów i przywracają niemieckie zapisy nazwisk swoich dziadków i rodziców. Często nie zdając sobie sprawy, że niemiecka wersja była wymuszona polityką germanizacyjną. W ten sposób niedawna pani Łucja Konieczko staje się Frau Lucy Konetzko, a pan Michał Długosz staje się Hern Michael Dlugosch.”

    co jest w tym złego, że ktoś chce mieć tą samą pisownię nazwiska jaką mieli jego przodkowie?

    nazwisko nie określa narodowości!

  9. svatopluk
    | ID: 5e8f8a5a | #9

    Zniemczanie nazw miejscowych Śląska rozpoczęło się już w XIII w. wraz z zasiedlaniem tych terenów przez Niemców. Przybysze niemieccy przejmowali zastane nazwy słowiańskie, graficznie i brzmieniowo dostosowując je do własnego języka. W ten sposób powstały niemieckie warianty nazw polskich np. Cosel – Koźle, Oppeln – Opole, Ratibor – Racibórz i Breslau – Wrocław.

    nie wszystko co słowiańskie jest polskie.
    pierwotną nazwą stolicy Śląska nie jest jego polska forma.
    Cosel (czyta się Kozel) to po czesku kozioł.
    w Saksonii jest miejscowośc o nazwie Radibor, która nigdy nie była częscią Polski.
    a na północ od Berlina jest Neustrelitz.

  10. silus
    | ID: 14092022 | #10

    Wyjątki występują chyba w każdym kraju którym przeszkadzają takie tablice, na Litwie żyje też taki margines społeczny…….

  11. Ryś „wredny miś” Ochódzki
    | ID: 5d8e0ae2 | #11

    Czy może ktoś mi podać choć jeden przykład praktycznego zastosowania tych tablic? Czy mają one może jakiś wpływ na usprawnienie ruchu drogowego lub lepszą orientację w terenie?

  12. Stanislaw
    | ID: 0985471b | #12

    Kiedy w koncu, pewnej nocy, wszystkie drogowskazy zostana zamienione na „nowe” tzn tylko z „niemieckimi” nazwami miejscowosci, to chcoalbym widziec jak wroca do swoich domow Ci „niemcy” z pracy w Niemczech ?

  13. svatopluk
    | ID: 8b505428 | #13

    Ryś „wredny miś” Ochódzki :
    Czy może ktoś mi podać choć jeden przykład praktycznego zastosowania tych tablic? Czy mają one może jakiś wpływ na usprawnienie ruchu drogowego lub lepszą orientację w terenie?

    szacunek dla drugiej osoby.
    to jest naprawdę bardzo praktyczne.

Komentarze są zamknięte